Zawołane po imieniu

Nie mają pomnika ani daty, która ułatwiałaby pielęgnowanie ich pamięci. Nie wiadomo nawet, ile ich było. Pokolenie kobiet, które długie lata spędziły w stalinowskich więzieniach. Najczęściej najlepsze lata życia.

31.03.2009

Czyta się kilka minut

Trzeba to od razu napisać: ich życie nie mogło być zwyczajne. Ani nudne. Przeszłość zapisana jest w ich pamięci z fotograficzną precyzją.

Najpierw jest w nich wojna: lata oswajania się z lękiem i cierpieniem.

Teresa Drżal pamięta, jak na zesłaniu kopała z chłopcami doły w śniegu: - Miałam 9 lat i chyba ze 130 cm wzrostu. Wsadzali mnie w tę dziurę, żeby zmierzyć jej głębokość. Matka rąbała drzewo w lesie, potem została pielęgniarką, położną i sprzątaczką w punkcie medycznym. To uratowało ją, mnie i siostrę.

Na Syberię trafiły wraz z trzecią falą deportacji, latem 1940 r. Sowiecka okupacja ogarnęła je w leśniczówce pod Nieświeżem, gdzie z matką i siostrą spędzały wakacje 1939 r. Potem, w 1941 r., ruszyły do Andersa, na południe. Ale armia ewakuowała się do Iranu, one nie zdążyły i utknęły w Uzbekistanie, aż do 1946 r.

Jadwiga Janiszowska pokazuje maleńki album. 17-latka na fotografii jest już w konspiracji, wciągnęły ją koleżanki z gimnazjum. Przysięgę AK składała przy karbidówce w kamienicy w Alejach Ujazdowskich. Wojskowe szkolenia ("Takie padnij-powstań") odbywały się w salce na Mazowieckiej. Zostawiała w tramwaju ulotki pisane po niemiecku ("Gdzie byłam, dowiedziałam się już po wojnie, gdy przeczytałam u Nowaka Jeziorańskiego o Akcji N"). O strachu mówi: - Jak się człowiek do czegoś zobowiąże, to idzie i robi. Strach pojawia się już po fakcie.

Rozkaz o stawieniu się na zbiórce przed Powstaniem nie dotarł na czas, nie dołączyła do swojej jednostki: - Pozostałe cztery dziewczyny z mojej AK-owskiej "piątki" zginęły na Woli i Starym Mieście.

Jej obóz jeniecki wyzwalała dywizja Maczka. Kilkanaście zdjęć z lat 1945-47: roześmiane grupy młodzieży, jasnowłosa Jadwiga w zgrabnym mundurku w otoczeniu przystojnych chłopców: - To Norymberga, czekałyśmy prawie miesiąc na transport do Włoch, do Andersa; a to już Porto San Georgio. Nad łóżkami miałyśmy tiulowy baldachim, jak księżniczki.

Tam, we Włoszech, zdała maturę w polskim liceum powstałym przy wojsku. Ale w Polsce czekał ojciec i dwie siostry. - Wróciłam ostatnim transportem, w listopadzie 1948 r. Dalszych nie było - wspomina. Na studia już jej nie przyjęto: zaważyła rzekomo zła, bo "włoska" matura" i ten powrót o dwa lata za późno.

Jadwigę Janiszowską do antykomunistycznej organizacji wciągnęła koleżanka z AK. - Nasza przysięga nadal obowiązywała, mieliśmy prowadzić walkę do zwycięstwa, bo Polska nie była wolna. Zostałam łączniczką. To trwało z półtora roku. Jeździłam pociągiem do Zabrza i oddawałam jakieś przesyłki. Rozprowadzałam ludzi po lokalach w Warszawie.

Że była to organizacja o nazwie "Kraj", dowiedziała się w śledztwie na Rakowieckiej.

Teresa Drżal mówi dziś, że one, repatriantki ze Wschodu, złudzeń nie miały:

- Wiedziałyśmy, do czego prowadzą rządy komunistów w Rosji. O III wojnie światowej mówiło się bez przerwy. Wierzyłyśmy, że to, co się dzieje w Polsce, nie potrwa długo. I że trzeba coś zrobić. Poza tym wszyscy znajomi byli w AK, a ja nic jeszcze nie zrobiłam dla Polski. Chciałam wreszcie coś z siebie dać. W domu przyjaciół pojawił się Wincenty Broniwój-Orliński, kurier z Zachodu.

Zbierała dla niego informacje, które przekazywane były dalej; np. zapisywała numery wojskowych samochodów. Ale jeden ze współpracowników wpadł gdzieś we wschodnich Niemczech, zaczął sypać i ruszyły aresztowania.

Obie w więzieniu znalazły się późno: Jadwiga Janiszowska w roku 1952, Teresa Drżal w 1953. Cele Fordonu (więzienie kobiece w dzielnicy Bydgoszczy o tej nazwie) i Inowrocławia zapełniały już tysiące kobiet, więźniarek politycznych.

Barbara Otwinowska - dziś profesor, wtedy młoda żołnierka AK i uczestniczka Powstania Warszawskiego, która po wojnie za udzielenie schronienia kurierowi dostała trzyletni wyrok - od lat stara się je policzyć. I po herbertowsku: zawołać po imieniu.

Próbowała już w latach 80., gdy wybuchła Solidarność. Przełamywała niechęć przed powrotem do wspomnień, przed dzieleniem się nimi; i strach, aby represje nie spadły na nowo i znów nie zburzyły życia. Prof. Otwinowska dobrze rozumiała te opory: - Chyba w 1981 r. poproszono mnie, abym opowiedziała niewielkiemu audytorium o swoich przeżyciach i choć spędziłam w więzieniu tylko trzy lata, było to trudne - wspomina.

Jadwiga Janiszowska o aresztowaniach wokół siebie usłyszała, to pamięta, we wtorek. - Już nic nie mogłam zrobić, tylko czekałam, kiedy po mnie przyjdą - wspomina.

UB przyszło po tygodniu: w poniedziałek o świcie. Był koniec czerwca 1952 r. Mimo upału, zamiast letniej sukienki naszykowanej poprzedniego wieczora, założyła ciepłe ubranie podane przez siostrę.

O przesłuchaniu mówi, że było jak wszystkie: śledczy na zmianę krzyczał, groził i wyzywał od najgorszych: - Potem zmieniał ton i mówił, że przecież jestem inteligentna, po co mam sobie szkodzić. Kłamałam, a to męczące. Nigdy wcześniej nie kłamałam - wspomina Jadwiga Janiszowska. - Godzinami bez jedzenia, czułam się jak w nierzeczywistym świecie.

Akta ze śledztwa liczyły wiele tomów. Na początku lat 90. obejrzała je w archiwum sądowym na warszawskim Lesznie. Dopiero wtedy dowiedziała się, że "Kraj" był jedną z największych siatek konspiracyjnych, jakie jeszcze działały w Polsce.

Teresa Drżal trafiła do więzienia już po śmierci Stalina. Na swoje szczęście.

15 października 1953 r. czarna pobieda zatrzymała się przy krawężniku: - Wracałam z pracy. Wysiedli obok mnie. W pierwszym odruchu ich wylegitymowałam. Zbaranieli i pokazali mi legitymacje - wspomina. - Zawsze lubiłam kryminały, a w prawie każdym jest taka scena, że gdy za aresztowanym zatrzaskują się drzwi cel, on bezsilnie bębni w nie pięściami. Wydawało mi się to absurdalne, ale moja reakcja była taka sama: walić pięściami i krzyczeć, że jestem niewinna... Śledztwo trwało 4 miesiące. Przesłuchania po 12 godzin. Bez bicia, bo to już było po zmianach. Ale słynny ubek Dusza wciąż był. Pamiętam jego rybie oczy.

Teresa Drżal o wyroku mówi lekceważąco: - Marne 5 lat. Dostałam je za "wiedział, nie powiedział". A mogłam za szpiegostwo. Miałam dobrą adwokatkę, która się nie bała. W procesie rewizyjnym wywalczyła obniżenie wyroku do 4 lat. Najgorsza była obawa o matkę. Bo starsza siostra dostała w tym samym procesie

10 lat i mama została sama, schorowana po syberyjskich przejściach. Jeśli cokolwiek mogło mnie złamać, to obawa o nią.

Po wyroku Teresa spędziła dwa tygodnie w izolatce, codziennie namawiana do współpracy. Ubek szantażował ją ciężkim więzieniem i sytuacją matki. - Odmówiłam, bo wiedziałam, że mam oparcie w mojej pani adwokat - tłumaczy. - Gdyby nie to, nie wiem, co bym zrobiła. Dla matki. Dlatego dziś wolę ostrożność w ocenianiu zachowań innych.

Jadwiga Janiszowska usłyszała wyrok: kara śmierci. Miała 27 lat. - Zaskoczyło mnie to, chyba nic nie czułam. Byłam odrętwiała - mówi dziś. Ale szczegóły tego dnia pamięta z mikroskopijną dokładnością. I ludzkie odruchy w nieludzkim świecie. Kolejne korytarze, więzienna buchalteria, stukot drewniaków, nieoczekiwana troskliwość magazyniera, by więzienny strój miał właściwy rozmiar. - Leżał całkiem zgrabnie - mówi.

Czy chce być sama, czy z kimś? Takie pytanie usłyszała od funkcjonariusza, który przydzielał cele. - Pomyślałam, że cokolwiek powiem, on zrobi odwrotnie. Przez łzy wykrztusiłam, że nie sama. Jedyny raz się rozkleiłam. Byłam wykończona psychicznie i fizycznie - tłumaczy.

W celi, do której ją wprowadzono, były już dwie osoby.

Jak się ma "KaeSa", to nie ma się widzeń i prawa do korespondencji. Do celi śmierci wpadał co jakiś czas oddziałowy i pytał: "Janiszowska, wolisz czapkę czy krawat?" (tj. strzał w głowę czy szubienicę). Po namowach adwokata napisała prośbę o łaskę. - Powiedział, że ojciec mnie prosi, żebym napisała. I napisałam, że chcę pracować dla kraju i społeczeństwa. Potem w celi koleżanka zapytała, czy "dla kraju" napisałam z dużej, czy z małej litery.

O zmianie "KaeS" na dożywocie dowiedziała się 4 kwietnia 1953 r. Była Wielka Sobota.

Wyrok więzienia zaczynał nowy etap. Życie więźnia nabierało stabilizacji. Bo człowiek nie może się cały czas szarpać, buduje wokół siebie namiastkę życia, kładzie jakąś serwetkę na stoliku. Tak mówią byłe więźniarki. O strasznych warunkach sanitarnych prawie nie wspominają. To nie było najważniejsze. - Ważne były serdeczne kontakty między kobietami - opowiada Jadwiga Janiszowska.

Prof. Otwinowska: - Nasza cela, cela politycznych, to był salon. Właściwie w więzieniu poczułam się dowartościowana, tam spotkałam najwspanialsze osoby w moim życiu. Na ogół starsze ode mnie, z piękną kartą okupacyjną, wykształcone, mądre, dowcipne. Nawet "niepolityczne", gdy trafiały do nas, odzyskiwały godność.

Podkreślają swoją twardość. - Oni czekali na naszą słabość, rozpacz, łzy - mówi Jadwiga Janiszowska. - Wiadomo było, że mogą nas zniszczyć fizycznie i psychicznie. Więc tam uczucia się tłumi. Trzeba się trzymać, nie można pokazać im, że nas cokolwiek to obchodzi.

- Czasem byłyśmy okrutne - przyznaje prof. Otwinowska. I opowiada, jak Stanisława Płużańska została ostro skarcona przez koleżanki za to, że rozpłakała się na wieść o ułaskawieniu męża, skazanego wcześniej na karę śmierci.

Ważna była przyjaźń, która zastępowała rodzinę i potrzebę bliskości. Było ukradkowe śpiewanie, przedstawienia, wspólne przeżywanie świąt. Były uczucia. - Stukaliśmy do siebie w rurę biegnącą przez nasze cele i tak zaczął się flirt. Potem złożyliśmy sobie całkiem poważne śluby. Bo w najtrudniejszych chwilach człowiek łaknie bliskości, to jest oznaka życia - tłumaczy Jadwiga Janiszowska, która przeżyła więzienną miłość, choć bez happy endu: - Na wolności spotkaliśmy się potem tylko raz.

Wolność nadchodziła zawsze niespodziewanie. Otwinowska pamięta, że opuszczając więzienie w 1950 r. czuła, jakby dopuściła się zdrady. Jadwiga Janiszowska wyszła w 1958 r. i pierwsze kroki skierowała do kościoła, którego dzwony dotąd tylko słyszała.

Potem zwykle dom, rodzina, małe dzieci znane z listów, stół uroczyście nakryty, kąpiel w wannie, grające radio. Starania o pracę, częste jej zmiany. Ankiety osobowe, z rubryką o karalności wypełnianą aż do połowy lat 70. Ekswięzień był w PRL obywatelem drugiej kategorii.

Do swej powojennej konspiracji Jadwiga Janiszowska ma dystans: - To nie było potrzebne. Tylu młodych ludzi zginęło. I moje życie mogło być inne. Ale przecież sama się zgodziłam. Nie powiedziałam "nie". Może zabrakło mi wtedy odwagi, by odmówić. Ale moje intencje były czyste. I chyba prawidłowe.

Teresa Drżal wyszła w 1956 r., w środku "odwilżowej" euforii. Nawet wróciła do dawnej pracy, gdzie witano ją jak bohaterkę: - Szybko się to jednak skończyło. Mój dom przez długie miesiące był pierwszym schronieniem dla koleżanek wychodzących na wolność. My, byłe więźniarki, ciągnęłyśmy do siebie. Najpierw były spotkania w kawiarni "Krokodyl" na Starym Mieście, potem w "Wiklinie", założonej przez Stanisława Mazurkiewicza "Radosława", wreszcie już tylko w prywatnych mieszkaniach.

Mało wspominały. Aż do czasów Solidarności trwały w takiej półkonspiracji. Nie tylko ze strachu przed represjami. Jadwiga Janiszowska szuka analogii: - To jest tak jak wtedy, gdy komuś zdarzy się nieszczęście i ludzie boją się ten temat z nim poruszać.

Teresa Drżal do wspomnień wróciła w latach 80.: - Koleżanki słuchały i wołały: "To ciekawe, dlaczego nigdy nie opowiadałaś?!". Mówiłam: "A czy wy kiedykolwiek pytałyście?".

- Wielu historii nie da się już odtworzyć, tyle nas odeszło. Czasem po barwnej postaci pozostał tylko suchy biogram - ubolewa prof. Otwinowska.

Właśnie przygotowuje kolejny numer "NIKE": to biuletyn środowiska byłych więźniarek. Ale zamieszczone w nim historie opowiadają historię całego pokolenia kobiet, które uczestniczyły w najdłuższej niepodległościowej epopei XX wieku. Prof. Otwinowska: - Nas nie skazywano przecież za niewinność, tylko za rzeczywisty opór.

ANNA MACHCEWICZ jest dziennikarką i historykiem, pracuje w TVP Historia. Niedawno w wydawnictwie Znak ukazała się jej książka "Kazimierz Moczarski. Biografia".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 14/2009

Artykuł pochodzi z dodatku „Historia jest kobietą (14/2009)