Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
W ubiegły wtorek samobójstwo na sali sądowej próbował popełnić Sciapan Łatypau, w 2020 r. uczestnik demonstracji, od dziewięciu miesięcy bezprawnie trzymany w areszcie. Był to dramatyczny protest przeciw groźbom kierowanym wobec jego bliskich, by zmusić go do przyznania się do „winy”. Dzień później upubliczniono informację, że zatrzymane w marcu trzy aktywistki polskiej mniejszości – Irena Biernacka, Maria Tiszkowska i Anna Paniszewa – zostały wydalone do Polski. W areszcie nadal przebywają Andżelika Borys i Andrzej Poczobut z kierownictwa Związku Polaków na Białorusi, którzy nie zgodzili się na wyrzucenie z kraju. Kontakt z obojgiem jest ograniczony, gdyż służba więzienia utrudnia korespondencję. Ofiarą takich represji padł również Dzianis Iwaszyn, grodzieński dziennikarz, od ponad trzech miesięcy bezprawnie pozbawiony wolności – jego ostatni list dotarł do żony w końcu kwietnia.
Największe wrażenie zrobił jednak „wywiad” Ramana Pratasiewicza, którego reżim dopadł, zmuszając do lądowania samolot z Aten do Wilna. Media państwowe pokazały, jak przyznaje się do „winy”, nie zostawia suchej nitki na opozycji i wyraża szacunek do Alaksandra Łukaszenki. Skojarzenia z samokrytyką więźniów podczas procesów stalinowskich narzucają się same. Nie ma wątpliwości, że Pratasiewicza poddano naciskom fizycznym (ślady widać było na jego ciele) i psychicznym. Prawdopodobnie grożono też zrobieniem krzywdy jego partnerce Sofii Sapiedze. Jedna z osób, które wydał, a która po wyemitowaniu „wywiadu” ratowała się ucieczką z Białorusi, napisała: „Żadnych pretensji do Pratasiewicza nie ma i być nie może. Zakładników się nie osądza”. ©
Czytaj także: Wojciech Konończuk: Łukaszenka kontratakuje