Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
W drodze na niedzielną mszę przeczytałam felieton Szymona Hołowni – prostą instrukcję obsługi dobrej pomocy. Nie tej zdawkowej, szybkiej, na odczepnego, ani tej wydumanej – „ryba czy wędka” – tylko, jak wszystko w życiu, wymagającej od nas uwagi i zaangażowania. Potem, na Nowym Świecie w Warszawie, starsza uboga kobieta zaczepiła parę młodych ludzi z prośbą, by kupili jej coś do jedzenia. „Pójdziemy zjeść?” – rzuciła dziewczyna do chłopaka i zwolnili, by ich towarzyszka nadążyła za nimi do pobliskiego baru mlecznego. Ta przypadkowa scena przeniosła przeczytany tekst w realny wymiar niedzielnej Warszawy.
Z kolei o. Jan Kłoczowski, w rozmowie z Arturem Sporniakiem mówi o teologii wolności i poczuciu odpowiedzialności za to, co mamy. Wydaje się to jakąś nieodrobioną lekcją dla tych, którzy prowadzą krucjatę strachu i nienawiści wobec wszystkiego, co inne i niezrozumiałe. „Wiara nie jest przybyciem do bezpiecznego portu, jest wypłynięciem na ocean” – mówi dominikanin. No właśnie: jest ryzykiem zależności jednych od drugich, zawierzeniem. Kto się boi sztormu i nie potrafi zaufać drugiemu, nie zazna radości takiej podróży. Skoro na Nowym Świecie przypadkowo byłam świadkiem tamtego zdarzenia, i skoro ciągle spotykam ludzi, którzy „mają odwagę ryzykować”, czy mogę godzić się na coś mniej? ©