Żebyśmy zdrowi byli...

Trwający wciąż protest lekarzy i pielęgniarek utrudnia obiektywną ocenę działań rządu w zakresie ochrony zdrowia. W wyniku takiego podsumowania musielibyśmy jednak wystawić ekipie Zbigniewa Religi dobrą opinię. Robi to, co najważniejsze - zwiększa środki i racjonalizuje wydatki.

09.07.2007

Czyta się kilka minut

W czerwcu resort zdrowia ukończył pracę nad dwoma ustawami, których stworzenie zapowiadały przez ostatnią dekadę wszystkie kolejne rządy. Najpierw Rada Ministrów przyjęła ustawę o sieci szpitali. Jej powstanie oznacza likwidację 7 tysięcy łóżek i 15 tysięcy etatów. Część pracowników, głównie z administracji szpitalnej, będzie zmuszona do przekwalifikowania się - dostaną na to pieniądze. Najwięcej zostanie zlikwidowanych łóżek ginekologiczno-położniczych. W zamian powstaną między innymi miejsca do leczenia - signum temporis - chorych na raka. Przybędzie też tzw. łóżek długoterminowych, przeznaczonych do opieki rehabilitacyjnej. Liczba łóżek i ich profil zostaną dostosowane do potrzeb mieszkańców poszczególnych województw. Szpitale, które znajdą się w sieci, będą mieć lepsze kontrakty, a co za tym idzie - więcej pieniędzy na leczenie i podwyżki dla pracowników. Pierwsze wnioski o włączenie do sieci dyrektorzy złożą najwcześniej w połowie przyszłego roku. Dopóki nie dostaną zielonego glejtu, nie będą spać spokojnie.

Los wielu szpitali powiatowych: małych, zaniedbanych, utrzymywanych w pierwszej kolejności nie dla bezpieczeństwa pacjentów, tylko dla miejsc pracy w regionie, wydaje się być przesądzony. Na przykład w powiecie sokólskim na Podlasiu w promieniu trzydziestu kilometrów są aż dwa szpitale: w Sokółce i Dąbrowie Białostockiej. Czy obydwa pozytywnie przejdą weryfikację? Zapowiada się gorąca batalia o każdy etat i każde łóżko.

Rządowi weryfikatorzy nie tylko na Podlasiu będą musieli ostrożnie ważyć racje - z jednej strony ekonomiczne (mała lecznica nie musi być koniecznie nierentowna), z drugiej społeczne (dla wielu szpital daleko od szosy oznacza opiekę blisko domu). Dlatego, choć ustawę już mamy, wstępny zarys sieci powstanie najwcześniej w 2010 roku. Pierwszy krok został zrobiony.

Od cen nie uciekniemy

Sporo czasu potrzeba też na zrealizowanie drugiej, zaprezentowanej w czerwcu przez Zbigniewa Religę, ustawy: o koszyku świadczeń gwarantowanych. W tym przypadku też czeka nas gorąca debata publiczna na temat spraw całkiem zasadniczych, czyli tego, co nam się należy w ramach publicznej opieki zdrowotnej. Wreszcie zostanie wypełniony artykuł 68 Konstytucji RP, który zapewnia, że każdy obywatel ma prawo nie tylko do świadczeń opieki zdrowotnej ze środków publicznych, ale także do wiedzy, jakie są warunki i zakres tych usług. W ramach środków, jakimi dysponuje Narodowy Fundusz Zdrowia, będą leczone wszystkie choroby, ale nie wszystkimi dostępnymi metodami.

Minister zdrowia na wszelki wypadek uspokaja: "Będzie się liczyć tylko jedno kryterium: skuteczność, nie cena". Od cen jednak nie uciekniemy. W tej chwili największym problemem jest to, że przedstawiony przez ministra zdrowia koszyk jest nieskalkulowany finansowo. Agencja Oceny Technologii Medycznych, która przygotowała projekt, ma jeszcze pełne ręce roboty.

Zbigniew Religa planuje w tym roku znowelizować także ustawę o zakładach opieki zdrowotnej. Można przypuszczać, że do tej nowelizacji mobilizuje go paląca sprawa stojącego na krawędzi bankructwa szpitala wojewódzkiego w Gorzowie. Szpital ten powstał w 2002 roku z połączenia trzech mniejszych zadłużonych placówek. W efekcie nieudolnie przeprowadzonej restrukturyzacji jego dług wzrósł z 72 milionów do 300 mln zł (!). To więcej, niż wynosi cały budżet sejmiku województwa lubuskiego, do którego szpital należy. Jak zwykle w takich sytuacjach - nie ma winnych. Na nic się tu zdadzą CBA, CBŚ i ABW razem wzięte.

Przygotowywana nowelizacja prawa pozwoli na wyciąganie natychmiastowych konsekwencji wobec nieudolnych dyrektorów szpitali. Brzmi to groźnie i źle się kojarzy, zwłaszcza po skandalu związanym z aresztowaniem warszawskiego kardiochirurga. Jednak mechanizm wymuszający odpowiedzialność właścicieli i kierowników szpitali jest konieczny. Najwyższa Izba Kontroli w ciągu ostatniej dekady zdążyła przygotować kilka raportów na temat funduszy, które zostały zmarnowane przy okazji nieudanych restrukturyzacji szpitali. Bywało, że restrukturyzacja była tylko przykrywką do pobrania dodatkowych środków na dalsze funkcjonowanie bankrutującej placówki.

Racjonalne wydawanie środków publicznych jest koniecznością, zwłaszcza że pieniędzy przybywa. W tym roku Narodowy Fundusz Zdrowia dysponuje 40 miliardami złotych. To ciągle za mało, ale jednocześnie to dwa razy więcej w porównaniu z tym, czym dysponował publiczny płatnik - kasy chorych - w 1999 roku. Jest to też o 4 mld więcej niż rok temu.

W 2008 roku budżet NFZ powiększy się o kolejne 6 mld zł. Mamy wzrost gospodarczy, poprawia się też ściągalność składki. Rząd chce także zreformować Kasę Rolniczego Ubezpieczenia Społecznego. Zostanie podniesiona podstawa opłacania składki. Sytuację poprawiłoby również wprowadzenie obowiązku płacenia składek przez rolników - przynajmniej tych, których dochody państwo jest w stanie zweryfikować. Politycy PiS-u - zresztą nie oni pierwsi - zastanawiają się, co ma wspólnego z solidarnym państwem sytuacja, w której bogaty rolnik nie płaci składki, a musi tę składkę opłacić biedna emerytka z Warszawy? W tej chwili budżet państwa opłaca składkę aż 30 procent Polaków!

Studnia bez dna

Skoro wzrastają nakłady, to przy okazji przydałoby się zainwestować w nas - przypominają strajkujący lekarze. Prof. Cezary Włodarczyk z Instytutu Zdrowia Publicznego UJ uważa, że zwiększanie wynagrodzenia pracowników ochrony zdrowia, zwłaszcza tych dobrze wyszkolonych, jest ważnym elementem funkcjonowania systemu. W krajach Europy Zachodniej i USA lekarze są współpracownikami tworzącymi opiekę zdrowotną razem z rządzącymi. Do tej współpracy są oczywiście odpowiednio motywowani. System urzędniczy, oparty na wydawaniu nakazów i wypełnianiu poleceń, okazuje się w tej branży dramatycznie nieefektywny.

Premier zapewne łatwo zgodziłby się na podwyżki, stoi jednak przed tym samym dylematem, z którym mieli do czynienia jego poprzednicy. "Gdyby sprawy służby zdrowia były jedynymi tego rodzaju sprawami w Polsce, to dużo łatwiej byłoby tę kwestię rozwiązać. Ale jest to tylko element dużo szerszej sprawy. Jeśli na przykład dalibyśmy te postulowane w tej chwili podwyżki pracownikom służby zdrowia, to dlaczego mielibyśmy nie dać nauczycielom?" - pytał retorycznie na początku lipca Jarosław Kaczyński. Służba zdrowia - tak jest na całym świecie - to naprawdę worek bez dna. Na leczenie można wydać każde pieniądze. Można generować bardzo potrzebne badania. Lista preparatów niezbędnych i przy okazji coraz droższych wydłuża się z każdym miesiącem, coraz grubszy staje się kalendarz szczepień. Pojawia się coraz więcej leków na tzw. choroby sieroce - roczna terapia jednego dziecka chorego na mukopolisacharydozę kosztuje tyle co utrzymanie średniej wielkości oddziału szpitalnego.

Krytycy poczynań ministra zdrowia uważają, że nie stać nas na wprowadzanie rozwiązań, które radykalnie poprawiłyby sytuację systemu ochrony zdrowia. Wciąż wraca postulat uwolnienia rynku płatnika. Zabiega o to m.in. Ogólnopolski Związek Zawodowy Lekarzy. Chodzi o dopuszczenie konkurencji dla Narodowego Funduszu Zdrowia. Inne podmioty - także prywatne - mogłyby rywalizować z obecnym monopolistą o obrót publicznymi środkami. Przeciwnicy takiego rozwiązania - a jest ich wielu, także wśród ekonomistów - zauważają jednak, że podobnie działający system w Niemczech z każdym rokiem staje się coraz mniej wydajny. Konkurujący ze sobą płatnicy coraz więcej pieniędzy wydają na marketing. Uwolniony rynek, przynajmniej w teorii, stwarza też możliwość bankrutowania - co rodzi obawy o los ubezpieczonych.

Premier macha więc szabelką i deklaruje, że jest przeciwny prywatyzacji. Jednak, niezależnie od jego woli, na częściową prywatyzację jesteśmy skazani. Bo prywatyzacja, która jest efektem urynkowienia, powoduje dopływ dodatkowych dużych środków do systemu ochrony zdrowia. Premier nie precyzuje jednak, co ma na myśli mówiąc o prywatyzacji. Trzeba przyjąć to za dobry znak. Być może chodzi mu o wprowadzenie dopłat do świadczeń medycznych, być może - o wyprzedaż szpitalnego majątku. Na pewno jednak nie chodzi o wprowadzenie dodatkowych dobrowolnych ubezpieczeń zdrowotnych. Nad taką zmianą prawa, dopuszczającą prywatne podmioty, są już prowadzone prace w ministerstwie zdrowia. Ci, którzy mają trochę grosza, będą mogli się dodatkowo ubezpieczyć.

Ustawa określi zasady, w jaki sposób prywatni ubezpieczyciele mieliby podpisywać umowy ze świadczeniodawcami, jak rozłożone byłoby ryzyko zdrowotne firmy. Ubezpieczyciel musiałby brać na siebie ryzyko nie tylko za łatwe terapie, ale również za te skomplikowane i finasowo bardzo obciążające. Nie mogą bowiem prywatni ubezpieczyciele spijać śmietanki i partycypować tylko w usługach łatwych i opłacalnych. Na razie, bardziej na własną niż cudzą odpowiedzialność, możemy korzystać z różnego rodzaju pakietów i abonamentów.

Firmy medyczne działające na rynku nie są w stanie zabezpieczyć pełnego wachlarza usług. Po prostu ich na to nie stać, a może

raczej nie stać na to ich klientów - zakładów pracy, które często wykupują podstawowe pakiety osłonowe dla swoich pracowników. Możemy w ramach takiego pakietu pójść do lekarza rodzinnego, okulisty i neurologa, a nawet możemy zostać wysłani na tomografię komputerową. Kiedy jednak pojawi się poważna choroba - nawet karta gold nam nie pomoże. Trzeba pojednać się z publicznym systemem opieki zdrowotnej.

***

Rząd zmierza małymi krokami w dobrym kierunku, system ochrony zdrowia reformuje się bowiem całymi latami. Nie jest to praca na jedną czy nawet dwie kadencje. Minister Zbigniew Religa wytyczył sobie siedmioletni horyzont prac. Nie ma w proponowanym przez niego programie rewolucji, ale nie ma też psucia czegokolwiek. I to jest najważniejsze. Powtarzany do znudzenia slogan, że służba zdrowia nie przeżyłaby kolejnej reformy, pozostaje aktualny.

MAREK NOWICKI jest dziennikarzem "Faktów" TVN, zajmuje się tematyką zdrowotną.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 28/2007