Wielka ucieczka

Wrzesień 1939 r. to exodus setek tysięcy cywilów. Chcą uniknąć wojny, ale dopada ich terror Blitzkriegu. A gdy uderza Stalin, wpadają między brunatny młot i czerwone kowadło.

31.08.2014

Czyta się kilka minut

Uchodźcy w zachodniej Polsce, wrzesień 1939 r. / Fot. Reprodukcja z archiwum FORUM
Uchodźcy w zachodniej Polsce, wrzesień 1939 r. / Fot. Reprodukcja z archiwum FORUM

We wrześniu 1939 r. wojnie od początku towarzyszy terror. Wieści o niemieckich zbrodniach, potęgowane przez plotki i pogłoski, rozchodzą się błyskawicznie. Wojna mobilizuje więc setki tysięcy cywilnych mieszkańców Rzeczypospolitej do ucieczki – tsunami uchodźców rusza na wschód.

Uciekają ludzie bez względu na płeć, wiek, profesję, majętność. Najczęściej decyzja zapada spontanicznie, a ucieczki są chaotyczne i niezorganizowane. Rządzi ślepa zasada: „byle szybciej, byle dalej”. Trwa też ewakuacja wojska i administracji. W założeniach planowa, w praktyce bywa z nią różnie. Robi przygnębiające wrażenie, zwłaszcza w konfrontacji z przedwrześniową propagandą, głoszącą, że Niemcom „nie oddamy ani guzika”.

Solidaryzm do czasu

Trasy ucieczek prowadzą drogami lub piaszczystymi bezdrożami. Często z bombardowanych miast do tylko pozornie bezpieczniejszych miasteczek i wsi. Ikonami Września stają się długie kolumny ludzi i pojazdów na zatłoczonych drogach.

Część uciekinierów rusza w tułaczkę jeszcze przed niemieckim atakiem. Już 1 września 1939 r. Zygmunt Klukowski, lekarz ze Szczebrzeszyna, notuje: „Do całej Zamojszczyzny przyjeżdża coraz więcej ludzi z pogranicza niemieckiego. Władze starają się temu przeciwdziałać, rezerwując miejsca na jakieś urzędy”.

Dla wielu punktem docelowym lub etapowym jest początkowo Warszawa. Już 2 września docierają tu pierwsi uciekinierzy z Pomorza i Wielkopolski. Mieszają się z wojskiem, koczują na ulicach lub podwórzach. Z czasem otrzymują opiekę i pomoc. Z punktu rozdzielczego przy ul. Sienkiewicza są rozsyłani do miejsc, które przeznaczono na ich tymczasowe schronienie – głównie do szkół i instytucji.

Pomagają też ludzie dobrej woli. Ale nie zawsze i nie wszędzie. Czas wojny rządzi się brutalnymi prawami. Gdy polska obrona się załamuje, solidaryzm społeczny zaczyna być w cenie (tej wymiernej); kogo na nią nie stać, jest skazany na łaskę i niełaskę losu.

Byle dalej na wschód

4 września 1939 r. zapada decyzja o częściowej ewakuacji rządu i urzędów centralnych z Warszawy do Lublina i okolic. Do 7 września opuszczają Warszawę naczelne władze administracyjne i wojskowe, na czele z prezydentem Ignacym Mościckim, premierem gen. Felicjanem Sławojem Składkowskim i naczelnym wodzem marszałkiem Edwardem Rydzem-Śmigłym.

Dezorganizację zaplecza potęguje szef propagandy w sztabie naczelnego wodza, ppłk Roman Umiastowski: w nocy z 6 na 7 września wydaje on przez radio apel do wszystkich niezmobilizowanych dotąd mężczyzn zdolnych do noszenia broni, by bezzwłocznie udali się na wschód, gdzie zostaną wcieleni do wojska. Równocześnie wzywa do udziału w budowie barykad w stolicy.

W efekcie tysiące mężczyzn, często z rodzinami, ruszają z miasta. Zatłoczona ludźmi i pojazdami droga Warszawa–Lublin zyska miano „szosy Umiastowskiego”. Chaos i panikę udaje się opanować prezydentowi i komisarzowi cywilnemu przy Dowództwie Obrony Warszawy Stefanowi Starzyńskiemu oraz Dowódcy Obrony Warszawy gen. Walerianowi Czumie. 21 września okrążoną i bombardowaną stolicę opuści jeszcze 178 członków korpusu dyplomatycznego i 1200 osób z tutejszej kolonii cudzoziemskiej.

Rozpacz i panika

Ludzie uciekają, czym się da. Klukowskiego, gdy znajdzie się we Włodzimierzu Wołyńskim, uderza „niezmierna liczba uciekinierów” w autach osobowych, autobusach, ciężarówkach i na motocyklach. Widok tego korowodu jest dla niego „okropnie przykry, przygnębiający i denerwujący”.

Pisze: „Widok był niesamowity. Cała ta lawina ludzka, ogarnięta paniką, gnała gdzieś przed siebie, często nie wiedząc, dokąd właściwie dąży i gdzie będzie kres tej wędrówki. (...) Piękne limuzyny, niektóre jeszcze lśniące, a przeważnie celowo niemyte lub nawet całe wysmarowane gliną dla zamaskowania przed okiem nieprzyjacielskich lotników, najczęściej ze znakami rejestracyjnymi Warszawy, przeładowane były uciekającymi i ich rzeczami”.

Oblężenie uchodźcami przeżywają dworce kolejowe. Dziennikarz Stanisław Saliński przywołuje obrazek z Dworca Wschodniego w Warszawie: „W przejściach pod torami na perony leżał pokotem zbity zmaltretowany tłum – śpiący żołnierze, jacyś uciekinierzy, płaczące przerażone kobiety, dzieciarnia. Toboły, stosy tobołów, skrzynie, walizy. Fala uciekinierów z zachodnich i północnych rejonów już zalewała Warszawę. (...) Między stojącymi wzdłuż peronów wagonami miotał się bezładny tłum, szturmowano do przepełnionych już wagonów, które nie wiadomo, dokąd i kiedy miały odejść. (...) Powietrze nasycone było rozpaczą i paniką”.

„Szosa zaleszczycka”

Wielu uchodźców idzie pieszo, z dobytkiem na wózkach lub plecach. Niektórzy zostali zmuszeni do porzucenia pojazdów z braku benzyny. Paliwo jest na wagę złota – w krytycznych chwilach i miejscach, np. przed mostem na Bugu w Uściługu, za litr benzyny trzeba płacić 100 lub nawet 200 zł (to więcej niż miesięczna pensja nauczyciela). A gdy brakuje benzyny, modne stają się rekwizycje. Wspomina dziennikarz Mieczysław Krzepkowski: „Każdy, kto miał jaki taki urzędowy papierek, choćby osobiście sfabrykowany, nadawał sobie prawo rekwizycji poparte rewolwerem, jeśli tupet nie wystarczał”.

W warunkach wojennych także siła nabywcza pieniądza jest iluzoryczna. Czasem, żeby coś zjeść, napić się lub znaleźć miejsce do spania, trzeba wyzbyć się wartościowych przedmiotów: biżuterii, zegarków. A determinacja uciekinierów nie ma granic. Przykładowo, 12 września w granicznej miejscowości Sianki żołnierze i cywile zajmują węgierski pociąg z całym składem osobowym, którym jadą do polskiej jeszcze Turki, po czym, jakby nigdy nic, odsyłają pociąg Węgrom (dlaczego nie uciekli od razu na Węgry, nie wiadomo).

Symbolem exodusu staje się „szosa zaleszczycka”, która potem, w propagandzie PRL, będzie obrazem „upadku II RP i jej elit”. Ale kontrowersyjną ucieczkę „wyższych sfer” dostrzegają też współcześni. Klukowski pisze 7 września: „Ewakuują z Warszawy ministerstwa. Dygnitarze z rodzinami, ministrowie, wyżsi wojskowi, korpus dyplomatyczny – wszyscy pędzą na wschód i południe. (...) Ucieka elita, wnosząc niesłychane zamieszanie, graniczące z paniką, udzielającą się coraz szerszym warstwom społeczeństwa”.

Terror Blitzkriegu

Pieniądze i „szarża” zapewniają czasem większe szanse powodzenia i „komfort” ucieczki. Klukowski wspomina swoją znajomą, uciekinierkę z Poznania, którą wyrzucono z dwojgiem dzieci z lubelskiego hotelu, by zrobić w nim miejsce dla notabli z Warszawy. A trudy nie opuszczają uchodźców do końca. Jeden z nich, Mieczysław Chrapek, tak kwituje postój na granicy z Węgrami: „Tłok, przepychanki, zamęt i chaos”.

Tymczasem dla wielu ucieczka nie oznacza wcale ratunku. Krzepkowski notuje taki obraz: „Widzieliśmy na szosach kłębowiska porozbijanych samochodów i wozów, obryzganych krwią i strzępami ludzkich ciał, a przy drogach płytkie świeże mogiłki, z których wystawały ręce i nogi”.

Ataki niemieckich lotników, ów terror Blitzkriegu – gdyż w istocie były to naloty terrorystyczne, bez militarnego uzasadnienia – nie oszczędzają zatłoczonych cywilami pociągów i bezbronnych kolumn uchodźców. Bombardowania i ryk potęgujących panikę syren, które montowano w junkersach, wielu zapamięta na całe życie. Tam zaś, gdzie kończy się władza polskiego wojska i policji, gehennę uchodźców dopełniają grabieże i mordy, popełniane np. na Kresach przez zrewoltowanych Ukraińców.

Klęska uderza w psychikę: niektórzy żołnierze, zwłaszcza oficerowie, przed przekroczeniem granicy popełniają samobójstwo.

Cios ze wschodu

Skala ucieczek od początku niepokoi polskie władze. Exodus fatalnie wpływa na nastroje ludności, która pozostała w domach. Cywile tarasują drogę wojskowych kolumn, które z czasem zmierzają w tym samym kierunku – w stronę ostatniego bastionu oporu, tzw. przedmościa rumuńskiego.

8 września w Brześciu premier rozkazuje głównemu komisarzowi cywilnemu, Wacławowi Kostkowi-Biernackiemu, opanować falę uchodźców i zatrzymać ją na linii Bugu. Przynosi to tylko doraźny i krótkotrwały skutek. Także Rumuni blokują przez pewien czas linię Dniestru, ale w drugiej połowie września, po rozmowach z rządem RP, znoszą ograniczenia. Węgrzy również otwierają granicę dla uchodźców z Polski.

Decyzje w tej sprawie zostają przyspieszone przez bieg wypadków. Związek Sowiecki, wypełniając sojusznicze zobowiązania wobec III Rzeszy, atakuje Polskę 17 września. Do tego czasu Niemcy w wielu punktach przekraczają już linię rozbioru Rzeczypospolitej, wytyczoną w pakcie Ribbentrop–Mołotow. Rydz-Śmigły rozkazuje armii odwrót do Rumunii i na Węgry. Najwyższe władze RP, na czele z prezydentem i premierem oraz naczelnym wodzem, przekraczają granicę w Kutach 17/18 września.

Tymczasem Sowieci prą na zachód i szybko odcinają przejścia graniczne RP z Rumunią. Są tacy, jak pisarz Melchior Wańkowicz, którzy w tej sytuacji pokonują Dniestr wpław. Wkrótce dla wielu uchodźców jedyna droga ewakuacji prowadzi już tylko na Węgry.

Między młotem i kowadłem

Ci, którzy uciekli daleko na wschód, są teraz w tragicznym potrzasku. Teresa Łatyńska z domu Potulicka wspomina, że do Równego dojechała akurat wtedy, gdy do Polski wkroczyli Sowieci: „Zapamiętałam bardzo przykre sceny, część ludności witała ich kwiatami. Byli to niestety głównie miejscowi Żydzi. Nie było innej rady, musieliśmy zawracać i przebijać się z powrotem do Obór [rodzinny majątek Potulickich, założycieli Konstancina – red.]. Nie chcieliśmy zostawać pod rządami bolszewików. Podczas kampanii 1939 roku przejechaliśmy więc naszym samochodem Polskę w tę i z powrotem. To, że nam się to udało, wydaje mi się dzisiaj wręcz niebywałe”.

Tymczasem po agresji sowieckiej w gehennę tułaczki ruszają też liczni Polacy z Kresów Wschodnich. Skala ich exodusu nie została dotychczas dobrze poznana; jego trasa prowadziła albo na północ (na Litwę i Łotwę, a stąd również na Zachód, także do Szwecji, a nawet Japonii), albo na zachód (np. przez Wilno i Suwałki do centralnej Polski), albo też na południe.

Większość wrześniowych uchodźców pozostała jednak w okupowanej Polsce; nie zdołali przekroczyć granicy lub tego nie chcieli i wrócili do domów. O ile mieli gdzie wracać.

Dla wielu z nich wrzesień ’39 miał być tylko preludium do dalszych okropności tej wojny.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 36/2014