Reklama

Ładowanie...

Z notatek tłumaczy liberatury

Z notatek tłumaczy liberatury

10.12.2014
Czyta się kilka minut
W przypadku tłumaczenia utworów, w których typografia jest nośnikiem treści, najważniejsze jest wierne oddanie przestrzeni i materialności języka.
T

Trudności tłumacza liberatury zasadniczo nie różnią się od wyzwań każdego tłumacza literatury, bo liberatura to przecież i przede wszystkim literatura – ale taka literatura, która komunikuje nie tylko słowem, lecz także wyglądem, formą i układem tego słowa w przestrzeni, kolorem tekstu czy okładki, formatem, liczbą stron czy numeracją rozdziałów. Takie materialne, wręcz namacalne słowo kształtuje formę książki (od jej łacińskiego odpowiednika pochodzi zresztą nazwa tego gatunku), i na tę materialność języka trzeba zwrócić uwagę.
Kluczowym jest problem przestrzeni. Wiadomo, że tekst przekładu jest, mniej więcej, o jedną trzecią większy od tekstu oryginału. Jednak w przypadku utworów, w których typografia jest nośnikiem treści, sprawą zasadniczą staje się zachowanie podobnej objętości docelowego tekstu. Czasem to kwestia liczby stron, jak w przypadku „Życia instrukcji obsługi” Pereca i „Finneganów trenu” Joyce’a, innym razem długości wersu, a niekiedy wręcz konkretnej liczby znaków, jak w przypadku „Przełożonej w normie” B.S. Johnsona. Najdobitniej jednak przekonał się o tym Jerzy Kutnik, tłumacz „Podwójnej wygranej jak nic” Raymonda Federmana (na zdjęciu), napisanej w całości na maszynie, której pierwsze wydanie z 1973 r. powielane było w formie faksymiliów. Powieść ta jest zapisem zmagań fikcyjnego pisarza z materią narracji, a jej graficzna forma odzwierciedla stan jego umysłu i sposób pracy. Fragmenty notatek, poszukiwań stylistycznych, różnych wersji opisów tych samych wydarzeń przeplatają się z wyliczeniami rzeczy koniecznych do przeżycia roku pracy nad książką: dotyczącymi makaronu, sosu pomidorowego, kawy, cukru, mydła i pasty do zębów. Jak wyjaśnia tłumacz, mamy tu do czynienia ze swego rodzaju „rękodziełem, mającym cechy przedmiotu wykonanego z rzemieślniczą fantazją i niepowtarzalną w swej (nie)doskonałości precyzją dłoni mistrza”. Jednak to, co dla pisarza stanowiło przestrzeń wolności i improwizacji, dla tłumacza okazało się żelaznym pancerzem formy, którą należało odtworzyć z podobną dokładnością. Przede wszystkim trzeba było użyć czcionki Courier New, imitującej tę maszynową, a potem szukać rozmaitych rozwiązań językowych, długością zbliżonych do fraz angielskich i pozwalających zmieścić się w ramach wyznaczonych przez typografię oryginału. W sukurs przyszedł kolokwialny styl, „bezpośrednia narracja, w której nie ma żadnych utrudnień”, „lekka, prosta, banalna, normalna (...) proza”, pozwalająca na dużą elastyczność w wyborze potocznych wyrażeń, do czego Kutnik ma znakomite ucho. Prawdziwego bólu głowy dostarczyły też korekty. Bo jakakolwiek proponowana poprawka czy opustka oznaczała przerabianie całego akapitu, a niekiedy całej strony. Nawet dodanie jednej litery było problemem, gdyż wystawała nieuchronnie z bloku tekstu i trzeba było szukać możliwości obcięcia jej w innym słowie. W efekcie tłumacz przyjął na siebie obowiązki składacza i współprojektanta książki.
Ale czasami, jak w przypadku „Nieszczęsnych” B.S. Johnsona, wyzwanie i odpowiedzialność z nim związana leży po stronie wydawcy. Powieść ta, złożona z rozdziałów umieszczonych luźno w pudełku, ma w zamierzeniu autora oddawać funkcjonowanie pamięci uruchamiającej wspomnienia pod wpływem przypadkowych impulsów. Inna interpretacja wiąże jej kształt z przyjacielem narratora, który na jego oczach „rozpadał się” pod wpływem wyniszczającej choroby– podobnie jak czytana przez nas książka rozpada się w rękach, a fizyczny kształt utworu staje się metaforą opisywanej sytuacji. Jednak jej pierwsze tłumaczenie ukazało się w formie tradycyjnego tomu – najwidoczniej w latach 70. ubiegłego wieku węgierskiego wydawcy nie stać było na „przełożenie” tego materialnego gestu. Okoliczności sprawiły, że byłam zarówno współredaktorką serii, w której ukazał się przekład polski, jak i jego tłumaczką, nie musiałam więc przekonywać nikogo (poza drukarnią), że ta powieść straciłaby część sensu, gdyby ukazała się w innej formie. Jak widać, koncepcja liberatury pozwala odnaleźć się takim utworom w tłumaczeniu. Bo ich znikoma obecność na półkach księgarskich nie tyle świadczy o ich niewielkim występowaniu w ogóle, co raczej o tym, że tego typu literatura stanowi wyzwanie nie tylko dla tłumaczy.

KATARZYNA BAZARNIK (ur. 1970) jest współautorką książek liberackich i teoretykiem liberatury, tłumaczką, badaczką twórczości Jamesa Joyce’a. Adiunkt w Instytucie Filologii Angielskiej Uniwersytetu Jagiellońskiego. Redaktorka unikatowej serii „Liberatura” w Korporacji Ha!art, współzałożycielka krakowskiej Czytelni Liberatury.

Napisz do nas

Chcesz podzielić się przemyśleniami, do których zainspirował Cię artykuł, zainteresować nas ważną sprawą lub opowiedzieć swoją historię? Napisz do redakcji na adres redakcja@tygodnikpowszechny.pl . Wiele listów publikujemy na łamach papierowego wydania oraz w serwisie internetowym, a dzięki niejednemu sygnałowi od Czytelników powstały ważne tematy dziennikarskie.

Obserwuj nasze profile społecznościowe i angażuj się w dyskusje: na Facebooku, Twitterze, Instagramie, YouTube. Zapraszamy!

Newsletter

© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]