Wiara i mieczyk

Władza nadużywa ideałów. Albo wręcz je zdradza. Istnieje więc poważna obawa, że Kościół poniesie straty za samo przyzwolenie na zawłaszczenie swojej nauki przez niektóre partie. Tak jak na początku lat 90., kiedy, dzięki poparciu polityków, chciał zbyt szybko i gwałtownie uzyskać należną sobie pozycję w życiu publicznym.

04.12.2005

Czyta się kilka minut

W Polsce doszło do dramatycznej zmiany: powoli zawiesza się obowiązujący tak u nas, jak i w innych krajach pokomunistycznych przez ostatnie 10-15 lat, konsens liberalno-demokratyczny. Liberalny nie w sensie ekonomicznym, tylko uznania wartości, o które Polacy walczyli w latach komunizmu, np. praw człowieka, tolerancji (religijnej, obyczajowej, światopoglądowej), zasad konstytucjonalizmu stojących ponad władzą, społeczeństwa otwartego, pluralizmu mediów. Wielkie siły polityczne zgadzały się co do tych zasad; odrzucały je zaś jedynie niektóre ugrupowania skrajnej prawicy.

Obecnie, w wyniku przemian społecznych i procesu politycznego, a głównie ciągu na władzę niektórych ugrupowań po prawej stronie, konsensus zaczyna pękać. Pojawiają się coraz silniejsze grupy polityczne odrzucające zasady demokracji, ograniczonej prawem i prawami człowieka. Te grupy wygrały ostatnie wybory. Czy znowu dojdzie do sytuacji, kiedy będziemy musieli walczyć o prawa człowieka? Na pewno tej władzy trzeba patrzeć na ręce, organizować ugrupowania już nie tylko polityczne, ale społeczne i obywatelskie dla obrony wolności przed neokomunizmem konserwatystów.

Chuligani o wolności

Grozi nam, jako państwu i społeczeństwu, ukościelnienie. A Kościołowi nadużycie jego nauki i autorytetu. Część spektrum politycznego, przede wszystkim Prawo i Sprawiedliwość oraz Liga Polskich Rodzin, zaczyna przymusem wcielać w życie zasady i nakazy moralne dotyczące np. spraw obyczajowych, dotychczas propagowane przez Kościół. Ten przeciwko zawłaszczeniu, jak też powoływaniu się na swój autorytet czy pamięć zmarłego Papieża, przynamniej dotychczas, nie zaprotestował. A przecież konsens liberalno-demokratyczny nie spychał do getta ani nie dyskryminował chrześcijańskich, czy konkretnie katolickich przekonań części opinii publicznej. Starał się jednak nie nadawać tym przekonaniom dominującego charakteru, ponieważ w demokratycznym państwie prawa nie powinno być na to miejsca.

Kiedy słuchałem informacji o rozpędzonym przez policję Marszu Równości w Poznaniu, bynajmniej nie obciążałem Kościoła za jego przebieg, choć w tle, oczywiście, unosiło się jego przekonanie, że “akty homoseksualne ze swojej natury są nieuporządkowane" i nigdy nie będą mogły liczyć na aprobatę z jego strony. Kościół ma prawo mieć takie poglądy. Co więcej, nikomu nie odmawia szacunku z powodu preferencji seksualnej i potępia jakiekolwiek przejawy dyskryminacji. To władza - w tym przypadku m.in. wojewoda wielkopolski i prezydent Poznania - myśli, że Kościół oczekuje zakazu manifestacji i jego wydanie jest zgodne z jego nauką. Mając zresztą ku temu podstawy, ponieważ demonstrację skrytykował poznański biskup pomocniczy Marek Jędraszewski. Otóż zakaz nie jest zgodny ani z nauką Kościoła, ani z Konstytucją. Chciałbym wierzyć, że zgody na manifestacje “Marsz Równości idzie dalej" są początkiem zmiany postawy prezydenta-elekta i jego formacji w tej kwestii.

Partia, rząd i parlament mogą jednak dążyć do zmiany Ustawy Zasadniczej, np. w taki sposób, by homoseksualiści nie mogli manifestować, a inni - jak najbardziej. Polska stałaby się wówczas pośmiewiskiem świata. Teraz doszło do tego, że o najważniejszych dla demokracji wolnościach - wypowiedzi i demonstracji - zdecydowali chuligani i przeciwnicy takich zgromadzeń. Zwyciężyli ci, którzy krzyczeli: “pedały do gazu" i “zrobimy z wami, co Hitler z Żydami". Zwyciężyli, za przyzwoleniem władzy. Mimo że, wznosząc takie okrzyki, popełniali przestępstwo, a uczestnicy nielegalnego zgromadzenia popełniali tylko wykroczenie.

Atmosfera przyzwolenia

Czy zresztą możemy się dziwić zachowaniu poznańskich koniunkturalistów? Przyjrzyjmy się wpierw, co się dzieje na szczytach władzy. Jakie emocje i poglądy budzą swymi wypowiedziami np. Lech Kaczyński, który jako prezydent Warszawy zakazał manifestacji pół roku temu (łamiąc Konstytucję), czy inni politycy PiS-u, zapowiadający a to odnowę moralną narodu, a to zaostrzenie kar? Nie reagują jednak, gdy dochodzi do złamania prawa przez chuliganów. To jest zielone światło dla “czarnej sotni" i jakiejś formy neofaszyzmu. Przypuszczam, że rządzący wcale tego nie chcą, może nawet mają najczystsze przekonania, ale są moralnie odpowiedzialni za obudzenie tego rodzaju nastrojów i wystąpień. Tak jak gen. Wojciech Jaruzelski jest odpowiedzialny za wszelkie nadużycia władzy i łamanie praw, jakiego dopuścili się milicjanci ośmieleni do takich działań wprowadzeniem stanu wojennego. Zresztą, właśnie za to bracia Kaczyńscy chcieli postawić Jaruzelskiego przed sądem.

Nie mnie sądzić, czy jest to zmartwieniem Kościoła, ale na pewno państwa i jego obywateli, że rząd państwa demokratycznego i światopoglądowo pluralistycznego (choć ogromną jego część stanowią członkowie Kościoła katolickiego, skądinąd też przecież podzielonego na różne opcje) udzielił silnego poparcia jednej rozgłośni i telewizji katolickiej powołującej się na Kościół. Żeby było jeszcze dziwniej - mediom, z którymi sam Kościół ma kłopoty. To jest nadużycie władzy, bo żaden rząd nie może faworyzować jednych mediów prywatnych, kosztem innych; nawet jeżeli, jak lubi władza, w “wybranych mediach" może mówić, co chce, nie narażając się na niewygodne pytania. Wygląda to zresztą na obrażanie się na media publiczne, które dopóki nie będą “nasze w całości" - są nieinteresujące. No i przede wszystkim władza pokazała rzeczywiste poglądy i postawy, jak odbiegają one od przedwyborczych obietnic i pozorów.

Dążenie z kolei do podporządkowania sobie mediów publicznych przez PiS - czego najbardziej jaskrawym przykładem jest wypowiedź jednego z polityków tej partii, że “chcą mieć bardzo silny wpływ na media, mimo że będzie krzyk i hałas się podnosił" - nie jest już żadnym “upolitycznianiem telewizji", ale wprowadzaniem porządków komunistycznych. Nie bez powodu mówiłem już parę razy, że dekomunizację należy rozpocząć od braci Kaczyńskich, w których głowach jest sporo komunistycznego śmiecia, m.in. dążenie do rozszerzenia uprawnień władzy wykonawczej, konkretnie prezydenckiej, i naruszenia równowagi władz; nietolerancja moralna i narzucanie swoich zasad; powoływanie spec-komisji i podkomisji sejmowych ds. służb specjalnych, a także przekonanie, że zwycięzcy w wyborach stoją ponad prawem i decydują o zawartości mediów publicznych. Dlatego też trudno nie zauważyć, że rząd, zajmując stanowisko ideologiczne w sprawach, które należą do porządku pluralistycznego (np. podejście do homoseksualizmu, zapłodnienia in vitro), skompromitował państwo. Bo w przypadku takich kwestii państwo nie powinno i nie może zajmować stanowiska po którejkolwiek stronie.

To trochę przerażające, bo przecież już mamy silne państwo, a do władzy doszli ludzie, którym marzy się jego dalsze umacnianie.

Przykleić się do autorytetu

Zawsze żyli ludzie, lubiący zadzierać głowy do góry, by dowiedzieć się, co by władzę najbardziej ucieszyło... Za komunizmu działała przynajmniej silna presja społeczna wykluczająca nadmierną kolaborację z systemem. Teraz takich granic nie ma: zabawa w odczytywanie rzekomych myśli i życzeń z jednej strony Kościoła, z drugiej zwycięzców, rozkręca się coraz bardziej. Tym bardziej politycy powinni narzucić sobie jakieś samoograniczenia. Ale w tej chwili to już chyba tylko pobożne życzenia. Sprawa rehabilitacji Jacka Kurskiego przekonuje, że nagradza się już nie tylko wiernych, ale po prostu szubrawców. Na dodatek robi to partia, która szła do władzy pod hasłem budowy odnowionej moralnie IV RP i przy każdej nadarzającej się okazji podkreśla przywiązanie do Kościoła (bo czemu miało służyć przekazywanie w mediach informacji, że przed głosowaniem nad wotum zaufania rząd uczestniczył we mszy?).

Państwa laickiego potrzebujemy wszyscy. Przede wszystkim wierzący, ponieważ wiara oparta o miecz jest zawsze słabsza i złudna. Taka wiara traci autorytet. Potrzebują go też ci obywatele, nawet gdyby ich było niewielu, którzy nie wierzą lub należą do mniejszości wyznaniowej. Laickości potrzebuje państwo, które jest od realizowania innych celów niż propagowanie jakiejkolwiek religii. Te dwa porządki - boski i ziemski - nie powinny się mieszać.

A gdyby jednak zaczęły się mieszać i Kościół dał sobą powodować, pozwalając “przykleić się" do siebie jednemu z ugrupowań? Najpierw stracą aprobatę społeczną partie (w Polsce regułą jest, że dzieje się to co cztery lata). Potem straci Kościół.

Nie wierzę jednak, że do tego dojdzie. Po 1989 r. Kościół otrzymał już chyba wszystko: majątek, konkordat, ustawy. A do stracenia ma dużo więcej: z niczym nieporównywalny autorytet.

Prof. WIKTOR OSIATYŃSKI jest specjalistą z zakresu prawa konstytucyjnego i praw człowieka. Ostatnio wydał “Rzeczpospolitą obywateli" (2004).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 49/2005