Wyczulone spojrzenie na świat

Wśród powszechnej, niemal cmentarnej obojętności na sprawy związane z polityką, wypowiedzi zalecających się do nas kandydatów do Parlamentu Europejskiego wydały się równie niestosowne jak nagły wybuch śmiechu nad mogiłą. Zwłaszcza wtedy, gdy stopień ich kłamliwej bezmyślności urągał poczuciu przyzwoitości.

20.06.2004

Czyta się kilka minut

 /
/

"Okazuje się, że sam język naszych salonów stracił całą swoją moc, całkowicie się zdegenerował i zamienił w pustą gadaninę, że nasze życie upływa w dużym oddaleniu od swoich symboli (...); salon jest znacznie oddalony od kuchni i warsztatu" - H. D. Thoreau "Walden".

Oto kandydat SLD szczyci się, że jego partia “posprzątała po ekipie AWS" (dzielny ów mąż zakłada, że Polacy nie słyszeli nic o Starachowicach, ominęły ich wielomiesięczne działania komisji badającej sprawę Rywina, że jest dla nich rzeczą całkowicie normalną, gdy zmian w radach nadzorczych dokonuje się przy użyciu służb specjalnych, a wszystko to jest jedynie czubkiem góry lodowej). Z kolei inny kandydat do forum europejskiego, w którym z ostrożną rozwagą należy posługiwać się racjami historii narodowych, bez ogródek wyznaje, że najlepszą rekomendacją dla niego jest przyprawiające go o entuzjazm przekonanie o tym, że w wyniku Unii Lubelskiej polska kultura “całkowicie zdominowała" litewską. Obok grubiańskości pospolitego nietaktu jest w tym także buńczuczne przeświadczenie, że i tym razem nam się uda, że podbijemy i “zdominujemy" Europę, i że oczywiście pomoże nam w tym Tadeusz Kościuszko spoglądający na nas z góry. Patrząc na obecny stan naszego życia publicznego i elit politycznych, perspektywa polskiej kultury życia podbijającej Europę jawi się jak koszmarny sen, z którego trudno będzie się obudzić.

Partyjne kontredanse i polskie autostrady

Co począć, gdy - jak się zdaje - zmarnowano szansę wyłonienia przy okazji wyborów do PE ciekawej i nowej propozycji politycznej mogącej stanowić alternatywę dla przeżartych korupcją i doszczętnie skompromitowanych struktur partyjnych? Manewr części polityków, polegający na wyprowadzeniu sztandaru do sąsiedniego pomieszczenia opatrzonego nową etykietą, jest niczym innym, jak próbą wykorzystania coraz bardziej słabnącej pamięci społecznej. Gdy Marek Borowski (niegdyś wysoki przecież funkcjonariusz PZPR) przedstawia siebie i swoje ugrupowanie jako polityczną “nowość", może to budzić jedynie uśmiech zażenowania. Talizman władzy zawładnął polskimi politykami, którzy dla pozostania w kręgu jego uwodzicielskiego uroku sprowadzili politykę do poziomu targowiska, gdzie działalność skupia się na skrupulatnym liczeniu głosów, przeprowadzaniu gorszących kalkulacji przetrwania, zakładaniu kamaryli trwających kilka godzin zaledwie i gasnących w momencie pojawienia się korzystniejszej propozycji rozdziału stanowisk.

Już w połowie XIX wieku Ralph W. Emerson konstatował w eseju na temat polityki brak zakorzenienia partii politycznych w czymś, co przekraczałoby granice ich własnego interesu. Polityka tłumacząca sama siebie wyłącznie swoimi racjami (logika nie tyle życia, ile żałosnego przetrwania, którą reprezentował rząd Leszka Millera); polityka powszechnie ignorująca racje publiczne (pierwszym krokiem w stronę przywrócenia przyzwoitości życiu publicznemu byłoby podjęcie kilka tygodni temu decyzji o samorozwiązaniu się parlamentu, której większość posłów przywiązanych do diet i przywilejów oczywiście podjąć nie chciała); polityka prowadzona pod dyktando sondaży popularności (patrz nieszczęsne “nicejskie" hasło Jana Marii Rokity) wyniszczyły polskie życie publiczne i doprowadziły do tego, że większość ludzi nie traktuje polityki już nawet jako zła koniecznego, ale jako odrębną sferę działania ludzi pozbawionych umiejętności szerszego myślenia.

Taki pogląd, mimo że usprawiedliwiony, niesie groźne następstwa. Choć bowiem istotnie politycy zajmują się przeważnie tylko sobą, w ostatecznym rozrachunku muszą jednak usprawiedliwić swoje istnienie. To zaś mogą uczynić jedynie stanowiąc (najczęściej w gorączkowym pośpiechu, bo na polityczne zamówienie i w przerwach między bieganiem za własnymi interesami) prawo regulujące nasze życie codzienne. W ostatnich latach na porządku dziennym była sytuacja, w której rząd zdawał się spełniać Emersonowski postulat mówiący o tym, że najlepszy jest taki rząd, który jak najmniej rządzi. Zasada ta zapewne wydawała się politykom tym cenniejsza, że czas, który można by np. poświęcić na rozwiązanie kwestii autostrad w Polsce, spożytkowano na tworzenie własnych układów lobbystyczno-finansowych.

Z drugiej strony, od czasu do czasu, rząd przypominał sobie o tym, że trzeba wydać jakieś decyzje i w gorączkowym pośpiechu regulował kwestie ochrony zdrowia (katastrofa, z której nie możemy podnieść się do dzisiaj) lub prawa medialnego (kompromitacja, która zniszczyła resztki wiary w świat politycznych autorytetów). Gdyby krąg polityki był szczelnie oddzielony od naszego codziennego życia, można byłoby pozwolić sobie na obojętne przyglądanie się personalnym i partyjnym kontredansom. Niestety, wyziewy tego kręgu zatruwają atmosferę, w której przychodzi nam spędzać życie.

Z szeregów usunąć się nie dam

Modelowemu polskiemu politykowi brakuje podstawowego przekonania, które jest warunkiem wyjściowym zdrowej i mądrej polityki, jako domeny życia publicznego: że może on przestać być politykiem oraz bez despektu i frustracji spełnić się jako człowiek w innych dziedzinach życia. Stąd działalność polityczna stała się służbą przede wszystkim samemu sobie, a następnie swojej partii, bez której wpływów i finansów kariera polityczna pozostaje niedostępna.

Społeczeństwo właściwie przestało pojawiać się na horyzoncie działań polityków. Na naszych oczach wielki postulat i eksperyment “Solidarności" według ks. Józefa Tischnera, czyli próba uprawiania polityki jako sposobu doskonalenia i pogłębiania więzi międzyludzkiej, skarlał do wymiaru lojalności partyjnej - zwierania szeregów organizacyjnych w imię wspólnoty zagrożonych interesów. Trudno zapomnieć strzeliste akty lojalności składane przez SLD wobec wiceministra spraw wewnętrznych obarczonego ciężkim podejrzeniem, czy też popisy posłanki z Pabianic, której raport był do tego stopnia stronniczy, że wywołał odruch niechęci nawet u niektórych jej współtowarzyszy partyjnych.

Przeciętny polski polityk wyobraził sobie, że jest politykiem profesjonalnym, z którego to wyobrażenia wypływają dwie dokuczliwe dla wszystkich konsekwencje. Pierwsza - że polityka tłumaczy sama siebie, nie odwołując się do wartości nadrzędnych, i że liczy się w niej jedynie skuteczność osiągana mniej lub bardziej brutalnymi środkami. Druga - że polityka staje się całym “życiem", poza którym polityk nie potrafi się odnaleźć, i w związku z tym uczyni wszystko, aby nie dać się usunąć z szeregów. Godzący w przyzwoitość fakt ubiegania się (zgodnie z logiką, że “prawo przecież nie zabrania") o mandaty europarlamentarzystów obecnych posłów i senatorów RP, jest jaskrawym przykładem choroby toczącej polskie życie publiczne.

Urzędnik versus obywatel

Jak więc ratować się przed Europą “zawodowych" polityków? Schorzeniem, którego objawem jest traktowanie Europy głównie jako systemu administrowania polityką, gospodarką i kulturą, otwierającego możliwość objęcia odpowiedniej liczby stanowisk skutecznie przedłużających istnienie w polityce? Można zatem “myśleć Europę" w kategoriach jedynie tego, co się widzi, co rzuca się w oczy. Gdy ograniczymy się, jak czyni to większość naszych mężów stanu, do tego rodzaju myślenia, pozostaniemy w gorsecie “Europy" zniewalającej i paraliżującej działanie jednostki. “Europy" polityków, a nie obywateli.

Obywatelska “Europa" jest wynikiem innego typu myślenia. Jej horyzont nie jest ograniczającym spojrzenie kręgiem politycznej wyobraźni, sprowadzającej wszystko do liczby głosów pozyskiwanych dla doraźnych celów. Wyobraźnia obywatelska różni się od urzędniczej tym, że ta ostatnia traktuje horyzont instytucji jako ostateczne ograniczenie możliwych ruchów, zaś zgodność z literą prawa jest ostatecznym przyzwoleniem na podejmowanie działań, zwalniającym z dalszej refleksji. Tymczasem żywiołem wyobraźni obywatelskiej jest właśnie owa “dalsza" refleksja, szersze myślenie, którego jak ognia wystrzegają się “zawodowi" politycy. Wyobraźnia obywatelska i wyobraźnia urzędnicza zgoła inaczej rozumieją horyzont. Dla tej drugiej jest on ostatecznym ograniczeniem i usprawiedliwieniem ucinającym wszelką refleksję. Dla pierwszej - wezwaniem do wychodzenia poza jego linię, poszukiwania nowych dróg i widoków, podejmowania decyzji, dla których argumentacja “prawo nie zabrania" jest niewystarczająca.

Mówimy zatem o głębokiej odpowiedzialności za własne decyzje, znajdującej się w sercu wyobraźni obywatelskiej, oraz o silnej pokusie unikania odpowiedzialności wbudowanej w tkankę wyobraźni urzędniczej właściwej politykom, których pierwszym odruchem w sytuacji kłopotliwej lub dwuznacznej jest ucieczka pod skrzydła wyznaczonego granicą horyzontu prawa. Ucieczka tłumacząca nieprzyzwoitość postępowania tezą, że “prawo nie zabrania".

Mówiąc jeszcze inaczej, różnica między owymi horyzontami wydobywana jest przez spojrzenie. Jeżeli rację ma Husserl utrzymując, że “każde spostrzeżenie rzeczy posiada (...) pewną otoczkę (Hof) stanowiących tło ujęć naocznych"1, widzimy, że nasze spojrzenie, przesuwając się w polu widzenia może akcentować rozmaite, wchodzące w jego skład elementy. Rzecz zatem w nakierowaniu spojrzenia, w byciu zwróconym ku..., które to spojrzenie, zwane zresztą na tej samej stronie przez Husserla “duchowym", przesuwa dany przedmiot z pozycji mimochodem zauważonego do faktyczne spostrzeżonego.

“Otoczka", o której mówi Husserl, towarzyszy każdemu przedmiotowi, spowija go w pewną aurę. Granica horyzontu okazuje się nieszczelna, nie strzeżona tak, że kolejne “otoczki" kładą na niej cień. Powstaje zatem nieograniczony “zespół" przeżyć (termin Husserla) generujący kolejne przeżycia, z których każde będzie miało “swój horyzont niespostrzeżonych przeżyć". O każdym doznaniu można więc powiedzieć, że “żadne konkretne przeżycie nie może uchodzić za coś w pełnym sensie samodzielnego. Każde »wymaga uzupełnienia« przez pewien zespół co do swego rodzaju i formy nie dowolny, lecz ściśle ustalony"2.

Wyobraźnia obywatelska skupia się w spojrzeniu, które nie traktuje ograniczającego horyzontu struktury prawnej czy administracyjnej jedynie jako wygodnego alibi dla własnych poczynań. Obywatelska refleksja powstająca z owej wyobraźni wie, że jest od początku “spowita w otoczkę", a więc, że jest refleksją z gruntu społeczną, a nie partyjnie czy jednostkowo interesowną. Oznacza to, że horyzont spojrzenia i decyzji politycznych jest niezwykle rozległy i obejmuje nie tylko to, co jest bezpośrednio przedmiotem uwagi, ale przede wszystkim to, co jest nie rzucającym się w oczy, może wręcz niewidocznym “uzupełnieniem".

Obok rzuconych do szybkiej konsumpcji obietnic wyborczych (“zagłosujcie na nas, a zawiesimy »nową maturę«"), musiałaby pojawić się myśl o odleglejszych skutkach takiej decyzji i o tych, których wprawiła ona w konfuzję i których pracę unieważniła. Innymi słowy, zabrakło refleksji o społecznych konsekwencjach być może niedostrzegalnych w politycznych salonach, lecz stwarzających warunki życia dla społeczeństwa. Działanie wywodzące się z wyobraźni obywatelskiej uniemożliwia, a w każdym razie znacznie utrudnia, podejmowanie decyzji o charakterze doraźnie politycznym (gdyby tego typu wyobraźnia choć przez chwilę zaznaczyła się w pracach nad prawem medialnym czy ochroną zdrowia, nie doszłoby do wiadomych deformacji). Uświadamia, że od początku decyzja będąca konsekwencją tej refleksji jest elementem całego zespołu przeżyć.

Urzędnicza wyobraźnia polityków żyje w rzeczywistości, której miarą są prawa rządzące światem partii i jej interesów. Żyje w tej dusznej rzeczywistości i jej służy. Wyobraźnia obywatelska natomiast wie, że jej żywiołem jest Lebenswelt, topografia codziennej, żmudnej, często źle opłacanej, nierzadko w ogóle niedostępnej pracy.

Europa - dwór otwarty dla obcych

Wyobraźnia obywatelska myśli “Europę" nie jako ograniczającą horyzont strukturę biurokratyczną, stanowiącą łakomy kąsek dla “zawodowego" polityka i jego urzędniczej wyobraźni. Ale jako “otoczkę/otulinę", jako der Hof - przestrzeń konstytuującą się dzięki cichej i niewidocznej pracy strzegących nasz Lebenswelt wartości. Ci, których głos w referendum wsparł przynależność Polski do UE, wypowiedzieli się nie za “Europą" polityków, lecz “Europą", która niezależnie od różnic i konfliktów, jest umysłowym i duchowym tłem naszych działań.

Działania te, według lekcji wyobraźni obywatelskiej, są efektem wrażliwości na złożoną siatkę relacji i związków, jaką jest “Europa". W istocie bowiem definicja “Europy" mogłaby brzmieć następująco: jest to rodzaj wyczulonego spojrzenia na świat, otwierającego nas na fakt, że rzeczywistość jest w znacznej mierze ukrytym przed powierzchownym spojrzeniem systemem połączeń i relacji, pozwalającym nam odnosić się z należytym krytycyzmem do własnych poczynań. “Europa" przestanie być sceną stworzoną dla mojego ujawniania się, stając się miejscem, w którym dzięki swojemu onieśmieleniu gęstością związków łączących pozornie odległe zjawiska i fakty, pozwalam ujawniać się innym.

Klaus Held odnosi takie rozumienie polityki do greckiej idei aidos3. Moglibyśmy zatem powiedzieć, że wyobraźnia obywatelska pojmuje “Europę" jako strukturę pewnego etosu, napełniającego mnie energią dobrego i śmiałego działania przez doświadczenie onieśmielenia, wycofania siebie, zejścia z oczu zezwalającemu na możliwość pracy na peryferii uwagi i medialnego szumu (obce to doznania “zawodowemu" politykowi, pragnącemu zawsze znaleźć się w punkcie obserwowanym przez kamery). Wyobraźnia urzędnicza opowiada się za światem zamkniętym horyzontem spraw politycznych, w którym rozstrzyga kryterium wąskiego myślenia partyjnego. Wyobraźnia obywatelska traktuje świat jako otwartą strukturę, do której człowiek musi odnieść się przez szerszą refleksję i osobistą odpowiedzialność.

Jeśli uważnie posłuchamy Husserlowskiego terminu, pomoże on nam w dalszym opisie “Europy obywatelskiej wyobraźni". “Europa" zostaje tutaj zlokalizowana, jest faktycznie “domem", lecz dom ów pozbawiony jest charakterystycznego dla świata urzędniczej wyobraźni zamknięcia. Der Hof to dwór, ale jest to tyleż sam budynek, co i otaczająca go przestrzeń podworców i pól uprawnych. Dwór królewski, der königliche Hof, jest nie tylko przestrzenią władzy, ale przede wszystkim w swej głębokiej tradycji otwiera się na szukających w nim gościny. Etos “dworu" jest etosem gościnnej otwartości na to, co obce, a co szuka schronienia, dachu nad głową, w dalszej konsekwencji znajdując go w murach hotelu (jeszcze inne znaczenie der Hof), w którym podróżni chronią się przed niebezpieczeństwami nocy.

Z lekcji Husserla płynie więc wniosek, że wyobraźnia obywatelska myśli “Europę" przede wszystkim jako mentalną, prawną, ekonomiczną przestrzeń przyjaźni, troski i gościnności. Kto rozumie ją jako spór partyjnych interesów, podważa zasadniczą rację jej istnienia. Rzecz nie tylko w wyborach do europarlamentu, ale przede wszystkim w sposobie codziennego uprawiania polityki. Ten zaś wydaje się w Polsce mieć mało wspólnego zarówno z wyobraźnią obywatelską, jak “Europą" pojmowaną jako der Hof. Zacznijmy więc zastanawiać się nad sposobami praktykowania wyobraźni obywatelskiej. W niej pozostały resztki nadziei.

Prof. TADEUSZ SŁAWEK (ur. 1946) jest literaturoznawcą i pracownikiem naukowym Uniwersytetu Śląskiego (byłym rektorem tej uczelni). Ostatnio wydał książkę “Antygona w świecie korporacji" (2002). Stale współpracuje z “TP".

Przypisy:

1 E. Husserl, “Idea czystej fenomenologii i fenomenologicznej filozofii", przeł. D. Gierulanka, PWN, Warszawa 1975.

2 E. Husserl, j.w.

3 K. Held, “Fenomenologia świata politycznego", przeł. A. Gniazdowski, IFiS PAN, Warszawa 2003.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
79,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Literaturoznawca, eseista, poeta, tłumacz. Były rektor Uniwersytetu Śląskiego. Stale współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”. Członek Komitetu Nauk o Literaturze PAN, Prezydium Komitetu „Polska w Zjednoczonej Europie” PAN, Prezydium Rady Głównej Szkolnictwa… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 25/2004