Zdążyć na nowe życie

Trafiają do niej zekowie, więźniowie z długim stażem. Po różnych wyrokach, także za morderstwa. „Nie pytam ich, co robili wcześniej, ale co chcą robić dalej” – mówi Ludmiła.
z Humania (środkowa Ukraina)

20.04.2021

Czyta się kilka minut

Suseł i fresk wchodzącego Jezusa. Ośrodek w Humaniu, grudzień 2020 r. /
Suseł i fresk wchodzącego Jezusa. Ośrodek w Humaniu, grudzień 2020 r. /

Wnęka w ścianie ma kształt drzwi, przez które przechodzi naturalnej wielkości Jezus Chrystus. Zbawiciel na fresku ma szlachetną, świetlistą twarz. Tymczasem Suseł wygląda jak z filmu o ludziach marginesu. Drobny, wychudzony, cały w tatuażach.

Tak naprawdę Suseł ma na imię Ołeksandr. Ale, jak mówi, nie ma żadnego znaczenia, jakie imię nadano mu po narodzeniu, bo potem stał się Susłem. Może gdy zacznie kiedyś nowe życie, wróci do starego imienia.

Przeorana zmarszczkami twarz rozjaśnia się w promiennym uśmiechu. Suseł staje przed Jezusem, tu dobrze byłoby zrobić zdjęcie. Jezusa, podkreśla Suseł, też osądzili i skazali. Wprawdzie za niewinność, ale on, Jezus, wszystko by rozumiał. Nie miałby nic przeciwko temu, że Suseł obok niego staje sobie do zdjęcia. Choć łącznie spędził 26 lat w więzieniach.

– Miałem 16 lat, gdy spieprzyłem sobie życie. Patrzysz wstecz, a tam nic po prostu nie ma. Zaczęło się od skoku na mieszkanie. Koledzy, z którymi się włamywałem, potem sprzedali mnie policji. I się zaczęło, zostałem zekiem – macha wytatuowaną ręką. Zek to określenie więźnia, wywodzące się jeszcze z gułagów w Związku Sowieckim.

Suseł uważa, że więzienia w Europie Wschodniej to wciąż ten sam system, tylko przemianowany. Inny świat, równoległy, rządzący się swoimi prawami, do którego nie ma dostępu nikt z zewnątrz.

– Jak cię więzienie raz wciągnie, to koniec. Stajesz się obywatelem ostatniej kategorii. Nikomu nie jesteśmy potrzebni, ani w więzieniu, ani potem. Jeśli inny człowiek będzie podejrzany i będzie sąd, to jak jest niewinny, wypuszczą go. A mnie dodadzą od razu jeszcze pięć lat – zapewnia Suseł.

Więzienie jak dom

80-tysięczne miasto Humań w obwodzie czerkaskim, na środkowej Ukrainie, słynie jako miejsce śmierci żydowskiego cadyka Nachmana. Co roku tysiące chasydów z całego świata przybywają tu, aby modlić się o cud.

Ale niezwykłe przemiany w ludziach zdarzają się w Humaniu częściej. Konkretnie: od kiedy w 2015 r. powstał Ośrodek dla Bezdomnych, Zwolnionych z Więzień i Uzależnionych. W niepozornym budynku otoczonym pustostanami, o wystroju hotelu robotniczego, ważą się losy ludzi, którzy już raz przegrali swoje życie, a teraz próbują drugiego podejścia.

– Trafiają tu więźniowie po różnych wyrokach, również za morderstwa. Nie pytam ich, co zrobili wcześniej, ale co chcą robić dalej – mówi mi 51-letnia Ludmiła, szefowa ośrodka.

Suseł za pierwszym razem siedział dwa lata. Gdy wyszedł, pomyślał, że będzie szukał pracy. – Gdyby ktoś wtedy wyciągnął pomocną dłoń, mógłbym być elektrykiem. Dużo mógłbym, ogarnięty jestem, tylko wsparcia nie miałem żadnego. Chciałem się uczyć. Ale nie było pieniędzy, możliwości. No to co, musiał sobie człowiek jakoś radzić – zawiesza głos.

Dodaje, tonem usprawiedliwienia: – Naprawdę chciałem iść do jakiejś roboty. Ale w moim dowodzie było już zaznaczone, że jestem zekiem. To taka stygmatyzacja, żeby ludzie wiedzieli, że mają do czynienia z kryminalistą. No, a wtedy wiadomo, na robotę takiego nie wezmą. A trzeba jeść, gdzieś mieszkać. I co masz robić, człowieku? Dla nas, zeków, wolność to nonsens. Niektórzy specjalnie zaraz po wyjściu z więzienia popełniają przestępstwa. Nawet głupie. Wali się kamieniem w okno i czeka na policję. Chodzi o to, żeby jak najszybciej wrócić do więzienia. Do domu. Bo do więzienia na kolejny wyrok wracasz już jak do siebie.

Porządny zek

Ludmiła mówi, że więzienie, narkomania i bezdomność to problemy, które często idą tu w parze. Sama coś o tym wie.

– Pochodzę z Osetii Południowej. Uciekliśmy przed wojną i nagle okazało się, że jesteśmy bezdomni. Jakoś dawałam sobie radę, ale brat uciekał przed rzeczywistością w narkotyki. Nie przeżył. Kiedy młodszy brat też zaczął brać, zrozumiałam, że scenariusz się powtarza i nie mogę biernie obserwować, jak się zabija – opowiada.

Na początku Ludmiła skierowała brata do chrześcijańskiego centrum dla uzależnionych w Donbasie. Po kilku latach postanowiła sama stworzyć coś podobnego tu, w Humaniu. Specjalnie poszła na studia, żeby mieć kompetencje do rozwiązywania prawnych problemów więźniów wracających do społeczeństwa. Miejscowa jednostka wojskowa oddała jej pustostan, oddalony od miasta. Za prąd i ogrzewanie płaci pomoc społeczna, za jedzenie i lekarstwa Kościół protestancki.

Ośrodek współpracuje z miastem. Np. byli więźniowie szyją ubrania, które przekazują do domu starców. Cieszą się, że na ich, jak to nazywają, szlaku do odrodzenia, ktoś może skorzystać. Chętnie zajmują się też zwierzętami gospodarczymi, przygarniają porzucone psy.

Budynek ośrodka remontują własnymi rękami, gdy tylko Ludmiła zdobędzie jakieś materiały budowlane.

– To forma terapii pracą. Nowe chłopaki widzą od razu, że to wspólne miejsce, o które musimy dbać. To nie jest tak, że przychodzisz i od razu trafiasz do wypasionego ośrodka. W życiu nic nie przychodzi łatwo. Jeśli chcemy mieć dobre warunki, musimy sami się o nie zatroszczyć – mówi Sasza, brodacz o wyglądzie dobrodusznego niedźwiedzia.

Był w więzieniu trzykrotnie, łącznie osiem i pół roku. Po terapii został w ośrodku, pełniąc funkcję „pomostu” między Ludmiłą i rekonwalescentami. Dla innych jest przykładem: założył w Humaniu rodzinę, uczciwie pracuje. To znaczy, że i dla nich jest szansa.

– Gdyby nie Sasza, znów byłbym w więzieniu. Albo na cmentarzu. Przyjechał z rodziną nad morze i przypadkiem się spotkaliśmy – wspomina Suseł. – To był szok, wcześniej siedzieliśmy razem, a tu nagle: on z piękną żoną i dziećmi, a ja na metadonie. Opowiedział mi o ośrodku. Myślę sobie: Sasza to porządny zek, nigdy nie oszukał. Więc jak mówi, że powinienem spróbować, trzeba posłuchać.

– Mówię im: bracia, też przez to przeszedłem. Też byłem niewolnikiem narkotyków. Zobaczcie, udało mi się. I wam może się udać, ale musicie o siebie walczyć – mówi Sasza.

Opisuje moment, który okazał się przełomowy dla niego: – Też zdecydowało przypadkowe spotkanie. Wróciłem z ostatniego wyroku i natknąłem się na znajomego ze szkoły. Spytał, czym się zajmuję. Zacząłem ściemniać, że biznesem. Nie mogłem przecież powiedzieć, że jestem prosto z więzienia. On stał z małym dzieckiem przy samochodzie, a ja opowiadałem o mojej nieistniejącej firmie, jednocześnie gładząc palcami w kieszeni szprycę do narkotyków. W tamtej chwili nagle dotarło do mnie, że muszę rzucić stare życie.

Sasza uważa, że te wszystkie przypadki to zrządzenie boskie: – Ktoś tam na górze wskazuje nam właściwą drogę. Od nas zależy, czy nią pójdziemy.

Sygnały subtelniejsze

Dziś w ośrodku przebywa 30 rekonwalescentów. Czy też, jak nazywa ich Ludmiła: chłopców. Gdy ona, kobieta, zabiera głos, wytatuowani mężczyźni o surowych i zniszczonych twarzach zbierają się w kole, wpatrują się w nią jak w obrazek. Postawna, krótko ostrzyżona blondynka zwraca się do nich ciepło, ale stanowczo.

– Ludmiła jest twarda babka. Inna by z nami nie wytrzymała. Najważniejsze, że się nas nie boi. My wyczuwamy strach, zupełnie jak psy – wyjaśniają.

W końcu nikt nie zna się tak na ludziach jak oni, zeki. Od szybkości rozpoznania zależy ich pozycja, czasem życie. Bo trafiając z jednego więzienia do innego, trafia się do nowego mikrokosmosu. Trzeba się błyskawicznie zorientować, z kim ma się do czynienia. Po znakach, jak tatuaże, ale też po sygnałach subtelniejszych, jak sposób chodzenia czy patrzenia. Najważniejsza zasada przetrwania to ukrywanie własnej słabości i szybkie wyczuwanie cudzej.

– Jak ludzie do nas podchodzą, tak i my podchodzimy do ludzi. Jak ktoś od razu myśli: „To zek, zaraz się na mnie rzuci, okradnie”, to pewnie tak się wydarzy. Po co się powstrzymywać, skoro nie masz nic do stracenia? – tłumaczą.

Sasza uważa, że resocjalizacja więźniów powinna zaczynać się jeszcze w więzieniach. Wspomina: – Parę lat temu siedziałem w celi z dzieciakami, które okradały supermarkety. Właziły tam przez systemy wentylacyjne. To były dzieci 14- i 15-letnie. Bawili się samochodzikami, a wokół kryminaliści, starzy dziadkowie. Chcę pooglądać telewizję, a tu mały pyta, czy można bajkę puścić. Takie dzieciaki skończą jak Suseł, nie będą znały życia bez więzienia i narkotyków. Bo co jak co, ale miejsca, gdzie do narkotyków jest najłatwiejszy dostęp, to właśnie więzienia.

– Ale to nie jest tak, że po więzieniu jesteśmy jak zwierzęta. Czerpałem z tych miejsc liczne plusy. Zajmowałem się sportem, nawet czytałem książki – zaznacza Suseł. – I ile można zwiedzić! Byłem w więzieniach po całej Ukrainie: Tarnopol, Wołyń, Czernichów, Chmielnicki, Odessa… Więzienie na zachodzie Ukrainy różni się od tego na wschodzie. Każdy region jest inny, nawet język się trochę różni. W każdym więzieniu dowiadujesz się masy rzeczy. Ja to o więzieniach w ogóle wszystko wiem. A na wolności orientuję się tylko, gdzie można zbierać mak do opium.

Diler z Donbasu

Dima, szeroki w barach brunet, pochodzi z Debalcewe: miasteczka w Donbasie, które dziś leży na terenach okupowanych przez prorosyjskich separatystów. Znalazł tam sposób na biznes: kupował narkotyki rosyjskim żołnierzom.

– Rosyjska propaganda głosiła, że na Donbasie nie ma rosyjskiej armii – śmieje się Dima. – To ciekawe, bo większość moich klientów pochodziła z Woroneża, Petersburga czy tak odległych zakątków Rosji, że nie kojarzyłem, gdzie są te miejscowości. Wcześniej to ja byłem prorosyjski. Zdanie zmieniłem, gdy do mojej miejscowości przyszła Rosja.

Na okupowany Donbas już nie ma powrotu. Rosyjskiemu dowództwu nie spodobało się, że żołnierze aż tyle ćpają, więc rozesłano za nim list gończy.

Dima podkreśla, że choć wielu narkomanów pochodzi z nizin społecznych, on sam miał, jak mówi, wszystkie szanse na normalne życie. Chwali się, że pochodzi „z dobrej rodziny”, i że w życiu dużo podróżował: – Wydawało mi się, że jak zmieniam miejsce, to mogę zaczynać od początku. Ale, idiota, nie zauważyłem, że wszędzie towarzyszą mi moi najwierniejsi przyjaciele: narkotyki. Próbowałem rzucać, ale zawsze kończyłem na coraz cięższych.

– To dlatego, że nie byłem wystarczająco szczery ze sobą i z Bogiem – tłumaczy dziś sobie Dima. – Sam siebie oszukiwałem. Zacząłem brać ecstasy jako dodatek do dobrego filmu, do muzyki. Takie kulturalne ćpanie dla intelektualistów. Nie myślałem o sobie jak o narkomanie, bo przecież ładny byłem, czyściutki. A potem w okamgnieniu zostałem bezdomnym dilerem. A teraz jestem tu, już półtora roku. Wiem, że aby się od tego uwolnić, muszę być w stu procentach czysty. Nawet na przeklinanie sobie nie pozwalam, bo to też nałóg.

Pierwszy etap rehabilitacji w placówce Ludmiły to izolacja, żeby chłopcy nie byli zagrożeni pokusami z otoczenia. Potem kolejne miesiące adaptacji w społeczeństwie, gdy zaczynają wychodzić do miasta.

Ludmiła: – Ostro tniemy uzależnienie. Poza narkotykami zabroniony jest alkohol, papierosy, przeklinanie. Nie uznaję półśrodków. Uzależniony ma rzucić, a nie zmniejszać dozę czy zamieniać nałóg na inny. Albo chcesz zmienić swoje życie, albo nie.

– Na trzecim etapie pacjenci zaczynają wynajmować mieszkania i sami na siebie zarabiać – Ludmiła się uśmiecha. Dodaje: – Wiesz, jaki jest najwspanialszy moment tej pracy? Gdy idziesz do cerkwi i widzisz tam swoich chłopców z rodzinami.

Może wydarzy się cud

Choć ośrodek jest wspierany przez Kościół protestancki, większość „chłopaków” to prawosławni. Tłumaczą, że nie ma wielkich różnic między wyznaniami, bo Bóg jest jeden.

– Człowiek, który chce się pozbyć uzależnienia, może odkryć modlitwę jako sposób na ukojenie. A cerkiew jako miejsce, w którym nie jest oceniany. Jednoczy nas dążenie do zmartwychwstania – mówi Sasza.

– Najważniejsze, żeby zdążyć na drugie życie. Wielu moich kolegów z pudła już nie żyje. Sam, zanim tu trafiłem, spędziłem dwa miesiące na reanimacji po przedawkowaniu. Wiem, że kolejnych lat ćpania po prostu nie przeżyję – dodaje Suseł.

Teraz Suseł modli się, żeby, jak mówi, zrozumieć, co z nim ma być dalej: – Nie chcę na razie myśleć o dziewczynach, o dzieciach, bo wiem, że po tych latach sam jestem jak dziecko. Muszę najpierw dorosnąć do odpowiedzialności za siebie. Jak się nie uda, to trudno. Zmarnowałem 50 lat życia. Jeśli spędzę jeszcze pół roku w tym ośrodku i okaże się, że to był czas stracony, to już nie robi żadnej różnicy. Ale może wydarzy się cud i dostanę przepustkę do drugiego życia? ©

 

Ludmiła podkreśla, że ważnym elementem w terapii jej podopiecznych jest sport, brakuje im jednak odpowiedniego sprzętu. Krakowska fundacja „Gentes” postanowiła kupić dla ośrodka w Humaniu sprzęt rehabilitacyjny i sportowy. Czytelników pragnących wesprzeć tę inicjatywę prosimy o przelewy na konto: Fundacja Gentes (Kraków, ul. Kapelanka 5, 30-347), numer: 95 1140 2004 0000 3602 8114 2480 (z tytułem przelewu: „Drugie życie ”). Pieniądze zostaną przekazane autorce tekstu, korespondentce „Tygodnika” na Ukrainie, która potrzebny sprzęt kupi na miejscu w Humaniu.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 17/2021