Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Buntownicy z Tigraju, którzy wypowiedzieli posłuszeństwo panującemu od 2018 roku premierowi Abiyowi Ahmedowi i zostali jesienią rozgromieni przez posłane przeciwko nim rządowe wojsko oraz wspierające ich oddziały z sąsiedniej Erytrei, w czerwcu przeszli do kontrnatarcia. Wyzwolili swoją stolicę Mekelie i większość Tigraju, upokorzyli etiopskie wojsko biorąc do niewoli kilka tysięcy jego żołnierzy. Ratując twarz, premier Abiy nakazał odwrót, a w stołecznej Addis Abebie ogłosił, że na czas pory deszczowej obowiązuje zawieszenie broni – chłopi muszą obsiać i obsadzić pola, by w przyszłym roku uniknąć głodu.
Nie wierząc jednak we wspaniałomyślność Abiya, pokojowego noblisty w 2019 roku, Tigrajczycy ruszyli za wycofującym się etiopskim wojskiem i przenieśli wojnę do sąsiednich prowincji Afar i Amhara.
Wojna i pomniki
Z kuzynami, Amharami, stanowiącymi prawie jedną trzecią ponad 110-milionowej ludności kraju, Tigrajczyków dzielą stare spory o ziemię i miedzę. Amharowie, którzy wydali spośród siebie większość etiopskich władców, twierdzą, że kiedy w latach 1991-2018 Tigrajczycy panowali w Addis Abebie (wygrali poprzednią wojnę domową, która wybuchła jeszcze w latach 70.), zagarnęli dla siebie amharskie ziemie. Wsparli więc Abiya (jego matka jest Amharką), który w 2018 roku nastał po Tigrajczykach, a kiedy posłał wojska, by stłumić bunt północnej prowincji, Amharowie uznali to za okazję, by odzyskać to, co jak twierdzą, zostało im odebrane. Amharskie milicje zbrojne „Fano” dopuszczały się – i wciąż dopuszczają – w Tigraju czystek etnicznych, mordów ludności cywilnej, masowych gwałtów i grabieży.
CZYTAJ WIĘCEJ
STRONA ŚWIATA to autorski serwis Wojciecha Jagielskiego, w którym dwa razy w tygodniu reporter i pisarz publikuje nowe teksty o tych częściach świata, które rzadko trafiają na pierwsze strony gazet. CZYTAJ TUTAJ →
Pałając zemstą i chcąc odebrać sporne ziemie, tigrajscy partyzanci ruszyli na Amharów, a nawet wkroczyli na terytorium ich rodzimej prowincji. Jesienią to Amharowie wraz z Erytrejczykami triumfowali w najświętszym mieście Tigraju, w Aksum, gdzie jak głosi legenda, spoczywa w ukryciu Arka Przymierza. W lipcu Tigrajczycy zajęli najświętsze miasto Amharów, Lalibelę, i tamtejsze wykute w skale kościoły z XII-XIII w. Zarówno Aksum, jak Lalibela wpisane są na listę światowego dziedzictwa kulturowego UNESCO.
Marsz rebeliantów
Tigrajczycy, którzy za swojego panowania w Etiopii stanowili większość żołnierzy, a także dominowali w policji, wywiadzie i służbach bezpieczeństwa, a przed jesiennym zajazdem przejęli etiopskie magazyny broni, gromią słabe – bez nich – etiopskie wojsko. Maszerują na dawną stolicę Gonder i na Weldiyę, miasto położone na skrzyżowaniu dróg z amharskiej stolicy Bahir Dar do, tigrajskiego Mekelie, do Addis Abeby, a także do położonego za miedzą portu w Dżibuti, jedynego okna na świat dla odciętej od morza Etiopii.
Celem pochodu tigrajskich partyzantów na zachód i południe są nie tylko ziemie i miedza, ale też granica z Sudanem. Gdyby udało się im przejąć nad nią kontrolę, Tigrajczycy wyrwaliby się z blokady, mogli sprowadzać przez Sudan (tak, jak to robili w latach 70. i 80.) żywność, lekarstwa, ale także broń na dalszą wojnę. Pomoc dla Tigrajczyków ze strony Chartumu zaogniłaby jednak jeszcze bardziej jego spory z Addis Abebą – o tamę na Błękitnym Nilu, którą Etiopczycy przegrodzili nurt tej jednej z najdłuższych rzek świata, a także przygraniczną, żyzną krainę al-Faszaga, którą Amharowie również uważają za swoją.
Celem pochodu na wschód przez rozległy i niemal bezludny kraj Afarów jest przecinająca go etiopska „droga życia” z Addis Abeby do Dżibuti. Najazd Tigrajczyków dodał śmiałości etiopskim Somalisom, rywalom Afarów. Somalisi mieszkają w prowincji Ogaden, o którą Etiopia stoczyła w latach 70. wojnę graniczną z Somalią, ale o miedzę spierają się też z Afarami. Widząc, że ich rywale popadli w tarapaty, Somalisi zaczęli głośno upominać się o swoje prawa.
Kto wie, czy najazd Tigrajczyków na prowincję Afarów nie stał się także iskrą, która na początku sierpnia wywołała krwawe rozruchy w Dżibuti (dawnej francuskiej kolonii, Terytorium Afarów i Issów) między miejscowymi Afarami (38 proc. ludności) i somalijskimi krewniakami, Issami (47 proc.), którzy jeszcze przed ogłoszeniem niepodległości w 1977 roku opowiadali się za tym, by przyłączyć ich do Somalii.
Przymierze północy z południem
Niepokój w Addis Abebie musiała wywołać także ogłoszona w tym tygodniu wieść, że po sześciu tygodniach rokowań buntownicy z Tigraju zawarli przymierze z Armią Wyzwolenia Oromo, walczącą na południu kraju o prawo Oromów do samostanowienia.
Oromowie, choć najliczniejsi w Etiopii (stanowią nieco ponad jedną trzecią jej ludności), od lat uskarżają się, że są we własnym kraju traktowani jak obywatele gorszej kategorii. To wywołany przez nich bunt w 2015 roku przeciwko wywłaszczaniu ich z ziemi przejmowanych pod rozbudowę Addis Abeby doprowadził w końcu do odsunięcia od władzy Tigrajczyków i wyniesienia na tron Abiya. Jego ojciec wywodził się z Oromów i Oromowie początkowo mieli Abi’a za swojego rzecznika. Zrazili się, gdy rychło się okazało, że widzi on siebie raczej w roli współczesnego etiopskiego cesarza niźli negusa, choćby i największej prowincji. Rozczarowani Abiyem nacjonaliści Oromo porzucali jego stronnictwo i zasilali obóz jego wrogów. Armia Wyzwolenia Oromo uznała zaś w zeszłym roku, że opozycja polityczna to w ogóle za mało i postanowiła podjąć walkę zbrojną.
Ogłaszając przymierze z Tigrajczykami przywódca buntowników z południa, Kumsa Diriba, znany też pod partyzanckim przydomkiem „Dżaala Marru”, wydawał się nieco zakłopotany. Przyznał, że zawarcie sojuszu z Tigrajczykami, z których strony Oromowie tyle wycierpieli w ostatnich dziesięcioleciach, nie było łatwą sprawą. „Mamy jednak wspólnego wroga i najważniejszą dziś sprawą jest, żeby obalić jego rząd, a jedynym sposobem, żeby tego dokonać, jest przemoc. To jedyny język, który dzisiejsi rządzący rozumieją” – ogłosił komendant „Dżaal Marru”, dodając, że poza wymianą informacji wywiadowczych i pomocą zbrojną prowadzi też z Tigrajczykami – z ich inicjatywy – rozmowy o politycznym przymierzu i że rozmawiają także z innymi ugrupowaniami opozycyjnymi.
Tigrajczycy, zastrzegając się, że nawet przez myśl im nie przeszło wracać do władzy w Addis Abebie, głoszą, że idzie im tylko o prawo do samorządu i gwarancje bezpieczeństwa. „Damy nauczkę każdemu, kto będzie do nas strzelać, nawet jeśli trzeba byłoby pomaszerować do Addis Abeby – odgrażają się przywódcy partyzantów, dając do zrozumienia, że odsunięcie od władzy Abiya byłoby dobrym początkiem do układów o pokoju. – Ale obalenie to nie jest już zadanie dla nas”.
Wszyscy do broni
Premier Abiy nie czeka biernie w stolicy kraju, aż u jej bram staną buntownicy. Na początku sierpnia wezwał „wszystkich zdolnych do noszenia broni”, by wstępowali do wojska, milicji zbrojnych, służb bezpieczeństwa, policji i „dali dowód swojego patriotyzmu”. „Każdy obywatel musi blisko współpracować ze służbami bezpieczeństwa, być ich oczami i uszami, ujawniać szpiegów i agentów naszych wrogów – wezwał pokojowy noblista. – Spodziewam się też, że działacze społeczni, dziennikarze i artyści przyłączą się do wojennego wysiłku”.
CZYTAJ TAKŻE
CESARZ Z ADDIS ABEBY: Premier Abiy Ahmed, kiedyś okrzyknięty nadzieją Afryki, okazał się wcieleniem najgorszych władców Etiopii. Za wojnę, którą wywołał, powinno się mu odebrać pokojowego Nobla >>>
Choć najnowsza z domowych wojen w Etiopii trwa już prawie rok, nie wiadomo, ilu zginęło w niej ludzi. Etiopskie władze nie wpuszczają do Tigraju dziennikarzy ani działaczy organizacji pomocowych, cenzurują wojenne informacje. Badacze z uniwersytetu w Gandawie twierdzą, że zginęło co najmniej 10 tysięcy ludzi, a prawie milion straciło dach nad głową.