Wyrok na Panahiego

Dla irańskiego kina stał się symbolem odejścia od poetyckiej aluzji w stronę wyczekiwanego od lat realizmu. Zemsta władz była kwestią czasu.

27.12.2010

Czyta się kilka minut

W teherańskim Muzeum Kina stoją wszystkie najważniejsze nagrody, zdobyte przez Dżafara Panahiego na festiwalach w Cannes, Locarno, Stambule, Tokio, Valladolid, Singapurze, Wenecji i Berlinie. Irańskie władze lubią chwalić się nawet tym, co tępią, bo przecież większość filmów Panahiego nigdy nie trafiła na tutejsze ekrany. Jak mówił ironicznie podczas niedawnego procesu reżyser, jego statuetkom zapewniono dużo więcej miejsca, niż miała jego cela w osławionej sekcji 209 ponurego więzienia Ewin.

Realizmem w reżim

Tuż obok muzeum znajduje się sklepik, w którym można kupić każde ze zdyskwalifikowanych przez cenzurę dzieł Panahiego. Zaopatrywałem się w nie w dość osobliwym momencie, latem ubiegłego roku, tuż po demonstracji rozbitej przez policję na sąsiednim skrzyżowaniu. Nie wiedziałem wtedy jeszcze, że Panahi zostanie oskarżony o prowokowanie rozruchów. Kopie filmów oczywiście były pirackie, ale wystawione zupełnie jawnie, obok dzieł Wajdy i Kieślowskiego. Jak tłumaczyli moi irańscy przyjaciele, teherański czarny rynek jest silniejszy niż wszystkie zakazy, więc nie ma sensu z nim walczyć. Być może nawet cenzorzy cieszą się, że reżyser nie ma z rozpowszechniania swoich filmów złamanego reala.

Przymykanie oka na kopiowanie Panahiego i innych szykanowanych twórców to typowy przykład pomieszania panującego w tym fascynującym kraju, gdzie można zmienić oficjalnie płeć, ale za homoseksualizm karze się śmiercią. Przedstawianie przez filmowców życia społecznego ma jednak swoje granice. Dopóki nie angażują się w działalność polityczną i operują w swej sztuce metaforą, mogą spać spokojnie. Jeśli jednak złamią tę niepisaną zasadę, zostaną ukarani. Dla Panahiego oznaczało to 6 lat więzienia oraz 20 lat zakazu kręcenia filmów, pisania scenariuszy, udzielania wywiadów i wyjazdów za granicę.

Panahi ma dziś 50 lat, więc wyrok (o ile utrzyma się w apelacji) to w zasadzie orzeczenie zawodowej śmierci. I zarazem sygnał dla całego środowiska, że walczący o życie reżim nie cofnie się przed niczym. Jeśli któryś z reżyserów nadal ma ochotę podgryzać islamską republikę, musi robić to z zagranicy.

Iran ma najwyższy na świecie wskaźnik tzw. brain drain (odpływu ludzi wykształconych). Co roku ok. 150 tys. osób - przeważnie wykształconych - ucieka z islamskiej republiki, korzystając z dziwnej w porównaniu z innymi dyktaturami wolności - prawa do paszportu. Dla Dżafara Panahiego zjawisko brain drain było zawsze społeczną katastrofą. I dlatego, choć władze wielokrotnie wzywały go na przesłuchania i namawiały do wyjazdu, on zawsze powtarzał, że jest irańskim patriotą i nigdzie się nie ruszy. Po czym półtora roku temu uległ entuzjazmowi tłumów, które po sfałszowanych wyborach wyszły na ulice, wierząc, że pokojowe demonstracje są w stanie zachwiać reżimem.

W lipcu 2009 r., podczas uroczystości wspomnieniowej na cześć Nedy, której śmierć od kuli basidża zobaczył dzięki amatorskiemu nagraniu cały świat, Panahi został po raz pierwszy zatrzymany. Miesiąc później rozwścieczył reżim, gdy jako szef jury festiwalu w Montrealu okazał solidarność irańskim emigrantom, którzy przed kamerami protestowali przeciwko sfałszowaniu wyborów przez Ahmadineżada. Tego rząd w Teheranie już mu nie wybaczył. Odebrano mu paszport, nie wypuszczając na festiwale w Berlinie i Wenecji.

Nie patrz w kamerę

Puste krzesło stało też symbolicznie pośrodku jury festiwalu w Cannes (którego miał być członkiem), teraz jednak powód był dużo poważniejszy. 1 marca tajna policja zrobiła nalot na dom Panahiego, aresztując grupę filmowców i oskarżając ich o przygotowywanie nieuzgodnionego z władzami dzieła na temat wyborów, a nawet prowokowanie zamieszek na ulicach. Panahi wyszedł na wolność dopiero po trzech miesiącach, po strajku głodowym i protestach filmowców na całym świecie. Musiał wpłacić kaucję o równowartości 200 tys. dolarów.

Wyrok, który zapadł 20 grudnia, jest szokująco surowy. To jakby symboliczne zsumowanie wszystkich "win" Panahiego, którego twórczość jest dla irańskiego kina przełomem. To pierwszy ze znanych irańskich reżyserów, który tak zdecydowanie zerwał z poetycką aluzyjnością czy też opisywaniem świata dorosłych poprzez dziecięcych bohaterów, co było przez lata najbardziej znanym (i nieco uproszczonym) wyznacznikiem recepcji irańskiej kinematografii na Zachodzie, znajdując mistrzowskie odzwierciedlenie w filmach Madżida Madżidiego, notabene twórcy bliskiego władzom islamskiej republiki.

Panahi też zaczynał od filmów z dziecięcymi bohaterami. Taki jest jego "Biały balonik" oraz kolejny film, "Lustro", opisujący przygody małej dziewczynki Miny, zagubionej na teherańskiej ulicy i szukającej uparcie drogi do domu. Jej podróż to nieustanne spotkania z ludźmi, swoisty portret metropolii, w której energia miesza się z apatią. Końcówka filmu ma wymiar symboliczny. Słychać, jak ktoś z ekipy mówi: "Mina, nie patrz w kamerę". I w tym momencie Mina buntuje się, zrywa mikroport i podniesionym głosem oświadcza, że nie ma ochoty dalej grać w filmie, po czym wściekła opuszcza plan. W tej scenie Panahi dorośleje wraz ze swoimi bohaterami i zarazem rozpoczyna swoją drogę do więzienia.

Nagrodzony Złotym Lwem w Wenecji w 2000 r. "Krąg", zagrany - co charakterystyczne dla twórczości reżysera - przez amatorów, to już ostre kino realistyczne i nic dziwnego, że trafiło na półkę. Historia skupia się na kobietach, które od lat zmagają się w Iranie z dyskryminacją. Widzimy świat, w którym narodziny córki zamiast syna to przygnębiające wydarzenie, a niechciana ciąża to wręcz katastrofa. Spotykamy dziewczyny, które tego samego dnia wyszły z więzienia i próbują beznadziejnie odnaleźć się w rzeczywistości. Nie ma tu litości, bohaterki nie są czyste i niewinne. Atmosfera jest ciężka, mroczna.

W nakręconym trzy lata później "Crimson Gold" to odczucie pogłębia się jeszcze bardziej. Film zaczyna się od samobójstwa sprawcy nieudanego napadu na jubilera. Cały film jest retrospekcją, pokazującą w przejmujący sposób narastającą frustrację bohatera, weterana wojny obronnej przeciwko Irakowi, który dziś, jako roznosiciel pizzy, ledwie wiąże koniec z końcem, obserwując z rosnącym gniewem m.in. życie zepsutej klasy wyższej północnego Teheranu. Film pokazuje po raz pierwszy w irańskim kinie (oczywiście niezgodnie z zatwierdzonym scenariuszem), jak islamska policja dba o moralność teherańczyków, aresztując ich za udział w prywatkach.

"Crimson Gold" trafił oczywiście na półkę, a Panahi - na czarną listę. Aby nakręcić kolejny film, we wniosku do ministerstwa Panahi podał nazwisko swojego asystenta i nakłamał w scenariuszu. Tak powstał uhonorowany Srebrnym Niedźwiedziem w Berlinie "Offside", opowieść o młodych dziewczynach, które w męskich przebraniach starają się przedostać na stadion piłkarski, gdzie Iran gra z Bahrajnem, w końcu jednak lądują w tymczasowym areszcie, pilnowane przez dość w sumie sympatycznych żołnierzy. W islamskiej republice kobiety nie mają prawa oglądać meczów na żywo, ale od lat imają się najróżniejszych sposobów, by obejść zakazy. To, co władze zobaczyły na ekranie, musiało je upokorzyć.

Piszmy petycje

Panahi twierdzi, że nie jest żadnym rewolucjonistą, zresztą wszyscy, którzy go znają, podkreślają jego pozytywną energię i empatię. Największym grzechem Panahiego jest to, że w filmach zapisuje prawdziwy stan umysłu społeczeństwa, a tego właśnie władze obawiają się najbardziej. I dlatego jego skazanie jest tragedią dla irańskich filmowców. Wiele wskazuje na to, że dla przyjmowanych entuzjastycznie na świecie dzieł kolejnej fali irańskiego realizmu, reprezentowanych m.in. przez Asghara Farhadiego i Maniże Hekat, nie ma już miejsca w Iranie. Jeśli dalej chcą kręcić swe historie, muszą wyjechać lub czekać na upadek reżimu ajatollahów.

Wyrok na Panahiego i jego współpracownika Mohammada Rasulowa wywołał falę protestów na całym świecie. Irański reżim piętnują najwięksi twórcy światowego kina, a także rządy Niemiec i Francji. Krzyk podniósł się dosłownie na całym Zachodzie (choć Panahi nieraz krytykował np. USA za narzucanie swojego egoistycznego porządku całemu światu), ale także w środowiskach filmowych Turcji i Brazylii. W Polsce jak zwykle panuje cisza. Artyści siedzą jak mysz pod miotłą, choć niejeden z nich ma świadomość, jak wielkie znaczenie dla irańskich reżyserów miało polskie kino. O politykach nawet nie ma co wspominać. Są zbyt zajęci telewizyjnymi pojedynkami, by zwracać uwagę na świat - ich horyzont wrażliwości co najwyżej sięga Białorusi. Na środowiska akademickie też nie ma co liczyć. Większość iranistów (na szczęście nie wszyscy) jest tak zakneblowana strachem przed odmową wydania wizy przez ambasadę islamskiej republiki, że nigdy nie wypowie żadnej bardziej zdecydowanej opinii.

Dlatego powinniśmy wziąć sprawy w swoje ręce. Bombardować rząd w Teheranie, media i światowe organizacje petycjami, które bez trudu można znaleźć w internecie. To naprawdę ma sens, gdyż islamska republika jest czuła na światową opinię i czasem potrafi okazać ludzką twarz, jak wtedy, gdy wiosną 2009 r. wypuściła z więzienia skazaną na 8 lat za rzekome szpiegostwo Roksanę Saberi, narzeczoną Bahmana Ghobadiego, słynnego irańskiego reżysera, który po nakręceniu filmu o teherańskim undergroundzie muzycznym "Nikt nie rozumie perskich kotów" został zmuszony przez reżim do emigracji. Teraz też może nam się udać.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Jako reporter rozpoczynał pracę w dzienniku toruńskim „Nowości”, pracował następnie w „Czasie Krakowskim”, „Super Expressie”, czasopiśmie „Newsweek Polska”, telewizji TVN. W lutym 2012 r. został redaktorem naczelnym „Dziennika Polskiego”. Odszedł z pracy w… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 01/2011