Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
To już osiemnasta odsłona Nagrody Literackiej Gdynia. Powołana do życia w 2006 roku, osiągnęła pełnoletność, ma już za sobą burzę hormonów, trądzik młodzieńczy i maturę, jesienią będzie głosować.
Gdy powstawała, była jedyną ogólnopolską literacką nagrodą samorządową. Od tego czasu zagęściła się od nagród literacka mapa Polski, a mimo to NLG jest nadal jedyną nagrodą przyznawaną w czterech kategoriach; jedyną też, która honoruje pracę tłumaczy na równi z twórcami literatury rodzimej (w tym roku nie bez kozery wśród jej partnerów znalazło się nieocenione Stowarzyszenie Tłumaczy Literatury).
Nagrodę Literacką GDYNIA wyróżnia wypracowywany przez lata – we wcale nie metaforycznym pocie czół – sposób wyłaniania książek nominowanych i nagradzanych. Zanim ogłoszona zostaje lista dwudziestu nominacji, siedmioosobowa kapituła spotyka się cztery, pięć razy na długich, zazwyczaj sześciogodzinnych posiedzeniach, wyborów dokonując poprzez dochodzenie do konsensusu.
Wzajemne przekonywanie się wymaga gruntownej znajomości omawianych książek i gotowości do weryfikowania własnych opinii, to zrozumiałe, ale jeszcze bardziej tego, co nazwałbym krótko „żarem”. Jak to się udaje, przy tak zróżnicowanym zespole jurorów, sam często zachodzę w głowę. Co roku boję się, że tym razem do zgody dojść się nam nie uda, że trzeba będzie po prostacku głosować, oddać władzę matematyce, ze skutkiem takim, że część z nas musiałaby podpisać się pod werdyktem, z którym się zdecydowanie nie zgadza.
Co roku dostajemy około pół tysiąca tytułów do oceny. W Gdyni nie ma preselekcji, sami to wszystko czytamy, maile jurorów krążą setkami, donosząc, że coś zachwyca, coś innego wzbudza uczucia mieszane, coś wreszcie wygląda na wydawniczą pomyłkę. W ciągu osiemnastu lat udało się NLG wyłowić niejedną książkę intrygującą, czy wręcz znakomitą, ale przeoczoną przez recenzentów i krytyków, faktycznie nieobecną w czytelniczym obiegu. To cieszy. Cieszy, ale i niepokoi, bo takim odkryciom towarzyszy świadomość, że mało brakowało, a książka ta mogłaby przepaść w jednej z czarnych dziur rynku.
Ponieważ pamiętam lata, kiedy na książki się „polowało”, bo były cenne jak cebulki rzadkich odmian tulipanów, nie spodziewałem się, że kiedykolwiek będę mówił o ich nadprodukcji. A jednak kiedy dowiaduję się, że w Polsce w 2021 r. ukazało się 31 tysięcy – premierowych! – tytułów, co przekłada się na 85 tytułów dziennie, popadam w podszyte bezradnością zwątpienie: czy ktokolwiek zdoła to przeniknąć i przesiać? Jak wielu skarbom pozwalamy zaginąć? Czy możliwy jest powrót raz przeoczonej książki?
W Gdyni nie wykluczamy tytułów już głośnych, którymi przez miniony rok żywiły się media, są wśród naszych laureatów, ale, być może, podważany ostatnio lekką ręką sens istnienia nagród literackich kryje się w tym, że rolę przypadku w losach książek potrafią skutecznie ograniczyć. ©
Jerzy Jarniewicz jest przewodniczącym Kapituły NLG