Pomiędzy widmami

Najnowszy tom prozy Pilcha jest książką niezwykle spójną, bez mała monograficzną. Dziesięć opowiadań zgromadzonych w "Moim pierwszym samobójstwie na dobrą sprawę traktuje o tym samym, poszczególne wątki nawzajem się oświetlają i dopełniają, kilkanaście postaci krąży między opowiadaniami, swobodnie cyrkulują pojedyncze motywy, a nawet krótsze i dłuższe frazy.

14.11.2006

Czyta się kilka minut

 /
/

Powiedzieć, że "Miasto utrapienia" zostało niesprawiedliwie przyjęte przez krytykę, to mało powiedzieć. Na początku 2004 roku do dobrego tonu należało postponowanie - o paradoksie! - najbardziej ambitnej, najokazalszej i najobszerniejszej powieści Jerzego Pilcha. Oczywiście nie wszyscy krytycy uczestniczyli w "akcji likwidacyjnej", a to, że nieprzyjaciółmi "Miasta..." powodowały też względy pozamerytoryczne związane z osobą autora, jego ówczesnym wizerunkiem publicznym czy raczej medialnym, dla nikogo nie było tajemnicą.

Nie wracałbym dziś do tamtej sprawy, gdyby nie to, że w negatywnych głosach o "Mieście utrapienia" powracał niczym refren zarzut szachrajstwa gatunkowego. Toż to żadna powieść - słyszeliśmy podówczas - od biedy zbiór luźnych, idących w różnych kierunkach opowiastek; antologia, zszywka, worek z anegdotami. Mniejsza teraz o trafność tego zarzutu. Po lekturze najnowszego dzieła Jerzego Pilcha, przedstawianego jako zbiór opowiadań, zadałem sobie natomiast pytanie, czy owa pretensja jest odwracalna. Wyszło mi, że teoretycznie tak. Teoretycznie, ponieważ trudno się spodziewać, iż pojawi się zarzut, że rzecz zatytułowana "Moje pierwsze samobójstwo" tylko udaje zbiór opowiadań, a tak naprawdę jest powieścią.

Śmierć

Najnowszy tom prozy Pilcha jest książką niezwykle spójną, bez mała monograficzną. Dziesięć opowiadań zgromadzonych w "Moim pierwszym samobójstwie" na dobrą sprawę traktuje o tym samym, poszczególne wątki nawzajem się oświetlają i dopełniają, kilkanaście postaci krąży między opowiadaniami, swobodnie cyrkulują pojedyncze motywy, a nawet krótsze i dłuższe frazy. Wydobywam tę sprawę (spójność) nie po to, żeby koniecznie zacząć od niewyszukanego komplementu, lecz po to, żeby powiadomić o moim sposobie czytania tej książki - jako quasi-powieściowej całości właśnie, bez zatrzymywania wzroku na pojedynczych opowiadaniach, a co za tym idzie - bez próby przeciwstawiania jednych drugim. Nie wiem, czy wszystkie utwory są tu jednako piękne i udane, wiem, że każdy z nich jest ważny jako składnik pewnej konstrukcji literackiej, jako element szerszej opowieści.

Opowieść ta ma charakter w dużej mierze prywatny (acz bez przesady), jest gorzka, depresyjna, nacechowana bezwzględnością wobec najważniejszej postaci przemawiającej w tej książce. Wobec kogo? Niedogodność polega na tym, że owa postać wydaje się tak samo nieuchwytna jak "dziewiąty PIN" z "Miasta utrapienia". Oznajmić, że to figura reprezentująca autora, to zepchnąć "Moje pierwsze samobójstwo" w prostolinijny autobiografizm, czego chciałbym uniknąć. Ale czy istnieje inne rozwiązanie? Chyba nie sposób nie rozpoznać w głównym bohaterze, zmęczonym sobą i światem 50-latku, Jerzego Pilcha. Swoją drogą ciekawe, do jakiego stopnia sam Pilch rozpoznaje się we własnej kreacji? Jeżeli czytelnik podejrzewa, że nadrzędnym opowiadaczem jest porte-parole pisarza, a sam pisarz podziela to przypuszczenie, to sytuacja wydaje się jasna i komfortowa. Bez względu jednak na to, kim jest ten, który mówi o sobie w "Moim pierwszym samobójstwie", jedno jest pewne - mówi rzeczy przykre i bolesne.

Punktem wyjścia najnowszej opowieści Pilcha można by uczynić jedno z finałowych wyznań "Miasta utrapienia". Brzmi ono tak: "Stygnę. Jestem zdruzgotany, jestem wypalony, wiele, bardzo wiele jest we mnie zniszczonego. Ratuję, co się jeszcze nie spaliło. Piszę i ćwiczę pamięć. Tych, co znam, zmuszam do wiecznego ruchu w mojej głowie". Tak jest! Z ćwiczenia pamięci i z ratowania jeszcze nie spalonego wzięła się najnowsza książka autora "Innych rozkoszy". Także z potrzeby rozrachunku, ale o tym za chwilę. Najpierw kwestia fundamentalna: jak działa Pilchowy wehikuł czasu?

Otóż jedyną furtką do przeszłości jest śmierć. W opowiadaniu tytułowym jest to śmierć, która została wprawdzie tylko zaplanowana, ale przecież do zdarzeń z połowy lat 60. wraca się tam z uwagi na upiorną rocznicę ("W tym roku obchodzę czterdziestolecie pierwszej próby samobójczej"). We "Wszystkich historiach" jesteśmy przez dłuższą chwilę w roku 1971. W finale opowiadania dowiadujemy się, że opowieść ta jest poniekąd dedykowana pamięci zmarłego 8 lat później Wittenberga. Wcześniej, w tym samym utworze, mamy - by tak rzec - galerię trupów symbolicznych. To Gocha, licealna miłość narratora-bohatera, to przede wszystkim biesiadnicy zgromadzeni w starym domu w Wiśle. Mówi się o nich, iż "schlali się w trupa", lecz za chwilę przenośnia zostanie uchylona i wtedy rzeczywiście: "I pan Trąba trup! I młody Messerschmidt - trup! I doktor Granada, i Kohutek - trup! I majster Sztwiertnia, i ksiądz Kalinowski - trupy! I nawet Małgosia Snajperek - trupianka!". Jeszcze głębiej w przeszłość (końcówka lat 50.) zapuszcza się opowiadacz przemawiający w utworze "Duch cudownych znalezisk" - widmo zmarłego przyjaciela z dzieciństwa, Janka Nikandego, jest tutaj przewodnikiem. Śmierć wypełnia od początku do końca opowiadanie "Trup ze złożonymi skrzydłami", silnie daje o sobie znać w narracji zamykającej tom ("Śnieg przez dwie trzecie doby").

Z tego, co przed chwilą napisałem, mogłoby fałszywie wynikać, iż w "Moim pierwszym samobójstwie" Pilch snuje klasyczne narracje wspomnieniowo-nostalgiczne. Nic z tych rzeczy, ponieważ przeszłość to obszar niepewności zaludniony przez widma; przeszłość jest tu tyleż realna, co fantazmatyczna, przywoływana i jednocześnie konstruowana na oczach czytelnika. Przeszłość jest nade wszystko nieprzejrzysta; w pewnym sensie wcale jej nie ma. Przepadła. A same widma? Z jednej strony główny bohater pragnie ich obecności, a nawet złości się, kiedy nie przychodzą ("Trup ze złożonymi skrzydłami"), z drugiej - kiedy już się pojawią, przynoszą udrękę, gdyż odsyłają do tego, co bezpowrotnie utracone.

10 szczegółów

Świat aktualny niewiele różni się od świata, który przepadł. Ten pierwszy także ma charakter widmowy. To, w jaki sposób pojawia się i znika bohaterka "Najpiękniejszej Kobiety Świata" (w początkowych fragmentach utworu), lub to, jak dziwnie istnieje Anka Chow Chow ("Rozdział o nieruchomo siedzącej postaci") - najlepszymi dowodami. A kim jest tajemniczy przybysz-gawędziarz, który pojawia się na kartach "Miłości ściętej głowy"? Kolejną zjawą zapewne.

Żadnej pewności. Przeszłość wdziera się w teraźniejszość, postacie znikają, żeby za chwilę pojawić się ponownie, tak pojedyncze zdarzenia, jak i skupiska epizodów są permanentnie kwestionowane, wielokrotnie znosi się tu granicę między realnością i ostentacyjnym zmyśleniem, między jawą i snem, między autentycznym udręczeniem i żywiołem literackości. Jak to skomentować? Może tak: "Czasami mi się zdaje, że mam narzuconą na łeb wielką siatkę na motyle, obrazy i przestrzenie, głosy i zapachy zapadają się we mnie, są jak resztki porośniętych piaskiem całunów i żółtych bandaży, wlokę je na swoje wyro, zasypiam, śnią mi się te same rzeczy, ale zniekształcone i znikające, jakby w mojej nieprzytomnej głowie trawił je kwas błyskawiczny; budzę się i wszystko na nowo" ("Rękopisy człowieka z moich stron").

Czas na wstępne, prowizoryczne uogólnienia. Otóż sądzę, że z książki na książkę proza Jerzego Pilcha coraz wyraźniej się "prywatyzuje". Traci na znaczeniu to wszystko, co istnieje na zewnątrz, co składa się na - jeśli wolno tak powiedzieć - społeczny wymiar literatury. Podziały gatunkowe, powinności pisarskie, troska o porozumienie z odbiorcą, walka o sławę, kłótnie z krytykami - to akurat najmniej się liczy; to bez mała zawracanie głowy. W centrum znajduje się to, co najważniejsze: Pilchowe udręki i obsesje, słabo czytelne dla postronnych porachunki pisarza ze światem, no i rozrachunki z własną biografią. Te ostatnie wydają się zupełnie nieczytelne, ale przecież nie dla nas zostały przeznaczone.

Mówi się od dawna, że autor "Spisu cudzołożnic" ciągle pisze o tym samym, że się powtarza, że nie potrafi wyjść poza słynną tematyczną triadę (Wisła, alkohol, erotomania). Obiektywnie rzecz biorąc jest to prawda, ale warto też oddać się zabawie w rodzaju: odszukaj dziesięć szczegółów, którymi różnią się te obrazki.

I tak w "Moim pierwszym samobójstwie" - co od razu rzuca się w oczy - nie pojawia się środkowy składnik owej triady. Precyzyjniej mówiąc, temat alkoholowy istnieje w migawkach, na marginesach, jak gdyby od niechcenia. Być może dlatego, że został wyczerpany w powieści "Pod Mocnym Aniołem", może z innych powodów. Trudno zgadnąć. Co innego temat erotomański - ten jest wręcz uprzywilejowany. Ale też niezwykle ryzykowną czynnością byłaby tu jakakolwiek próba rekonstrukcji. Dlaczego?

Ano dlatego, że erotyczne opowieści Pilcha zawsze były i nadal są unikowe oraz nasycone radykalną ironią; dziś nawet bardziej niż kiedyś. Pisarz robi wiele, żeby nie można go było przyłapać na sentymentalizmie. Przed kiczem emocjonalnym zmyka jak diabeł przed święconą wodą. Może tylko raz jeden zawodzi go czujność. Mam na myśli przejmujący utwór finałowy, w którym przywoływana jest Aria ("pierwsza i największa miłość mojego życia"). Nie od rzeczy będzie zacytować ostatnie zdanie tego utworu i zarazem dramatyczne wypowiedzenie zamykające najnowszy tom prozy Pilcha: "Aria! Aria! Aria! Gdzie jest nasze życie?".

Sok malinowy

Hipotezę mówiącą o braku czujności można podtrzymać tylko wtedy, kiedy na "Śnieg przez dwie trzecie doby" spojrzymy tak, jak się patrzy na pojedyncze opowiadanie. Lecz jeśli spojrzeć szerzej, przez pryzmat innych utworów wypełniających ten tom, owa myśl (podejrzenie) błyskawicznie znika. Dzieje się tak dlatego, że wcześniej kilkakrotnie pojawia się motyw kompromitujący projekt małżeńskiego szczęścia czy mieszczańskiej stabilizacji.

Po raz pierwszy w opowiadaniu otwierającym zbiór: "Wiedziałem, niezbicie wiedziałem, że wreszcie spotkałem kogoś, z kim spędzę resztę życia (...), z kim będę mieszkał w wiecznie zasypanym domu (...), wieczorami oglądał filmy na HBO i pił herbatę z sokiem malinowym". To o Najpiękniejszej Kobiecie Świata w chwili, gdy ta została rozpoznana jako Jedyna Kobieta Świata i zanim oświadczyła: "To niemożliwe, bo ja kocham mojego męża". Później ta sama wizja pojawia się w związku z "początkującą piosenkarką" oraz innymi kobietami, "nieszczęśnicami przywleczonymi pod Baranią Górę" (tj. do domu rodzinnego). W finałowej narracji czytamy (tym razem chodzi o Arię): "Czuwałaby nade mną (...) gospodarzylibyśmy razem w starym, wiecznie zasypanym śniegiem domu, co niedziela chodzilibyśmy na główne nabożeństwo, wieczorami grywali w domino i pili herbatę z syropem aroniowym".

Temat erotomański komplikuje się, a nawet rozpada pod wpływem poznawczej niepewności, o której wcześniej wspomniałem. Tu i ówdzie, bodaj najwyraźniej w "Rozdziale o nieruchomo siedzącej postaci", przygody miłosne, których doświadcza główny bohater, lokowane są w obszarze urojeń. Tak jak zdarzenia z udziałem starych wiślan, owe przygody należą - po części - do porządku widmowego. No i bez wątpienia są naznaczone udręką. Narrator "Sobowtóra zięcia Tołstoja" zauważa w pewnym momencie: "Przez spokojniejsze czasy rozumiem dni, noce, tygodnie i miesiące, których lwiej części nie będzie mi pożerało namiętne uganianie się za panienkami".

Pora zapytać, w jakim zakresie "Moje pierwsze samobójstwo" modyfikuje nie tyle nawet centralny, ile najwyżej ceniony, nigdy niekwestionowany temat tego pisarstwa, czyli mit rodzinno-środowiskowy (najbliżsi, świat dzieciństwa, uroki luterskiej Wisły etc.). Nie jestem pewien, czy w najnowszej książce pojawiły się jakieś szczególnie istotne korekty bądź dopowiedzenia. Na pewno sprawy przedstawiają się inaczej niż - dajmy na to - w "Tysiącu spokojnych miast", powieści ogłoszonej przed dziewięcioma laty. Jakkolwiek dziwnie to zabrzmi: dziś dawnych wiślan bardziej nie ma; coraz trudniej pisarzowi ich ożywić, obdarzyć namiętnościami i dowcipem, "ucieleśnić". Ponadto w najnowszym dziele Pilcha został wyeksponowany wątek przeprowadzki do Krakowa, epoka pierwszych krakowskich lat głównego bohatera. Wisła jest zatem w pierwszej kolejności miejscem, które się opuszcza, a następnie tylko odwiedza.

Nieodmiennie bardzo ważną postacią jest ojciec autobiograficznego bohatera. W "Moim pierwszym samobójstwie" pisarz obdarzył ojca kolejną maską, opracował fragment jego fingowanego życiorysu; całkiem nowy wariant tegoż żywota. I znów - nie potrafię odpowiedzieć na pytanie, dlaczego w "Mieście utrapienia" postać ta jest królem życia, a w książce najnowszej - zastraszonym, stłamszonym facecikiem, żałosnym pijaczkiem i nieporadnym cudzołożnikiem. Partia, którą rozgrywa na tym polu Jerzy Pilch, wydaje się zbyt prywatna, żeby ryzykować jakikolwiek komentarz. I tę "prywatność" należy uszanować.

***

Na koniec jeszcze jedna uwaga. Począwszy od "Miasta utrapienia" zmienia się technika pisarska Pilcha. Nie myślę tu o stylu - mniej dziś fajerwerkowym, ekwilibrystycznym niż ongiś - lecz o coraz większej roli metafory, o tendencji zmierzającej do zerwania z dosłownością, o demontażu dyskursu realistycznego. Jeżeli do tych intuicji dorzucić wcześniejsze obserwacje, mówiące o widmowości czy niepewności poznawczej jako zasadzie konstruowania opowieści, to aż strach pomyśleć, co przyniesie kolejna książka Jerzego Pilcha. Nie idzie, rzecz jasna, o strach rozumiany jako wyobrażenie o artystycznej katastrofie. Idzie o nadzieję, że będzie jeszcze ciekawiej i jeszcze trudniej niż w tej chwili.

Jerzy Pilch, "Moje pierwsze samobójstwo", Warszawa 2006, Świat Książki.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 47/2006

Artykuł pochodzi z dodatku „Książki w Tygodniku (47/2006)