Zabijanie od święta

Jak to się dzieje, że po zjedzeniu karpia podczas wieczerzy wigilijnej możemy spokojnie nasłuchiwać ludzkiej mowy zwierząt? Co karp by o tym powiedział? Zapewne nic, wszak dzieci i ryby głosu nie mają.

15.12.2009

Czyta się kilka minut

Jak zacząć? Sprawa jest śliska, wyjątkowo śliska, jeśli wziąć pod uwagę okołoświąteczne szaleństwo i kolejki w supermarketach. O co chodzi? O karpia. O wyjaśnienie rybiego problemu, który zda się nieistotny. Idzie tu o mięso, które za mięso nie uchodzi; o produkt, w istocie ościsty i tłusty, przez chwilę żywy; o garść przyzwyczajeń, a wreszcie zobojętnienie.

Produkt tradycyjny

Podczas wigilijnej wieczerzy nikt nie śmie serwować kotleta, to wręcz nie do pomyślenia, wreszcie, kwestia niezgodna z uświęconą tradycją. Jakkolwiek przyszłoby wyjaśniać owo niejadanie mięsa, jest w zwyczaju spożywanie potraw dwunastu, choćby na słowo honoru. Karp także musi się zjawić, podany w galarecie albo smażony, po grecku lub po żydowsku. Jeśli nie instant, to przynajmniej w ciekłej postaci, jako zupa z trupich główek.

Wydaje się, że jego przygoda z życiem sprowadza się do jednego tylko momentu w roku: do wigilijnego stołu, na którym ma spocząć. Jak chętnie jadana jest ta ryba poza okresem Świąt Bożego Narodzenia? Jej popularność blaknie przy śledziu czy mrożonkach. Karpia jada się raczej od święta, czego nie jest w stanie zmienić nawet zachwalanie korzyści jego spożywania jako pokarmu "zdrowego, naturalnego, ekologicznego, smacznego, z bogatą tradycją". Obecnie nawet jogurt ma kulturę.

Co ciekawe, dostawcy odpowiadający na rosnące przed Bożym Narodzeniem zapotrzebowanie, dawno przestali zajmować się hodowlą - stali się producentami. Za przykład niech posłuży wydana pod auspicjami Ministerstwa Rolnictwa i Rozwoju Wsi "Lista produktów tradycyjnych 2005-2007", w której czytamy o "produkcji karpia zatorskiego".

Można by spytać: cóż z tego? Ryba jak ryba. Ale już samo to, że ryba, która w myśleniu potocznym nie zawsze uchodzi za zwierzę, zostaje sprowadzona do kategorii rzeczy lub lepiej: produktu, warte jest zastanowienia. Nie jest to bowiem niewinne przejęzyczenie ani tym bardziej niezręczność językowa, to raczej celowy, ale niekoniecznie uświadamiany, wybieg pozwalający zachować istniejący stan rzeczy.

Przywracanie pamięci

Powiedzieć o karpiu: "produkt" - to tyle, co odwrócić oczy. I jak w biblijnym przysłowiu, żeby nie wytykać drzazgi w cudzym, warto zacząć od belki we własnym. Karpia nie jadam, ta ryba mi nie smakuje, od święta skubnę kawałeczek, dając zadość wymogowi skosztowania wszystkich potraw z wigilijnego stołu. Nie chodzę za nim przed świętami, nie przyglądam się patroszeniu. Ten widok mnie brzydzi. Karp w moim życiu ślizga się po powierzchni oczywistości, jest niemal niedostrzegalny. Po prostu: nad rybą nie trzeba się długo zastanawiać; problemem jest za to, ile będzie kosztować, jakiej użyć przyprawy, nic więcej. Zjeść, strawić i zapomnieć.

Przywracając pamięć w tym względzie, warto zacząć od wspomnień z dzieciństwa. Koniec lat 80. albo początek 90. ubiegłego stulecia. Karp żywy w domu, nie jakieś ścierwo z lady. Jak się to udało? Ciężko orzec. Karp żywy, ryba pływająca w wannie, i dziecko, które coś takiego po raz pierwszy widzi. Ciemność, zakradanie się, żeby go dotknąć, usłyszeć, jak pływa. Co potem? Tylko pusta wanna.

A co w tym czasie? Ubijanie karpia. O tym jednak dziecko nie chciało wiedzieć lub mu nie pozwolono, w ostatecznym rachunku liczyło się to, co wyląduje na stole. To nie to samo, co oprawianie na podłodze w kuchni potrąconej sarny ani kury w workach po cemencie przywożone ze wsi od wujka, przy zabijaniu których rozpadała się umywalka - takie sobie majaki z przeszłości. Zostaje po tym dużo krwi i dużo sprzątania. Z rybą musi być inaczej, mniej formalnie. Nie jest nam tak bliska, jak choćby ssaki, ale żeby jej przywalić, potrzebny jest czuły uścisk tłuczka, ruch ręki bliski ciału, tak żeby się nie ześlizgnęła. Jak podaje dostępna bodajże w każdym domu "Kuchnia polska", "ryby żywe zabija się przez uderzenie tłuczkiem w górną część czaszki, a następnie przecina ostrym cienkim nożem kręgosłup u nasady głowy". To ma i musi wystarczyć.

Namiot spotkania

Przedświąteczne zakupy w jednym z supermarketów dwa albo trzy lata temu. W sklepie ogromne kolejki, nie do kas, ale do stoisk z rybami. Przygotowano ich kilka. Oprócz sektora rybnego na terenie sklepu rozstawiono jeszcze parę niebieskich kontenerów-balii, tuż przy nich stoją wysokie separatki, jak z filmu o amerykańskim szpitalu, ramy na kółkach z cienkich metalowych rur ułożone w kwadrat, całość graniastosłupa obleczona grubą niebieską płachtą jak z rzeźni czy chłodni, między nią a posadzką niewielka szpara, a w środku kałuża. W zbiornikach obok woda gęsto obrosła karpiami. Jeden na drugim - widok niespecjalny: te, które zdechły, pływają brzuchem do góry. Po jednej stronie klienci, po drugiej obsługa w fartuchach, rękawiczkach i czepkach równie byle jakich jak torba jednorazowa. Pozory sterylności.

Jak to się dzieje, kiedy chce się zjeść karpia podczas wigilii? Wystarczy stanąć nad zbiornikiem, celując palcem, "o tego poproszę", ktoś z obsługi go złapie i prędko pobieży do namiotu spotkania, nie zawsze zasunąwszy kurtynę. Przez szparę widać, co się tam dzieje: stolik, kawałek deski i tłuczek. Można by tego widoku klientom oszczędzić, i na ogół się to udaje; wystarczy głuche uderzenie i chrzęst zza kotary, choć także one stanowią źródło wątpliwej przyjemności. Śmierć nie jest miła uchu, a tym bardziej oku. Potem szybko do wagi i siatka, przykleić cenę, "następny". W tak radosnym okresie nic nie powinno nikogo martwić.

Tablice przykazań

Jednak niekiedy zdarzają się wypadki przy pracy. Takie jak wtedy, gdy pewna kobieta wrzasnęła, przestraszona nie na żarty; to ryba w siatce zaczęła się ruszać. Zrobiła kilka kroków do przodu, jakby chciała uciec z tą rybą, ukrywając się przed pełnymi wyrzutu spojrzeniami pozostałych klientów i bliżej nieokreślonym poczuciem winy, ale ryba nie przestawała się ruszać. Kobieta poprosiła, żeby tę rybę "poprawić", co też się stało. Ile razy w takich sytuacjach ignoruje się szamotanie i szelest siatki, wystarczy chwilę poczekać, wystarczy pchać wózek dalej, wkładając kolejne produkty do środka. I stało się coś? Przecież nic się nie stało.

Ciekawe to zajście, zważywszy, że na namiotach spotkania zawieszono czerwone tablice przykazań. Z nich to "Szanowni Klienci" mogą się dowiedzieć, że pracownicy sklepu "co roku przechodzą szkolenia w zakresie transportu, przechowywania i sprzedaży karpia żywego, a także w zakresie humanitarnego uśmiercania karpi zgodnie z zasadami dobrostanu zwierząt oraz przepisami prawa. Kwalifikacje naszego personelu potwierdzają imienne certyfikaty". Personel zaś zabija na "prośbę" klientów, "na życzenie" w sprzedaży są także karpie żywe, w takich przypadkach obwieszczenie rekomenduje "transport w pojemnikach z wodą", cena wiaderka 5,99 zł (wystarczy dorzucić złotówkę i jest kilogram karpia).

W kolejce nikt nie trzymał choćby jednego wiaderka, nikt też o nie nie pytał. Żaden klient nie "prosił" o zabicie karpia - samo się działo. Był trup (cała masa potencjalnych trupów, czekających na swoją kolej), ale tak jakby nie było zabójcy.

Językowa pułapka

Można też klientce, zaniepokojonej widokiem poruszającej się wypatroszonej ryby, ze spokojem i mocą instytucjonalnego autorytetu perswadować, "że niestety w sposób humanitarny nie możemy karpi zabijać", bo "taki sposób nie istnieje". W końcu ryba nie jest człowiekiem. Czy zatem nie zasługuje na odrobinę szacunku i empatii, choćby przez wzgląd na to, że jest żywa? Jak to się dzieje, że obojętnie przyjmujemy przedświąteczne zabijanie karpi w sklepach, a zabijanie kurczaków czy świń zostawiamy specjalistycznym ubojniom? Jak się to dzieje, że po zjedzeniu karpia podczas wieczerzy wigilijnej możemy spokojnie nasłuchiwać ludzkiej mowy zwierząt lub choćby tylko dawać zadość takiemu przeświadczeniu? Co karp by o tym powiedział? Zapewne nic, wszak dzieci i ryby głosu nie mają.

Mając taką możliwość zastanówmy się nad tym, czy rzeczywiście ów karp jest równie niezbędny na wigilijnym stole jak inne potrawy, i jak się pośród nich znalazł. Być może to tylko językowa pułapka, ale ryby też mają mięso - czym miałoby się ono różnić od pozostałych jego postaci uzyskiwanych choćby ze ssaków? Mówiąc brutalnie: karp podany na wigilijny stół znaczy zabijanie od święta - niby to takie proste i oczywiste, ale czy słuszne i normalne?

Filip Wróblewski jest studentem V roku Instytutu Etnologii i Antropologii Kulturowej UJ, publikował w kwartalniku "Konteksty".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 51-52/2009