Żeby być zbawionym, najpierw trzeba żyć

Ks. Jan Kaczkowski w ostatnim wywiadzie: Czasem budzę się rano i nie mam perspektywy na kolejny dzień. Wtedy mówię: Janie, cholera, weź się w garść... Bo co bym dobrego zrobił, gdybym powiedział: już mi się nie chce żyć?

03.04.2016

Czyta się kilka minut

Ks. Jan Kaczkowski z chorym na raka panem Januszem w puckim Hospicjum pw. św. Ojca Pio, sierpień 2013 r. /  / Fot. Damian Kramski dla „TP”
Ks. Jan Kaczkowski z chorym na raka panem Januszem w puckim Hospicjum pw. św. Ojca Pio, sierpień 2013 r. / / Fot. Damian Kramski dla „TP”

BŁAŻEJ STRZELCZYK: Co z Tobą?

KS. JAN KACZKOWSKI: Pytasz o zdrowie czy psychikę?

Najpierw o raka.

Trochę się rozjechałem, ale powoli się zbieram.

Znów zaatakował?

Tak. Kilka tygodni temu przyjąłem chemię, teraz padłem na łóżko i tak leżę. Tracę siły. Jestem coraz bardziej zależny od innych.

A psychicznie?

No wiesz, z tym rakiem jest jak z wojną. Ta, którą my toczymy, jest podjazdowa. Ja go nie atakuję, ja tylko odpieram ataki. Teraz on zaatakował, więc się bronię. Z psychiką w takich chwilach nie ma szaleństwa.

Odprawiasz msze święte?

Odprawiam.

Leżąc?

Nie. Jak się da, to jadę gdzieś odprawić. Za chwilę pojedziemy do Wejherowa, zostałem wynajęty na gorzkie żale. Rozumiesz? Gorzkie żale, ja chory, wszyscy płaczą i próbuję łapać do tego dystans. Gorzkie żale mają się skończyć mszą, więc mam nadzieję, że pocelebruję.

Czujesz się na siłach, żeby jeździć?

Oczywiście.

Nie wyglądasz. 

Nie muszę ci się podobać. Ja generalnie przez całe życie lubiłem dawać się wykorzystywać.

Nie mów „lubiłem”, mów „lubię”. 

Ty sobie możesz mówić, jak chcesz.

Lubisz też prowokować. 

Bo w prowokacjach sprawdzam się jako człowiek. W życiu chodziło mi o to, żeby ciągle była jakaś dynamika. Gdy jątrzysz, szukasz dziury w całym, zadajesz niewygodne pytania, wtedy możesz liczyć na to, że odpowiedzi nie będą standardowe. Dlatego nie ma się co przejmować, że znów spadła na mnie choroba. To, jak zareagujemy na sytuacje ekstremalną, i jak się odnajdziemy w tym, co po ludzku nazywamy wydarzeniem beznadziejnym, będzie świadczyło o tym, jakimi jesteśmy ludźmi.

Ludzie reagują strachem.

Znam takich, którzy się boją. Byłem przy nich w tych ostatnich chwilach. Długo chorowali i mieli dość.

Czego?

Życia.

Czego się bali?

Finału.

Ty się finału nie boisz?

Nie. Myślę, że będzie bezbolesny.

A kiedykolwiek się bałeś?

Myślę, że pytania o strach przed śmiercią mam już za sobą. Myśli związane ze strachem były silniejsze, gdy dostałem pierwszą diagnozę. Ale tych sytuacji ekstremalnych w moim życiu było więcej, kiedy sobie musiałem odpowiadać na wszystkie graniczne pytania, które brzmią: „Czy warto?”, „Po co warto?”, „Jak to zrobić, żeby nie stchórzyć?”. Jeśli miałem jakieś wątpliwości, czy warto, to tylko wtedy, gdy zastanawiałem się, w imię czego warto. I zawsze, prędzej czy później, pojawiało się na horyzoncie słowo „przyzwoitość”. Mówiłem sobie, że w imię tego trzeba żyć, trzeba świadczyć o zwykłym człowieczeństwie.

Spotkałem w życiu kilka osób, które prosiły o eutanazję. Nie do końca rozumiałem ich intencje. Dziś, leżąc w łóżku, wiem, że wiele osób może sobie myśleć, że to leżenie nie ma sensu. Te pytania nasuwają się same: „Dlaczego to już nie może się skończyć?”.

Co im odpowiadałeś?

Starałem się nie odpowiadać. Bo to byłaby moja odpowiedź, a nie tych ludzi.

Milczałeś?

Bywało, że milczałem. Oczywiście mogłem mówić, tylko nie zawsze to miałoby sens. Jeśli o mnie chodzi, to myślę sobie, że trzeba żyć, żeby się zbawić. A zbawimy się, gdy będziemy żyć przyzwoicie. Nie chcę wszystkiego tłumaczyć Bogiem. Bo to dość proste rozwiązanie – gdy w miejsce swojej niewiedzy wstawię Boga, nagle wszystko się układa. Ale to jest pójście na skróty.

Choroba jest naturalnie wpisana w nasze życie. Nie ma co wierzgać, tylko trzeba próbować żyć normalnie, niejako obok choroby. Nie pozwolić, żeby zburzyła życie. Teraz, gdy myślę o strachu, to raczej boję się, że nie zdążę. Że nie zdążę zrobić jeszcze kilku dobrych rzeczy. Przebaczyć tym, którym powinienem przebaczyć i dać im szansę, żeby przebaczyli mnie.

Nosisz coś w sobie z tych win?

Myślę, że kiedy choroba mnie uderzyła, to pierwszym moim zadaniem było poprosić wszystkie osoby i spróbować namówić je na szczerą rozmowę i przebaczenie.

Pamiętasz swoje wyrządzone krzywdy?

Jak pomyślę o całym życiu, to na pewno takie zdarzenia miały miejsce. Ale teraz, tak na szybko, nie przypominam sobie konkretnej osoby, którą bym skrzywdził porządnie.

Gdy dostałeś pierwszą diagnozę, nagrywałeś swoje myśli na dyktafon. Opublikowaliście zapis tych myśli w książce „Życie na pełnej petardzie”.

Tak. Ciągle gdzieś mam te nagrania.

„Sytuacja jest podbramkowa, znalazłem się w szpitalu, mam zatorowość płucną, mogę nie przeżyć tej nocy. Nie dzwonię do nikogo, z wyjątkiem pani doktor Mączkowskiej. Sytuacja, jak widzę, była do przewidzenia, leczenie neurologiczne kłóci się z leczeniem sercowym. Przenoszą mnie na kardiologię, będą podawali leki rozrzedzające krew, które mogą zniszczyć efekt pozytywny operacji mózgu. Ale jeśli tego nie zrobią, na pewno umrę”.

Zdawałem sam sobie relację z choroby. W pełni świadomy tego, co się dzieje.

Już wtedy starałeś się rozliczyć z innymi. „Przepraszam Izę, że nie przyjadę na pogrzeb jej taty. Przepraszam też wszystkich, którym nie odpowiedziałem na mejle i zapytania. Wszystko wszystkim przebaczam i proszę o przebaczenie. Kocham was mocno. Nie wołam was tutaj, nie chcę, żeby emocje popsuły leczenie. Nawet to nie zostało mi oszczędzone, że nie będę się mógł z wami osobiście pożegnać. Wiecie, że was kocham i całe życie wyście mnie kochali. To było takie słodkie, te ostatnie dni i miesiące, gdy chłopaki, czyli tata i Filip, oczywiście bardzo się denerwując, bawili się technicznie, że mają chorego, którego trzeba dźwignąć, nosić, prowadzić. To było słodkie, prawdziwi inżynierowie. Kochajcie się, dbajcie o dzieci, dbajcie o wiarę. Tato, tu nie chodzi o taką wiarę formalną, ale dbajcie o sumienie, o sumienie”.

No widzisz, szczęśliwie udało się wypowiedzieć te wszystkie myśli ludziom jeszcze raz, już patrząc im w oczy, nie przez dyktafon. Wtedy byłem pewien, że umieram, dziś staram się tak już nie myśleć.

Ale ciągle boisz się, że nie zdążysz jeszcze pogadać z ludźmi. 

Tak, to jest nasza przypadłość, że chcemy ze wszystkim zdążyć. A życie się ciągle toczy. Ale samego finału, jak ci już powiedziałem, się nie boję.

A co jest po finale?

Ufam, że życie wieczne.

Jak ono wygląda?

Ma dwie wersje. Pierwsza – zbawienie. Druga – potępienie. Jak Pan Bóg będzie miłosierny, to liczę na zbawienie. Jak będzie tylko sprawiedliwy, to przechlapane, ale może on potrafi łączyć tę sprawiedliwość z miłosierdziem?

Co to jest sprawiedliwość?

Oddawać każdemu tyle, na ile zasłużył. Oddawać tyle, ile się komu należy.

A miłosierdzie?

Miłosierdzie to jest patrzenie na człowieka. Tyle i aż tyle.

Jakie jest to patrzenie?

Nie chcę mówić, że pobłażliwe, ale to jest spojrzenie, które dostosowuje się do ludzkiej słabości. Spojrzenie miłosierne to danie nadziei. A nadziei nie można tracić. Z drugiej strony nie ma co Boga prowokować i warto żyć przykładnie.

Czyli jak?

Całe życie starałem się nie być człowiekiem korporacji, który myśli wyłącznie o sobie. Z tego jestem w swoim życiu najbardziej zadowolony, że nawet będąc w jakimś sensie w korporacji, jak pewnie można myśleć o Kościele, udało mi się chyba uniknąć tych rynkowych mechanizmów. Nie zależało mi na dowartościowywaniu samego siebie. Gdyby tak było, to pewnie patrząc w lustro, chciałbym odwrócić twarz w inną stronę. Wstydziłbym się, że mój obraz jest zawężony tylko do mnie.

Dlaczego zajmowałeś się innymi?

Nikt mi nie powiedział, że tak należy. To po prostu taka naturalna refleksja nad Ewangelią. Wszystko, cokolwiek uczyniliście jednemu z najmniejszych braci moich, mnieście uczynili.

A jakie masz z tego korzyści, że zajmowałeś się innymi?

Niespecjalnie je mam. Raczej ich nie mam. I może dlatego, że ich nie mam, tak materialnie i namacalnie, warto to robić? Ale ciągle czuję, że jestem mało przekonujący w tym, co robię.

Kogo chcesz przekonać?

Tych wszystkich, którzy w moim chorowaniu i w moim leżeniu w tym łóżku nie widzą sensu. Patrzysz na mnie i co sobie myślisz? Przekonuję cię do większej wrażliwości na innych ludzi?

Przekonujesz.

No to mnie uspokoiłeś. A myślisz, że jak napiszesz to, co ci mówię, to przekonasz do tego samego swoich czytelników?

Mam nadzieję.

Nie chcę być przesadnie kościelny, ale może to jest jakieś takie świadectwo? Chociaż „świadectwo” jest raczej doświadczeniem duchowym, nie kościelnym. Bo na Kościół, jako instytucję, nie mogę liczyć.

Czego ci brakuje od Kościoła?

Jakiegoś delikatnego wsparcia, odrobiny zainteresowania, pytania, jak się czuję.

Nikt nie pyta?

Nie.

Biskup?

Rzadko.

Koledzy z roku?

Tym bardziej. Co jakiś czas ktoś dzwoni, ale nie wiem, czy na zasadzie, że im się to opłaca, czy mają jakieś inne motywy.

Odwiedzają?

Nie wymagajmy zbyt dużo.

Wpaść do chorego to dużo?

Nie chcę wyglądać jak egoista, który się nad sobą użala. Kościół nie zawsze jest tą fajną wspólnotą, ale nie ma sensu się tym frustrować. Taki mamy Kościół, jak go tworzymy. Trzeba umieć w nim żyć.

Mimo wątpliwości?

Jak się powiedziało „A”, trzeba też powiedzieć „B”. To się, kolego, nazywa odpowiedzialność. Za słowo, za swoje czyny, przede wszystkim za ludzi, którym dało się nadzieję. Co mam teraz powiedzieć? Znudziło mi się, wysiadam, dalej nie jadę?

Możesz powiedzieć: „pomyliłem się”.

Jak się pomylisz, to masz dwa wyjścia: albo się wycofasz, albo będziesz długo jeszcze się czaił i pracował nad tym, żeby zmienić swój sposób myślenia na ten temat. Albo próbować zmienić sam temat. Ja wybieram tę drugą opcję.

Wierzę, do utraty tchu, i do ostatniej możliwej chwili, że mam na wszystko jeszcze jakiś wpływ. Że stać mnie na to, żeby zmieniać. Dla mnie to ciągle ma sens. Dużo jeszcze dobrego może wydarzyć się w Kościele. Niespodziewana łaska. To, że może być dużo dobra między ludźmi. Że ci ludzie ciągle mogą przyjmować komunię świętą. Ciągle na posterunku – to jest bycie dojrzałym człowiekiem.

Czyli jakim?

Umiejącym podejmować rozsądne decyzje.

Jak się to robi?

Nie miesza się faktów z opiniami. Dojrzały człowiek potrafi zanalizować sytuację, widzi co jest prawdą, a co kłamstwem, widzi też, co jest rzeczywistością, a co wyobrażeniem. Posługuje się emocjami w sposób adekwatny.

Dojrzały człowiek wybucha? 

Może się tak zdarzyć. Wypadałoby, żeby dojrzały człowiek kontrolował swoje emocje. Dojrzały człowiek, gdy czuje, że napływają mu emocje, które mogą zaraz wybuchnąć, ma kilka wyjść z tej sytuacji. Poczekaj, czy ja nie brzmię jak jakiś coach? To nie są jakieś farmazony?

Dokończ.

Fakty są ważniejsze niż emocje. Jedne nie mogą brać góry nad drugimi. Ale najważniejsze wydaje mi się to, że dojrzały człowiek stara się nie ranić drugiego człowieka. A żeby nie ranić, trzeba żyć uważnie. I zdawać sobie sprawę z tego, co się dzieje pod wpływem emocji. Co się dzieje z drugim człowiekiem pod wpływem naszych słów czy gestów. Bo jedne są degradujące, a inne wspierające. Te drugie ważniejsze. Jestem już zmęczony.

Kończymy?

Nie chcę kończyć, bo to tylko zmęczenie, a jak wyjdziesz, będzie nudno. Czasem się strasznie nudzę, tak leżąc tu bezczynnie.

O czym wtedy myślisz?

To zależy, czy jest rano, czy wieczór.

Rano?

Mam ogromną ochotę i nadzieję żyć. Wieczorem wszystko mnie zaczyna trochę męczyć.

Co Cię męczy?

Że muszę o wszystko prosić. O to, żeby się podnieść. Męczy mnie to, że boli mnie kręgosłup. I generalnie ludzkie upierdliwości związane z chorobą.

Upokarzające?

Nie. Wkurza mnie tylko zależność od innych. I widzę rodziców, którzy się tak po ludzku martwią. Próbują mi pomagać. Oni muszą ciągle mi towarzyszyć. Gadać do mnie. Zasadniczo nie czuję się samotnie.

A są takie momenty?

Bywają. Gdy nikt do mnie nie gada. Gdy budzę się rano i nie mam perspektywy na kolejny dzień.

To będzie takie pyszne z mojej strony, ale wtedy mówię do siebie: Janie, cholera jasna, weź się w garść. Bez względu na wszystko. Bo co, mam odpuścić i nie żyć? Co bym dobrego zrobił, gdybym powiedział, że już mi się nie chce żyć? Ja chcę trzymać się tej ostatniej deski nadziei, chociaż czasem mam już dość.

Dość czego?

Pytam, tak w głębi serca, po cichu samego siebie pytam wieczorami: kiedy to się już skończy?

Chcesz, żeby się skończyło?

Chcę.

Bo Cię boli? 

Mnie nie boli, a innych przed tym bólem staram się trochę ochronić.

To dlaczego chcesz, żeby się skończyło?

Bo już trochę za długo trwa. (milczenie) Nie znam woli Pana Boga, ale jestem z nią pogodzony. Pytałeś o strach. Nie ma go, bo właśnie jestem pogodzony. I też buduję dystans do sytuacji – wydawałoby się – podprogowej i ostatecznej. Do śmierci trzeba nabrać dystansu. Jak cię coś stresuje, to możesz w myślach zacząć z tym walczyć. Ja, myśląc o finale, wyobrażam sobie siebie w trumnie.

Jak w niej wyglądasz? 

Jestem ubrany w albę, czarny ornat i trzymają mnie gdzieś w lodówce. I jest mi z tym dobrze. Myślę, że jestem wtedy trochę śmieszny, a trochę poważny.

A pogrzeb sobie wyobrażasz?

Oczywiście. Nie będę wyznaczał limitów.

Chciałbym, żebyście się bardzo uczciwie modlili, żebyście odprawili mszę świętą w nadzwyczajnym rycie rzymskim, gdyby ktoś jeszcze umiał Requiem zaśpiewać po łacinie, byłbym bardzo, bardzo zadowolony. Dlaczego jest ta trumna? Bo chciałbym, żeby dzieci mojego rodzeństwa widziały, że wujek umarł, a nie gdzieś się rozpłynął.

A myślisz, co jest po drugiej stronie?

Jakoś sobie to wszystko wyobrażam, chociaż wiem, że to może być mylne. Wyobrażam sobie, że stanę wobec światła, które mnie przeniknie. I w tej perspektywie będę wszystko wiedział. To nie tyle Pan Bóg nas zbawia albo potępia, ile to światło nas przyciąga albo odpycha. (Dzwoni telefon. Jan odbiera i umawia się na prowadzenie rekolekcji w Poznaniu).

Nie za dużo na siebie bierzesz?

Pewnie za dużo. Ale to są dobre momenty, w których mogę wyrwać się z łóżka. ©℗

Rozmowa odbyła się w lutym 2016 r.


CZYTAJ TAKŻE:

Lekcje księdza Kaczkowskiego: Śmierć chciał zaśmiać, wykpić. Podczas jednej z homilii mówił, że byłaby heca, gdyby go szlag trafił w trakcie. Żył 38 lat.


Wesprzyj Puckie Hospicjum pw. św. Ojca Pio

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
79,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, autor wywiadów. Dwukrotnie nominowany do nagrody Grand Press w kategorii wywiad (2015 r. i 2016 r.) oraz do Studenckiej Nagrody Dziennikarskiej Mediatory w kategorii "Prowokator" (2015 r.). 

Artykuł pochodzi z numeru TP 15/2016