ZUZANNA RADZIK: Zaskoczył Pana raport z Pensylwanii?
TIM LENNON: Nie. Widzieliśmy w USA inne śledztwa, działanie Wielkiej Ławy Przysięgłych w stanie New Hampshire, postępowanie w Los Angeles. Pensylwania pokazała, że to, co działo się w tamtych diecezjach, działo się wszędzie. Nikt już nie może powiedzieć, że to tylko przeszłość albo lokalny problem Bostonu czy Los Angeles. Problem dotyczy wszystkich diecezji w Stanach Zjednoczonych.
Wielu uważało, że po Bostonie wszystko się zmieniło.
Dla nas, organizacji zrzeszającej ofiary, to, że jest inaczej, nie jest żadnym zaskoczeniem. Ale u zwykłych ludzi, wiernych i parafian, widać wiele złości i zranienia. Słyszymy od katolików, że czują się zdradzeni i oszukani przez hierarchię. Zwłaszcza gdy zaczynają rozumieć, że to, co wydarzyło się w Pensylwanii, mogło wydarzyć się także w ich parafii.
Papież powiedział, że powinniśmy być solidarni z ofiarami, ale nikt nie spytał ofiar, co to powinno znaczyć. Co powinniśmy robić: każdy z nas jako katolik i wszyscy jako wspólnota?
Ludzie zrzeszeni w SNAP zostali zdradzeni przez Kościół 20–30 lat temu, więc nie oczekujcie od nich partnerstwa. Do zmiany doprowadzą społeczeństwo obywatelskie i państwo – policja, prokuratorzy i dziennikarze śledczy.
Kościół wiedział o tych trzystu księżach, których opisano w raporcie z Pensylwanii, i nie zrobił nic. Zostali przyłapani, więc mają kłopot. Ale to nie wystarczy. Mamy 50 stanów: jeśli rzutować na całe Stany Zjednoczone liczbę sprawców z Pensylwanii, dostaniemy lekko licząc ponad 15 tysięcy sprawców w jednej instytucji. Jak mówić o partnerstwie z Kościołem, jeśli ma on za sobą tyle lat tuszowania problemu, przesuwania księży z parafii do parafii, chowania głowy w piasek, zaprzeczania, zastraszania ofiar?
Po stronie ofiar: o wykorzystywaniu seksualnym nieletnich, zmowie milczenia i innych grzechach polskiego Kościoła piszemy konsekwentnie od lat. Wybór najważniejszych tekstów „TP” z ostatniego dwudziestolecia na temat, który wstrząsa dziś Polską, w bezpłatnym i aktualizowanym, internetowym wydaniu specjalnym.
Nie jesteśmy więc zainteresowani współpracą z Kościołem. Co nie zmienia faktu, że odpowiedzialnością katolików, zwykłych parafian, także waszych czytelników, jest dążenie do zmian w tej instytucji. Ja już nie jestem jej członkiem – to pytanie do was, jakiego Kościoła chcecie i jakich chcecie przywódców.
Czegoś Pan pewnie jednak oczekuje.
Papież i wielu biskupów przeprasza i potępia molestowanie. Są tacy, którzy umywali nogi ofiarom. Ale to nie jest zmiana. To nie chroni dzieci. Potrzebne są działania, nie przeprosiny i potępienia.
Chciałbym, by papież napisał jedno zdanie. W końcu jesteście hierarchiczną instytucją, więc jej zwierzchnik mógłby zażądać, by każda diecezja świata zgłaszała molestowanie na policję. To przecież wciąż różnie wygląda, np. w Austrii na aresztowanie księdza zgodnie z konkordatem potrzebna jest zgoda biskupa.
CZYTAJ WIĘCEJ
MILCZENIE PAPIEŻY: W tle skandalu obyczajowego w Kościele toczy się walka z Franciszkiem. Głównym obiektem zainteresowania jest instytucja – władza, autorytet, morale – a nie skrzywdzony przez nią człowiek.
W Polsce znowelizowano prawo świeckie i za niezgłoszenie pedofilii grożą sankcje karne.
To dobrze. Inną rzeczą, jaką papież mógłby zrobić, jest otwarcie archiwów. W jednej z diecezji Pensylwanii, w Harrisburgu, przed raportem Ławy Przysięgłych wiadomo było o dziesięciu księżach, teraz wiemy już o siedemdziesięciu. To znaczy, że biskupi znali ich historię i nie powiedzieli o niej swojej wspólnocie. Kto wie, ile dzieci zostało przez to skrzywdzonych?
Dlaczego jawność ma takie znaczenie?
Większość skrzywdzonych jako dzieci nigdy o tym nie opowie. Sam nie mówiłem przez 30 lat. Gdy wszystko jest w ukryciu, ofiary cierpią w milczeniu. Kościół powinien otworzyć archiwa, a potem zwrócić się do parafii, w których pracowali molestujący księża, i powiedzieć do ofiar: „wierzymy wam, jak możemy pomóc?”. W zwykłym ludzkim odruchu.
Jak się Pan czuje z tym, że uwaga przesunęła się z ofiar na wojnę na górze między kardynałami?
W USA tak się nie stało. Przez kilka dni gazety cieszył watykański spektakl, w sprawie ofiar wciąż się jednak dużo dzieje. Wezwaliśmy Departament Sprawiedliwości do wszczęcia śledztwa federalnego, podobnego do tych w Australii i Irlandii. Zabiegamy o analogiczne do tego z Pensylwanii śledztwa we wszystkich pozostałych stanach, bo podobne rzeczy z pewnością działy się w innych diecezjach. Już wiemy, że siedem czy osiem stanów rozważa taką możliwość. Społeczeństwo dało nam wielkie wsparcie. Widzimy duże zainteresowanie katolickich organizacji i grup z poszczególnych parafii, które czują, że pisanie czy rozmowa z biskupem nie wystarczą. Pomaga też uwaga mediów. Jeśli jeszcze jeden stan przedstawi raport podobny do tego z Pensylwanii, to wtedy… nie wiem. Tylu niebezpiecznych ludzi chodzi między nami, chronionych przez tę jedną instytucję.
Są szanse na śledztwo federalne?
Nie wiem. Prosimy o nie już trzeci raz. Nasza organizacja wniosła sprawę do Międzynarodowego Trybunału Karnego, składaliśmy zeznania przed Komitetem Praw Dziecka ONZ i Komitetem ds. Tortur w ONZ. Jesteśmy zdecydowani w naszych działaniach i oczekujemy, że poparcie dla ogólnokrajowego śledztwa będzie rosło.
Jeśli chodzi o przeprosiny ze strony Kościoła: ofiary mówią w mediach, że słyszały je już niejeden raz.
Kard. Daniel DiNardo, przewodniczący Episkopatu USA, wzywa do spotkania z papieżem i dyskusji o kryzysie wszystkich biskupów amerykańskich. Będą się za nas modlić, odprawią pokutę, ominą w ramach postu posiłek... Jaki to ma związek z ochroną dzieci? Powtarzam: powinni zwrócić się do każdej parafii z pytaniem, jak ludzie zostali skrzywdzeni i jak można pomóc. Powiedzieć: przepraszamy, postaramy się to naprawić. Ilu ludzi cierpi, bo Kościół jest zbyt arogancki, by przyjść im z pomocą?
Co powinno się zmienić, by dzieci były bezpieczniejsze?
Największym problemem w USA są przedawnienia. Ktoś, kto był molestowany jako dziecko, zależnie od prawa stanowego ma pięć, siedem czy dziesięć lat po osiągnięciu pełnoletności, by to zgłosić. Potem już nie może. W niektórych stanach jest prawo, że jeśli molestowany w przeszłości przypomni sobie o tym, czego doświadczył, ma trzy lata, żeby to zgłosić. Nazywają to „oknem”. Ja np. byłem molestowany jako 12-latek przez księdza w Iowa i wyparłem to na okres 30 lat. Przypomniało mi się, bo ktoś ze SNAP stał przed kościołem z transparentem. Gdy go zobaczyłem, przeżyłem wstrząs. Zaangażowałem się w grupę wsparcia i przeszedłem terapię, a potem w wieku 51 lat założyłem rodzinę. Ale gdy moje córki skończyły 12 lat, wspomnienia brutalnego gwałtu, jakiego doświadczyłem mając właśnie 12 lat, wróciły po raz kolejny. Jak widać, różne wydarzenia w życiu mogą przywołać te wspomnienia. Dlatego „okno” jest potrzebne.
A nasza własna wrażliwość?
Większość ofiar pedofilii w bardzo katolickich społeczeństwach – takich jak Polska, Irlandia czy jak moja irlandzka parafia w Iowa – nigdy nie mówi, że doświadczyła molestowania. Dlatego to ważne, by społeczność była wrażliwa i by uwierzyła dzieciom, kiedy zaczną o tym mówić. Chcę podkreślić, jak ważna jest praca z ofiarami i uświadamianie społeczeństwa. Wiem, że w Polsce robi to fundacja Nie Lękajcie Się.
Co z odszkodowaniami i odpowiedzialnością finansową diecezji?
Jeśli biskup dostał zgłoszenie o molestowaniu, a nic nie robił lub przeniósł księdza do innej parafii, mówienie, że odpowiedzialność ponosi tylko ksiądz, to bzdura. ©
TIM LENNON jest prezesem Survivors Network of those Abused by Priests (SNAP), amerykańskiej organizacji zrzeszającej ofiary molestowania przez księży.