Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Sam dawnymi czasy służyłem za tłumacza i cicerona dla takich niebożąt przyjeżdżających na trzy dni zza żelaznej kurtyny, żeby między whisky z Kuroniem a spacerem po Bazarze Różyckiego zrozumieć istotę komunizmu, odnaleźć klucz do polskiej specyfiki, „no tylko powiedz mi, jednego nie rozumiem, dlaczego związek zawodowy modli się do papieża”. Jeden podarował mi nawet swój kasetowy dyktafon, w tamtej rzeczywistości wyglądał jak szpiegowski sprzęt, więc wolałem go nie wynosić z domu.
Jak wynika z materiału w weekendowym dodatku „FT”, wysłannik gazety jednak przeszedł się piechotą po ulicach, a nawet zapuścił się w krzaki nad rzeką. Traf chciał, że doszedł wyłącznie do Szarloty, Cudu, Soho i na targ śniadaniowy, a kiedy chwali dziką wiślaną plażę „pod Poniatem”, to jakby nie zauważał tego, że właśnie jest dzika, zaludniona przez licealistów, których nie stać na siedzenie w knajpach, i swoją legendę wyrobiła sobie poniekąd dzięki temu, że plażowicze są narażeni na nalot straży miejskiej. Miasto oglądane z perspektywy takich enklaw, gdzie „trendsetterzy popijają koktajle”, wydaje się, jak to pan redaktor radośnie wyłuszcza: młodzieńcze, energiczne, pewne siebie. Tylko czy na pewno właściwie ponazywał kategorie ludności? Może zamiast zimowa i letnia trzeba by powiedzieć: zwyczajna i na pokaz.
Pewnie się niepotrzebnie czepiam, wszak gazeta finansowa specjalizuje się na co dzień w kwestiach poważniejszych niż dokąd w warszawce wpaść na biforek, ale równie wirtualnych, abstrakcyjnych, niemających nic wspólnego ze światem przeżywanym. Dlatego jej korespondentowi mogło umknąć, że w tych tygodniach polskie miasta rzeczywiście przechodzą krótką fazę zmysłowej odmiany na lepsze, tyle że w innym nieco wymiarze.
Zieleń już nasycona pełnią odcieni zaczyna, zwłaszcza wieczorami na mniej ruchliwych uliczkach, spowijać przechodnia lipowo-jaśminowym zapachem. Lipa i jaśmin kwitną pod wieloma szerokościami geograficznymi i nie mamy na nie monopolu, więcej nawet: na południu potrafią zakręcić w głowie swoją intensywnością, bezczelną, nieznoszącą sprzeciwu kobiecą perfumą. Ale to w stronach bardziej na północ wysuniętych, jak choćby zarośla koło wspomnianej plaży, oba te kwiaty osiągają, zapewne dzięki trudniejszemu klimatowi, zapachy skromniejsze w sile, ale rozbudowane, złożone, nie całkiem słodkie, zawiłe, wciągające węchową część mózgu w niebezpieczną grę w chowanego. Na przechodnia czyhają zdrożne myśli o delicjach skrytych tuż pod powłoką świata i ani się spostrzeże, jak w drodze do pracy zamiast w aleję Wojska skręci w ulicę Leśmiana.
Zwłaszcza jeśli na rogu potknie się o stolik jegomościa sprzedającego truskawki wprost z bagażnika. Jeszcze gdzieniegdzie mazowiecka, mało- czy wielkopolska bruzda dźwiga rządek krzaczków ze starszych odmian dających nienadmuchane owoce; można by im wprawdzie zarzucić, że się szybko psują, gdyby ktokolwiek był w stanie nie zjeść ich od razu. Tak, to są te tygodnie, kiedy z łubianką na kolanach można siąść na nietrendsetterskim murku z widokiem na parking osiedlowy i pęknąć z wszechpolskiej dumy, pokazać figę Południu, które ma więcej słońca, i Zachodowi, który ma więcej pieniędzy na szklarnie. (Wschodem i tak gardzimy, a Północ? Tam rosną poziomki).
Krótko to potrwa, ale zaraz potem jeszcze nadejdą czereśnie, ich pestki można wypluwać w sposób podkreślający nasze momentalne poczucie smakowej wyższości. Wolną zaś ręką klikajmy dalej w relacje na stronach renomowanych gazet.
Oto sieć Pizza Hut wprowadza na rynek amerykański pizzę skrzyżowaną z hot-dogiem. Ściśle rzecz biorąc, nowa pizza zamiast rantu z normalnego ciasta będzie miała zapieczony wianuszek kilkunastu malutkich parówek owiniętych w stosowną bułę. Miseczka musztardy w zestawie, obowiązkowo.
Gdzie indziej znów czytam, nie całkiem bez związku z tą pizzą, że ludzkość waży ok. 287 mln ton. Ameryka Północna gości tylko 6 proc. światowej populacji, ale dźwiga aż 34 proc. tej specyficznej biomasy. Gdyby cały świat miał podobne wskaźniki otyłości co USA (mierzone w tzw. BMI), to ogólna masa ludzkości przyrosłaby o 58 mln ton, czyli o ponad 900 mln ludzi o przeciętnej wadze.
We wrześniu w Nowym Jorku ruszy placówka podająca potrawy wytworzone przez tzw. drukarkę 3D. Specjalny wariant takiej maszyny powstał przy okazji mediolańskiego Expo; maszyna wypluwa makaron w komplecie z sosem i parmezanem. Można będzie przyjść do restauracji ze sterownikami na nośniku, zawierającymi ulubiony przepis.
Komisja Europejska zaleca bezwzględną wycinkę gajów oliwnych w Apulii dotkniętych bakterią Xylella fastidiosa, która powoduje usychanie rośliny. Choroba, dotychczas znana głównie w Ameryce, jest na razie nieuleczalna, zagrożonych może być nawet milion apulijskich drzew. Równocześnie prokuratura wszczęła śledztwo przeciwko regionalnemu ośrodkowi agrotechnicznemu, radykalni ekolodzy głoszą bowiem teorie, że uczeni naumyślnie przyczynili się do sprowadzenia i rozpowszechnienia bakterii (korzystać mieliby producenci pestycydów i paneli słonecznych zakładanych w miejsce wyciętych gajów). Tymczasem prawda jest banalniejsza – udało się ustalić, że Xylella przeskoczyła do Europy w zakażonych sadzonkach roślin ozdobnych z Kostaryki.
U wybrzeży Sardynii odbywa się być może już ostatni w dziejach połów tuńczyka metodą zwaną mattanza, którą każdy kinoman pamięta z filmu „Stromboli” Rosselliniego…
Stop, nie ma co biadolić, to w sumie dobra wiadomość, do dziś mi się śni w koszmarach ta morska jatka. A pozostałe? Zawsze jest nadzieja, że w gazetach piszą nie całkiem prawdę. ©