Zgoda na miłość

Z powodów, o których nie trzeba mówić zbyt wiele, otwieramy cykl rozważań o encyklikach Jana Pawła II. Pierwsza nosi tytuł Redemptor hominis (Odkupiciel człowieka). Podpisana została w Rzymie, u świętego Piotra, dnia 4 marca 1979 r., to znaczy w kilka miesięcy po rozpoczęciu pontyfikatu. Czas posługi poszczególnych papieży nazywamy czasem pontyfikatu. Słowo to pochodzi od łacińskiego pontifex, czyli budowniczy mostów. Takie jest zadanie każdego następcy św. Piotra: budowanie mostów pomiędzy Bogiem i człowiekiem, ale także pomiędzy ludźmi, co jest może jeszcze trudniejsze.

01.05.2005

Czyta się kilka minut

 /
/

W swojej ostatniej książce (“Pamięć i tożsamość") Jan Paweł II napisał o tej encyklice: “przywiozłem ją z Polski". To znaczy, że dojrzewała w nim już w czasie krakowskim, karmiona polskim niebem i polskim powietrzem. Czy miało to znaczenie dla jej treści? Ciekawy temat, odłóżmy go na później.

Pierwszą encyklikę, pierwszy dokument tej rangi, można odczytać jako program teologiczny i duszpasterski zaczynającego się pontyfikatu. Jaka jest “metodologia" tego programu, jak jest zbudowany i do kogo jest skierowany? Przeczytam jedno zdanie: “Kościół nie przestaje słuchać Jego [Chrystusa] słów, odczytuje je wciąż na nowo, każdy szczegół Jego życia odtwarza z największym pietyzmem...". A więc - z jednej strony - “wsłuchanie w słowo", z drugiej strony - “każdy szczegół życia", bowiem życie Jezusa to najlepszy komentarz do Jego słów. Kościół słucha i patrzy; zadaniem Kościoła w takim razie jest słuchając słów, wchodząc w każdy szczegół Jego życia, odczytywać je na nowo. “Wciąż na nowo" - bowiem każde pokolenie zadaje Chrystusowi wciąż nowe pytania, odsłaniające jakieś obszary znaczeń, które może dotychczas nie były dla nas wyraźne i czytelne.

---ramka 350227|strona|1---

A więc - to “Kościół słucha", ale (bardzo ważna rzecz!) “przecież tych słów słuchają nie tylko chrześcijanie". To życie “przemawia równocześnie do tylu ludzi, którzy nie potrafią na razie powiedzieć wraz z Piotrem: »Ty jesteś Mesjasz, Syn Boga żywego«". Zwróćmy uwagę: wierzyć - to znaczy mówić za Piotrem “Ty jesteś Mesjasz...".

Można nazwać tę encyklikę dokumentacją poszukiwań języka, który uczyniłby słowa Ewangelii zrozumiałe nie tylko dla “domowników Bożych", ale także dla tych, którzy nie spotkali się z Chrystusem, dla których rysuje się opozycja: albo Bóg, albo człowiek. Przywołując myśl Jean-Paula Sartre’a: “Jeżeli jest Bóg, to ja jestem tylko rzeczą, nie jestem wolny; jeżeli nie ma Boga, to jestem w pełni człowiekiem".

Czy papieskie przemawianie nie tylko do chrześcijan było owocne? Chyba widzieliśmy to w ostatnich dniach...

***

“Odkupiciel człowieka". Dlaczego człowiek musi dostąpić odkupienia i na czym ono polega? Powiedzmy krótko: Bóg stworzył człowieka, tak jak cały świat, bardzo dobrym. Dopiero gdy człowiek wypowiedział Bogu przymierze, grzech poddał stworzenie marności. Tę marność można opisywać różnymi słowami, natomiast Papież - pamiętajmy: filozof z zawodu - używa słowa “alienacja", które często pojawiało się w myśli nowożytnej. Pisze, że “człowiek jest »wyobcowany«"...

Alienacja - co to znaczy? Nie bawiąc się w definicje opiszmy: w sytuacji poddania marności człowiek jest obcy drugiemu człowiekowi, co wyraża się w wojnach i konfliktach. I dalej: człowiek jest niepogodzony z sobą samym, nie zna siebie, jest obcy sobie. Papież opisuje ten paradoks - ludzie, geniusze myśli budują wspaniałą cywilizację, ale owoce i dzieła tej cywilizacji zwracają się przeciw nim. Krótko mówiąc: człowiek zerwał przymierze z Bogiem, przez co zagubił siebie. Co jest konieczne, aby człowiek ponownie odzyskał siebie? Tu pada zdanie kluczowe dla całej encykliki: “Człowiek nie może żyć bez miłości".

Nie jest to zdanie wyłącznie teologiczne, ale także psychologiczne czy dokładniej: antropologiczne. W myśli Jana Pawła II kluczem do zrozumienia człowieka jest słowo “miłość". Ważne jest także rozumienie słowa “człowiek"... Człowiek - nie gatunek ludzki, nie rodzaj ludzki, ale osoba, jednostka, partner dialogu: ja - ty.

Czytamy: “Człowiek pozostaje dla siebie kimś niezrozumiałym". Co to znaczy? Nie wiem, skąd się wziąłem, jaka siła sprawiła, że jestem na świecie, jaka moc dała mi życie... Miłość rodziców - na pewno, ale czy ona trwa? Jestem już samodzielny; rodziców już nie ma, jaka więc miłość trzyma mnie przy życiu?

Życie człowieka bez miłości pozbawione jest sensu. Nie wiem, dokąd zmierzam, jeżeli w moim życiu nie ma miłości. W życiu każdego z nas, w większym czy mniejszym nasyceniu, są jakże bolesne doświadczenia braku miłości. Ale czy jesteśmy skazani na ten brak? Pojawiają się tu bardzo głębokie słowa wskazujące na to, jak Miłość może się do nas przybliżyć: Człowiek nie rozumie siebie, jeżeli nie “spotka miłości, jeżeli nie dotknie, nie uczyni swoją". Jest to opis piękny poetycko, a jednocześnie wnikliwy.

Miłość zawsze jest darem, zawsze się objawia. “Spotkać miłość" to zawsze w jakimś sensie zgoda na to, aby się objawiła. Ale spotkanie zawsze na początku pozostaje w pewnym dystansie. Miłość musi mnie dopiero dotknąć - jak dziewczyna kochająca swego chłopaka; jak matka, która przytula dziecko - i “uczynić w jakiś sposób swoją". Miłość oswaja; byliśmy sobie obcy - miłość czyni nas swoimi. Człowiek “nie znajdzie w niej żywego uczestnictwa", jeżeli się nie pozwoli jej przeniknąć. To opis tego, jak miłość działa między nami, w przestrzeni między “ja" a “ty". Gdy w miejsce “miłości" wprowadzimy słowo “Jezus Chrystus", gdy porównamy nasze doświadczenie miłości bądź jej braku (bo brak miłości też jest swoistym doświadczeniem miłości), bliższa nam się stanie rzeczywistość Jezusa Chrystusa.

Z radością przeczytałem w pięknej książce Martina Bubera “Droga człowieka według opowieści chasydów" opowieść o tym, jak to rabbi Mendel z Kocka zapytał uczonych żydów, gdzie jest mieszkanie Boga. Śmiali się, bo przecież było dla nich oczywiste, że cały świat jest mieszkaniem Boga, ale rabbi z Kocka był mądrzejszy i powiedział: “Bóg mieszka tam, gdzie człowiek Go wpuści".

“Bóg mieszka tam, gdzie człowiek Go wpuści". Właśnie - czy mamy odwagę wpuścić Chrystusa - Miłość do swojego życia?

***

Nauczanie Jana Pawła jest fundamentalne, szuka najgłębszej podstawy pozwalającej człowiekowi zrozumieć siebie: “Człowiek, który chce zrozumieć siebie do końca - nie wedle jakichś tylko doraźnych, częściowych, czasem powierzchownych, a nawet pozornych kryteriów"... Takich kryteriów jest wiele, znamy definicje: “człowiek pracujący", “człowiek wojujący", “homo ludens". Jednak istotą, samym sercem prawdy o człowieku jest wyznanie wiary: człowiek zrozumie siebie tylko wtedy, gdy przyjmie do końca Chrystusa.

Oczywiście: człowiek przyjmuje Chrystusa “ze swoim niepokojem, niepewnością" - a więc człowiek taki, jaki jest; nie bójmy się swego niepokoju i niepewności! - i dalej “ze swoją słabością i grzesznością". To nie znaczy, że mamy wyrazić aprobatę dla swego grzechu, ale musimy zrozumieć swoją słabość, czyli stanąć w prawdzie wobec samego siebie. Przyjmujemy Chrystusa “ze swoim życiem i śmiercią" - mowa bowiem o rzeczach zupełnie ostatecznych.

***

A w jaki sposób mamy się “przybliżyć do Chrystusa"? Czytamy zadziwiające słowa, że człowiek “musi niejako w Niego wejść z sobą samym". Wejść w Chrystusa, przyswoić, zasymilować, to więcej niż Go poznać. Trzeba się z Nim utożsamić, całą rzeczywistość Wcielenia i Odkupienia uczynić własną. Po to, by siebie odnaleźć.

Karol Wojtyła idzie tu za myślą Soboru. W tekście Konstytucji “O Kościele w świecie współczesnym" znajdujemy słowa mówiące o tym, że Objawienie odsłania nam nie tylko rzeczywistość Boga, ale także rzeczywistość człowieka. Nie znasz swego życia ani śmierci, jeżeli nie znasz Chrystusa. Nie znasz ani Boga, ani siebie.

Owocuje to nie tylko “uwielbieniem Boga", ale też “głębokim zdumieniem nad sobą samym". Jakże nieufni jesteśmy wobec miłości, tyle doświadczeń życiowych mówi nam, że każda miłość jest złudna - ale przecież tu nie chodzi o przyjęcie abstrakcyjnej miłości, idei miłości! Chodzi o przyjęcie Chrystusa, który jest Wcieleniem, ucieleśnieniem, bardzo konkretnym, dotykalnym... Przyjęcie tej Miłości “owocuje uwielbieniem Boga, ale głębokim zdumieniem nad samym sobą". Jesteśmy sobą znudzeni i dlatego tak często nudzi nas Bóg, a Papież mówi o zdumieniu? To zdumiewające...

I jeszcze jedno zdanie, które jest rewelacją: “Właśnie owo głębokie zdumienie wobec wartości i godności człowieka nazywa się Ewangelią, czyli Dobrą Nowiną. Nazywa się też chrześcijaństwem". Rozumiem to tak: Ewangelia jest nie tylko objawieniem Boga człowiekowi, ale jest objawieniem człowieka Bogu i Bóg chce, by każdy z nas objawił Mu swoje serce. Jeżeli Bóg mieszka tam, dokąd Go człowiek wpuści, to właśnie Jezus Chrystus jest Tym, którego mam wpuścić, przyswoić, w Niego wejść, zasymilować, aby wielbić Boga i zdumieć się nad tym, kim jestem ja...

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 18/2005