Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Patrzy w nic. To przecież jakby
wcale nie patrzył.
To nic ma twarz kogoś, kogo dobrze znamy. Staje w drzwiach. Wkłada nasze ubrania. Nosi nasze nazwiska. Obraca je w puste dźwięki. Jego piana lepi się do wszystkiego. Wszystkiemu nadaje posmak doraźności. I z wolna wszystko usuwa nam sprzed oczu. Aż zostaje "nieruchomość", która "kłóci się z sensem". I poczucie, że nie wierzy w nas "ani miłość, ani umieranie", że wyklucza nas "nawet rozpacz", że "Wszystko jest doraźne / i tylko rani". W tych zranieniach odsłania się niekiedy coś głębokiego, są śladem nagłej intensywności. To o niej czytamy:
Krótko, ale intensywnie.
Co zostaje?
Zostaje ugryzienie, zadrapanie.
Zostaje dziura wypalona w czymś.
Ale przecież nawet z tych miejsc, których dotknął żar, z miejsc wypalonych i pustych - wyziera nic.
Przypływy niczego są ubywaniem istnienia, wybywaniem tego, co jest -
Wyjeżdża wszystko
i nie ma pewności,
czy da się to zatrzymać,
czy da się uprosić,
żeby zostało coś, cokolwiek.
W taki sposób nasz świat widzi "słomiany człowiek" - chochoł. Jego głos dobiega z miejsca, w którym "zgubił siebie", z miejsca, w którym "Nie jest". Swoje chochole piosenki śpiewa z nadzieją, że dzięki nim "wstanie, / pobiegnie w poprzek". I śpiewa je przeciwko nam, przeciwko naszym konszachtom z niczym. W wierszu "Wola ludu", po deklaracji brzmiącej niczym literacki program ? rebours: "Mam projekt na przyszłe / lata: nie pisać dla was", przeczytamy:
I tylko raz, którejś nocy, przyjdę
jako koszmar,
który każe wam wstać, biec w nic
bezpowrotne.
Tak brzmi wygłos wiersza przeciwko Sławomirowi Sierakowskiemu, który ma "obśmiać lewaka, wkurwić mentalnego pedała". Ten atak na "telewizyjnego działacza młodzieżówki / komunistycznej" przypomina niegdysiejsze zaczepki. W "Pieśniach profana" pisał Świetlicki: "Żyliśmy w czasach, / w których Adam Michnik / wybornie znał się na poezji". Dziś powiada, że nastały czasy, kiedy na literaturze wybornie znają się "S. Sierakowski" i jego "krakowska narzeczona". Od takich żarcików robi się nieswojo. Tracą miarę, gubią się w grymasach. Ich niezgrabna dosadność ma w sobie coś z chocholego uporu i coś z trafności chocholich rozpoznań. Świetlicki powie: "niska poezja, niewielkie zadania" - poezja, której powinnością jest "odgryźć się wrogowi". Tym wrogiem jest nic. I temu nic odpór próbuje dać słomiany człowiek - poeta, który w myśl "ludowej mądrości" powinien "skończyć / z pisaniem i ze wszystkim". Poeta niepotrzebny, unieważniony. Taki poeta to widmo, zwid, nocny koszmar. Poeta-chochoł "uparcie pisze", choć wie, że "z pisania jest / kłopot i przepaść".
Chochole piosenki to piosenki z przepaści. O kimś, kto z niej śpiewa, Świetlicki mówi:
Ach, to ja zdradziłem.
I jestem w piekle.
Winny nieskończenie.
Na czym polega ta wina? Na sprzeniewierzeniu się sobie. Na przebudzeniu w cudzym ciele. Na ponownym rozpoznaniu, że "ja to ktoś inny". W odautorskiej notatce czytamy o poecie, że "był już kiedyś taki sam i wystarczy". Takich rzeczy nie mówi się bezkarnie. "Niskie pobudki" opowiadają o przebudzeniach. I chcą brzmieć niczym pobudki. Każą poderwać się i biec. Ale ktoś, komu grają, ktoś przywrócony jawie, wyrwany ze snu niczym ze śmierci, budzi się na ich dźwięk wywrócony na lewą stronę - wytarty, prześwietlony, istniejący jako echo własnych wierszy. Inny nieskończenie. I nieskończenie ten sam.
W "Niskich pobudkach" ważne są przytyki i kuksańce. Ale istotniejsze - rytmy, przebiegi brzmień, przepływy znaczeń. Świetlicki inscenizuje ich przygody. Wygrywa wieloznaczność utartych sformułowań. Akcentuje nieostrość związanych z nimi znaczeń. Pyta o źródło słów, o siłę ich snów. Przypomina, jaką rolę odgrywają w wierszu najmniejsze ułomki wyrazów - jakieś "yć", "bro"; zgubione "ć", ujęte "ń". A wszystko po to, by nie przepaść w przepaści, nie zetleć do cna na dnie pustych dni. I by mocniej brzmiał nakaz: "Powiedz, zanim pozbędzie śmierć cię". Niełatwo mu sprostać:
Coraz mniej do spisania. I nie
chodzi o to,
że świat się kurczy. Lub że ktoś
zabrania
ruszania jawkichś tematów.
Niechby spróbowali!
Wszedł specyficzny anioł.
To anioł tego, co było, anioł rzeczy, które przepadły bezpowrotnie, rzeczy, które nie są. Jeśli istotnie jest posłańcem, to przynosi wieść o czymś nieokreślonym, o czymś jakby znanym, ale przecież obcym, zimnym, podobnym do śmierci, o czymś, co ma kobiecą postać i może właśnie dlatego pozostaje niepewne, nierozpoznane, choć jest tuż - tuż, nieomal na ustach -
wiem, kto to jest, nieomal, mam to
na końcu języka,
mój język nie ma końca. Ona
patrzy na mnie
uważnie, bez uczucia żadnego, to
nie śmierć,
to coś innego, nie spojrzała dzisiaj.
W taki sposób do głosu dochodzi "teraz", które nigdy nas nie opuszcza. Teraz - zjawiające się wciąż na nowo pod postacią tego, co zawsze budziło lęk i oto staje w drzwiach. Temu czemuś odpowiadamy pytaniem: "Przyszłoś?". Tak mówią dzieci. W ich naiwnej mowie odzywa się nadzieja na "przyszłość", na "pojutrze", które być może "nie jest zupełnie wykluczone". Ta niewczesna nadzieja podpowiada, że "przyjdzie czas na wieczność" i można będzie wreszcie -
Umrzeć.
Zmartwychwstać.
Potem długo spać.
"Niskie pobudki" nie brzmią czysto. Ich zmącona tonacja rodzi się z obniżania tonu, z dysonansu. Słychać w niej nutę krnąbrną i modlitewną zarazem:
Boże, daj burzę, dla jednej
eksplozji!
Byłem cierpliwy, wytrzymałem
wiele
upalnych, mętnych godzin.
Jedną czystą sekundę daj.
Słychać coś, co brzmi jak łatwy żart i bojowy zaśpiew, wezwanie do broni:
Stoję pod twoim blokiem.
W ręce trzymam bro.
Dzisiaj zło nie zwycięży.
Dzisiaj zwycięży dobro.
W taki sposób brzmią pobudki grane nisko, przy samej ziemi. Tak dzisiaj śpiewa się chochole piosenki.
MARCIN ŚWIETLICKI, "NISKIE POBUDKI (WIERSZE 2006-2009)", Wydawnictwo EMG, Kraków 2009