Meta szuka startu

Krytycy polskiej polityki nie chcą już rozdzierać szat nad złym PiS-em. Mierzi ich też jałowa polsko-polska wojna uprawiana przez mainstreamowe media. Pora na zmianę. Dość mdłości i rekonstrukcji historycznych.

18.06.2018

Czyta się kilka minut

 / ZYGMUNT JANUSZEWSKI
/ ZYGMUNT JANUSZEWSKI

Hannah Arendt to jedyna filozofka, którą starają się przeciągnąć na swoją stronę zarówno polscy liberałowie, jak i prawica oraz lewica. Nic dziwnego, bo pisała: „Turbulentne czasy to płodna epoka dla teoretyków państwa. (...) O światowym rozgłosie rewolucji francuskiej zadecydowało ogromne zainteresowanie teoretyczne, jakim obdarzyli ją hojnie uczeni i filozofowie, mimo że rewolucja ta skończyła się totalną przegraną”. Choć myśl Arendt to nie kurek na wietrze, a rząd Prawa i Sprawiedliwości nie jest terrorem jakobińskim, to wyjątkowo liczne próby wyjaśnienia i skontrowania poparcia dla PiS-u windują ten fenomen do rangi najważniejszego zwrotu w potransformacyjnej Polsce. Zanim wybory zweryfikują jego znaczenie, warto sięgnąć do książek mierzących się z rzeczywistością polityczną. Mimo że pokrzepienia jest w nich jak na lekarstwo, teksty te są cennym zapisem samoświadomości elit intelektualnych. I dowodem znużenia fatalnie przewidywalną debatą publiczną. Pora opowiedzieć Polskę na nowo. Coś pękło. Ale czy coś się skończyło?

Fatalna diagnoza

Sezon obrachunkowy otworzył we wrześniu 2017 r. Rafał Woś. W „To nie jest kraj dla pracowników” (W.A.B.) pokazywał, jak uspołecznić rynek pracy, twierdząc, że PiS mimo krągłych deklaracji tego nie uczyni.

W listopadzie tamtego roku wyszedł zbiór felietonów „nawróconego” Romana Giertycha pt. „Kronika dobrej zmiany” (Eco Redonum). W styczniu ukazał się esej Macieja Gduli „Nowy autorytaryzm” (Wydawnictwo Krytyki Politycznej), a wcześniej udostępniono raport z badań zespołu warszawskich socjologów w mazowieckim miasteczku. Dawno badania socjologiczne nie zyskały takiego rozgłosu, mimo że Gdula nie odkrywał tajemnej wiedzy, tylko potwierdzał, że zwolennicy PiS-u to nie potomkowie Hunów, lecz swojscy Polacy ze wszystkich klas społecznych. Gdula apeluje więc do elit o zmianę języka, bo obecnym mówią do widm, a nie do prawdziwych ludzi.

Prawdziwy wysyp zaczął się jednak w tym roku. Rafał Matyja proponuje „Wyjście awaryjne. O zmianie wyobraźni politycznej” (Karakter). Ten przenikliwy obserwator sceny politycznej przekonuje, że tak jak hasło komunizmu było uniwersalną odpowiedzią na pytanie, dlaczego źle się działo w PRL, tak hasło, że wszystkiemu winny jest PiS, zwalnia dziś elity z twórczej uważności.


Czytaj także: Rafał Matyja: Wrogowie ludu


Znanym refrenem o jałowości sporu o demokrację i walce plemion otwiera swoją książkę Tomasz Sawczuk, publicysta „Kultury Liberalnej”. Celem „Nowego liberalizmu” nie ma być jednak lament nad III RP, lecz namysł nad tym, jak odsunąć PiS od władzy w warunkach kryzysu liberalnej demokracji, która, razem z Zachodem, traci w oczach Polaków seksapil. Zadanie tym trudniejsze, że PiS nie jest „wypadkiem przy pracy”, lecz pragmatyczną partią, a jej wyborcy dokonali w zasadzie racjonalnego wyboru. Nic nie wskazuje na to, żeby jej upadek miał być szybki, o ile jedyną metodą na Kaczyńskiego ma być straszenie jego radykalizmem.

Stefan Sękowski, publicysta m.in. „Nowej Konfederacji” i „Do Rzeczy”, także nie oszczędza nikogo. Jego „Żadną zmianę. O niemocy polskiej klasy politycznej po 1989 roku” rozpoczyna godne wzorowego symetrysty wyznanie, iż totalna koalicja rządząca jest kubek w kubek jak totalna opozycja. Obie walczą ze zdradzieckimi wiatrakami. Tyle tylko, że partia Jarosława Kaczyńskiego dokłada do tego „anty- komunizm odtwórczy”, widząc wszędzie komunistów i złodziei, oraz mit „wyklętyzmu”, który usprawiedliwia wszelkie formy walki z III RP, nawet jeśli cel tej walki pozostaje niejasny.

Choć wywodzą się z różnych tradycji światopoglądowych, krytyków łączy fatalna diagnoza, że pacjent, jakim jest III Rzeczpospolita, nie przeżyje toczącej się operacji na jego ciele. Ich opowieść przypomina jednak bajkę magiczną według Proppa. Tak to leci: „Dawno temu była sobie transformacja. Dobre wróżki chciały budować państwo opiekuńcze, ale na drodze stanął plan Balcerowicza, uwłaszczona nomenklatura, kapitalizm i protekcjonalni liberalni publicyści. Sfrustrowany lud i spauperyzowana inteligencja nie zachłysnęli się ciepłą wodą w kranie, lecz wypatrywali rycerza na białym koniu, a ten w końcu się pojawił, tyle tylko że na koniu biało-czerwonym. Z baśni tej płynie morał, że sukces populistycznej prawicy zapisano już wiele lat temu”. Zaraz, zaraz!?

Puszka kultury

Jeśli nie wiadomo, co najmocniej odpowiada za ten finał, to na pewno kultura. Jedyna pod (słabo grzejącym) słońcem polska kultura. Piotr Stankiewicz, filozof, bloger i – podobnie jak Matyja – autor „Tygodnika”, potrafi atrakcyjnie wyjaśniać postawy i działania wrodzonymi albo kulturowo zdeterminowanymi dyspozycjami. Jego „21 polskich grzechów głównych” to pierwszorzędne socjologiczne czytadło. Można w nim widzieć drugą część eseju Adama Leszczyńskiego „No dno po prostu jest Polska. Dlaczego Polacy tak bardzo nie lubią swojego kraju i innych Polaków”. O ile Leszczyński inspiracją uczynił klasyków, o tyle Stankiewicz patrzy na dzisiejszego urzędnika, mieszczanina i polityka jak na przykłady odwiecznej mentalności zakleszczonej w byle jakim państwie.

Gdyby Leszczyński sam chciał drugą część napisać, powinien uczynić dzieło Stankiewicza przedmiotem analizy. Niedasizm, autorasizm, tupolewizm, optymizm magiczny, niby-państwo, kozłoofiaryzm, widzimisizm, narodowy esencjalizm i inne grzechy układają się u Stankiewicza w litanię do Polski, która byłaby fantastyczna, pod warunkiem że się całkiem zmieni. Do poprawki nadaje się państwo i sami Polacy. Wiecznie niezadowoleni trwają w apolitycznym marazmie – nic się nie da zrobić, bo to Polska właśnie. A samozadowolone elity pióra, z Ziemowitem Szczerkiem na czele, lansują się na natrętnych porównaniach Polski do Zachodu, co prowadzi do celebrowania wschodnioeuropejskich kuriozów.

Stankiewicz robi jednak w swojej książce dokładnie to samo: „Polska jest obrośnięta ciemną materią, którą nie da się kierować. Choćbyśmy więc znaleźli najzłotszego i najbardziej bezinteresownego człowieka, choćbyśmy go sklonowali w tysiącu kopii i choćby zjadł on tysiąc pigułek »+100 do uczciwości«, i choćbyśmy go potem rozsadzili po wszystkich polskich urzędach, to i tak zaraz po ich objęciu utuczy się on decyzyjnym bezwładem, ugrzęźnie w rozwodnieniach i niedecyzjach”.


Czytaj także: Piotr Stankiewicz: Wspólnota normalnych ludzi


Autor na szczęście sam dobrze wie, że jego książka „jest po prostu jednym wielkim, typowo polskim narzekaniem”. Z „21 polskich grzechów głównych” wyłania się jednak konstelacja słabości III RP, która uczyniła możliwymi naprzemienne sukcesy mniej prawicowej prawicy i tej bardziej prawicowej.

Naród dla wybranych

Sukces PiS-u tkwi w użyciu farmakonu – jednocześnie lekarstwa i trucizny. Według Rafała Matyi utożsamienie narodu politycznego z kulturalnym wypełniło próżnię wartości w życiu publicznym, ale stało się zabójcze dla wspólnoty obywateli, czyli ludzi bardzo różnych w wymiarze indywidualnym. Sawczuk dostrzega w tej strategii sprzeczność, która może być gwoździem do trumny projektu IV RP. Na wskroś nowoczesna partia, jaką jego zdaniem jest PiS, „nie jest w stanie przywrócić tradycji ani dokonać »rekonstytucji polskości«”. Musi wymyślić przeszłość i moralność na nowo oraz wytworzyć zafałszowany obraz monolitowego ludu, który legitymizuje konserwatywną rewolucję.

Perypetiami idei narodu zajmuje się też Marek Migalski, kolejny autor „po przejściach”. Politolog i były europoseł z list PiS-u, współtwórca efemerycznych formacji Polska Jest Najważniejsza i Polska Razem, obecnie publikuje u łódzkich liberałów. W „Budowaniu narodu. Przypadku Polski w latach 2015–2017” wpisuje sukces powiewania narodowymi sztandarami w odwieczną opowieść o ludzkiej naturze. Nacjonalizm to nie zwyrodnienie, lecz realizacja atawistycznej potrzeby organizowania się w grupy. Nie wygrał z nim komunizm, bo ludzie nie chcą umierać za całą ludzkość. Nic nie wskazuje na to, by mógł z nim wygrać liberalizm, gdyż wolność nie jest towarem pierwszej potrzeby.

Migalski twierdzi, że „rząd Beaty Szydło konsekwentnie, skutecznie, z pełnym rozmysłem i determinacją podjął się dzieła budowania narodu”. Wciela się w księgowego robiącego inwentaryzację dokonań rządu i sprzyjających mu organizacji. Wskazuje, że dzięki PiS dorobiliśmy się narodowego prezydenta na Krakowskim Przedmieściu, narodowego Boga w Toruniu, narodowego Żyda w muzeum w Markowej, mediów narodowych i narodowego Smoleńska. Jeżeli ktoś kupił kota w worku, to dlatego, że nie sięgnął do tekstów programowych partii. Wszystko zostało w nich zapisane, łącznie z woluntarystyczną wizją narodu jako wspólnoty losu, doświadczenia i wartości. W tej perspektywie członkiem narodu trzeba chcieć być, aby być nim w pełni. Państwo może jednak popychać ludzi na „właściwe” tory.

Migalski zostawia nas z konstatacją, że prezes jest „umiarkowanym modernistą w sporze o pochodzenie narodów”, uważającym, że naród nie jest odwieczny, lecz trzeba go mozolnie budować. Przemilcza, że kartę członkowską narodowego klubu otrzymują ci, którzy w całej rozciągłości popierają rządy samozwańczych budowniczych. Reszta, która nie identyfikuje się z narodem pisowskim, nie wyparowała jednak z Polski. Co się stanie z tym narodem, kiedy budowniczy stracą władzę? Czy po prostu wypali się, kiedy zabraknie mu odgórnego paliwa? Prawicowi wyborcy nie rozpłyną się, tak jak nie rozpłynęli się ich przeciwnicy. Na te pytania Migalski niestety nie odpowiada.

Co robić?

Omawiane książki rozsadza alarmistyczna diagnoza teraźniejszości, natomiast recepty, zajmujące zwykle niedługi ostatni rozdział, wydają się ledwo konturem politycznego planu. Piotr Stankiewicz uważa, że sam akt nazwania problemów Polski jest pierwszym krokiem do ich rozwiązania. Nie proponuje żadnych systemowych, choćby utopijnych, zmian. Może przyznaje w ten sposób, że nie ma na nie pomysłu, ale tym samym porzuca czytelnika w piaskownicy pełnej słusznej krytyki, zabierając mu łopatkę i wiaderko. Jakby chciał powiedzieć, że z Polski nie da się już nic ulepić.

Inni jednak próbują. Zdaniem Sękowskiego należy wzmacniać wolność indywidualną i na niej budować społeczeństwo właścicieli: ludzi posiadających kapitał i podmiotowo traktowanych przez rynek. Czyli silną klasę średnią. Sękowski chciałby z nią uprawiać republikańską politykę rzeczy małych. Snuje taką wizję: „co by się stało, gdybyśmy rzeczywiście wszyscy wyjechali w symboliczne Bieszczady? Wyobraźmy sobie polityków, którzy wymieniają się u władzy od lat (...). Zdyszani po entej wymianie ciosów, zwiesili ręce, w których trzymają kije. Wschodzi słońce. Na pagórkach, na których jeszcze niedawno siedziały tłumy gapiów – pustki. Nikt ich nie oklaskuje, nikt nie gwiżdże na przeciwnika, ponieważ ta walka stała się nieinteresująca, a sami walczący – zbędni”.


Czytaj także: Marcin Napiórkowski: Kiedy Reytan ma dzień świstaka


Ten kuszący obrazek kryje pułapkę. Cóż, jeśli to politycy już nie potrzebują publiczności, bo stali się w swojej arogancji samowystarczalni? Cóż, jeśli mogą sami siebie wybrać na kolejną kadencję? Ucieczka w Bieszczady mogłaby okazać się ucieczką od politycznej wolności.

Bardziej wyrafinowaną terapię proponuje Matyja. Chce zmienić polityczną wyobraźnię albo – mówiąc za Charlesem Taylorem – przeobrazić imaginarium, konstelację pojęć, problemów, teorii i sposobów argumentacji, które ograniczają dzisiejszą debatę publiczną. Chodziłoby o wbicie klina między zwaśnione strony, nie po to, żeby je pogodzić albo mocniej skłócić, ale żeby im uświadomić, że są inne pespektywy na historię, demokrację, polskość i obywatelskość. Tym, czego Polakom potrzeba, twierdzi Matyja, jest odbudowa narodu politycznego, który nie żąda zglajchszaltowania tożsamości kulturowych. Środkiem do jedności w różnorodności ma być zaproponowanie nowego repertuaru spraw ważnych, które nie byłyby definiowane poprzez widzimisizm (jeden z polskich grzechów według Stankiewicza), ale z poszanowaniem wielości merytorycznych perspektyw. Matyja uważa, że zmiana taka zajmie około kilkunastu lat. Nie interesuje go, czy uda się ona z PiS-em czy bez niego – liczy się sprawa, a nie kto ją wnosi.

Tylko kto miałby te ramy zmienić? Autor tego planu nie wierzy w opozycję ani w mądrość ludu czy masowy aktywizm Polaków. Życzyłby sobie restytucji uczciwego konserwatywnego elitaryzmu, zmarginalizowanego przez narrację o zdradzieckiej elicie III RP. Temu ma służyć zmiana pokoleniowa, hamowana przez generację, która transformację raczej „prześniła”, niż ją zrozumiała.

Można by tej wizji przyklasnąć, gdyby nie szyto jej grubymi nićmi inteligen- ckiej megalomanii. Skoro jeden projekt polskości, rozpisany przez wieki, stał się zawodny i anachroniczny, trzeba napisać nowy – też elitarny, ale bardziej modernistyczny. Ogólniki zostaną twórczo rozwinięte przez niezepsutą polityką elitę, poza skompromitowanymi mediami, a lud podchwyci nowe ramy debaty.

Tak, trywializuję propozycję Matyi. Rozczarowuje jednak to, że chce on zmieniać rzeczywistość polityczną w sposób oderwany od realiów społe- cznych. Zmiana wyobraźni politycznej, żeby była możliwa, musiałaby iść jak najszerszym frontem, wielopokoleniowo i multimedialnie. Grzegorz Sroczyński, Rafał Woś i Stefan Sękowski – symetryści jako obóz i głos – to za mało rąk i gardeł. Elita, aby zmieniać stan rzeczy, musi też posiadać władzę polityczną lub symboliczną, której nie można zlekceważyć opowieścią o zdradzie. Wreszcie, w czasach antyelitaryzmu wszelkie projekty elitarne mogą się okazać sztuką dla sztuki, spektaklem dla wąskiego towarzystwa wzajemnej adoracji.

Z lekkością wyzbytą patosu chce z kolei działać Sawczuk, występujący w imieniu liberałów. Opozycja musi zaoferować odpowiednio skrojony Nowy Ład, aby populizm nie wrócił do łask. Powinien on akcentować zapomniany przez liberałów postulat wyrównywania szans oraz solidarności społecznej. To nie jest czas ani dla twardego kursu neoliberalnego, ani dla „liberalizmu w wersji ksero”, czyli kopii Zachodu. W demokracji liberalnej powinno być więcej demokracji niż rynku. Mniej konserwatywnej obmurówki, za to konsekwentny rozbrat z Kościołem, wyzbyty wrogości wobec religii jako takiej. Sawczuk nazywa swoją propozycję „polityką przyjemności”. Za tym hasłem kryje się pragmatycznie zorientowany liberalizm o aktywistycznym zacięciu, nienarzucający jednego ideału życia społecznego. Trzeba pozwolić być słyszanym wszystkim, którzy tego chcą.

Polityka przyjemności może jednak okazać się zbyt frywolną, wręcz obraźliwą propozycją dla tych, którzy kierują się ideologicznym lub moralnym dogmatyzmem. A przecież i oni powinni zostać dopuszczeni do głosu, nawet jeśli będzie nim sprzeciw wobec liberalnie pomyślanego prawa. Może to banał, ale bez rozsądnej odpowiedzi na rewolucyjny dylemat Saint-Justa, pytanie o wolność dla jej wrogów, nie można uprawiać liberalnej polityki. Znamienne, że w epilogu książki Sawczuk przyznaje, iż nazwa „liberalizm” być może wcale nie jest potrzebna dla tej pragmatycznej wizji polityk publicznych.

Nasuwa się więc pytanie, czy liberalizm jest dziś w ogóle Polakom potrzebny i jaką ma tożsamość? W wielu krajach liberalizm powierzchownie rozumiany stał się podręcznym narzędziem retoryki tożsamości konserwatywnej. To konserwatyści zachodnioeuropejscy najgorliwiej walczą dziś o prawa kobiet, gejów i lesbijek oraz wolność słowa – nie żeby je realizować, lecz aby odróżnić się od islamu poprzez akcentowanie własnej postępowości. Skąd najłatwiej przejąć postępowość, jak nie z liberalizmu? Polska prawica jeszcze tego potencjału nie dostrzegła, na razie liberalizmem się brzydzi. Do czasu.

Pożytki z placebo

Autorzy nie chcą oglądać się za siebie. Odrzucają celebrację kombatanctwa, elitaryzmu, sarmatyzmu. „Nostalgia jest kostiumem politycznej porażki” – przestrzega Matyja. Szukają więc tego, co określa się wyświechtanym mianem „nowej jakości w polityce”. Jednocześnie ich propozycje obnażają niemoc intelektualnego pomyślenia innej Polski. Recepty nowych narracji, inkluzyjnych wspólnot i odmłodzonych elit zostały już dawno i po wielokroć wystawione w debacie publicznej. A wizje przez nich roztaczane na razie mogą stać się tylko kolejnymi opowieściami snutymi w opiniotwórczej prasie i w popołudniowych audycjach publicystycznych.

Owszem, to od polityków należy oczekiwać programów działania, a od intelektualistów przede wszystkim ideowego drogowskazu. Jednakże autorzy książek z receptami pokazują nam jedynie, gdzie znajduje się meta, a nie pomagają odnaleźć punktu startu. Ich przekaz nie może zostać urzeczywistniony ze względu na założenie o progresywnym społeczeństwie, które, odpowiednio zaopiekowane, ostatecznie odrzuci populistyczną propagandę na rzecz ulepszonej przez samokrytyczne elity demokracji. Autorzy tej tezy zapominają, że w III RP nie tylko elity bezpowrotnie utraciły niewinność, ale również społeczeństwo jako całość.

Tym niemniej zbywanie ich propozycji łatką „symetrystycznego bajania”, jak czyni to Rafał Kalukin, pisząc w „Polityce” o książkach Matyi, Sawczuka i Sękowskiego, jest w klinicznej postaci oznaką jałowości sporu, od którego chcą uciec autorzy. Próby wynalezienia na nowo ładu politycznego, nawet jeśli niedoskonałe, oddalają widmo bezkrytycznej restauracji porządku, który w ostatecznym rozrachunku daje skrzydła populizmowi.

Książki z receptami na Polskę po PiS-ie zostawiają poczucie niedosytu. Udaje im się jednak zmącić debatę publiczną, tak aby przestała być codziennym pojedynkiem między miłośnikami rekonstrukcji historycznych. Na razie bliżej tym receptom do pobożnych życzeń niż do twardej rzeczywistości. Ale – trawestując klasyka – może ich chimeryczny czar uczyni je zwierzęciem pociągowym zmiany, kiedy najmniej będziemy się jej spodziewać. ©

Rafał Matyja, WYJŚCIE AWARYJNE. O ZMIANIE WYOBRAŹNI POLITYCZNEJ, Karakter 2018;

Marek Migalski, BUDOWANIE NARODU. PRZYPADEK POLSKI W LATACH 2015–2017, Fundacja Liberté! 2018;

Tomasz Sawczuk, NOWY LIBERALIZM. JAK ZROZUMIEĆ I WYKORZYSTAĆ KRYZYS III RP, Kultura Liberalna 2018;

Stefan Sękowski, ŻADNA ZMIANA. O NIEMOCY POLSKIEJ KLASY POLITYCZNEJ PO 1989 ROKU, Trzecia Strona 2018;

Piotr Stankiewicz, 21 POLSKICH GRZECHÓW GŁÓWNYCH, Bellona 2018

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 26/2018