Zacheusz – instrukcja obsługi

Niepokój wiary pozbawia poczucia, że się jest dysponentem Bożej Prawdy. Poczucie takie wydaje się niebezpieczne dla swego nosiciela, a ponadto przyciąga jedynie specyficzną kategorię ludzi: tych, którzy chcą mieć pewność.

22.09.2009

Czyta się kilka minut

/fot. Daniel Pach / Forum /
/fot. Daniel Pach / Forum /

Kiedy ks. prof. Tomáš Halík opisuje wyzwanie stojące przed współczesnym duszpasterzem, chętnie przywołuje opowieść z Ewangelii św. Łukasza o tym, jak pewien człowiek imieniem Zacheusz, chcąc lepiej widzieć Jezusa - ale pewnie i nie chcąc być przez Niego widzianym - wspiął się na sykomorę. Dla czeskiego duchownego to modelowa sytuacja spotkania z człowiekiem niewierzącym, nie-dość-wierzącym, z kimś "na obrzeżu". "Czuję - pisze o sobie - że jestem tu przede wszystkim po to, by proponować rozumiejącą bliskość tym, którzy (...) zachowują dystans" ("Cierpliwość wobec Boga").

Dziś, gdy na dobre i złe doszło do "prywatyzacji wiary", granice widzialnego Kościoła uległy rozmyciu i kategoria "obrzeży" stała się niezwykle pojemna. Może nawet do tego stopnia, że kto wie, czy obecnie Zacheuszów nie jest więcej niż uczniów stojących w bezpośredniej bliskości Jezusa. Co oznaczałoby katastrofę, gdyby przyjąć, że Bóg stracił kontrolę nad historią i ten nadmiar ludzi na sykomorach jest wbrew Jego planom. Ale może nie? Może z jakiegoś powodu powołuje nas do tej właśnie roli?

Sposób na niedowiarka

Używam w tym momencie pierwszej osoby, bo sam od wielu lat zastanawiam się, czy moje miejsce jest raczej w środku wspólnoty (jak uznałem znowu kilka lat temu), czy na zewnątrz (jak wydawało mi się w latach 90.). To szczególne uczucie, stać mniej więcej nieruchomo (bo zmiany w moim światopoglądzie były przez ten czas kosmetyczne), a zarazem widzieć, jak linia oddzielająca wiernych od niewierzących to rysuje się tuż za piętami, to znów wyłania się o pół kroku przede mną - w zależności od tego, kto ją kreśli albo jak sam ją wykreślam, zachęcony lub zrażony do odczuwania wspólnoty z innymi katolikami.

Bardzo zresztą możliwe, że tak naprawdę biegnie ona przeze mnie, wewnątrz mnie, na podobieństwo rozstajów, które Lew Szestow dostrzegał w każdym współczesnym człowieku: rozstajów między drogą do zimno rozumujących Aten i do żarliwie wierzącej Jerozolimy. Wówczas podejrzenie, że mój zacheuszopodobny los stanowi coś wyjątkowego, byłoby nieuzasadnionym głosem pychy - w istocie takich jak ja byłyby miliony. I niejednokrotnie wydaje mi się, że naprawdę jest nas tyle.

Dlatego kiedy ksiądz Halík kieruje swoje słowa do współczesnych Zacheuszów, mam wrażenie, że mówi również do mnie. Jako Zacheusz chciałbym mu odpowiedzieć na jego wezwanie. Zawieszony między ziemią a niebem, próbujący już stopą sęczka na pniu, po którym być może zejdę z drzewa, ale wciąż jeszcze ściskający oburącz gałąź, która mnie utrzymuje, mówię nieśmiało do ludzi w koloratkach. Ufam, że na wierze znają się lepiej ode mnie; ale do takich jaka ja (tak mi się zdaje) często brakuje im klucza.

Prawdy, którym nie ufam

Nie mam wglądu w sumienia innych ludzi. Ale uderza mnie, że nietrudno spotkać się w Polsce z takim rozumieniem wiary katolickiej, które rozszerza jej treść o artykuły niemające nic wspólnego nie tylko z Ewangelią samą, ale i z oficjalnym nauczaniem Kościoła. To dramatyczne stwierdzenie, więc pozwolę je sobie zilustrować przykładem.

Przed trzema laty w jednym z kościołów na Pomorzu wysłuchałem kazania, które zaczynało się od przywołania sceny z Ewangelii, kiedy od Jezusa odeszło sporo słuchaczy, mówiąc: "Trudna jest ta mowa" (J 6, 60). Duchowny oświadczył, że zapewne znajdą się wśród zebranych ludzie, którzy podobnie zareagują na jego słowa, ale jest on obowiązany przedstawić nauczanie Kościoła. Po czym oświadczył, że "nasz świat przenika walka sił jasności z siłami Szatana, który powołał do życia szereg organizacji przeznaczonych z pozoru do obrony życia, a naprawdę do zniszczenia człowieka. Organizacje założone przez Szatana to ONZ, UNICEF, UNESCO oraz Unia Europejska" (więcej na ten temat pisałem w felietonie "Ariergarda ewolucji psychicznej"; "Więź" nr 10/06). Abstrahując od kwestii sensowności tego przekonania (choć mnie się zdaje, mówiąc wprost, idiotyczne), z całą pewnością nie należy ono w żadnym sensie do depozytu Wiary i jeśli ktoś z jego powodu opuściłby wspólnotę, powtarzając "Trudna jest ta mowa", to po prostu zostałby wprowadzony w błąd.

Chętnie przyznaję, że opisana powyżej sytuacja jest przypadkiem skrajnym. Jednak niejedną tego typu wypowiedź (zgoda, że zazwyczaj w odrobinę mniej zuchwałej wersji) można usłyszeć na antenie pewnego radia, które chce być "katolickim głosem w naszych domach", a także podczas kazań. (Ponieważ obrońcy Radia Maryja zawsze zarzucają takim twierdzeniom gołosłowność, odsyłam do wyczerpującej listy udokumentowanych przykładów zebranych na stronie www.radiomaryja.pl.eu.org.)

Stąd pierwsza prośba współczesnego polskiego Zacheusza: macie rację czy nie, nie poddawajcie mnie próbom cięższym niż to konieczne. Rzeczywiste wymagania, które stawia przed człowiekiem chrześcijaństwo, są wystarczająco ciężkie, a ja wystarczająco wiele razy upadłem, żeby mnie jeszcze zmuszać do uznania prawd, którym nie ufam i których uznania Chrystus tak naprawdę ode mnie nie oczekuje.

Samemu zejść z drzewa

Jeśli ktoś jest na obrzeżach, warto zakładać, że znalazł się tam w wyniku swoistych, niekoniecznie radosnych doświadczeń. Może nawet należałoby powiedzieć szerzej: mając przed sobą drugiego człowieka, warto przyjmować, że jego postawa - czy nam się podoba, czy nie - jest efektem jakiejś jego osobistej historii. Niewykluczone, że ta historia stanowi dla niego istotny składnik tożsamości: cenny lub dręczący. Ale nawet jeśli jest to dla niego dręczący ciężar, nikt poza nim nie może podjąć decyzji, by go odrzucić. Zacheusz musi sam, ostrożnie, zejść z drzewa; niecierpliwe ściąganie go na siłę spowoduje, że się potłucze i obolały pójdzie w swoją stronę, leczyć się na własną rękę.

Z drzewa, na którym tymczasem siedzi, widać co innego niż spomiędzy otaczających Chrystusa uczniów. Może warto porównać te widoki. Nie tylko mówić do Zacheusza, ale pobyć z nim razem, wysłuchać jego opowieści. Uzasadnienia dla takiej strategii mogą być dwa, zresztą wzajemnie niesprzeczne.

Pierwsze, pewnie łatwiejsze do przyjęcia, brzmi następująco: Zacheuszowi przyniesie to ulgę. Może właśnie tego pragnie: żeby ktoś nareszcie nie oceniał go, nie pouczał, tylko przyjął jego (choćby pokraczny) dar - jego historię. Jednym z prawdopodobnych powodów, dla których ukrył się wśród liści, jest przecież wrażenie, że został przez bliźnich potępiony (Zacheusz z Ewangelii był celnikiem, co jak wiadomo oznaczało w tamtych czasach infamię).

Wydaje mi się, że współcześnie wśród współwyznawców - także księży - spotykam często przekonanie, iż w ramach walki z tzw. permisywizmem kultury współczesnej należy co krok upominać bliźnich (w zasadzie zgodnie z zaleceniami św. Pawła), jeśli nie wprost, to w każdym razie pośrednio, za pomocą stanowczych twierdzeń natury ogólnej. Mają one to do siebie, że przedstawiają etykę chrześcijańską jako kodeks z paragrafami (co nie wydaje się obrazem najszczęśliwszym).

Ponadto wyczuwam w tym podejrzenie, że sumienia ludzkie są dziś do tego stopnia znieprawione, iż jedynym głosem, uprzytamniającym winy, może być dla mnie, grzesznika, tylko głos z zewnątrz. Tymczasem wydaje mi się, że na płynący z ust bliźniego akt oskarżenia (nawet bezwiedny) reaguje się spontanicznie obroną swoich racji; natomiast owego bliźniego gotowość do zaakceptowania nas takimi, jakimi jesteśmy, wyostrza samoocenę, każe bardzo dokładnie przyjrzeć się, komu taki zacny człowiek chce podać rękę.

Pamiętam, jak kilka lat temu odwiedził mnie - w nowym mieszkaniu - ksiądz po kolędzie, któremu zgodnie z prawdą powiedziałem na powitanie, że jestem "katolikiem z odzysku" i wiele spraw mam "nieuregulowanych". A ten machnął ręką: "A, wie pan, tacy katolicy z odzysku to bywają lepsi niż niejeden, co uchodzi za pobożnego". W ułamku sekundy miałem zaliczone pierwsze dwa warunki sakramentu pokuty, a może i kawałek trzeciego - choć wkrótce przyszło mi do głowy, że była to zapewne wyćwiczona reakcja profesjonalnego "duszołapa" (ale mówię to z sympatią!), a dalsza rozmowa, jak to po kolędzie, była dość konwencjonalna i krótka. Niemniej zapamiętałem sobie tego księdza jako kogoś, kto z pewnością nie minął się z powołaniem.

Przy moim niemałym antyklerykalizmie to nie jest bez znaczenia: antyklerykał powinien mieć w pamięci listę zacnych duszpasterzy, o których może pomyśleć serdecznie, gdy go inni, mało zacni, rozjuszą.

Nie chcę pewności

Ale drugie uzasadnienie wysłuchiwania Zacheusza jest równie ważne, choć zdaję sobie sprawę, że może wzbudzić konsternację. Ponieważ Zacheuszowi nie przystoi być sędzią we własnej sprawie, oddam znów głos ks. Halíkowi, a raczej angielskiemu teologowi katolickiemu, Nicholasowi Lashowi, którego Halík cytuje: "Tragedię współczesnej kultury zachodniej stanowi fakt, iż stała się ona ofiarą iluzji, szeroko podzielanej zarówno przez wierzących, jak i niewierzących, że mówienie o Bogu jest czymś absolutnie łatwym" ("Noc spowiednika"). Gdyż (to już dopowiedzenie czeskiego teologa, zresztą z innej książki): "Żywa wiara, wiara w żywego Boga - w odróżnieniu od czci oddawanej bożkom - ma zawsze postać pytania o Boga, szukania Boga, a zarazem szukania samego siebie, próby zrozumienia samego siebie. Niepokój tych pytań jest pulsem naszego pobytu na ziemi; tutaj nic nie może go uspokoić, uspokoi go dopiero Bóg swoją wiecznością; chęć zatrzymania tego pulsu - również za pomocą religijnych pewności - oznacza zejście z drogi wiary" ("Co nie jest chwiejne, jest nietrwałe").

Innymi słowy: za poświęconą uwagę i powstrzymanie się od potępienia Zacheusz mimowolnie odwdzięcza się - jeśli zgodzić się z tą perspektywą - szczególnym darem, a mianowicie: odświeża swoją opowieścią niepokój, stanowiący matecznik żywej wiary. Pozbawia poczucia, że jest się dysponentem Bożej Prawdy. Które to poczucie po pierwsze, jak przekonuje ks. Halík, wydaje się niebezpieczne dla swego nosiciela, a ponadto przyciąga jedynie specyficzną kategorię ludzi: tych, którzy chcą mieć pewność. Nie kwestionując potrzeby nawracania ich, warto zauważyć, że to, co ich przywabi, zniechęci pozostałych.

W sławnych "Dezyderatach" Maxa Ehrmanna prawie na samym początku pada zdanie: "Wysłuchaj wszystkich, nawet tępych i nieświadomych. Oni też mają swoją opowieść". Choć całość tego wiersza niełatwo uzgodnić ze wszystkimi dogmatami wiary katolickiej, był kiedyś wykonany przed obliczem papieża (gdy Jana Pawła II odwiedziła "Piwnica pod Baranami", mająca pieśń do słów Ehrmanna w repertuarze) - i chciałbym zobaczyć w tamtej chwili coś w rodzaju symbolu.

Perspektywa sykomory

Żeby pobyć z kimś i wysłuchać jego opowieści, trzeba spotkać się z nim. Naturalnym siedliskiem Zacheuszów są, jak się pokazało, korony drzew. Wdrapywanie się na nie, a nawet stanie u podnóża z głową zadartą, wydaje się nie licować z godnością duchownego, tak w Polsce celebrowaną. Tymczasem wygląda na to, że pojawia się tu dość stanowcze albo-albo: chronienie się w "kościelnej dostojności" lub duszpasterska skuteczność w dziedzinie nawiązywania kontaktów z tymi, którzy są "na obrzeżu". Trudno nie wspomnieć w tym momencie biskupa Jana Chrapka, którego miałem szczęście poznać niedługo przed jego tragiczną śmiercią. Że ten bezpośredni, skromny i ciepły człowiek jest biskupem, zorientowałem się dopiero po wielu minutach rozmowy - i to przypadkiem. Cóż to byłby za cudowny patron księży, pracujących z Zacheuszami!

A księża-od-Zacheuszy powinni mieć w zaświatach swojego orędownika. Niniejsza instrukcja obsługi niebezpiecznie przypomina przecież listę postulatów (którą chciałoby się jeszcze ciągnąć), przedstawianą ludziom już i tak zagonionym i utrudzonym. Jako się rzekło wyżej, nieraz narzekam na duchownych, ale byłbym nieuczciwy, gdybym nie przyznał: nie zamieniłbym się z nimi na życia. Być dobrym księdzem, takim, jakim naprawdę warto być - to nieskończenie trudne zajęcie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
JERZY SOSNOWSKI (ur. 1962) jest historykiem literatury, pisarzem, publicystą i dziennikarzem telewizyjnym i radiowym. Jest autorem kilkunastu książek, m.in. "Ach", "Apokryf Agłai", "Instalacja Idziego", "Wielościan", "Sen sów". Za esej "Co Bóg zrobił… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 39/2009