Bezpowrotnie utracona niewinność

Miasto utrapienia, rzecz oparta na pikarejskim wzorcu, nie odznacza się jednak beztroską dawnej powieści pikarejskiej. Ma bowiem za materię społeczność ogarniętą przyduchą, jak mówią wędkarze, bytującą w środowisku słabo zasobnym w tlen.

15.02.2004

Czyta się kilka minut

 /
/

"Kiedy się myśli o zębach? Kiedy bolą" - mawiał Kisiel. Idea co do mechanizmów myślenia słuszna, tylko że nieaktualna. Bo dziś nie sposób nie myśleć o zębach, skoro wciąż się je widzi: na bilbordach, w telewizji, w gazetowych reklamach... I nie tylko o zębach. Stale myśli się o czymś niewłasnym, co zostało nam podszepnięte, jeśli nie narzucone. I to w określonej konwencji. Wobec czego - logicznie - i kompletna bezmyślność jest dziś niemożliwa. Jak z tego wynika, niemożliwy jest też kompletnie bezmyślny - lub, mówiąc inaczej, niewinny - bohater powieściowy.

Śmieciowisko

Biorąc na warsztat kogoś urodzonego w epoce telewizji, trzeba od dziecka stosownie zaśmiecić mu głowę. Odkrył to Jerzy Pilch i wprowadza w życie już w pierwszym zdaniu “Miasta utrapienia". Ale jego bohater przyszedł na świat jeszcze przed epoką marketingu, w roku 1976, wobec czego dziecięcą głowinę wypełnia mu inna treść: sukcesy polskiej piłki i wybór Polaka na papieża. Oba fakty, w pełni dlań oczywiste, zastępują mu życie duchowe.

Tak zwana uczenie sytuacja narracyjna nowej powieści Pilcha to sytuacja pamiętnika. Patryk Wojewoda, już jako student czwartego roku prawa, kupuje sobie dość luksusowy zeszyt i prowadzi w nim autobiograficzne notatki. A że jest to zeszyt ozdobiony ilustrowanymi wstawkami, Patryk ma tyle miejsca, ile się mieści między dwiema ilustracjami. Stąd jego narracja rozsypuje się na kilkadziesiąt (jeśli skrupulatnie dzielić - blisko sto) epizodów, pozostających między sobą w stosunku dalekim od linearnej relacji. Tak bardzo, że nasuwa się podejrzenie, iż chaos ten coś ukrywa. Gdyby znać klucz, udałoby się może zbiór anegdot, reminiscencji i historyjek rozpisać na kartki i ułożyć w kształt tablicy Mendelejewa.

A zatem ów pamiętnik rozpoczyna się od razu w tonie autoironicznym, a dla czytelnika szyderczym. Patryk nieświadomie opisuje się jako dziecię epoki. Pokpiwa z imienia własnego i kolegów szkolnych (Esmeralda Dorsz, Luizjana Poświat...), maniacko docieka ich źródeł. I tak oto ówczesna moda “myśli" Patrykiem, wiodąc go w coraz dalsze regiony nonsensu. A gdy bohater Pilcha przeniesie się na studia do stolicy, będzie nim myślała dzisiejsza Warszawa.

I wtedy śmieciowisko w jego głowie rozhula się na dobre. Pilch czyni go rozmyślnie człowiekiem nie tyle bez właściwości, ile bez indywidualności. Zainteresowań Patryk nie posiada, czytać nie lubi, kolegów nie uznaje, studiuje bez entuzjazmu, politykę ma w nosie, o przyszłości nie myśli. Ale właściwość ma, czy też odkrywa w sobie, a ściślej, dostaje. Jest to dar nadsłyszenia. Coś w rodzaju rentgenowskiego wzroku lub umiejętności czytania myśli. I jak wykorzystuje Patryk ten nadprzyrodzony dar? Podsłuchuje PINy, wystukiwane przez klientów bankomatów. Rzecz jasna, wplątuje go to w serię awantur.

Wzór pikarejski

Gdyby Patryk chciał i umiał zastanowić się nad tym, co nań spadło, mielibyśmy tu powieść edukacyjną, Bildungsroman, historię kształtowania się osobowości. Ale Patryk jest tylko zafascynowany swym darem. Miasto przekształca się w jego głowie w plan rozmieszczenia bankomatów. Od dzieciństwa kompletnie bierny, daje się unieść fali przygód. Nawet nie zaświta mu myśl, co to wszystko znaczy, jaki wróży mu los. Wobec czego “Miasto utrapienia" układa się w inny wzór. Bieg z przygody w przygodę, z epizodu w epizod, to styl powieści pikarejskiej. Dawno zarzucony model historii o losach młodego człowieka, który pływa jak korek na wodzie wśród rozlicznych perypetii. Już - zda się - wpadł w tarapaty, ale znów wypływa. Wzór pikarejski jest, oczywista, stylem satyrycznym. Poważnej autobiografii opowiedzieć tak się nie da. “Miasto utrapienia" jest zatem parodią.

Widać to gołym okiem. Tragikomiczne są przygody Patryka z “podsłuchaną" przy bankomacie dziewczyną, z policjantem, który potem zwerbuje go do osobliwej współpracy, z niechcianą kochanką Konstancją i dwiema innymi paniami. Tragikomiczna jest - najlepsza w książce - opowieść o widzianym z daleka napadzie na knajpkę-kombajn, łączący sześć różnych wnętrz użytkowych. Tragikomiczne są opowieści Konstancji o kolejnych mężczyznach jej życia. I etapy odchodzenia ze świata monumentalnego dziadka Patryka. I żałosna kariera teatralna ojca, i mniemane jego samobójstwo.

Parodia wymierzona jest jednak tyleż w rzeczywistość, splecioną w węzeł niespełnień, co w samą Pilchowatość tej prozy. Główny problem dotychczasowych powieści Pilcha polegał, na ile je rozumiem, na niedorastaniu bohaterów do wyzwań stawianych przez życie. Stąd u Pilcha zgrywali się wszyscy, wypinając watowane piersi, przybierając teatralne pozy, wygłaszając tyrady i rejterując wobec nieustępliwych realiów. Typowa cecha prowincjuszy, żyjących w stanie nieważkości. Nawet wódczany bohater “Pod Mocnym Aniołem" nadyma się jeszcze przeciw swej alkoholowej chorobie i walczy o to, by kuracja spuściła mu z dętki jak najmniej powietrza. Ale Patryk Wojewoda nie jest nadęty sobą. Nadęty jest tym, co wpompował weń świat. Jego substancja wewnętrzna to próżnia, którą na kształt fal radiowych przeszywają odbicia wystaw luksusowych sklepów, homilie Papieża, tandetny splendor Dworca Centralnego, korytarz bloku z agencją towarzyską, kosmetyki, panienki z “Playboya", sklep z winem, klawiatury bankomatów. Ktoś, kto słyszy ze stu metrów rozmowę, poznaje po tykaniu markę zegarka, po zgrzycie windy płeć pasażerów, a po szumie opon markę samochodu, doznaje, można by się spodziewać, niejakiego poczucia mocy. Tymczasem nic z tego. Patryk raz tylko podejmuje konfrontację, karząc uszczupleniem konta właściciela PINu o nazbyt już niechlujnym wyglądzie, i trafia akurat na autora książki o sobie!

Jak to w parodii bywa, jest to bohater pozornie niezależny. W rozmowie, którą przeczytać można w lutowym numerze “Nowych Książek", autor “Miasta utrapienia" wskazał jeden z przyświecających mu wzorów - Feliksa Krulla z powieści Tomasza Manna. Innymi takimi marionetkami, które pisarz popycha palcem z kabały w kabałę, są Bouvard i Pécuchet z powieści Flauberta. Stosowny byłby też Zelig z filmu Woody Allena. Jako bohaterowie, w pierwotnym sensie tego słowa, postacie takie są, oczywista, absurdalne. I stąd znakomicie wyraża się przez nie absurd świata.

"Dziki chłopiec"

Obrazem tego świata jest Pilchowska Warszawa, gdzie buja bezwolnie Patryk. Ziemia niczyja, która w pewnym epizodzie powieści znajduje stosowne oświetlenie. Otóż w miasteczku rodzinnym Patryka rozchodzi się wieść, jakoby Ojciec Święty, który ponoć przed wojną spędził tam dzień czy dwa na nartach, szczególnie upodobał sobie tę miejscowość i wybrał ją na miejsce papieskiej emerytury. Co z miejsca budzi popłoch, jak tu, w tak dostojnym sąsiedztwie, grzeszyć, poparty wyliczeniem mniej lub bardziej komicznych nieprawości mieszkańców z sąsiedztwa. Proces myślowy, rzecz jasna, niemożliwy w Warszawie, gdzie nikt nikogo w sąsiedztwie nie zna, a jak zna, to nie ocenia, a jak ocenia, to nie w kategoriach grzechu.

W takiej właśnie scenerii może dopełnić się parodia. Pilch precyzyjnie komponuje byle jakie miejsce, byle jakiego bohatera i byle jaką narrację. Wszak zaprzeczeniem powieści, jakiej o Warszawie napisać się nie da, jest formuła filmu telewizyjnego, podczas którego wychodzi się zaparzyć herbatę, rozmawia przez telefon, podczytuje gazetę, niewiele tracąc, bo wszystko, tak czy owak, zostanie nieraz jeszcze powtórzone. I Pilch powtarza, wiedząc doskonale, że nie z czytelniczkami Manna czy Flauberta będzie miał do czynienia. Powtarza charakterystykę Konstancji, dzieje ojca, szkolne romanse Patryka. Przypomina, podkreśla, dopełnia, lekceważąc zresztą przyczynowe uzasadnienia i kompletnie rujnując roman bien fait. Aż zostawi swego wybrańca, pozbawionego naraz niezwykłego daru, w pół drogi, w obliczu banalnej przyszłości. Jak się to wszystko skończyło? Jak telenowela, nijak.

Czemu więc, w miarę kolejnych nawrotów i repryz, tak mrocznieje ton książki? “Miasto utrapienia" nie odznacza się bowiem beztroską dawnej powieści pikarejskiej. Ma za materię społeczność ogarniętą przyduchą, jak mówią wędkarze, bytującą w środowisku słabo zasobnym w tlen. I bez wymownego tytułu ma się wrażenie wędrówki po coraz niższych zwitkach potępieńczej spirali. Spotykamy kolejne postacie, słyszymy opowieści o ich życiowych katastrofach, po czym cienie znikają. To świat bytów byle jakich i prowizorycznych. Miasto utrupienia.

Ciekawe, że ledwie w Polsce powieść zaistniała na dobre, znalazł się ktoś, kto dostrzegł w niej odbicie nader podobnego stanu społeczeństwa. Było to przed 150 laty, i był to Norwid. W powieści - pisał do Konstancji Górskiej - “w miejsce uczucia jest teatr, a w miejsce historii komeraże". W komentarzu do tej diagnozy profesor Michał Głowiński powiada: “[Zdaniem Norwida] powieść rodzi się ze złych, fałszywych stosunków między ludźmi - i nigdy poza jej obręb nie udaje się jej wyjść. Jej właściwą domeną jest anegdota, tylko anegdota". I Norwid kojarzy ów cykl anegdot właśnie z Dantem. Czyni to w wierszu “Powieść" z wczesnych lat 60. XIX wieku, gdzie - jak pisze - “przechadzające tam i sam istnienia, gdzieniegdzie śmiech lub groźba batem" zbierają się w istne “Danta piekło narodowe", aż ma się ochotę rzucić pióro. Może - kończy poeta - podniesie je ktoś nieukształcony, nieświadom dookolnej martwoty “dziki chłopiec"? Czy Pilch czytał Norwida, nie wiem. Wiem, że na przedostatniej stronie napisał:

“Na Siennej (niedaleko wieżowca, w którym mieszka Patryk) w mroku podwórza samotnie gra w piłkę siedmio- a może ośmiolatek, nad nim korony wrośniętych w beton kasztanów, prostokąt nieba, z daleka słychać czyjś rozpaczliwy krzyk. Dziecko niczego nie słyszy, ale - nie wiem, skąd to wiem - będzie kiedyś zajmować się układaniem słów. Każdy przedmiot, liść, cień, dźwięk zostaje w jego głowie".

Pilch zaczynał od rozpaczy z powodu utraconej furmanki i bezpowrotnie utraconej leworęczności. Dziś już wie, że ze “złych, fałszywych stosunków między ludźmi" nie ma ucieczki, jak przez bezpowrotnie utraconą niewinność.

JERZY PILCH, “MIASTO UTRAPIENIA". Warszawa 2004, Świat Książki.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 07/2004