Zapomnieć się nie da

Firma ogrodnicza z podwrocławskich Siechnic pozwała Skarb Państwa, domagając się 12 mln złotych odszkodowania za zatopione podczas powodzi tysiąclecia w 1997 r. szklarnie pełne kwiatów. Sąd Najwyższy uznał, że skoro już na dwa dni przed zalaniem miasta wiadomo było, że woda uderzy we Wrocław z niespotykaną siłą, niepowiadomienie o zbliżającym się kataklizmie jest winą funkcjonariuszy państwa.

27.11.2005

Czyta się kilka minut

 /
/

Orzekł też, że prawo do odszkodowań ze strony Skarbu Państwa mają również inne osoby i instytucje, które poniosły straty podczas powodzi sprzed ośmiu lat. Suma odszkodowań będzie liczona w miliardach.

Jak powódź z 1997 r. zmieniła społeczność Dolnego Śląska? Czy przypominają ją tylko opowieści jej uczestników, czy też ciągle naprawiane szkody? Czy wykupienie polisy ubezpieczeniowej stało się jednym z podstawowych wydatków?

Woda o 4.30

- Widzi pani tę wielką jaszczurkę na mapie? Tam, gdzie jej głowa, woda rozlała się najszerzej i stała dłużej niż na innych terenach Opolszczyzny - mówi Tadeusz Cygan, dyrektor Wojewódzkiego Zarządu Melioracji i Urządzeń Wodnych w Opolu. Na tym obszarze rozpościerają się gminy Lubsza i Popielów. - Brałem udział w akcji ratunkowej i widziałem rzeczy niecodzienne. Na suchych skrawkach ziemi zające solidarnie z drapieżnikami walczyły o przetrwanie.

Pierwszy komunikat przeciwpowodziowy na Opolszczyźnie ogłoszono 6 lipca, kiedy w Opolu spadło ok. 96 mm deszczu, w Jarnołtówku - 131,4 mm, w Głuchołazach - 149,8 mm. Rozpoczęto ewakuację mieszkańców Opawicy, Lenarcic, Krasnego Pola (z dachu domu dziecka ściągnięto 50 dzieci) i Chomiąży. Woda dochodziła do poziomu kominów i dachów.

8 lipca o godz. 6.00 stan wody w Miedoni wynosił 1021 cm - ponad 400 cm powyżej stanu alarmowego. Odra zalała wtedy 70 proc. Kędzierzyna-Koźla, z którego trzeba było ewakuować szpital, i okoliczne gminy. Stan zabezpieczeń przeciwpowodziowych był najgorszy na granicy z województwem śląskim, a w okolicach Ciska i Bierawy brakowało obwałowań na Odrze.

W Opolu na wieść o zbliżającej się fali mieszkańcy zagrożonych dzielnic Zaodrza i Pasieki zaczęli robić zapasy żywności i przenosić dobytek na wyższe kondygnacje. Przed południem wiele firm zwolniło do domów mieszkańców z zagrożonych rejonów. Z udziałem “Skorpionów" z 5. Brygady Pancernej rozpoczęto ewakuację szpitala MSW, zbiorów Biblioteki Głównej Uniwersytetu Opolskiego i ogrodu zoologicznego. Żołnierze 10. Brygady Zmechanizowanej do nadejścia fali sypali wały przy ul. 11 Listopada.

Wielka woda pojawiła się w Opolu 10 lipca, ok. godz. 4.30. Czterometrowa fala przerwała wał w Winowie i w ciągu kilkunastu minut zalała Wójtową Wieś oraz Zaodrze i Pasiekę, odcinając je od prawobrzeżnej części miasta.

Postać trochę na lądzie

Artur Bogucki, wówczas właściciel firmy montującej podłogi korkowe, miał dwa samochody. - Z bratem zacząłem jeździć do zatopionych domów. Droga z suchej części miasta do zalanej liczyła jakieś 60 km, ale udało nam się dotrzeć do punktu, z którego odbiór pomocy był możliwy. Pokazaliśmy ten objazd ciężarówkom z żywnością, stojącym na stadionie po suchej stronie miasta, gdzie panował kompletny chaos. Jeśli powodzianin potrzebował wody, dostawał paletę butelek. A przecież potrzebował też: mąki, cukru, masła, ubrań. Później dopiero organizatorzy zaczęli robić paczki z różnych produktów.

- Z kolegą podpływałem na pontonie na wysepkę niedaleko naszej ulicy, całkowicie zalanej - mówi Tomek. - Tam zabieraliśmy od wolontariuszy worki z jedzeniem i odzież. Potem, po daszku klatki schodowej, przedostawaliśmy się do naszego bloku i roznosiliśmy sąsiadom, co komu było trzeba. Czasem przypływaliśmy na tę wysepkę bez powodu, by trochę postać na suchym lądzie. Widzieliśmy na dachach domów ludzi, po których przylatywały helikoptery.

Wśród ewakuowanych była 70-letnia pani Zofia. Po wyjściu z helikoptera mówiła dziennikarzom: - Widziałam wojnę, pomarły wszystkie moje dzieci, kilka lat temu spalił mi się dom, teraz wielka woda zabrała mi resztę dobytku.

W Lubszy mieszkańcy zdają się nie pamiętać o powodzi. Pan Franciszek: - Śladów nie widać. Tylko czasem mówi się o powodzi, jak się zejdziemy całą rodziną. Słoneczny maj, a my przy winie przypominamy, jak nas z dachu ściągano. Jak pierwszy raz w życiu leciałem helikopterem albo jak siostra podpięła firanki tuż pod sufitem. Kto mógł przypuszczać, że całą ścianę szlag trafi? W Lubszy i Popielowie wielu było takich, co nie uwierzyli w komunikaty, choć człowiek z megafonem ogłaszał, że woda idzie.

Zwłaszcza najstarszym mieszkańcom, wysiedlonym po wojnie z dzisiejszej Ukrainy, ciężko było zmierzyć się z myślą, że znowu muszą opuścić dom.

- Moją babcię, jak na Zaodrze przyszła fala, rodzina wyciągnęła w ostatniej chwili z łóżka - opowiada Ada. Wszyscy przenieśli się na pierwsze piętro. Z ulicy wskoczył do domu jakiś zaskoczony powodzią człowiek. Po kilku dniach wszystkich ewakuowano z balkonu. Babcia do śmierci nie otrząsnęła się z tego przeżycia.

Tratwa dla jaguara

Ewakuacja zwierząt w opolskim ogrodzie zoologicznym rozpoczęła się trzy dni przed nadejściem fali. Krzysztof Kazanowski, główny specjalista ds. dydaktyczno-hodowlanych, wspomina: - Pomogły nam ogrody w Poznaniu, Chorzowie, Łodzi, Płocku i Wrocławiu. Część zwierząt znalazła schronienie na poligonie wojskowym w Winowie. Ale i tak nie wszystkie zwierzęta udało się ewakuować: niektóre nie reagowały na środki usypiające; innych, bardzo ciężkich, nie dało się już wywieźć. Aby zwiększyć ich szanse na przeżycie, rzucaliśmy do klatek coś w rodzaju tratw - dzięki nim paru zwierzętom udało się przetrwać. Małpy zamknięto w wysokich boksach, gady w pomieszczeniach biurowych, ptaki wodne, jenoty, szopy pracze, psy dingo czy wydry odpłynęły, znaleziono je później na Odrze. W swoich boksach przeżyły też jaguary i serwale, niedźwiedzie himalajskie i papugi.

Mieszkańcy Opola pamiętają hipopotama, którego ciało znaleziono niedaleko szkoły na Pasiece. - Niby pływające zwierzę, dziwili się ludzie z suchej części miasta, a przecież powódź wyrywała całe ulice - wspomina Artur Bogucki.

Choć 80 proc. zwierząt ocalało, skutki powodzi zoo odczuwa do dziś. Kazanowski: - Nie odbudowaliśmy wszystkich obiektów, brakuje akwarium i terrarium. Eksponujemy głównie ptaki i ssaki. Nie mamy ryb i gadów. Hodowla niektórych zwierząt zatrzymała się na dwa-trzy lata. Mieliśmy za mało czasu na zapewnienie bezpieczeństwa wszystkim, bo w porę nie dotarła do nas informacja o wielkości powodzi. Mamy też świadomość, że dopóki nie powstanie zbiornik raciborski, nie możemy się czuć bezpiecznie.

Także we Wrocławiu przypomina się brak precyzyjnej informacji podczas powodzi i bezwzględną potrzebę wybudowania zbiornika raciborskiego.

- Z powodu protestów mieszkańców wsi Nieboczowy, przeznaczonej do wysiedlenia, zbiornika nadal nie ma. Ale na pewno powstanie - zapewnia Stanisław Dendewicz, dyrektor biura rządowego “Programu dla Odry 2006". - Mieszkańcy zawiązali stowarzyszenie, znaleźli ekspertów i przedstawili własny pomysł: wieś zostawić, otoczyć wałami i stworzyć zbiornik, który co prawda pomieści ok. 30 proc. wody mniej, ale jednak wystarczająco dużo, by zmniejszyć falę powodziową.

W 1997 r. Wrocław obserwował Opole i nasłuchiwał komunikatów meteorologicznych. Ówczesny prezydent miasta, Bogdan Zdrojewski, kilka dni przed nadejściem fali wzywał wrocławian do gromadzenia zapasów wody pitnej, zamówił też worki z piaskiem (300-400 tys.) i rozpoczął budowę wałów przeciwpowodziowych. W wywiadzie dla lokalnego dodatku “Gazety Wyborczej" przyznawał, że mógł wyjść na idiotę, bo gdy wzywał mieszkańców do pospolitego ruszenia, nad Ostrowem Tumskim świeciło słońce.

By woda nie wlała się do centrum miasta, sztab przeciwpowodziowy zdecydował o wysadzeniu wałów w Jeszkowicach, na co nie zgodzili się mieszkańcy. Ostatecznie zniszczono wały w Łanach - 12 lipca woda zalała dzielnicę Kozanów i zaczęła się walka o Stare Miasto. O cenne eksponaty w kościołach, księgozbiory, zabytkowe kamienice. I o ludzi.

Śmiech na zły los

Powodzianie układali dowcipy: “Na ulicę taką a taką potrzebna karetka pogotowia, bo zderzyły się dwa kajaki", “Kim jest człowiek, któremu powódź zabrała meble? Persona non grata".

- Ludzie na ogół okazali się zaradni - mówi Bogucki. - Mój pracownik wsiadał co rano do kajaka, podpływał do suchej części miasta, wsiadał do samochodu, który zdążył ewakuować, i jechał kłaść podłogę klientom.

Ale nie wszyscy radzili sobie z psychologicznymi konsekwencjami żywiołu. 15 lipca z mostu na Odrze rzucił się do wody 86-letni opolanin, któremu powódź zabrała cały dobytek.

Anna Bokszczanin, psycholog z Uniwersytetu Opolskiego, autorka książki “Społeczne i psychiczne reakcje dzieci i młodzieży na powódź 1997 roku", rozpoczęła badania 10 miesięcy po powodzi: - Okazało się, że dzieci mieszkające na wsi lepiej radziły sobie z popowodziową traumą. Były mniej anonimowe, częściej rozmawiały o swoich przeżyciach, otrzymywały wsparcie od sąsiadów i nauczycieli.

Dzieci, zwłaszcza te, które ewakuowano helikopterem lub pontonem, popadały w depresję. Niemal natychmiast, zarówno we Wrocławiu, jak w Opolu, uruchomiono punkty interwencji kryzysowej. Terapeuci i psychologowie docierali także do wiosek.

- Tworzyliśmy grupy złożone z lekarzy, budowlańców, prawników. Proponowaliśmy ludziom zintegrowaną pomoc - wspomina Bokszczanin. Przyznaje jednak, że środowisko psychologów nie potrafiło pomóc tak dużemu gronu poszkodowanych. - Takie metody wypracowali psychologowie amerykańscy, którzy często mają do czynienia z katastrofami. Nawiązaliśmy z nimi kontakt w czasie powodzi i do dziś uczymy się od nich.

Dla świadomych i bogatych

Niewiele osób ubezpieczało się na okoliczność powodzi. Henryk Gebauer, doradca ubezpieczeniowy z Tarnowa Opolskiego, pamięta dyskusję, jaka rozgorzała po powodzi na temat ubezpieczeń od skutków żywiołów. - Zaktualizowano mapy terenów zalewowych, skorygowano stawki, ale klientów nie przybyło.

Państwo Maciągowie z Wrocławia przez rok byli ubezpieczeni na tę okoliczność, ale potem uznali, że skoro była to “powódź tysiąclecia", pewnie nieprędko się powtórzy.

Zdaniem Gebauera od skutków powodzi powinni masowo ubezpieczać się rolnicy. Z reguły poprzestają oni jednak na obowiązkowym OC, bo nie stać ich na ubezpieczenia dobrowolne: - Stawka od skutków powodzi jest wysoka i nie może być inna, bo gdyby kataklizm zdarzył się na większym obszarze, firma ubezpieczeniowa straciłaby wiarygodność. W razie powodzi osoba ubezpieczona otrzymuje średnio ok. 60 proc. wartości ubezpieczonego mienia.

Koszt ubezpieczenia mieszkania lub domu o wartości 100 tys. złotych, w zakresie ubezpieczenia murów przed skutkami powodzi, wynosi 65-100 złotych. Do tego dochodzi stawka ubezpieczeniowa wyposażenia mieszkania - blisko 400 złotych.

- Stawki na terenach, gdzie wystąpiła powódź, nie różnią się od pozostałych, jednak odpowiedzialność jest ograniczona do ok. 40 proc. wartości ubezpieczanego mienia. Często takie umowy zawiera się dopiero za zgodą Centrali Towarzystwa Ubezpieczeniowego - mówi Gebauer. - Przeciętny Amerykanin na ubezpieczenia wydaje prawie tysiąc dolarów, przeciętny Polak zaledwie sto i znaczną część tej kwoty stanowią ubezpieczenia obowiązkowe. Gdyby więcej Polaków się ubezpieczało, stawki byłyby niższe. Z drugiej strony, trudno jest się ubezpieczyć, jeśli mieszka się na terenie zalewowym rokrocznie nawiedzanym przez wodę: żaden ubezpieczyciel nie pozwoli sobie na takich klientów.

Nie wszyscy u siebie

Osiedla dla powodzian - dzięki funduszom rządowym, samorządowym, kościelnym i prywatnym - pojawiały się wszędzie tam, gdzie powódź przyniosła zniszczenie. Obok domków o wysokim standardzie istniały też prowizoryczne baraki. Takie np. jak w Lubszy, gdzie osiedle dla powodzian doczekało się miana “wichrowych wzgórz". Po powodzi, w 60 kontenerach - niskich, trudnych do ogrzania, z gwarancją przydatności do trzech lat - zainstalowano najbardziej poszkodowanych. Wiele rodzin, korzystając z kredytów dla powodzian i zapomóg, zdołało wyremontować zalane domy, ale piętnaście z nich nie podniosło się. Władze gminy prawdopodobnie umieszczą je w budynku jednej ze zlikwidowanych szkół gminnych.

Komfortowe warunki mieszkaniowe mają natomiast powodzianie z Opola. Zamieszkanie na osiedlu domków jednorodzinnych, ufundowanych przez jedną z firm budowlanych, było marzeniem wielu: panele na podłogach, wykładziny, kolorowe ściany, ogródek - wszystko to zapewniało utracone podczas powodzi poczucie bezpieczeństwa. Trzeba było się jedynie zmierzyć z wysokimi rachunkami za prąd i utratą dawnych sąsiadów. Teraz czują się już jak u siebie.

Czy na pewno jednak mogą się czuć bezpiecznie? Joanna Gustowska, dyrektor Dolnośląskiego Zarządu Melioracji i Urządzeń Wodnych we Wrocławiu, niechętnie mówi o powodzi. - We Wrocławiu uszkodzono ponad 32 km wałów przeciwpowodziowych i prawie 30 km koryt rzek. Wysokość strat: ponad 73 mln złotych. Do 2004 r. odbudowano i zmodernizowano 24,3 km wałów przeciwpowodziowych, w tym 18 km wałów na Odrze; wyremontowano 26,9 km koryt rzek. Na wszystko wydaliśmy 49,4 mln złotych. Wały już zmodernizowane objęte są monitoringiem. Przed nami jednak masa pracy. O ile Opole jest już na finiszu, my właściwie na początku. Kapitalne znaczenie dla losów tego przedsięwzięcia ma przyjęcie przez poprzedni rząd projektu finansowania budowy Zbiornika Wodnego Racibórz Dolny i modernizacji wrocławskiego węzła wodnego sporym kredytem z Banku Światowego.

Stanisław Dendewicz potwierdza tę opinię: - W Opolu trzeba tylko zmodernizować Młynówkę, przepływającą przez miasto, mamy za sobą unowocześnianie urządzeń hydrotechnicznych oraz koryt rzek i kanałów. We Wrocławiu system zabezpieczeń trzeba w wielu miejscach budować od podstaw, a trzeba wiedzieć, że pod nazwą “wrocławski węzeł wodny" kryje się aż 46 zadań do wykonania; w tej chwili wykonano około 10 proc. prac.

Na Opolszczyźnie 75 proc. rzek przywrócono do stanu sprzed powodzi (359 km). Najważniejsze zadania hydrotechniczne wiązały się z zabezpieczeniem Kędzierzyna-Koźla, Opola oraz gmin Lubsza i Popielów. Dzięki przebudowie umocnień przeciwpowodziowych i wyremontowaniu śluzy znacząco zwiększono przepustowość wody, jaka może przejść przez Kędzierzyn-Koźle czy Opole.

Opolszczyzna przygotowana jest na przyjęcie powodzi, jaka zdarza się raz na trzysta lat. A na “powódź tysiąclecia"? Nikt się nie okłamuje, że na jej przyjście można się przygotować.

Drogi teren zalewowy

Zarówno służby hydrotechniczne z województwa dolnośląskiego, jak z Opolszczyzny działają w ramach rządowego “Programu dla Odry 2006", który przyjęto ustawą z lipca 2001 r. Jego celem jest modernizacja odrzańskiego systemu wodnego, a przede wszystkim zabezpieczenie przeciwpowodziowe dorzecza Odry.

- Czas realizacji programu przesunięto na rok 2016, ale nazwa pozostała - tłumaczy Dendewicz. - Do najważniejszych zadań należy też dokończenie budowy stopnia wodnego w Malczycach, ochrona przed powodzią Ziemi Kłodzkiej i budowa zbiornika retencyjnego w Kamieńcu Ząbkowickim. Społecznościom lokalnym zależy na jak najszybszym powstaniu wałów i innych zabezpieczeń, jednak właściciele gruntów opóźniają prace. - Ziemia na terenach zalewowych kosztuje 1,50-5 złotych za metr kwadratowy, ale właściciele windują ceny.

Na realizację “Programu dla Odry 2006" przeznaczono ponad 9 mld złotych. Zadania wykonano w 30 proc: w 50 proc. uporządkowano gospodarkę leśną, w 40 proc. ściekową, zbudowano 26 proc. zaplanowanych budowli przeciwpowodziowych i urządzeń hydrotechnicznych. Zmodernizowano lub wybudowano ponad 80 km wałów. Prace remontowe i regulacyjne objęły ponad 680 km rzek i potoków. Oddano do użytku pięć nowych zbiorników retencyjnych, pełniących funkcje przeciwpowodziowe. Dzięki dotacjom Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej wybudowano 52 oczyszczalnie ścieków (z 92 realizowanych) i blisko 2 tys. km sieci kanalizacyjnej.

Zamiast puenty

Podczas powodzi w 1997 r. zginęło 55 osób, straty gospodarcze oszacowano na prawie 8 mld złotych, z czego 75 proc. stanowiły straty w Polsce południowo-zachodniej, przede wszystkim w dolinach Odry i Warty. W dorzeczu Odry powódź zniszczyła ponad 49 tys. domów, 1 893 mosty, prawie 6 tys. km dróg wojewódzkich, ponad 4 tys. obwałowań i brzegów rzek.

Osiedla domków dla powodzian i szeroki strumień darów rzeczowych budziły zazdrość i pytania, czy faktycznie trzeba aż tyle, by ludzie mogli stanąć o własnych siłach i zabrać się za odbudowę. Przynajmniej swojego domu i najbliższego otoczenia. Po ośmiu latach od kataklizmu pojawia się możliwość otrzymania odszkodowania za utracone mienie, jeśli informacja ze strony służb nie była dość precyzyjna czy udzielona na czas. Dzisiaj wypadałoby zapytać, czy współodpowiedzialność i współsolidarność sięga tak daleko, jak wysokość poniesionych w 1997 r. szkód.

Dane pochodzą z publikacji “Dorzecze Odry, monografia powodzi 1997", pod red. Alfreda Dubickiego, Henryka Słoty i Jana Zielińskiego.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 48/2005