Zanurzeni w bezczasie

Festiwal zmienił charakter - z hermetycznej, skierowanej do profesjonalistów imprezy, na popularyzującą idee tańca współczesnego wśród klasy średniej.

24.08.2010

Czyta się kilka minut

Siedemnaście lat temu Ewa Wycichowska (najpierw balerina Teatru Wielkiego w Łodzi, a później następczyni Conrada Drzewieckiego w Polskim Teatrze Tańca) pierwszy raz zorganizowała Międzynarodowe Warsztaty Tańca Współczesnego w Poznaniu - i wtedy była to niezwykle cenna inicjatywa. W  latach 90. warsztaty mistrzowskie funkcjonowały jako jeden z nielicznych (jeśli nie jedyny) sposobów poznania techniki tańca współczesnego. Z czasem jednak wykształciło się w Polsce pokolenie tancerzy tańca współczesnego, a festiwal zmienił charakter - z hermetycznej, skierowanej do profesjonalistów imprezy, na popularyzującą idee tańca współczesnego wśród klasy średniej.

Wraz z kolejnymi edycjami Wycichowska z doskonałym wyczuciem rozwijała swoje warsztaty: rosła liczba uczestników, nauczycieli i nowych zajęć. W programie były zajęcia z baletu klasycznego, flamenco, tańca hinduskiego, choreoterapii, nawet pantomimy itd. Nie dziw, że inicjatywa Wycichowskiej osiągnęła nie lada rozmiary, a Polski Teatr Tańca mógł się poszczycić największą ofertą i zróżnicowaniem warsztatów w Polsce. Z czasem warsztaty "obrosły" kolejnymi imprezami towarzyszącymi, a uczestnicy doczekali się także festiwalu. Jednak od początku wieczorny przegląd spektakli pozostawał w cieniu zajęć praktycznych. Taniec w Polsce rozwija się dzisiaj przede wszystkim w rytmie festiwalowym, co oznacza, że konkurencja na tym polu jest bardzo duża.

Poznański festiwal jej nie wytrzymuje. Dlaczego niegdyś cały Poznań żył tym tygodniem tańca, a aktualnie w mieście jest cisza? Ten stan okazuje się symptomatyczny dla całej imprezy już od dłuższego czasu.

***

Gdyby wierzyć liczbom po wstępnym zapoznaniu się z programem 7. edycji Międzynarodowego Festiwalu Teatrów Tańca i 17. Międzynarodowych Warsztatów Tańca Współczesnego pod egidą Polskiego Teatru Tańca - mógłby wydawać się interesujący: dwie wystawy fotografii, 13 spektakli i 53 techniki tańca. Brzmi to dobrze, gorzej jednak wypada, gdy przyjdzie zmierzyć się z jego realizacją. Słabość w pierwszej kolejności ujawniła sama strona organizacyjna imprezy. Zaproszono 13 zespołów, jednak (jakby nie ustawiać sobie festiwalowego grafiku) można było - co najwyżej - zobaczyć 7 albo 8 spektakli. Jeśli wybrało się trop spektaklowy, to od razu odpadły rozmowy o tańcu i promocja książki Olgi Sawickiej połączona ze spotkaniem. Fascynująca wystawa fotografii Grażyny Nowackiej, dedykowana Pinie Bausch, została zamknięta na cztery spusty w Galerii "Naród Sobie" Teatru Polskiego na czas całego festiwalu. W zamyśle organizatorów obejrzeć zdjęcia można było albo na wernisażu, albo 5 minut przed spektaklami.

Podążałam tropem polskich twórców, wszystkie spektakle (poza Panopticon Śląskiego Teatru Tańca w choreografii Jacka Łumińskiego) były inspirowane postacią Fryderyka Chopina lub jego twórczością. Tegoroczny festiwal odbywał się bowiem pod szyldem: "Chopin i jego przyjaciele. Inspiracje". Choreografowie do tematu podeszli jednak bezkrytycznie i w większości bez polotu. Tę słabość ujawniły już chociażby same tytuły przedstawień "Chopin - Fresh Fruits" Andrzeja Adamczaka, "Chopin ex săt?r?" Aleksandry Dziurosz, "Chopin - Black Hole" Thierrego Vergera, "Chopin - inaczej" Krystyny Mazurówny, "Chopin - Ambiente" Teatru Tańca Zawirowania. W świetle festiwalu inspiracje okazały się więc dosłowne i mało twórcze. Większość choreografów nie wyszła poza dobór utworów Chopina jako ścieżki muzycznej do tańca. Dla porównania, warto przywołać eksperyment zakończony sukcesem, czyli balet stworzony przez Johna Cranko, niemieckiego choreografa baletu współczesnego - "Dama Kameliowa" z muzyką polskiego kompozytora. Dzieło w swojej kategorii genialne, tę opinię balet zawdzięcza nie tylko obsadzie (balerina Marcie Haydée w roli Małgorzaty Gautier), ale także formalnemu zabiegowi, w którym przekaz fabularny uległ wzmocnieniu właśnie dzięki muzyce. Linia melodyczna wyrażała stany emocjonalne i przeżycia bohaterów. Zamiast dialogów były chopinowskie pasaże, które wypełniają miejsce na domniemane miłosne szepty, zaklinania, a nawet lamenty kochanków.

Podobnie jak niegdyś Cranko, pomysł na Chopina w tańcu znaleźli twórcy Sopockiego Teatru Tańca. Joanna Czajkowska i Jacek Krawczyk (tancerze i choreografowie tworzący STT, wcześniej Teatr Okazjonalny) zaprosili do współpracy: Karolinę Rec i Rafała Dętkosia, muzyków, oraz Łukasz Borosa odpowiedzialnego za wizualizacje. Efektem pracy tego nowego kolektywu stały się "Transkrypcje" - przedstawienie interdyscyplinarne, którego elementy funkcjonowały w idealnej symbiozie. Wyróżniało to przedstawienie odważne i nowatorskie podejście, którego tak bardzo brakowało innym choreografom zgromadzonym na tym festiwalu. Na motywach utworów Chopina powstała nowa muzyka z wyraźnym głosem wiolonczeli w połączeniu z instrumentami elektronicznymi; zachwycająca, świetnie synchronizowana z wizualizacjami i ruchem tancerzy. Muzycy nie chcieli wykonywać utworów Chopina jako akompaniamentu, sądzili, że kompozytor gdyby chciał, aby jego muzyka były przeznaczona do tańca, skomponowałby po prostu balet.

W "Transkrypcjach" muzyka wybija się na plan pierwszy. Może szkoda, że muzycy nie znaleźli się na scenie z tancerzami. Kompozycje taneczne wyglądały dość skromnie, czego nie należy odczytywać jako zarzutu - po prostu taniec jako jedyny z komponentów przedstawienia nie został podkreślony przez technologię. Choreografia miała tu charakter minimalistyczny: dwoje tancerzy, powściągliwe ruchy, najpierw w bliskim partnerowaniu, później - każdy opanowuje swoją część sceny. Raz synchronicznie wykonują cięte, geometryczne ruchy, kiedy indziej każdy w swoim tempie i miejscu, jakby bez świadomości obecności drugiej osoby. Choreografia nie miała spektakularnego charakteru, choć jej znaczenie jest tu pierwszoplanowe, aczkolwiek dyskretne. Paradoksalnie, wizualizacje i muzyka są odpowiedzią na ruch tancerzy i synchronizują się z tańcem.

Ciało tancerza jest tu postrzegane jako ruchoma architektonika. Zbudowane z brył, wpisane w geometryczną niewidzialną siatkę powiązań planimetrii i stereometrii. Przez te wszystkie zabiegi powstał obraz bardzo sterylny. Szczególnie fascynująca staje się końcówka "Transkrypcji", kiedy tempo zaczyna wzrastać i rozsadzać monochromatyczną scenografię i sposób prowadzenia ciał. Tancerze na ekranie zyskują swoje amorficzne klony. Raz dominuje muzyka, później obraz zawłaszcza scenę i uwagę widzów. Ciała tancerzy w białych kostiumach tracą wyrazistość konturów, roztapiają się w bieli rzuconej na ekran. Spektakl urywa się nagle, jakby za szybko, zostawiając w publiczności uczucie niedosytu.

Dlaczego niegdyś cały Poznań żył tym tygodniem tańca, a teraz w mieście jest cisza? Ten stan okazuje się symptomatyczny dla całej imprezy. Już od dłuższego czasu.

***

Choreografia nastrojowa i abstrakcyjna w "Chopin ex săt?r?" Aleksandry Dziurosz w kontekście "Transkrypcji" wypada nijako. Równie dobrze mogłaby być pokazana dzisiaj, jak i piętnaście lat temu. Niczym w spektaklach Piny Bausch - Dziurosz zasypuje scenę kielichami kwiatów. Dramaturgicznie jednak spektakl rozpada się na odrębne pomysły scenograficzne. Wykonawcy epatują chęcią "wytańczenia się", mamy więc wrażenie zaledwie wirtuozowskiego popisu. Wyraźnie brakuje w niej kontrapunktu, przełamania estetyki - wszystko rozgrywa się na jednej linii emocjonalnej, która - w efekcie - nuży. Młodym wykonawcom nie udaje się zaistnieć na scenie jako osobowościom, widać tylko zmagające się ich napięte i skoncentrowane na tańcu ciała. W zespole dominuje Dziurosz, której technikę i miękkość ruchu obserwuje się z wielką przyjemnością. Co jednak dzieje się z ideą tańca unisono w grupie, w której nikt nie przewidział miejsca dla solistki? Rozpada się.

Podobnie rzecz się ma ze spektaklem "Chopin - Fresh Fruits" Andrzeja Adamczaka. W zespole na plan pierwszy wysuwa się Karina Adamczak-Kasprzyk, wieloletnia solistka PTT. Jej obecność na scenie to niezaprzeczalny atut. Kiedy spektakl rozpoczął się żartem, nieudaną lekcją śpiewu, łudziłam się, że uda się choreografowi utrzymać ten koncept. Tak się jednak nie stało. Kolejne sceny oddalają się od słów piosenki "Gdybym to ja miała skrzydełka jak gąska", a także od poszukiwań i przełamywania konwencji ruchu tanecznego w stronę "codziennego". Powraca znajomy styl zespołu PTT. Adamczak używa paru gadżetów (podświetlony napis "Fresh Fruits", którego obraz rzucony jest na scenę), które drażnią, tak samo jak inne elementy kiczu. Pomysły te jednak urywają się i nie składają w klarowny przekaz.

Z podobnymi problemami zetknęli się i inni twórcy, dlatego program festiwalowy nie był atrakcyjny dla widzów. Prowadzić twórczy dialog z dziełem Chopina - okazało się to niezwykle trudnym wyzwaniem. By mu sprostać - artyści nie mieli w Poznaniu pomysłu.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 35/2010