Zasznurowane głowy

Stefan Batory w 1580 r. szykował się do kolejnej kampanii przeciwko carowi Iwanowi IV Groźnemu.

24.03.2014

Czyta się kilka minut

Mądry król zadbał o pieniądze, wojsko i plan. Oprócz tego – o czym rzadko się pamięta – wprowadził cenzurę prewencyjną. Za jej złamanie groziła kara śmierci.

To częste zjawisko: gdy jest wojna, władza woli zasznurować dziennikarzom usta. Prawda staje się niewolnicą propagandy. Zrozumiałe. Przecież informacja jest potężnym orężem.

Zdjęcie szefa sajgońskiej policji generała Nguyễn Ngọc Loana strzelającego w skroń jeńcowi z Wietkongu stało się jednym z symboli wojny w Wietnamie. Na próżno autor, Eddie Adams, tłumaczył, że klatki – nawet najbardziej prawdziwe (jak ta) – kłamią, bo pokazują tylko pół prawdy. Mówił, że wolałby przejść do historii jako ten, kto sfotografował uchodźców uciekających łodziami z komunistycznego Wietnamu do Tajlandii. No ale to nie on decydował, z jakiego powodu przejdzie do historii.

Władze wolałyby, żeby takich zdjęć nie było. Obniżają morale i ogólną chęć do wojny wśród podatników. Zdjęcia popalonych irackich czołgistów wpłynęły na zahamowanie pięknie rozwijającej się „Pustynnej burzy”. Ukazywały się, choć Pentagon nałożył restrykcje na kontakty reporterów z wojskiem (wizyty na pierwszej linii tylko dla wybranych, zawsze w towarzystwie oficera prasowego, materiały z tych wypraw podlegają cenzurze).

Cenzura (najczęściej tylko w teorii) obowiązuje dziennikarzy akredytowanych przy naszym kontyngencie w Afganistanie, do cenzurowania reporterów (też raczej pro forma) rościło sobie prawo Ministerstwo Obrony Izraela podczas palestyńskich Intifad.

Jest w tym jakiś sens. Dzięki reporterom przeciwnik może zdobyć kluczowe informacje.

Brytyjscy oficerowie sztabowi w czasie wojny o Falklandy kończyli opracowywanie planu ataku na dwie osady Darwin i Goose Greek. Nagle usłyszeli w BBC, że siły brytyjskie są gotowe do uderzenia na te punkty. Dowódcy wpadli w szał.

Wielkie pytanie dla dziennikarza – czy powinien mówić wszystko, co wie? Być patriotą czy reporterem? Czy z kłamania albo mówienia tylko części prawdy da się zrobić dziennikarską cnotę? BBC zresztą za Falklandy zbierała cięgi. Na przykład za to, że o brytyjskich żołnierzach mówiła „brytyjscy żołnierze”, zamiast „nasi chłopcy”.

Kolejnym dylematem reporterów jest bycie zbyt blisko wydarzenia, gdy mimo woli stają się jego częścią, elementem sprawczym. Pamiętam wstrząsającą relację fotografa, który robił zdjęcia kolumnie jeńców we Freetown. Zauważył, że gdy tylko podnosi aparat, strażnicy zaczynają katować więźniów. Robić zdjęcia czy dać sobie spokój?

Śp. Anna Politkowska miała z tym problem. Była tak dobrą i znaną reporterką, że rosyjskie służby chodziły po jej śladach w Czeczenii. Gdy wracała, okazywało się, że jej rozmówcy znikali bez śladu. Odnajdywano przeważnie ich trupy. Pani Anna mówiła mi kiedyś o tym, opisała to też dokładnie w książce „Druga czeczeńska”.

Pamiętam, jak posłałem reportażyk z wioski Tropoje na granicy Albanii i Kosowa, pisząc, że spotkałem tam znajomego komendanta oddziału partyzantów UCK. Dzień po publikacji na wioskę spadły serbskie pociski moździerzowe. Wiele razy powtarzałem sobie, że obie sprawy nie mają związku, ale ciągle wraca do mnie myśl: „Może nie trzeba było pisać nazwy Tropoje?”.

Rozumiem wszystkie te rozterki. Sprowadzają się w istocie do dwóch pytań. Czy reporter z jakichś powodów powinien dawać sznurować sobie usta? I czy powinien sznurować je sobie sam?

Ale coraz częściej znacznie istotniejszą rolę odgrywa inny czynnik. Dziennikarze relacjonujący konflikty częściej niż usta mają zasznurowane głowy. Nie godzi się powiedzieć, że tam, dokąd ich wysłano, jest dziś spokojnie. Nie wolno mówić, że nie padł ani jeden wystrzał, a ludzie chodzą po oblanych słońcem ulicach.

Trzeba mówić o świszczących nad głowami rakietach Topol (choć wcale nie świszczą). O kolumnach wojsk zmierzających do miasta (choćby nie było to nic nadzwyczajnego). Albo o przerwanej łączności telefonicznej (choćby pytano cię o to przez telefon).

Wydawcy sznurują reporterom głowy. Bo strzelanina, krew, wojna oznacza zainteresowanie widzów, większą oglądalność i sprzedaż reklam. Prawda częściej staje się ofiarą nie wojny, a przepastnych kieszeni.

I to jest dopiero smutne.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, felietonista i bloger „Tygodnika Powszechnego” do stycznia 2017 r. W latach 2003-06 był korespondentem „Rzeczpospolitej” w Moskwie. W latach 2006-09 szef działu śledczego „Dziennika”. W „Tygodniku Powszechnym” od lutego 2013 roku, wcześniej… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 13/2014