Rząd szybkiego reagowania

Konflikty między PO i PSL nie są poważne: po prostu premier i wicepremier obserwują kryzys z różnych perspektyw. Na szczęście obaj nie kierują się w polityce emocjami, z doświadczenia wiedzą, czym się kończy rozpad koalicji.

24.03.2009

Czyta się kilka minut

Ławy rządowe, styczeń 2009 r. / fot. Paweł Kula, PAP /
Ławy rządowe, styczeń 2009 r. / fot. Paweł Kula, PAP /

W Polsce kryzys działa z pewnym opóźnieniem. Los podarował nam około pół roku. Na pewne zjawiska, jak bezrobocie, możemy się przygotować. Limitując wydatki, stworzyliśmy w budżecie polisę bezpieczeństwa. Na jak długo wystarczy, nie wiemy" - mówi w wywiadach minister Michał Boni. I podsumowuje: "Z rządu małych kroków staliśmy się rządem szybkiego reagowania".

Za antykryzysową strategię odpowiada triumwirat: premier Donald Tusk, minister finansów Jacek Rostowski i właśnie Boni. Powinna być w tym gronie także minister pracy i polityki społecznej Jolanta Fedak, ale uchodzi za "Zosię Samosię", do drużyny nie pasuje.

Rostowski (szkoła balcerowiczowska, ale trochę bardziej elastyczny) pilnuje budżetu. Boni dba o wrażliwość społeczną, ale też szuka rozwiązań prorozwojowych. To on proponuje: "Sprawdźmy, czy nie warto zwiększyć deficytu budżetowego, aby osiągnąć taki czy inny efekt". Tusk podejmuje ostateczne decyzje.

I wciąż zapewnia rządowi społeczne poparcie, a więc w miarę spokojną pracę. - Donald potrafi się komunikować zarówno z czytelnikami "Gazety Wyborczej", jak i z czytelnikami "Faktu" - streszcza fenomen popularności premiera jeden ze współpracowników.

Dziękuję, postoję

A sposób funkcjonowania triumwiratu dobrze ilustruje "sprawa postojowego". Czyli szukania kompromisu między związkowcami, którzy chcą chronić miejsca pracy, i pracodawcami, którzy nie chcą płacić pracownikom, gdy firma nie ma zamówień.

Rząd przez kilka miesięcy próbował doprowadzić do porozumienia między nimi. Bez powodzenia, więc w końcu machnął ręką. Pracodawcy ze związkowcami negocjowali dalej sami.

Dwa tygodnie temu ogłosili, że kompromis jest. I jest pomysł, jak pomóc firmom, by nie musiały zwalniać ludzi - wymaga jednak pieniędzy z budżetu. "Gazeta Wyborcza" w skrócie przedstawia go tak: "Gdy zamówienia firmy spadną przynajmniej o jedną trzecią - właściciel może iść do pośredniaka, by podpisać z nim umowę. Zamiast zwalniać grupowo ludzi, przeniesie ich na pół etatu. Dostaną pół pensji od firmy i 400 zł z urzędu pracy (70 proc. zasiłku dla bezrobotnych).

Pracodawcy i związkowcy chcą, aby taki kontrakt trwał nawet osiem miesięcy. I pozwolił przetrwać firmie najcięższe chwile bez zwalniania ludzi.

Uzgodniono też, że czas pracy będzie elastyczny. Gdy firma nie ma zamówień - pracownik pracuje krócej - np. sześć godzin dziennie. Gdy zamówienia są - dłużej, np. dziesięć, ale pracodawca nie będzie musiał mu płacić nadgodzin".

Z tymi pomysłami pracodawcy i związkowcy poszli do Boniego. Ten przedstawił je Radzie Ministrów. - Powszechny sceptycyzm - opisuje reakcje członków rządu polityk koalicji. - Boni też miał wiele wątpliwości, ale przypominał o "wrażliwości społecznej". I że "lepiej mieć obywateli, którzy pracują i mimo wszystko płacą jakieś podatki, niż takich, którym płaci się zasiłek dla bezrobotnych".

W efekcie pomysł nie został odrzucony, na co początkowo się zanosiło. Zajęli się nim Rostowski z Bonim - dopraszając a to wicepremiera Waldemara Pawlaka (ministra gospodarki), a to Jolantę Fedak (praca i polityka społeczna).

Koncepcje związkowców i pracodawców były przez nich "ociosywane". Polityk rządowy: - Są bardzo ogólnikowe, dają sporo okazji do nadużyć. Trzeba te "okazje" wyeliminować. Stąd poprawki: aby "postojowe" ograniczyć do określonych sektorów gospodarki, wskazanych przez Radę Ministrów; aby ograniczyć czas jego stosowania do 3-6 miesięcy; aby w czasie "postoju" ludzie byli aktywni - szkolili się lub udzielali w wolontariacie.

Propozycje te miały być przedstawione premierowi we wtorek 24 marca. Co z 400 zł? - Pracujemy nad tym - odpowiada polityk PO. Kilka potrzebnych miliardów można znaleźć w Funduszu Pracy, Funduszu Gwarantowanych Świadczeń Pracowniczych i rządowej rezerwie solidarności społecznej.

Sondaże i książki

Czy Tusk po nie sięgnie? Gdy zamykano ten numer "Tygodnika", nie było to oczywiste.

- Jeszcze nie wiemy, czy porozumienie pracodawcy-związki-rząd jest w tej sprawie potrzebne - mówił kilka dni temu jeden z ministrów. - Możliwości finansowe państwa są ograniczone, a będą jeszcze mniejsze. Nie powinniśmy więc mnożyć wydatków socjalnych. A już na pewno takich, które mogłyby się zasiedzieć.

Ale fakt, że Tusk nie wyrzucił propozycji związkowców i pracodawców do kosza, pokazuje, jak długą drogę przeszedł. - W latach 90. powiedziałby, że to sprawa między pracownikami i pracodawcami. I niech ci drudzy płacą, rząd się nie miesza - uważa polityk koalicji.

Inny dodaje: - Dla tamtego Donalda punktem odniesienia były przeczytane książki (klasyków liberalizmu - WZ) i wolność człowieka przedsiębiorczego. Dziś punktem odniesienia jest człowiek w całej jego złożoności.

Ale też - dodajmy - sondażowe poparcie na poziomie 50 proc. By utrzymać tak zróżnicowany elektorat, nie można być doktrynerem.

Kolejny z moich rozmówców tak opisuje wspólne credo Tuska, Rostowskiego i Boniego: - Nie warto dosypywać pieniędzy tam, gdzie nie pracują. Warto dosypywać tam, gdzie mogą dać efekt mnożnikowy (czyli np. do inwestycji w infrastrukturę). Nie można też dopuścić do wyschnięcia krwiobiegu pieniądza - braku płynności kredytowej.

Boni w "Rzeczpospolitej" mówi tak: "W innych krajach kryzys zaczynał się od sektora finansowego. Rząd przygotował więc, na wszelki wypadek, cały pakiet ustaw. Umożliwią skuteczne działanie, gdy pojawi się zagrożenie w systemie bankowym".

Problemy premiera

Tu wracamy do "rządu szybkiego reagowania". Socjalna wstrzemięźliwość ekipy Tuska może tę szybkość spowolnić. Zwłaszcza wtedy, gdy jej pomysły będą odbywały drogę przez Sejm.

Wyliczmy w punktach, dlaczego. Po pierwsze z powodu wet Lecha Kaczyńskiego, który chce być prezydentem "Polski solidarnej", a więc bardziej szczodrej socjalnie. Po drugie - z powodu kłopotów z ludowcami. W czasie kryzysu PSL postanowił "zacząć się odróżniać". - Na posiedzeniach rządu wicepremier Pawlak dba o to, aby jego odrębne zdanie było protokołowane - twierdzi polityk PO. Ostatnie tygodnie to maraton koalicyjnych sporów: o reformę KRUS, o to, czy zawiesić na czas kryzysu finansowanie partii z budżetu, o to, kto ma odpowiadać za budowę elektrowni jądrowych, o standardy w polityce (oskarżenia Pawlaka o nepotyzm)… W siedzibie rządu nie tylko w żartach zaczęto się zastanawiać, czy Pawlak "czmychnie" z rady ministrów, by nie kojarzyć się z kryzysem.

Dawny bliski współpracownik Pawlaka, Michał Strąk uspokaja: - Moim zdaniem te rządowe konflikty nie są poważne. Po prostu premier i wicepremier obserwują kryzys z różnych perspektyw. Pawlak - jako minister gospodarki - powiązany jest z sektorem produkcyjnym. Tusk - m.in. za sprawą swego głównego doradcy ekonomicznego Jana Krzysztofa Bieleckiego (prezesa zarządu Banku Pekao SA) - patrzy na gospodarkę poprzez sektor finansowy. Stąd m.in. spór o opcje walutowe.

Na szczęście - kontynuuje Strąk - obaj są facetami, którzy nie kierują się w polityce emocjami. I obaj mogą korzystać z historycznej wiedzy. Wiedzą już mianowicie, czym się kończy rozpad koalicji. Kilka lat temu mogłoby być różnie.

Trzeci problem Tuska to SLD. Bez niego nie sposób w Sejmie odrzucić weta prezydenta. Rząd ma tam wciąż sojusznika - szefa klubu Lewicy Wojciecha Olejniczaka. Pragmatyka, polityka-państwowca, gotowego popierać reformy. Ale też szukającego dróg do elektoratu PO i do koalicji z PO. To właśnie Olejniczak przekonał posłów SLD, by głosowali przeciw wetu prezydenta w sprawie"pomostówek", czyli - jak chciał rząd - pozbawili prawa do wcześniejszych emerytur ponad 800 tys. osób.

Olejniczak ogłosił jednak, że w czerwcu wystartuje w eurowyborach. Jeśli się do Parlamentu Europejskiego dostanie - kontrolę nad klubem Sojuszu przejmie szef partii Grzegorz Napieralski. Uważa on, że głównym celem SLD w czasie kryzysu jest odzyskanie legitymacji lewicowej. I potwierdzanie jej poprzez konflikt z "liberałami" z PO.

Czwarty problem Tuska - to związki zawodowe. Batalia o "pomostówki" została przez rząd wygrana dzięki Olejniczakowi, ale i dzięki temu, że Boniemu udało się znaleźć sojuszników wśród bliskich SLD związkowców. Mowa o zrzeszonym w OPZZ Związku Nauczycielstwa Polskiego. Rząd pozyskał go specustawą, gwarantującą nauczycielom zachowanie prawa do wcześniejszych emerytur - przez kolejnych kilkanaście lat. W efekcie szef ZNP Sławomir Broniarz stał się przeciwnikiem prezydenckiego weta.

Manewr "przez związkowców do Sejmu" Boni chciał powtarzać - np. przy nowelizacji prawa pracy. Szukać - w zamian za pewne ustępstwa - związkowych sprzymierzeńców. Ci z kolei naciskać mieli ma prezydenta, PiS lub SLD, by rządowych pomysłów nie blokowali.

Nawet entuzjaści tego pomysłu przyznają, że związkowcy to "wyjątkowo trudny i zmienny partner". - Raczej bym na nich nie liczył - mówi jeden z nich.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 13/2009