„Zajęcia patriotyczne”

Jerzy Pilch zagrał o najwyższą stawkę, rzucił na szalę cały swój autorytet pisarski. Rzucił i się nie wywrócił. Wręcz przeciwnie - powstało dzieło ważne i okazałe.

08.04.2008

Czyta się kilka minut

Dla tych, którzy uważnie czytają książki Jerzego Pilcha, powieść "Marsz Polonia" nie powinna być niespodzianką. Od "Miasta utrapienia" poprzez "Moje pierwsze samobójstwo" w prozie tej postępuje demontaż dyskursu realistycznego, rośnie rola metafory, osobliwa "widmowość" przedstawienia zatacza coraz szersze kręgi, wieloznaczność jako zasada konstruowania opowieści staje się regułą kluczową. Ostrożniej: ów marsz w stronę fantastyki był wprawdzie widoczny, ale to, że Pilch pójdzie w nią jak w dym, wcale nie było przesądzone. A więc jednak niespodzianka...

Piekielny zamysł

Obrazowanie oniryczno-fantasmagoryczne jest w "Marsz Polonia" techniką pisarską i niczym więcej; deformacja jest tu narzędziem, nie zaś celem. Cel jest inny - niezwykle ambitny i potwornie zobowiązujący. Siłą rzeczy, ów zamiar osadza wypowiedź Pilcha w samym centrum polskiej tradycji literackiej, i to tej z najwyższej półki, pośród dzieł, w których - w tej lub innej formie - pojawiają się pytania o Polskę i samopoczucie Polaków.

Jerzy Pilch jako pisarz patriotycznie usposobiony, jako literat pełen obywatelskiej troski? To piekielny zamysł, piekielny w sensie ścisłym. Jeden z wysłanników Księcia Ciemności, zwracając się do głównego bohatera, powiada: "kierownictwo obserwowało cię od dawna i (...) doszło do wniosku, że możesz być przydatny. Skończy się uganianie za dupami i zanudzanie gawędami o babkach prababkach. Zaczną się zajęcia patriotyczne". Ów bohater, jak gdyby onieśmielony charakterem powierzonych mu przez Piekło zajęć, niepewny, czy im podoła, kilkadziesiąt stron dalej formułuje własną, nieco asekuracyjną wykładnię. Owszem - "zajęcia patriotyczne", lecz wplecione w sprawy innego rodzaju. Wszak ma powstać "poemat metafizyczno-polityczno-teologiczno-autobiograficzno-sensacyjno-satyryczny". Nic dodać, nic ująć. "Marsz Polonia" jest wieloskładnikowym "poematem", acz wątek narodowy jest tutaj składnikiem dominującym.

Najpierw mamy piękną zmyłkę, podaną w iście mistrzowskim stylu. Na dobrą sprawę aż do strony 40, kiedy pojawia się wyraźny sygnał, że coś jest nie tak, Pilch utrzymuje nas w przeświadczeniu, że czytamy już przeczytane. "W przeddzień moich pięćdziesiątych drugich urodzin postanowiłem, że nazajutrz poznam nową kobietę" - powiada narrator-bohater, z którym - jak zwykle - pisarz podzielił się życiorysem, własnymi upodobaniami i lękami. Erotomańska szajba, świat zawężony do ulicy Hożej, samotne przesiadywanie w barze Yellow Dream, żołądkowa gorzka i wiele innych motywów - wszystko to ma uśpić naszą czujność. W pierwszej lekturze nawet nie zauważymy, że właśnie przyszedł SMS od Szatana z zaproszeniem na bal.

Gospodarzem przyjęcia jest Beniamin Bezetzny, "ekscentryk nad ekscentrykami, swawolnik nad swawolnikami", w którym niepodobna nie rozpoznać rysów Jerzego Urbana. W bajkowej, nierealnej posiadłości Bezetznego pod Warszawą ma dojść do spotkania przedstawicieli elit - politycznych, artystycznych, medialnych i finansowych. Za chwilę okaże się, że uczestnikami zgromadzenia są - na równych prawach - żywi i umarli. Dzień został starannie wybrany: to 15 sierpnia (wiele wskazuje, że 2007 r.), na który przypada święto państwowe i kościelne; polska, arcypolska pora.

Krok nad tradycją

Arcypolski jest oczywiście motyw sytuacyjny, którym posłużył się Pilch. "Wesele" Wyspiańskiego, "Ślub" Gombrowicza, "Miazga" Andrzejewskiego, ale też "Ozimina" Berenta, słynne w naszej literaturze bale - u Senatora, w Operze. Autor "Marsz Polonia" zagrał o najwyższą stawkę, rzucił na szalę cały swój autorytet pisarski. Rzucił i się nie wywrócił. Wręcz przeciwnie - powstało dzieło ważne i okazałe, godne przywołanej tu w dużym skrócie arcypolskiej tradycji literackiej.

Istotne wydaje się to, w jaki sposób pisarz zrobił krok nad zastaną tradycją. Otóż jeżeli nawet w "Marsz Polonia" dochodzi do konfrontacji postaw i stanowisk, to z owego balu alla polacca nie wyłania się żadne pouczenie czy przesłanie, żadna diagnoza czy prognoza. Można, rzecz jasna, na własną rękę formułować cząstkowe, prowizoryczne wnioski. Ale czy Pilch pod nimi by się podpisał? Wątpię. Inaczej niż czynili to dawni pisarze - autor "Marsz Polonia" nie wchodzi w rolę wychowawcy narodu, nie rozdziela racji, nie mówi, jak być powinno, kto jest łajdakiem, a kto szlachetny. Co zatem pisarz mówi? "Chór zmęczonych głosów unosi się nad Polską" - to właśnie mówi. I świetnie ów komunikat o udręczonej Polsce ilustruje.

"Ilustruje" to niezbyt fortunne słowo. Chodzi raczej o oddanie społecznej atmosfery, o uchwycenie duchowo-mentalnego klimatu, w który sami - jako zbiorowość - siebie zepchnęliśmy. I to się udało Pilchowi jak bodaj nikomu w ostatniej dekadzie, a może i po roku 1989. Problem wszelako polega na tym, iż kształt czy charakter owej atmosfery jest niewyrażalny. Można o niej powiadomić tylko w jeden sposób - mnożąc i plącząc metafory. Mamy dantejskie i zarazem polskie piekło, sceny przeniesione z Mickiewicza, Sienkiewicza i Apokalipsy, figurę oblężonej twierdzy (posiadłość Bezetznego jest otoczona przez żywioł narodowo-plebejski), nawet pojedynek piłkarski Wieża Babel kontra Arka Noego oraz dziesiątki emblematycznych i symbolicznych person (Matka Polka, "ślepy Generał", Stary Poeta, Żyd, Sekretarz). Dalibóg, jak przełożyć na język pojęciowo-dyskursywny na przykład tę scenę: "nadleciał srebrny helikopter, z którego wyrzucono tysiące pozłacanych prezerwatyw (...) orkiestry jęły grać »Jeszcze Polska nie zginęła« (...) i w deszczu kondomów, i przy dźwiękach hymnu narodowego do piekielnych ogrodów i diabelskich pawilonów całą hurmą weszliśmy"? Beznadziejna sprawa. Uczciwie, zgodnie z duchem i fantastyczną literą najnowszej powieści Jerzego Pilcha, należałoby mówić o pewnych ogólnych symptomach. Tyle że symptomy to dość znane: współczesna Polska jako połączenie kabaretu z makabrą, jako kraj terroryzowany przez upiory, targany absurdalnymi konfliktami, pełen dziwacznych praktyk ("W całej Polsce ludzie się teraz zbierają, żeby naukę Darwina obalić"), jako kraj chory.

Nie chcę przez to powiedzieć, iż Pilch mówi nam tylko o tym, co znamy lub przeczuwamy. Nie jego rolą jest dostarczanie rewelacji. Zadaniem pisarza jest takie literackie opracowanie tematu, które nas zachwyci rozmachem kreacyjnym, siłą artystycznej wizji. To zostało w "Marsz Polonia" spełnione z nawiązką. Ale współczesny pisarz ma także, jeśli nie przede wszystkim, zobowiązania wobec siebie. I tu kolejny, wielki punkt dla Pilcha.

Czarna Fiakierka

"Marsz Polonia" - jak wcześniejsze książki Pilcha, z "Moim pierwszym samobójstwem" na czele - jest opowieścią do głębi prywatną, jak poprzednio - gorzką i depresyjną, rozrachunkową. W każdej z owych mrocznych, autobiografizujących opowieści o własnym przemijaniu i udręczeniu - jakkolwiek zabrzmi to kiczowato - zapala się jakieś światełko. W "Mieście utrapienia" program ratunkowy brzmiał: "Piszę i ćwiczę pamięć", w przedostatnim tomie prozy była to gotowość wejścia w świat widm, bezwarunkowa zgoda na martwych z (pół)żywymi obcowanie. Teraz, jak na wieloznaczną powieść przystało, jest wieloznacznie. Otóż ważną postacią "Marsz Polonia" jest Czarna Fiakierka i jej zaczarowana dorożka. To ona wywozi skołowanego, kompletnie rozbitego bohatera z posiadłości "diabła wcielonego". Chodzi o coś więcej niż bezpieczny powrót na ulicę Hożą. Idzie o emigrację jako jedyną skuteczną metodę wyrwania się z polskiego koszmaru. Nie jest jednak pewne, czy będzie to podróż do Czarnogóry (bo stamtąd rodem Czarna Dama), czy ostatnia podróż. Wszak istnieje jeszcze jedno wyjście: w nicość, w pustkę, w śmierć.

Dwie sprawy wymagają tu komentarza. Po pierwsze, powtórzenie sentymentalnego finału "Pod Mocnym Aniołem" - mówi nam pisarz - nie jest dziś możliwe. Miłość do kobiety nie będzie wyzwoleniem. Nie może być, skoro nie wiadomo, czy bryczką powozi żeński Thanatos czy kobiecy Eros. Po wtóre, w "Marsz Polonia" został zainicjowany kolejny wielki temat, jeszcze większy niż pytanie o Polskę współczesną. To pytanie o istnienie Boga i perspektywę zbawienia. Jerzy Pilch poradził sobie wyśmienicie z "zajęciami patriotycznymi", z "zadaniem teologicznym" pewnie też sobie poradzi. Czekamy.

Jerzy Pilch. "Marsz Polonia", Świat Książki, Warszawa 2008

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 15/2008