9.99

Bohaterowie „Krzyżaków” Sienkiewicza mówili po góralsku...

15.03.2013

Czyta się kilka minut

Pisarz widać podzielał opinię swoich współczesnych, że Górale są etnicznie najczystszymi Polakami. W swojej gwarze i kulturze przechowali coś w rodzaju prapolskości w stanie nienaruszonym. To, że przynajmniej częściowo są potomkami wędrownych pasterzy z Bałkanów, z Karpat rumuńskich, nikomu nie przeszkadzało. Niewykluczone, że ta wiedza była wówczas szerszemu ogółowi niedostępna. O samych Góralach nawet nie wspominając. Wprawdzie te wszystkie „kierdle”, „żentyce”, „puciory” i „redyki” pochodziły raczej z rumuńskiego czy może nawet wołoskiego, ale nikt o tym głośno nie wspominał. Spróbujcie zresztą powiedzieć Góralowi, że jest Rumunem...

Sami Górale – plemię przecież wysoce przedsiębiorcze i nie w ciemię bite – natychmiast odpowiedzieli na owo mitologiczne zapotrzebowanie. Stali się w dwójnasób góralscy, arcypolscy, i dodając sobie malowniczości, by jak najlepiej wypaść w oczach spragnionych silnych wrażeń mieszczuchów. Wrażeń tak narodowych, jak etnograficznych. Można rzec, że Górale czując koniunkturę, stworzyli jedyną w swoim rodzaju markę. Niepowtarzalny brand. Zrobili to wprawdzie według zewnętrznego projektu, niemniej wykorzystali sporo elementów rodzimego pochodzenia, czyli te wszystkie ciupagi, parzenice, zbójnickie i sabałowe bajania. Nie ma w naszym kraju drugiej takiej grupy, która byłaby tak doskonałym pomieszaniem bytu realnego z projektem mitologicznym i estetycznym. Górale są w pewien sposób fikcją, która stała się mocniejsza od rzeczywistości. Dostali swoją szansę pod koniec XIX wieku i ją wykorzystali w sposób mistrzowski. Talenty jednak się dziedziczy.

To się zaczyna wiele kilometrów wcześniej. Coś robi się nie tak z krajobrazem. Polska jest bezwzględna, przymusiła nas do wielu rzeczy i do wielu przyzwyczaiła, ale gdzieś między Szaflarami a Białym Dunajcem ma się poczucie, że się wjeżdża do jeszcze bardziej Polski, do Polski podwójnej, trzykrotnej, Polski hard. Stopień wizualnego obesrania poboczy drogi nr 47 przywodzi na myśl zaplanowaną, celową i precyzyjnie odbytą zbrodnię na pejzażu, mord na cudzie świata, który nam podarowano. Jeśli jest pogoda, to w oddali widać góry, te kilka czy kilkanaście prawdziwie skalistych szczytów, które dostaliśmy od losu czy historii, by móc je podziwiać, by chronić się w cieniu ich piękna. Lecz musimy na nie patrzeć poprzez obskurny majak, przez ten syf nieopisany poustawiany po jednej i po drugiej stronie drogi. Tak sobie wyobraziliśmy wielki świat i tak go zbudowaliśmy: z drutów, ceowników, folii, dykty, farby, blachy i plastiku. I teraz jedziemy przez poronioną jakąś Dolinę Jozafata i krwawią nam źrenice od tej ględźby obleśnej, od tej zachwalanki namolnej, że apartamenta, że koliby, że zbójnickie, że salceson po 6.50, że tam tylko po 5, że pajntbol i srajtpul, że gacie, że ogrodzenia, że jaskinia solna, że jama z gówna, że taki, śmaki, owaki, metr po metrze, płachta za płachtą, sztrajfa za sztrajfą, mamidło za mamidłem, baner taka jego mać za banerem w otchłań dostępności, w bezmiar oferty, w nieskończoność satysfakcji oraz spełnienia.

A potem wjeżdżamy do miasta, do którego niegdyś pielgrzymowały najlepsze umysły epoki (które zresztą to miasto poniekąd wymyśliły), zostawiamy gdzieś auto i udajemy się na główną ulicę. Ale tam nie ma żadnej ulicy. Jest tylko dalszy ciąg drogi nr 47 tyle, że bez samochodów. Barwnego badziewia jest więcej, bo się stłoczyło, skropliło się i ścieka po ścianach, po szybach, po drzewach, dachach, schodach, plotach, po wszystkim. Nic spod tego trądu już nie widać. Spod „kurczak po 5.60” i spod „muzyka od 20 do 22” i spod „trzecie coś tam gratis”.

Bo talent nie przepada. Talent się dziedziczy i dostosowuje do zapotrzebowania. Sto parę lat temu było zapotrzebowanie na tożsamość narodową podlaną etnograficzną egzotyką. Teraz chcemy, by spełniały się wszystkie nasze marzenia – zwłaszcza po 7.50 albo po 9.99, ponieważ tak jest na całym świecie, dobrze o tym wiemy i nareszcie do tego świata przynależymy. Zwłaszcza u stóp najpiękniejszych gór w najbrzydszym mieście w kraju i wśród jego najbardziej przedsiębiorczych na świecie mieszkańców.


OD REDAKCJI: Witając z radością w gronie naszych felietonistów Andrzeja Stasiuka informujemy równocześnie, że jego teksty będą się ukazywały co dwa tygodnie, na zmianę z tekstami Wojciecha Bonowicza i Mariana Stali.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Urodził się w 1960 roku w Warszawie. Mieszka w Beskidzie Niskim. Prozaik i eseista. Autor Murów Hebronu, Dukli, Opowieści galicyjskich, Dziewięciu, Jadąc do Babadag, Taksimu, Dziennika pisanego później, Grochowa, Nie ma ekspresów przy żółtych drogach, Wschodu… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 12/2013