Zadłużony jak student

Brytyjscy studenci demonstrują: twierdzą, że rząd Davida Camerona traktuje edukację wyższą jak luksusowy produkt, dostępny jedynie dla bogatych elit.

07.12.2010

Czyta się kilka minut

University College w Londynie, listopad 2010 r. / Damiano Petrucci /
University College w Londynie, listopad 2010 r. / Damiano Petrucci /

10 listopada. Przed kampusem University College London zbiera się grupa studentów. Początkowo niewielka, w ciągu kilkudziesięciu minut rośnie do tysiąca osób. Trzymają transparenty: "Nie oszczędzajcie na edukacji!", "Darmowa edukacja dla wszystkich!", "Uciekam stąd, idę do Hogwartu!". Gdy docierają pod siedzibę parlamentu w Westminster, czeka na nich już ponad 50 tys. kolegów i koleżanek, którzy zjechali z całego kraju.

24 listopada. "Karnawał oporu", jak studenci nazywają swoją akcję, rozkręca się na dobre: w całej Wielkiej Brytanii protestuje blisko 150 tys. studentów; podczas starć z policją w Londynie rannych zostaje kilkanaście osób; jest wielu aresztowanych.

30 listopada. Studenci okupują osiem brytyjskich uniwersytetów. Równolegle ulicami maszerują kolejne demonstracje: w Birmin­gham, Bristolu, Londynie, Oxfordzie, Newcastle, Manchesterze; w Londynie policja aresztuje 153 demonstrantów. Rząd jest przerażony liczbą protestów studenckich w przeciągu zaledwie miesiąca.

Reformy w duchu Browne’a

Największe od kilkunastu lat demonstracje w Wielkiej Brytanii zorganizował Narodowy Związek Studentów, organizacja reprezentująca 95 proc. brytyjskich uniwersytetów. A powodem, który tysiące studentów skłonił do wyjścia na ulicę, są zapowiedziane przez rząd cięcia w budżecie na edukację i podwyżki czesnego za studia. Koalicja liberalno-konserwatywna chce przeprowadzić najbardziej radykalną reformę systemu edukacyjnego od lat. Z obecnych czterech miliardów funtów przeznaczanych na ten cel ma pozostać zaledwie 20 proc. Tymczasem wprowadzone w 1998 r. przez premiera Tony’ego Blaira opłaty za studia zaledwie cztery lata temu zostały potrojone.

Teraz kolejną reformę zainicjował Lord Browne, były prezes koncernu BP. Dwa miesiące temu opublikował on raport, który stworzył jeszcze na prośbę poprzedniego rządu. Tzw. Raport Browne’a zakłada zniesienie jednakowego dla wszystkich czesnego (w kwocie 3290 funtów rocznie) i pozostawienie decyzji o jego wysokości poszczególnym uczelniom. Minister edukacji David Willetts określił tylko górną granicę opłaty rocznej (pobieranej w "szczególnych okolicznościach") do 9 tys. funtów. Przeciętnie czesne wzrośnie dwukrotnie, do około 7 tys. funtów.

Wysokiemu poziomowi edukacji - brytyjskie uniwersytety przewodzą w światowych rankingach - towarzyszą więc wysokie koszty nauki. Andrew Hamilton, wicekanclerz Uniwersytetu Oxfordzkiego, w oświadczeniu zamieszczonym na stronie internetowej uczelni tłumaczy, że roczny koszt edukacji studenta to 16 tys. funtów. Wpływy z czesnego i dotacje państwowe finansują zaledwie połowę tej kwoty, co generuje długi uniwersytetów. Uczelnie tworzące prestiżową Russel Group (20 najlepszych uniwersytetów w Wielkiej Brytanii) od dawna postulowały reformy w duchu Browne’a. Twierdzą, że tylko tak są w stanie utrzymać poziom, porównywalny do najlepszych uczelni w USA.

Student bankrutem

Projekt Browne’a nie rozwiązuje jednak problemu. Znaczna część budżetu przeznaczona zostanie na pożyczki studenckie, które wzrosną razem z czesnym. Działania rządu prowadzą więc do postrzegania edukacji nie jako dobra publicznego, lecz produktu, w który warto zainwestować. - Politycy przekonują, że koszty poniesione na edukację zwracają się po latach, wraz z wysokimi zarobkami. Ale nie wszyscy absolwenci zarabiają tak dobrze jak prawnicy czy ekonomiści. Co z humanistami? - pyta Jonathan Moses, student historii na University College London.

Skutkiem reformy może być zatem wzrost popularności studiów prawniczych, ekonomicznych i inżynierskich; kierunki humanistyczne popadną w niełaskę, gdyż zwykle nie dają możliwości spłacenia ewentualnego długu studenckiego (czyli przeciętnie kwoty 25-40 tys. funtów). Podwyżka czesnego zniechęci też do studiowania młodzież z rodzin o niestabilnej sytuacji finansowej. Szczególnie, że bezrobocie wśród absolwentów jest dziś najwyższe od 17 lat: wg sondażu Higher Education Careers Services Unit, prawie 9 proc. absolwentów nie może znaleźć pracy przez pół roku po zakończeniu nauki. Z danych Students Loan Company wynika, że w 2009 r. bankructwo ogłosiło 899 studentów.

- Ukończyłem liceum w tym roku i chciałem studiować ekonomię. Ale czesne okazało się za wysokie, poszedłem od razu do pracy. Jeśli dziś koszty studiów były dla mnie za wysokie, to kto będzie studiować w 2012 r.? - mówi Joshua Isaacs, absolwent londyńskiego liceum.

Wyższe czesne może zniechęcić nie tylko angielskich uczniów. Na University College London 40 proc. to studenci z zagranicy, przeważnie z krajów Unii Europejskiej, Chin i Indii. W London School of Economics Brytyjczycy stanowią tylko jedną trzecią studentów. Od wejścia Polski do Unii liczba Polaków uczących się w Anglii stale rosła. Po podwyżkach czesnego stanie się to trudniejsze; tym bardziej że zmniejszy się pula stypendiów. - Brytyjskie uczelnie pod względem stypendiów przegrywają z dobrymi college’ami w USA, gdzie 90 proc. studentów otrzymuje tzw. need-base, stypendium pokrywające nie tylko koszty czesnego, ale i utrzymania - mówi Karolina Dobija, uczennica warszawskiego liceum im. Batorego.

A więc Ameryka?

Elitarystyczny Raport Browne’a sprawia wrażenie, jakby jego autor chciał doprowadzić do transformacji państwowych uniwersytetów w amerykańskie prywatne uczelnie z Ivy League, do której należą np. Harvard, Yale czy Princeton. Brytyjski rząd zdaje się mówić, że za wysoki poziom edukacji należy słono płacić. Problem z tym, że pomoc państwa dla studentów z mniej zasobnym portfelem jest w USA ogromna, a w Anglii mizerna.

Brytyjscy studenci starają się przekonać opinię publiczną, że lepiej wykształcone społeczeństwo to lepiej funkcjonująca gospodarka; że z każdego funta przeznaczonego na edukację studenta gospodarka ma ponad dwukrotny zysk. Nie zgadzają się też z poglądem Browne’a, że wyższe opłaty za studia stymulują konkurencję i podwyższają poziom edukacji.

- Dyplom stanie się raczej symbolem statusu i sytuacji majątkowej niż odzwierciedleniem wysiłku, poświęcenia i ciężkiej pracy - argumentował 15-letni Emilie Adams, przedstawiciel hrabstwa Devon, podczas obrad angielskiego Parlamentu Młodych.

Protestująca Brytania chce bardziej egalitarystycznego podejścia do edukacji. Rząd ripostuje, że kryzys wymaga ogromnych cięć w budżecie, także tym na edukację, a długi uczelni wymagają natychmiastowej reakcji. Tylko jak odbiją się na gospodarce rosnące długi studentów?

KATARZYNA FALĘCKA (ur. 1992) jest studentką University College w Londynie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 50/2010