Z tenisistką w tle

Stanisław Cukier, rzeźbiarz, dyrektor Liceum Kenara: Chciałem pokazać stan koncentracji i wyciszenia, a nie walki. Taka przerwa przed kolejnym gemem, kiedy trzeba zagrać piłką silnie i precyzyjnie.

24.07.2012

Czyta się kilka minut

Stanisław Cukier podczas pracy nad rzeźbą "Tenisitka", Strzegom, lipiec 2012 r. / fot. Katka Szczepkowska
Stanisław Cukier podczas pracy nad rzeźbą "Tenisitka", Strzegom, lipiec 2012 r. / fot. Katka Szczepkowska

ZBIGNIEW BARAN: Siedzimy u Ciebie w domu. Żona Maria gotuje obiad, krząta się Twoja mama, podchodzi najmłodszy syn Staś, czasami przebiegną pozostałe dzieci: Maria, Paweł, Tereska. Przedstawiające ich rzeźby stoją w przedsionku, a kiedy przejdziemy na dół, do pracowni, identyfikujemy wielość tych przestawień: popiersia i figury z różnego okresu. Ikonostas Świętej Rodziny?

STANISŁAW CUKIER: Tak, rodzina dla mnie jest święta i stanowi bezpośrednią inspirację. Odnajduję tutaj bezpieczeństwo i naturalne relacje. Udokumentowałem macierzyństwo żony, rozwój intelektualny starszych dzieci, zabawy na podwórku Stasia. Cudownie jest wychwytywać w rodzinie stany spontaniczne, niewymuszone, i coś z tym potem artystycznie zrobić.

Dzieci obrały, bez naszych nacisków, kierunki artystyczne: Maria jest po rzeźbie na warszawskiej ASP, Paweł kończy scenografię, Tereska studiuje projektowanie szkła we Wrocławiu, Staś jest jeszcze w gimnazjum. To wszystko scala moja żona, która kroczy z nami jak Anioł Stróż.

Czy uważasz się za artystę sakralnego?

Nie, jestem bardziej profanem. Kościół pojmuję jako „Mistyczne Ciało Chrystusa”, w którym odczuwam niedoskonałość, nieudolność. Nie rzeźbię dla Kościoła, nie mam tam swoich realizacji. Przywiązany jestem na przykład do swoich madonn, kontemplujących i skupionych w modlitwie, ale bałbym się, gdyby przed nimi klękali wierni. Tym bardziej, kiedy jesteś w Częstochowie i widzisz Obraz Matki Boskiej, święty i zarazem doskonały w warstwie ikonograficznej, z tymi wspaniałymi nakładanymi sukienkami, dziełami polskiego rzemiosła artystycznego, to powinieneś doświadczyć pokory.

Z indywidualnej potrzeby podejmowałem kilkakrotne próby zmierzenia się z postacią kardynała Stefana Wyszyńskiego (figury, popiersia), by zrozumieć sam dla siebie charyzmę tego człowieka-duchownego. Jeżeli wyrzeźbiłem św. Józefa patynowanego w złotych odcieniach, którego trzyma się mały Jezus, to chciałem podkreślić dziecięcą ufność i oddanie. Powracam do Dróg Krzyżowych, krucyfiksów, Zesłania Ducha Świętego, jako właśnie profan, a nie artysta-kapłan.

Profan, ale wierzący, szczery...

W końcu tkwię w religijnej tradycji góralskiej, która taka jest: żarliwa, śpiewna, strzelista...

Intryguje mnie twój stosunek do Erosa. Twoja „Ewa” pulsuje żywotnością. W ręku trzyma jabłko i jakby zapraszała do spotkania, obcowania?

Temat stary jak świat. Biologia przynależy do kondycji człowieka i nie sposób o tym zapominać, zwłaszcza, gdy buzuje ona z potężną siłą u kobiety. Tę rzeźbę zrobiłem na studiach i ku mojej radości – przebiła się. Wykonałem jej potem kilka replik różnych rozmiarów dla kolekcji prywatnych i galerii. Przed domem stoi „Ewa” naturalnej wielkości odlana w cemencie, i to ona zapraszała cię do nas (śmiech). Jest „Ewa”, ale są też „Madonny”, dziewczynki w wieku dorastania, kobiety w ciąży, kobiety stare...

Różne odcienie kobiecości?

Tak mi się poukładało, z moich obserwacji i doświadczeń.

Dla koneserów zaskoczeniem była Twoja pierwsza nagroda za „Tenisistkę” w konkursie Polskiego Komitetu Olimpijskiego – Londyn 2012.

Konkurs został rozpisany na całym świecie pod jednym hasłem: „Sport i olimpijskie wartości: doskonałość, przyjaźń, szacunek”. Szczęśliwe przypadki się zdarzają. „Tenisistka” czekała na realizację kilka lat, bowiem miałem ją zamierzoną zupełnie w innej wersji. Po plenerze w Strzegomiu planowałem jej prawdziwie monumentalne dzieło: granit, 2 metry wysokości. Specjalnie na konkurs wykonałem odlew w brązie techniką traconego wosku. Sprawdził się pomysł i sprawdziło się myślenie w dużej i małej skali.

Tenisistka stoi, a przy nodze opiera rakietę. Skupiona, zamyślona?

Chciałem pokazać stan koncentracji i wyciszenia, a nie walki. Taka przerwa przed kolejnym gemem, kiedy trzeba zagrać piłką silnie i precyzyjnie.

W stylu Agnieszki Radwańskiej?

Tak, jestem pod wrażeniem jej inteligencji i wdzięku – nie należę do wyjątków. Moje odczytanie jest artystyczne i teraz naturalnie kojarzone z jej wynikami i postacią. Przy czym ja koduję tylko ideę harmonii u kobiety-dziewczyny, która uprawia tenis. Czy jest wcieleniem Agnieszki Radwańskiej? Czy ma swoją klasę i styl? Te pytania pozostawmy bez odpowiedzi.

Stałeś się prawdziwym olimpijczykiem. 20 czerwca w Centrum Olimpijskim w Warszawie odebrałeś pierwszą nagrodę za rzeźbę „Pływaczka (Przed startem)” w edycji „Sport w sztuce”. Dwa konkursy i dwa zwycięstwa!

Prawo serii (śmiech). Ta rzeźba także pojedzie na wystawę do Londynu. Cieszę się, że uderzam w strunę klasyczną i nawiązuję w dziedzinie sztuki do pięknych polskich tradycji olimpijskich. U zarania sztuka zawsze towarzyszyła rywalizacji olimpijskiej. I myślę, że jest czas popatrzenia na sport również w tym estetycznym wymiarze: muzyce, poezji, malarstwie, rzeźbie. Ja sam lekcje sportu odbierałem od swoich dorastających dzieci, które się pięknie i radośnie bawiły przed domem na podwórku w tzw. poiki (metalowe kulki umocowane na linkach), jak to pokazuję w cyklu „Tereska i Staś”.

Na okładce katalogu największej Twojej wystawy w Arsenale XX Czartoryskich w Krakowie są przedstawione cztery postaci ¬jakby wzięte z zagrody chłopskiej, prostolinijne, dobroduszne, z charakterystyczną przysadzistą babą na pierwszym planie.

Nie zaprogramowałem tego. Widocznie tak to jest. Na drugiej stronie obwoluty masz figury dziewcząt, akurat bardziej wysublimowane, które mnie również znaczą, jeśli chodzi o styl i podejmowane tematy.

A może przemawiają Twoje geny, surowość tatrzańskiego klimatu?

U nas każdy nieomal mały chłopiec umiał wystrugać sobie miskę, stołeczek. Przypominam sobie, kiedy jako uczeń Liceum Kenara otrzymałem od znanej architekt i projektantki Anny Górskiej propozycję wykonania kilku elementów rzeźbionych do mebli i wykończenia wnętrza. Było to dla mnie niesłychane wyróżnienie. Ową surowość bierzemy również z otaczających nas gór. Popatrz na panoramę Tatr, widoczną z okien domu. Są one jakby osiągalne na wyciągnięcie ręki, a kiedy byś na nie wszedł, doświadczyłbyś trudności i musiał się z nimi pokornie zmagać. Podobnie jest z moim materiałem i warsztatem rzeźbiarskim.

Miałem predyspozycje do rzeźby, a nie do mebli czy malarstwa. Nie mógłbym robić mebli, gdyż denerwował mnie huk maszyn, zaś od malarstwa odstręczała mnie łatwość, lekkość. Rzeźbiąc, uruchamiam wszystkie palce dłoni, czuję napięcie całego ciała, modeluję, lepię, z kilku wersji wybieram najbardziej bliskie mojej wizji i utrwalam w brązie. Uzyskuję więc też jakąś prawdę o sobie.

Korzenie masz mocne: wywodzisz się ze starego rodu podhalańskiego.

Ze znanych mi przekazów wynika, że moi przodkowie przybyli na Podhale z Węgier pod koniec XVIII wieku. Niczym szczególnym się nie odznaczyli. Jak napisał Rafał Malczewski w książce „Zakopane – pępek świata”: „Cukier – to gazda, który ma dutki”.

Podobno na Waszej rodzinnej ¬posesji mieszkał Stanisław Witkiewicz?

Tak, wynajmował tutaj mały drewniany dom. W Muzeum Tatrzańskim są zdeponowane listy twórcy stylu zakopiańskiego z pradziadkiem Maciejem. Wywiązała się pomiędzy nimi jakaś zażyłość, w tamtej epoce naturalna. Przy i w kręgu ulicy Witkiewicza mieli swoje domy lub wynajmowali pokoje: Maria Curie-Skłodowska, Helena Modrzejewska, Wacław Kraszewski (wybitny lekarz przyjaciel pisarzy i artystów), Ewa i Kazimierz Fajkoszowie (artyści zakopiańscy). Przysłowiowy matecznik, obok najstarszej ulicy w Zakopanem – Kościeliskiej.

Z dzieciństwa zapamiętałem częste wizyty u jednej ze starszych ciotek rodziny w chałupie niedaleko nas. Helena Cukier, z domu Ślimak, wykonywała kilimy projektowane przez Stryjeńskiego. Koloryt tego miejsca był cudowny: wielka maszyna tkacka, zewsząd stosy materiałów, nitki, frędzle, barwniki.

A co dało Ci Liceum Kenara? W jakim sensie jesteś kontynuatorem artystycznej linii Antoniego Kenara, Antoniego Rząsy...?

Analizuję ich twórczość, podziwiam, ale jestem inny. Antoni Kenar udowodnił, że sztuka wyrosła z korzeni chłopskich, góralskich może być awangardowa, i odniósł niebywały sukces na Biennale w Wenecji 1956 r. Jest to nie do powtórzenia, ale warto o tym pamiętać. Jak mówiłem: jestem inny pod względem formalnym, tematycznym, a równocześnie zrośnięty ze szkołą. Z jednej strony linia artystyczna, z drugiej zarządzanie. Już od ponad 15 lat dyrektoruję Liceum Kenara i chciałbym wartości naczelne szkoły przekazywać na swoją miarę.

Zasadnicza sprawa to niczego nie narzucać i starać się budować autentyzm. Jako uczeń korzystałem z tego przywileju. Pamiętam, w jakim wielkim stresie robiłem pracę „Macierzyństwo”. Najpierw spontanicznie wyrzeźbiłem ten temat, a potem zaczęło mi się to nie podobać, że to takie nieakuratne, nieudolne, i zacząłem kombinować, poprawiać. Obserwujący mnie nauczyciel podszedł do mnie w pewnym momencie i powiedział: „Staszek, początek był dobry. Nie bój się być sobą!” I to zdanie wbiło mi się jako maksyma. Uświadomiłem sobie, jak ważna jest pierwotna idea, jak warto ją z uczuciem odcisnąć w materiale. Zresztą do tematu macierzyństwa potem ciągle wracałem, ukazując go w różnych wersjach.

Więc z jednej strony szorstkość, chropowatość, a z drugiej sublimacja i rozświetlanie materii brązu poprzez zastosowanie patyny w kolorach złota, zieleni, błękitu?

Barbarzyńca w ogrodzie! (śmiech). Jestem artystą współczesnym, otwartym na różne techniki i wpływy. Masz rację: w tym, co robię, szukam zarazem kontrastów i harmonii. Paradoksalnie poprzez zaznaczoną szorstkość i surowość pragnę osiągnąć wewnętrzną subtelność i delikatność.

Kiedy w wieku 36 lat – już przecież ulepiony – po raz pierwszy wyjechałem za granicę, by potwierdzić swoje zainteresowania mistrzami młodości, to się nie rozczarowałem. W zasadzie intuicyjnie wyczułem ich majestat, proporcje, rodzaj i klasę materiału.

Czego w tej klasycznej rzeźbie dla siebie poszukujesz?

Po pierwsze idei monumentalizmu, rozwijanej od czasów Renesansu, jak we wspaniałych realizacjach Marino Mariniego. Po drugie ujęcia człowieka w jego naturalności i ekspresji.

W jednej ze swoich rzeźb – dziewczynki z zadartą głową i urwanymi rękami przy torsie – nawiązujesz bezpośrednio do antyku?

Można mieć takie skojarzenia, ale prawda jest inna, prozaiczna. W zasadzie obca mi jest idea niepełnej, „roztrzaskanej” rzeźby, którą przejęliśmy w recepcji antyku. W tej realizacji chciałem tylko udokumentować niespełniony do końca pomysł, ocalić jego fragmentaryczność. Pracuję w materiale nietrwałym, takim, jak wosk, i wielokrotnie coś mi się pokruszy, urwie, pęknie, zatrze. W tym przypadku uznałem, że warto utrwalić w brązie ten mój dramat fragmentaryczności. Być może również dotykam tutaj radości i dramatu dojrzewania, która odnosi się do tej rzeźby.

Na X Biennale w Rawennie otrzymałeś złoty medal za popiersie Dantego. Skąd owa fascynacja?

Najbardziej intrygowała mnie zagadka tajemnicy poety i szukałem go w swojej wyobraźni. Kompozycja jest czysta, forma wyciszona, punkt kulminacyjny w oczach, gdzie chciałem uchwycić jego geniusz przenikliwości. Zamiast liścia laurowego Dante ma na głowie chustę, rozwianą i napiętą.

Akcent na mistycyzm?

Tak, w moim indywidualnym nawiązaniu i po lekturze „Nieba” w „Boskiej komedii”, gdzie pojawia się opis mistycznej róży poety.

Robisz realizacje do „Czyśćca” i „Nieba”, a nie „Piekła”.

Mam zaufanie do tego, co oczyszcza i prowadzi do niebiańskiej harmonii. Dlatego już w „Bramie Czyśćca” stosuję rozświetloną patynę, a zaznaczona łódź Charona przenosi nas bezpiecznie dalej.

Twoje prace znajdują się w kolekcji British Museum w Londynie, a – jak mi mówiłeś – pomimo prób i wystaw nie przebiłeś się we Francji?

Dotknęło mnie to, że nie jestem w ich estetycznym kanonie. To nie jest ten zapach, smak.

Fiodor Dostojewski napisał – „Piękno zbawi świat”. Do tej idei-wyroczni odwoływał się Jerzy Nowosielski. Co o tym sądzisz?

Nowosielski był prawosławny. Artyści prawosławni piszą ikonę i w ten sposób się modlą. Dlatego piękno emanuje dla nich z przeżycia religijnego, kontaktu z Bogiem. W tym sensie jest połączone z bytem transcendentalnym. Znamy podstawową triadę: piękno – dobro – prawda. Jeżeli pozbawisz piękno tychże dwóch łączników, to staje się ono protezą. Dla mnie jednak najważniejsza jest w sztuce wolność i prawda, z których dopiero wynika piękno. Nie znoszę tego, co jest „pięknisiowate”; może być ładne, estetycznie ufryzowane, a w środku kompletna pustka.

Nowosielski malował świetne, uduchowione obrazy, robił polichromie dla wielu kościołów, uwspółcześnił bezsprzecznie język ikony. I chwała mu za to. Czy jednak pływaczka i gimnastyczka są też ikonami? Miałbym wątpliwości.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 31/2012