Wojna partii, rozejm elit

Pod jakimi warunkami jest możliwy rozejm elit opiniotwórczych i ich powrót do stołu debaty o stanie i przyszłości kraju? Pytam o to również samego siebie.

26.08.2008

Czyta się kilka minut

Dyskusję o "Szczęśliwej epoce" zapoczątkował na łamach "Tygodnika" Aleksander Hall, artykułem z zastanawiającym nadtytułem: "Gdzie jest Polska?". Hall, z którego poglądami w dużym stopniu się zgadzam, mówi o dziwnym klimacie duchowym, panującym dziś w Polsce: "Radzimy sobie nieźle... a jednak w naszym życiu intelektualnym istnieje silny nurt wyrażający skrajne niezadowolenie z tego, jak zużytkowaliśmy dar odzyskanej wolności". W odpowiedzi Rafał Matyja pisze, że debata publiczna zabrnęła w ślepy zaułek i że warto ją stamtąd wyprowadzić. O tym właśnie chciałbym napisać i ja. Podzielam pragnienie Matyi i zarazem zasadniczo się z nim nie zgadzam.

Wojna o ustrój

Na pytanie, gdzie jest Polska, odpowiadam, że jest od kilku lat w stanie wojny, trwającej także w debacie publicznej, pomiędzy dwoma formacjami intelektualnymi i politycznymi. Formacje te są wewnętrznie zróżnicowane, ale zgodne w tym, co tworzy główny przedmiot konfliktu, a mianowicie, czy ten ustrój, który powstał po roku 1989, powinien być utrzymany i poprawiany, czy raczej zastąpiony innym. Spór jest bardzo ostry, wojenny właśnie, bo dotyczy ustroju, sprawy ważnej dla wszystkich, a nie tylko dla tego czy innego środowiska. Na dodatek spleciony jest z walką dwóch partii o władzę. Jedni chcą pozostać w obecnym ustroju i boją się państwa projektowanego przez PiS, a innych obecny ustrój mierzi: marzą o nowym, bliższym wizji partii Kaczyńskich. Stąd wojna polityczna, z wszystkimi jej skutkami, w tym z zamianą dialogu, który powinien prowadzić do zbliżania stanowisk, w wiece, podczas których przekonuje się publiczność, że druga strona to szkodnik.

Nie ma więc racji Rafał Matyja pisząc, że jest to wojna na bańki mydlane i że debata publiczna trafiła do ślepego zaułka wskutek antypisowskiej kampanii 2005-2007. Problem jest dużo poważniejszy i nie zrodziła go propaganda. Wraz z powstaniem PiS i zdobyciem przez tę partię dużej popularności, na porządku dnia po raz pierwszy od roku 1989 postawiono problem ustroju RP. To główna przyczyna zboczenia publicznej debaty na ubitą ziemię, zamienienia się jej ze sporu w wojnę.

Nie ma pokoju z PiS i PO

Czy można tej wojny zaprzestać, zejść z ubitej ziemi w rejony, gdzie dawałoby się rozmawiać spokojniej o najważniejszych sprawach kraju (także ustrojowych) i o jego przyszłości; gdzie można by wejść, zostawiając w sieni uzbrojenie i wiedząc, że inni postąpią tak samo? W odniesieniu do walczących o władzę partii jest to wykluczone, szczególnie wtedy, gdy mają odmienne nie tylko wizje polityk, ale i ustroju. Ale czy cała debata publiczna musi być echem tej wojny?

Próbuję odpowiedzieć na to pytanie, zasięgając opinii u siebie samego. Otóż, nie wyobrażam sobie, bym mógł "nie stać z bronią u nogi" słysząc, co mówią, i widząc, co robią bracia Kaczyńscy i ich partia. I będzie tak, dopóki istnieje we mnie lęk, że pewnego dnia obudzę się w ich IV RP, którą postrzegam, a jeszcze bardziej odczuwam w sposób zbliżony do tego, jak odczuwałem PRL. Nie chcę żyć w państwie powszechnej podejrzliwości i domniemania winy - a tak odbieram wizje Kaczyńskich. Nie mogę mych odczuć ignorować, ufam im i muszę z nich wyciągać wnioski odnośnie do tego, co piszę o braciach i ich partii. Nie sądzę, by się zmienili, choć bardzo bym chciał.

Nie może być więc politycznego zawieszenia broni między nimi a mną. Nie może być, bo ta część debaty publicznej to zarazem front walki, której główną stawką jest władza, a nie intelektualna wizja stanu Polski i jej przyszłości. Nie chcę, by kiedykolwiek ci dwaj politycy i ich partia ponownie zaczęli rządzić Polską, i zrobię wszystko, co w mej mocy, by temu zapobiegać.

Sądzę, że podobnie myśli wielu uczestników debaty publicznej, po obu stronach sporu - także tych, którzy do żadnej z walczących partii nie należą i nie pełnią ról politycznych. Ja i podobnie do mnie myślący nie przestaniemy walczyć z Kaczyńskimi i PiS-em, mając nawet dystans do PO. Zaś uczestnicy debaty z drugiej strony - Bronisław Wildstein, Rafał Ziemkiewicz, Igor Janke, Joanna Lichocka i inni będą pewnie robili to samo wobec Platformy Obywatelskiej i III RP, choćby zarazem mieli do Kaczyńskich i PiS zastrzeżenia.

Możliwy rozejm

Czy więc musimy walczyć ze sobą? Czy powinniśmy ulegać wojennemu klimatowi czasu? Czy dobrze jest, że pozwalamy, aby wojna partii przenosiła się do środowisk, które mając swoje poglądy polityczne i sympatie partyjne, znajdują się jednak w innym położeniu niż partyjni działacze i pełnić powinny inne niż oni (także bardzo ważne dla kraju) role? Czy musi tak być, że wojna polityków i wojna z politykami to nieuchronnie także konfrontacja szeroko pojętych elit społecznych ze sobą, wedle mniej więcej tych samych linii podziału? Na razie tak jest, bo wojna rodzi wrogów, a dominującym stosunkiem do wroga jest wrogość, trucizna, która uzależnia i trudno się rozkłada.

Ponawiam więc pytanie do siebie samego: czy nie będąc w partyjnych drużynach musimy ze sobą walczyć, jakbyśmy w nich byli? I odpowiadam: ja nie muszę. Powiem więcej: nie chcę walczyć z PiS-em, atakując przeciwników zastępczych, np. Zdzisława Krasnodębskiego czy Wildsteina albo innych, podobnie jak oni myślących.

Sam PiS i bracia mi wystarczą. Wyobrażam sobie powstanie oprócz (lecz nie obok) areny, gdzie błyskają miecze w wojnie politycznej, dyskusyjnej polany, na którą wchodzi się bez oręża, na której spotykają się ludzie o bardzo różnych poglądach, z nastawieniem, by tutaj starać się rozmawiać, a nie "zabijać". Jeżeli uczestnicy debaty publicznej, szczególnie ci nieuwikłani organizacyjnie w wojnę partyjną, a więc bardziej wolni, będą chcieli, by powstała, i zrobią wysiłek, by powstała - jest szansa.

Pod jakimi warunkami jest możliwy rozejm elit opiniotwórczych i ich powrót do stołu debaty o stanie i przyszłości kraju? Również i o to pytam samego siebie.

Rzeczpospolita bez cyfry

Po pierwsze nie wyobrażam sobie pokojowej debaty, jeśliby miała się toczyć wokół schematu "III czy IV Rzeczpospolita", natomiast wyobrażam ją sobie, jeżeli wszyscy zaczniemy mówić o Rzeczypospolitej. Nie jest to problem słowny, mało ważny, lecz merytoryczny. Nazwa III Rzeczpospolita powstała na początku lat 90. dla podkreślenia, że wraz z odzyskaniem niepodległości przywracamy ciągłość historyczną z także niepodległą II Rzecząpospolitą i wystawiamy poza nawias okres PRL, która była Polską, ale podległą obcemu państwu, więc nie w pełni Polską, niezasługującą na miano Rzeczypospolitej.

Zyskała sobie III Rzeczpospolita powszechną akceptację, jako nazwa okresu po roku 1989 i niewiele więcej, figurując nawet w obowiązującej Konstytucji. Otóż wraz z powstaniem PiS nazwa ta, której zarazem nadano najgorszą z możliwych i kłamliwą treść, o czym pisze Hall, wciągnięta została w wojnę o zmianę ustroju, jako wroga rzeczywistość przeznaczona do zniszczenia i zastąpienia przez IV RP. Stając się i pozostając polem walki, oś ta nie może więc wyznaczać pola debaty, która będzie sporem wolnym od politycznej wojny. Musi być porzucona, jako niezbędny wyjściowy kompromis obu stron. I z tego wynika następny warunek.

Debata, jeśli ma mieć niewojenną postać, musi odrzucić wszystko, co pachnie rewolucjami i rewolucyjnością, czyli zrywaniem ciągłości z tym, co jest. Mamy od prawie dwudziestu lat Rzeczpospolitą, w której gospodarce, ustroju, życiu publicznym, nędzach i patologiach, ucieleśnione jest dwadzieścia lat pracy społeczeństwa, różnych partii i rządów, która jest wynikową wszystkich sukcesów, porażek i zaniechań. I wobec tego wytworzonego zbiorowym wysiłkiem owocu trzeba przyjąć podejście respektujące jego ciągłość i dopuszczające w nim zmiany, tak by stawał się lepszym. Kontynuacja i zmiana, a więc ani nie rewolucja, ani nie stagnacja. To także kompromis konieczny do przyjęcia przez obie strony. I po zgodzie na takie dwa kompromisy może stać się, mam nadzieję, możliwy spór, ale - na tej wyimaginowanej polanie - wolny od wojny.

Państwo ludzi czy ludzie państwa

Co sam miałbym do powiedzenia na takiej, wyłączonej z wojny, polanie? Będę tu polemizował z wizjami Rafała Matyi, choć może bezzasadnie, gdyby autor je uściślił. Powiedziałbym więc, że moim myśleniem nie kieruje jego "obsesja państwa", lecz - "obsesja życia", i jest ona tym silniejsza, im bardziej mi życia ubywa. Uważam, że nie ma rzeczy ważniejszej dla państwa niż tworzenie przestrzeni coraz bardziej pomocnej temu, by ludzie przeżywali życie, jak chcą, nie szkodząc innym. By realizowali pragnienia od wielkich do maleńkich, by rodzili dzieci, wychowali je, kształcili, wypuszczali w świat, patrzyli, jak się w nim moszczą, widzieli przychodzące na świat kolejne pokolenie, przeżywali piękną miłość do wnucząt i umierali w przekonaniu, że się im życie udało.

Taką przestrzeniotwórczą rolę uważam nie tylko za najważniejszą dla państwa, ale także za podstawowe kryterium jego oceny. Państwo ma być dla ludzi, a nie ludzie dla państwa. "Państwo ludzi" nie może stać ponad interesami czy partykularyzmami grup społecznych i partii, także przecież swego rodzaju grup, lecz musi tkwić pośród nich, jako sprawny arbiter. Takiej sprawności przydałoby się Rzeczypospolitej więcej.

Partykularyzmy to odpryski realnego życia, a dobro wspólne to ubogi w treść wspólny mianownik wszystkich pragnień lub groźny mit, któremu treść wedle widzimisię nadają uzurpatorzy, by tym uzasadniać dominację nad resztą. Dlatego nie podzielam takiego nastawienia Rafała Matyi, że co partyjne i partykularne - to złe, a co państwowe i wspólne - to dobre. Nie chciałbym żyć w państwie zbudowanym na takiej osi. Nie chciałbym też żyć w państwie, które dla jakiegokolwiek celu - poza wojną - organizuje ludzi w kolumny mające gdzieś maszerować, po wskazane przez górę runa. A wizja Rafała Matyi: państwa, w którym "naród panuje nad własnym losem... nie w akcie głosowania, lecz przez całą skomplikowaną maszynerię instytucjonalną, w ramach której znajdują się dobrze zorganizowane elity opiniotwórcze, utożsamiające się z długofalowym interesem własnego narodu i państwa" - czymś takim trąci.

Nie wiem, jak cały naród może panować nad swym losem "nie w akcie głosowania, lecz przez całą skomplikowaną maszynerię". Bez wyjaśnienia, takie sformułowania budzą ciarki, bo sugerują deprecjację głosowania, podstawowego od wieków narzędzia wpływu ludu na władzę i swój los. To samo z wizją zorganizowanych elit. "Dobrze zorganizowane elity opiniotwórcze" przestają być opiniotwórcze, a stają się służebne wobec tych, co je zorganizowali. Istotą opiniotwórstwa jest indywidualizm, ocierający się nawet o anarchizm, a nie organizacja. A długofalowy interes narodu i państwa to pudełko, w które każdy włoży, co uważa, i bardzo szybko się o to pobije z innymi, zamiast nabrać wspólnej z nimi tożsamości.

Jak widać, mam zupełnie inne niż Rafał Matyja wyobrażenie państwa. Uważam jednak, że schodząc na nieco niższy poziom ogólności możemy o tym spokojnie, rzeczowo i ciekawie dyskutować, jeżeli tylko przyjmiemy, że wśród uczestników debaty i sporu na polanie, o której wspominałem, nie ma nikogo, kto uważa, że ma 100 proc. racji, bo "to paskudny gwałtownik, straszny rabuśnik, największy łajdak", jak głosił stary Żyd z Podkarpacia, którego Czesław Miłosz za Stanisławem Vincenzem cytował w "Zniewolonym umyśle".

Waldemar Kuczyński jest ekonomistą, dziennikarzem i publicystą. Był doradcą premiera i ministrem przekształceń własnościowych w rządzie Tadeusza Mazowieckiego oraz głównym doradcą ekonomicznym premiera Jerzego Buzka.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 35/2008