Wojny na razie nie będzie

Nie warto naigrywać się z pospiesznego budowania dobrobytu w czasie pokoju. To właśnie gospodarcza krzątanina niesie nadzieję wyjścia obronną ręką z ewentualnego konfliktu.

20.10.2009

Czyta się kilka minut

Ciągłość i zmiana. Dwa procesy, nieodłączne w kulturze, współtworzące życie społeczne, fascynujące w wymiarze duchowym Juliusza Słowackiego. Perspektywa dwudziestu lat od chwili odzyskania suwerenności kazała Bartłomiejowi Sienkiewiczowi zadać pytanie ("TP" nr 32/09): czy następne 20 lat życia w pokoju, tu, w środku Europy, będzie jeszcze możliwe? Czy w jakimkolwiek regionie świata tak długo może trwać pokój? Czy nie zostaliśmy przypadkiem uśpieni cudem powrotu na łono pięknej, choć już wiekowej Europy? Przedstawiony przez Sienkiewicza abecedariusz słabości obecnego układu euroatlantyckiego i trzeźwe pokazanie niepewności geopolitycznych, w jakich tkwi Polska, stało się pretekstem dla Marka Cichockiego i Olafa Osicy do zaatakowania autora, a przy okazji ministra spraw zagranicznych Radosława Sikorskiego, za szerzenie minimalizmu politycznego. Oskarżenie o uciekanie przed rzekomo przerastającym siły obecnych elit rządzących uprawianiem polityki międzynarodowej oraz o filozofię "jakoś to będzie" brzmi mocno. Ale tylko brzmi, gdyż samo jest głównie wyrazem tęsknoty za polską tromtadracją i pawim piórem, za polityką pozorowania polskiej siły dla zachowania dobrego samopoczucia i równie zwodniczych pozorów godności.

***

Taką politykę krzykliwych i barwnych piór próbowali jeszcze niedawno uprawiać premier i prezydent Kaczyńscy. Przypominali w tym mojego licealnego nauczyciela języka angielskiego, który, by uciszyć klasę, przed mocnym uderzeniem pięścią w stół zawsze najpierw starannie zdejmował zegarek. Nie muszę dodawać, jakie politowanie budziła tego rodzaju twardość... Ale zostawmy anegdoty i przytyki na boku.

Przed laty prof. Gerard Labuda, znakomity mediewista, w wywiadzie dla "Czasu Kultury" zwrócił uwagę na niezwykłość przełomu 1989 r. i jego następstw. I nie chodziło mu o osiągnięte przez Polskę (lub bliskie już wówczas) wspólnictwo instytucjonalne z Zachodem, czyli członkostwo w Unii Europejskiej i NATO. Otóż stwierdził on, że najistotniejsze dla procesów czasu przełomu było to, że w porównaniu z państwami rozwiniętymi w spadku po systemie komunistycznym odziedziczyliśmy gospodarkę tak samo niewspółmierną, jaką miało państwo piastowskie w stosunku do Europy Zachodniej w dobie chrystianizacji. Własność, samorządy - tam to wszystko było zaawansowane, w Polsce Mieszka - nie. Stare formy musiały więc ustąpić miejsca nowym, władza scentralizowana - samorządom. Podobnie dziś, stare sposoby myślenia o gospodarowaniu w całkowitej izolacji musiały upaść. Jeśli przyznamy temu poglądowi rację, okaże się, że nie mają głębszego sensu porównania obecnych lat z rokiem 1918 i dwudziestoleciem międzywojennym. Świadomość tego nadaje też inny sens naszemu sposobowi myślenia o naszej obecnej i przyszłej sytuacji międzynarodowej. Tego znaczenia ani podobnej perspektywy nie uświadamiają sobie polemiści Sienkiewicza (dostrzega natomiast Zdzisław Najder, choć nie wprost), toteż produkują zdania w rodzaju "po 20 latach Polska zdaje się definitywnie rezygnować z ekspansji politycznej (...)", które można rozumieć wyłącznie jako pochwałę minister Anny Fotygi, gdyż innego sensu w nich być nie może.

Docenić zmianę, uszanować ciągłość - oto czego potrzebowaliśmy w tych latach. Wyścig z czasem był najważniejszy - wyścig cywilizacyjny: gospodarczy i kulturowy, organizacyjny i technologiczny. Edukacja i przedsiębiorczość decydowały o gruntowaniu poczucia stabilności w obywatelach i zdecydowanej poprawie opinii zewnętrznej. Pierwszy przełom, ten z początku minionego milenium opierał się na nowym systemie wartości: w miejscach starego kultu powstawały nowe, rewolucja w poglądach i kulturze była gwałtowna i gdy trzeba było - dopełniana siłą. Obecny przełom do odrodzenia systemu wartości (potrzebowaliśmy wskrzeszenia, nie rewolucji) tylko aspirował. Chciano równie wiele zmienić, lecz nie potrafiono nawet dokonać dekomunizacji. Ale cóż, autorkę wielkich zmian, Dobrawę, także w skandaliczny sposób pomniejszono, zapominając uczynić zeń świętą, by po śmierci mogła skutecznie przeciwdziałać chociażby groźnym nawrotom pogaństwa.

***

Czy i nam grożą czasy nowego Bezpryma? Czy miast cementu nie sypaliśmy zbyt dużo piasku w fundamenty III Rzeczypospolitej? Dziś, dwadzieścia lat później, demokratyczna Polska buduje swą siłę przy pomocy coraz sprawniejszej dyplomacji, silnej pozycji PO w kraju i Parlamencie Europejskim oraz wyrazistej indywidualności premiera Donalda Tuska. Panowie żalący się na słabą pozycję Polski są jak ślepcy z obrazu Breughla: nie widzą, czego sympatie polityczne nie pozwalają widzieć, idą jak liberalny oddział zakonu braci, gdzie na drugim skrzydle wymachują publicyści "Rzeczpospolitej", niosący na ramionach Mariusza Kamińskiego...

Pozycja Polski krzepnie dzięki temu, że stała się liderem oporu przed kryzysem. Umacnia się, bo skutecznie rozgrywa swoje interesy na Zachodzie (vide pakiet klimatyczno-energetyczny), sprawuje nieformalne przywództwo w regionie i rozpoczyna przebudowę stosunków z Rosją. Dzisiaj to Donald Tusk proponuje w Monachium nową strategię bezpieczeństwa dla Europy, jego ludzie przebudowują dokumenty europejskie tak, by zwiększyć bezpieczeństwo energetyczne naszych sąsiadów i całej Europy. Stwierdzenie premiera polski z Monachium, skierowane jako przesłanie do przywódców europejskich, a także USA i Kanady, brzmi: "odwagą jest solidarność, tchórzostwem egoizm". Taki też będzie jeden z głównych celów polskiej prezydencji: bezpieczeństwo wspólnoty europejskiej, gdyż uznajemy, że egoizm, czy to plemienny, narodowy czy indywidualny, stał i stać będzie zawsze u źródeł wszelkich konfliktów i podziałów. Polska już dziś jest miejscem ważnych spotkań międzynarodowych, by wspomnieć tylko o zjeździe EPP (4 czerwca czy 1 września).

To wszystko nie oznacza, że możemy spać spokojnie. Podziw przywódców europejskich wobec polskiego premiera z powodu utrzymywania przez jego partię od dwóch lat 50 proc. poparcia nie załatwia zwiększenia naszego bezpieczeństwa. Toteż przyznaję, że jesteśmy dopiero na początku drogi wpisywania naszego terytorium w plan bezwzględnej obrony sojuszniczego układu, w jakim jesteśmy. Na razie pełnimy rolę łatwego do porzucenia przedpola. Dlatego każdy sukces podobny do tego, na który wskazywała zielona mapa Europy, na tle czerwonej reszty, wbrew sceptykom więcej zdziała niż tysiąc rozmów sztabowych z niską administracją amerykańską, w których uwielbiał brylować niesławny wiceminister Witold Waszczykowski.

***

Wojna jest możliwa. Wojna jest wpisana w cywilizację. Lecz dziś wojny nie będzie, gdyż wśród członków Unii na razie nie wygrywają egoizmy. Nie mamy, grożącej nam jeszcze niedawno, Europy dwu prędkości, choć jak się zdaje prezydent Czech Václav Klaus robi wszystko, by tak się stało. Oczywiście - dodam na marginesie - dziś, w dobie globalizacji, trudno nawet najsilniejszym państwom, jak chociażby ciężko znoszącej kryzys Rosji, rozpocząć wojnę w pojedynkę.

Nie warto - mówię to do polemistów Sienkiewicza - naigrywać się z pospiesznego budowania dobrobytu w czasie pokoju, przez podobno zdemobilizowanych w swych narodowych ambicjach Polaków. To właśnie patriotyczne w gospodarczej krzątaninie zachowanie niesie dziś nadzieję przyszłego wyjścia obronną ręką z prawdopodobnego konfliktu. Im dziś bogatsza Polska, tym bezpieczniejsza jutro - pewniejsza reakcji Zachodu w obronie tych, którzy zainwestowali tu pieniądze, i bliższa przyszłego zwycięstwa w najtrudniejszym nawet konflikcie.

Co za paradoks! Konserwatywni publicyści nie rozumieją, że zdecydowaną i wpływową politykę może prowadzić tylko ten, z którego bogactwem i wpływami gospodarczymi liczą się inni. Przypomnijmy, że I wojna światowa była typową wojną nie o co innego, jak rynki zbytu. Przypomnijmy, że Mongołowie przekroczyli góry, gdy wyczerpały się naturalne zasoby stepów, na których żyły ich plemiona; że wielkie mocarstwa, od starożytnego Rzymu począwszy, upadały głównie z powodu kryzysów systemów agrarnych itd., itp.

Nie istnieje coś takiego jak polityka słów, ani tym bardziej polityka sprytu. Jeśli się komuś marzy małe, ale silne państwo, to jest na to tylko jedna rada. Można spróbować powtórzyć pewien zabieg, który dla Europy okazał się jednak tragiczny w skutkach: jeść same kartofle, za to zbudować 300-tysięczną armię zawodową. Jak Prusy czy Rosja w XVIII wieku. Ale chyba nie o takiej polityce siły myślą panowie Osica i Cichocki?

Rafał Grupiński jest politykiem PO, posłem na Sejm RP, historykiem i animatorem kultury, wydawcą i wykładowcą akademickim, byłym redaktorem naczelnym "Czasu Kultury". Kilkanaście dni temu złożył rezygnację z funkcji sekretarza stanu w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 43/2009