Widzę to inaczej

Koniec miłości byłby końcem świata. Bywa nim wobec różnych partykularnych światów i światków. Tu, w Tygodniku, wypada mi przypomnieć, że mamy obiecany inny koniec naszego świata. W dniu, który przyjdzie jak złodziej - niespodziewanie-spodziewanie - Miłość Przedwieczna, nieodwołalna i pewna, powie nam, że jednak kochaliśmy Ją.

07.11.2004

Czyta się kilka minut

---ramka 340923|prawo|1---Zapytamy zdziwieni - jak, kiedy okazaliśmy miłość Miłości? I okaże się, że to było wtedy, gdy wcale o Niej nie myśląc, zrobiliśmy co trzeba: nakarmiliśmy, napoiliśmy i okryliśmy własnym płaszczem potrzebującego. Będzie koniec świata: wtedy Pan, a więc Miłość, będzie wszystkim we wszystkich.

Wiem, że pisząc to, co napisał, prof. Jacek Filek nie myślał o eschatologii, lecz o dekadencji, o jałowym gruncie końca epoki. Koniec epoki jest jednak znacznie mniej pewny niż Eschaton. Bóg objawił nam coś ze Swych niepojętych myśli, nie naruszając ich niepojętości. Natomiast historia i końce jej epok to dowolne twory czysto ludzkie. Schyłek, uwiąd czy gnicie tego, do czego jesteśmy przyzwyczajeni, to nie ten Koniec, który rzuca światło na moje życie, na najważniejsze wybory.

To w obietnicy Sądu Ostatecznego kryją się najwyższe dyrektywy ludzkiego życia - do końca aktualne. Dyrektywa płodności, “rośnijcie i mnóżcie się napełniając ziemię", to ważne ogniwo historii zbawienia. Ten nakaz ludzkość już spełniła. Rodzina ludzka zajęła miejsce przeznaczone jej w kosmosie. Teraz czas na pracę nad solidarnym życiem w zgodzie, do czego tak daleko.

To przekonanie leży oczywiście w innej perspektywie niż obawy Jacka Filka.

Zamiast rozsiewania genów

Widzę jednak coś, co mogłoby nadać sens jego postulatom. Chodzi o trwanie układów społecznych wymagające równowagi w liczebności pokoleń. Źle jest, gdy wielu starców ma mało dzieci i wnuków. Ciężar utrzymania i opieki wygląda na zbyt wielki. Ale z drugiej strony, mamy też bezrobocie młodych - jakby ich było za dużo... W tekście Jacka Filka jednak nie o tym mowa. Rysuje on raczej wizję wojny demograficznej między cywilizacjami, w której “Arabowie" mają być górą nad nami, ponieważ wysyłają w przyszłość liczne potomstwo swoich płodnych rodzin. Obawiam się, że po odłożeniu na bok wzniosłej retoryki, do tego sprowadza się Filkowy argument za płodzeniem i rodzeniem. Chodzi o to, by nie zmniejszyła się “nasza", czyli europejska kohorta. Idąc dalej tym torem, zbliżylibyśmy się do nazistowskiego imperatywu płodności Narodu Panów.

Nie mogę tego przyjąć. Jeśli nowe istoty ludzkie są radością Boga, to istoty “arabskie" na równi z europejskimi i polskimi.

Nie mogę się też zgodzić z tezą, że to ludzie wysyłający w przyszłość potomków (w możliwie wielkiej liczbie) bardziej odpowiedzialnie rządzą światem. Nic na to nie wskazuje. Może powinni, ale tej powinności wcale nie odczuwają częściej niż osoby bezdzietne. Nie widać na przykład, by troska o świat dominowała wśród płodnych “Arabów".

Sądzę, że troska o przyszłość świata jest związana z miłością do młodych, do tych, co dziedziczą. Ale nie muszą to być własne dzieci. Wraz z kulturą odchodzimy wszak od koncentracji na rozsiewaniu własnych genów. Przyszłość to coś, co chcemy otwierać uczniom, studentom, następcom, których genotyp może być także “arabski". Ludzie, którzy nie tworzą płodnych rodzin, nie muszą wyrzekać się udziału w tworzeniu przyszłości. Mogą nie skupiać się głównie na własnej karierze, czy na tym, co zdążą pochłonąć sami.

Samo płodzenie i rodzenie jeszcze nie otwiera rodziny ku miłości i odpowiedzialności. Nie jest warunkiem wystarczającym ani gwarancją. Kwitnie przecież rodzinny i rodzicielski egoizm. Szczególnie groźny jest właścicielski, samodzierżawczy stosunek do potomstwa, wcale nie tylko do osławionych jedynaków.

Święto spotkania Drugiego

Prof. Filek nie twierdzi tego wyraźnie, ale jego tekst wzbudził we mnie podejrzenie, że autor może być świadomym lub nie do końca świadomym zwolennikiem tezy, że to płodność usprawiedliwia seks. Jest to teza bardzo tradycyjna, ale nie ma już przecież monopolu w środowiskach katolickich. To miłość i za nią odpowiedzialność usprawiedliwiają seks w personalistycznym ujęciu Karola Wojtyły. Jego zdaniem płodność nie może być przekreślana, odrzucana, ale może konkretnie nie istnieć, a seks nie traci przez to sensu i prawa do moralnej aprobaty - pozostaje wartością. Jest to kwestia akcentów, subtelne rozróżnienie, którego komplikacji nie widać w moim streszczeniu, ale na coś ono wskazuje.

Dla Jacka Filka seks bezpłodny - homoseksualny z pewnością, a chyba i heteroseksualny - to “folgowanie". To określenie ma sens pejoratywny i obrzydliwą konotację. Nie wyraża się miłości do drugiej osoby “folgując" (sobie). Partner “folgowania" jest narzędziem, przypada mu rola prostytutki. Tolerancja dla “folgowania" ma długą tradycję. Francuskie burdele zwane były kiedyś “domami tolerancji". Myślę, że prof. Filek nie chce się do tej tradycji przyłączyć. Ale jeśli nie, dlaczego “folgowanie" sobie przez geja uważa za mniejsze zło niż budowanie związku nacechowanego wzajemnym poszanowaniem partnerów? Związku trwałego, choć nie dającego potomstwa?

Zdaniem Filka seks staje się godny święta dzięki płodności. A więc krzyk radości z powodu odnalezienia Drugiego nie powinien się rozlegać na próżno, to znaczy wtedy, gdy dwoje nie są stworzeni dla Trzeciego, dla dziecka. Nie wiem, czy autor “Miłości i odpowiedzialności" by się z tym zgodził - pewnie tak? A może jednak nie?

Tak czy inaczej, w tym miejscu, w tej kwestii to już ja, na własną rękę, nie do końca się zgadzam. Odnalezienie Drugiego to samo w sobie wielkie święto; prawdziwe odnalezienie nie ustanawia podwójnego egoizmu, lecz napięcie miłości chcącej dawać, obdzielać. O taką wspólnotę chodzi, czy będzie ona miejscem rodzenia, czy też nie ma takiej szansy.

Zakonspirowane związki

Nie wiem, czy wracać do zawartego w tekście prof. Filka potępienia uczynków odpowiadających orientacji homoseksualnej. Takie stanowisko jest znane i wielekroć komentowane. Poruszę jednak sprawę “upubliczniania" orientacji homoseksualnej. Prof. Filek sądzi, że motywem presji na prawo do upubliczniania jest chęć szerzenia własnej orientacji homoseksualnej. Czy “szerzenie" jest możliwe, czy rzeczywiście istnieją “zawiązki" homoseksualnej orientacji, które można zaktywizować przez “upublicznianie" (jakie?) - niech powiedzą psychologowie. Pytanie tylko, czy się między sobą na coś zgodzą.

Nie wiem, jak aktywizowanie “zawiązków" może przebiegać w kontekście “upubliczniania". Wątpię w jego istotną, sprawczą rolę. Wiem natomiast z całą pewnością, że otwartość, jawność, wolność od dyskryminacji i strachu jest potrzebna, by ludzie o orientacji gejowskiej czy lesbijskiej nie byli skazani na życie gettowe, podatność na szantaż i pokonywanie groźnych przeszkód na drodze do partnerskiej dojrzałości i wierności. Nie przypadkiem Kościół zawsze domagał się “upubliczniania" związków małżeńskich - “tajne" śluby są w zasadzie sprzeczne z prawem kościelnym. Bóg widzi, co łączy ludzi - ale trzeba to powiedzieć bliźnim. Konspiracja nie służy wierności i trwałości związku. W trosce o związki geje i lesbijki mogą chcieć nadawać im publiczny charakter.

Czytam prasę i patrzę wokół siebie. Wiem więc, że zarówno homoseksualnym, jak i heteroseksualnym związkom towarzyszy niekiedy upublicznianie karykaturalne, dziwaczne, ekshibicjonistyczne. Tego nie obejmuję tolerancją, protestujmy, jak możemy. Niestety i heteroseksualne pary stające przed ołtarzem niekiedy robią z tego widowisko gorszące, jeśli się zna intencje, a raczej ich brak.

W zasadzie mam jednak nadzieję, że niezbędne upublicznianie można podjąć z zachowaniem umiaru i dyskrecji. Nie dziwię się, że jej nie dostaje osobom nastawionym na walkę o miejsce na Ziemi.

***

Napisanie tego tekstu i decyzja o jego publikacji były trudnymi przeżyciami. Uważałam jednak, że udział w tej dyskusji jest moim obowiązkiem. Bynajmniej nie folguję sobie napadając na autora, z którym często się zgadzam. Tym razem różnica zdań między nami nie jest dla mnie sprawą mało ważną. Czy polega na nieporozumieniu? Chyba nie. Liczę na kontynuację rozmowy i na innych jeszcze jej partnerów.

HALINA BORTNOWSKA jest publicystką stale współpracującą z “TP", członkiem Komitetu Helsińskiego w Polsce, animatorem grupy Wirydarz ( ).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 45/2004