Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Za nami piętnaście odsłon Nagrody Literackiej GDYNIA. Od czasu jej powstania zagęściła się mapa literackich nagród, a wokół nich rozogniła się dyskusja: po co nam one? Może wysłać je, gdzie pieprz, i zastąpić funduszem powierniczym?
Zmorą tych debat bywa uogólnienie, jakby nagrody spod jednej sztancy wyszły. Że tak nie jest, widać gołym okiem. Przypomnę, że GDYNIA to jedyna do tej pory nagroda przyznawana w czterech równorzędnych kategoriach, dzięki czemu nasze nominacje kreślą coroczną panoramę polskiej literatury we wszystkich (poza dramatem) gatunkach, a tom wierszy nie musi stawać do rywalizacji z powieścią czy reportażem. I że właśnie w GDYNI przekład literacki postrzegany jest jako nieodłączna część literatury polskiej. O tłumaczach rozmawiamy jak o suwerennych twórcach, a nie en passant przy okazji nagrodzenia autora tłumaczonej przez nich książki.
Gęstniejąca mapa nagród nie powinna niepokoić, o ile nagrody mają uchwytną tożsamość, wyróżniając się choćby kryteriami wyboru i gremium jurorskim. Tożsamość (a z nią wiarygodność) GDYNI buduje między innymi to, że do kapituły wchodzą osoby, które nie były jurorami w innej nagrodzie literackiej. Wyróżnikiem jest także sposób wyłaniania nominacji i laureatów. Nie rządzi nim arytmetyka, czyli proste liczenie głosów, ale rozmowa: ważniejsze jest osiąganie konsensusu, wzajemne się słuchanie i przekonywanie. Stąd wielokrotne i wielogodzinne posiedzenia kapituły, stąd intensywna wymiana listów między jurorami. Z naszych tegorocznych maili mogłaby powstać osiemdziesięciostronicowa książka, zdradzająca miejscami znamiona powieści sensacyjnej.
Nie chciałbym na duś szukać cech wspólnych tegorocznych nominacji, zaryzykuję jednak i powiem, że dowodzą one tego, co w naszych wyborach zakładamy: że literatury nie tworzą „wydarzenia”, że nie da się jej, jak zrobiono z nauką na uczelniach, sparametryzować, a wreszcie, że w jej domu jest mieszkań wiele. W czasach jak nasze, gdy wszyscy swoje wiedząc, pławią się w poczuciu słuszności, wyparowała, cytowana niegdyś na lewo i prawo, mądrość starego chasyda ostrzegającego przed „rabuśnikiem i największym łajdakiem”, jakim jest posiadacz stuprocentowej racji. Literatura tymczasem to, w swoich najciekawszych przejawach, obszar wątpliwości, istniejący nie po to, by podpierać plemienne przekonania i utwierdzać utwierdzonych.
Służy nam, czytelnikom, bo – paradoksalnie – służby odmawia, korzystając z prawa nieodpowiadania na pytania. Chłonna i niecierpliwa jak poezja, myszkująca po obrzeżach jak esej, twórcza w wielogłosowości jak przekład, i jak proza – nieszukająca poklasku w wykuwaniu własnego języka. ©
