Węgry: szanse i pułapki

Węgierski film stał się oczkiem w głowie włodarzy polityki kulturalnej jeszcze w połowie lat 60., po pierwszych sukcesach na Zachodzie. Rodziły się wielkie dzieła, dziś uznawane za klasyczne. Po zmianie ustroju wielu artystów dotknął nie tyle nawet kryzys twórczy, ile kryzys tożsamości.

07.08.2005

Czyta się kilka minut

Kadr z filmu "Kontrolerzy" Nimróda Antalla /
Kadr z filmu "Kontrolerzy" Nimróda Antalla /

Skończyło się zarówno zapotrzebowanie na popieranego przez władze “ambasadora kultury", jak i na wiecznego opozycjonistę. Na początku lat 90. kinematografia węgierska nie była też przygotowana do zmierzenia się z prawdziwym rynkiem. Pojawiła się nieznana dotąd alternatywa. Każdy, kto zabierał się za robienie filmu, musiał postawić sobie pytanie, czy chodzi mu o komercję, czy o sztukę.

W połowie lat 90. na Węgry zawitały multipleksy, i to w nieco większej liczbie niż ta, którą uzasadniałoby realne zapotrzebowanie. Sieć kin artystycznych dopiero się tworzyła, a nowe firmy, dystrybuujące filmy artystyczne, znalazły się w niepewnej sytuacji biznesowej, politycznej i własnościowej.

Multipleksy przynosiły spektakularne zyski, wypracowane przez świeżo zadomowione firmy rozprowadzające filmy amerykańskie. Nieźle też się mieli dotychczasowi dystrybutorzy państwowi; głównie dlatego, że sprzedali setki kin, łącznie z budapeszteńskim Domem Kina, a wartość tej nieruchomości była olbrzymia. Podobny los spotkał zresztą mniejsze wytwórnie oraz studia filmowe. Powody były racjonalne: zmniejszyła się liczba zamówień produkcyjnych, studia były przestarzałe, a tymczasem siedziby tych instytucji, usytuowane zazwyczaj w modnych dzielnicach Budapesztu, miały dużą wartość na rynku nieruchomości.

Nowe drogi

W tym samym czasie wiele zmieniło się - na szczęście - w tematach kina węgierskiego. Pod koniec lat 90. młodsze pokolenie reżyserów rozpoczęło (zakończony sukcesem) proces rozliczania się ze “starą tożsamością" rodzimego kina. Pojawiły się nowe drogi artystycznego wyrazu. Część młodych zaczęła kręcić filmy alternatywne, kładąc akcent na eksperymenty - czasem nawiązujące do tradycji węgierskiej szkoły filmowej, np. Miklósa Jancsó czy Béli Tarra. Tą drogą poszli György Pálffi, Kornél Mundruczó, Benedek Fliegauf. Inni postanowili stworzyć kultowe kino wschodnioeuropejskie o aspiracjach światowych.

Pomocą miała służyć, stworzona zadziwiająco szybko, Fundacja Filmu Węgierskiego (MMA). Filmy powstawały przy jej wsparciu, ale dystrybuowano je w multipleksach. Zakładano, że każdy obraz obejrzy przynajmniej sto tysięcy widzów. Choć zamierzenie wydawało się karkołomne, okazało się, że system wsparcia przynosi efekty: jeśli producent postawi na właściwego konia, produkcja przyniesie milionowe zyski; jeśli nie przekroczy zalecanego progu oglądalności, to i tak koszta produkcji zostaną pokryte za pomocą dotacji.

Czym jest rodzime kino kultowe z ambicjami “światowymi", dobrze pokazują “Kontrolerzy" Nimróda Antalla. Wspomnieć przy tym trzeba, że przedstawiciele Fundacji odmówili tej produkcji dofinansowania, uważając - niesłusznie - że w jej przypadku nie sposób osiągnąć zakładanej oglądalności. Bo Fundacja, przy licznych zaletach, ma jedną wadę: skłonność do decyzji paternalistycznych. Filmowcy uważają jednak, że nie ma lepszego systemu dofinansowywania rodzimej kinematografii: warto go reformować, ale nie wolno doprowadzić do jego likwidacji czy zastąpienia czymś innym.

Za rządów poprzedniej koalicji padła propozycja stworzenia narodowego centrum filmowego, które w założeniu miało funkcjonować sprawniej niż skomplikowany system fundacyjny. Projekt nawiązywał do wzorców francuskich, jednak węgierscy twórcy preferowali model brytyjski lub niemiecki. Scentralizowana instytucja, wyposażona w niejasne prerogatywy, a na dodatek usytuowana blisko władzy, nie budziła zaufania.

Z drugiej strony, Fundację zaatakowała grupa młodych reżyserów, kwestionując równość szans. Podziały narastają: osobną grupę interesów tworzą producenci i twórcy filmów artystycznych, osobną - autorzy produkcji popularnych, jeszcze inną - ludzie młodzi, którzy swoją karierę zaczęli już po upadku komunizmu. Ci ostatni występują przeciw starszym reżyserom i producentom, wśród których są także ci, którzy prywatyzowali dawne państwowe studia filmowe i którzy do dziś wykorzystują kapitał dawnych znajomości i politycznych zależności.

"W rodzinie"

Kino lat 60., 70. i 80. tworzono na Węgrzech głównie dla inteligencji. Jego wartość mierzono miarą politycznej odwagi. Od innych, znakomitych kinematografii wschodnioeuropejskich różniło się ono tym, że głównym nośnikiem owej odwagi była tu metafora obrazu, wizualna wieloznaczność, mająca uśpić czujność cenzury. Film węgierski charakteryzował się raczej emocjonalnym obrazem niż emocjonalnym tekstem, więcej w nim było liryki niż dramatu. Od autora scenariusza ważniejszy był operator i montażysta.

W rezultacie powstawały dzieła wybitne, jednak były też ofiary takiego myślenia, np. węgierska szkoła aktorska. Rola aktora w filmie, którego punkty centralne stanowiły “metafora obrazu, liryczność, dokumentaryzm", bardzo się dewaluowała, aż do lat 90., kiedy okazało się, że kino popularne, nastawione na sukces, można zbudować w oparciu o lokalną gwiazdę znalezioną w węgierskiej szkole aktorskiej. Aktor, reżyser i scenarzysta Róbert Koltai jako pierwszy sięgnął do tradycji komedii i kabaretu węgierskiego z lat 30., kiedy obok obrazu funkcjonowało także słowo. Wkrótce okazało się, że dzięki dobrym puentom, humorystycznym sytuacjom, ale przede wszystkim dzięki miejscowym ulubieńcom film węgierski odnalazł drogę do publiczności.

W połowie lat 90., wraz z uchwaleniem nowego prawa medialnego, pojawiły się wielkie telewizje prywatne. Dwóch nadawców naziemnych i liczne ogólnokrajowe sieci kablowe w ciągu paru lat zmieniły sposób, a przede wszystkim tempo promowania gwiazd. Każdy przedsiębiorca z branży filmowej, który stara się o sukces w multipleksach, spokojnie może im zawierzyć.

Prawo medialne z założenia zobowiązuje zarówno nadawców prywatnych, jak i całą telewizję do materialnego wspierania rodzimego przemysłu filmowego. Obowiązek ten staje się często polem gry. Najpopularniejszą metodą jest zakwalifikowanie własnego programu rozrywkowego jako komedii czy filmu dokumentalnego, dzięki czemu ustawowo nakazane wsparcie finansowe zostaje “w rodzinie". Podobną możliwość stwarza sponsorowanie sztuk popularnych, o których wiadomo, że odniosą sukces. Telewizje bronią się przed przekazaniem pieniędzy Fundacji, co pomogłoby dofinansować “nierynkowe" filmy artystyczne.

Producent "lobbysta"

Media publiczne stoją na granicy bankructwa. W Telewizji Węgierskiej powstawały kiedyś wartościowe, dziś już klasyczne filmy telewizyjne i teleturnieje. Pracowały dla niej tuziny reżyserów. Po tym wszystkim nie ma dziś śladu, choć w ostatnich latach Krajowa Rada Radia i Telewizji (ORTT), powołana do życia przez prawo medialne, przeprowadziła kilka ostrożnych eksperymentów, próbując z własnych źródeł sfinansować konkursy na tradycyjne teleturnieje czy krótkie seriale telewizyjne. Powstały produkcje wartościowe, ale to zaledwie kropla w morzu oper mydlanych importowanych z Ameryki Południowej.

Od półtora roku obowiązuje ustawa, która próbuje regulować relacje między filmem a telewizjami, zaprowadzić porządek w stosunkach własnościowych filmów produkowanych na koszt państwa przed zmianą ustroju. Te filmy - jako narodowa spuścizna kulturalna - mają stać się własnością Węgierskiego Narodowego Archiwum Filmowego.

W jaki zatem sposób można na Węgrzech sfinansować film? Według opinii pesymistów jest to trudne, ponieważ zawód “producenta", w zachodnim rozumieniu tego słowa, dotąd się nie rozwinął. Największym być może zyskiem z nowej ustawy jest stworzenie możliwości dużych odpisów podatkowych dla firm sponsorujących rodzime filmy. Choć nie widać jeszcze efektów: większość kosztów rodzimej produkcji nadal opłacana jest przez MMA, a zatem pośrednio przez państwo. Innymi słowy: węgierski producent to w rzeczywistości tylko “lobbysta", który puka do drzwi państwowych urzędów. Nieliczni tylko inwestują w filmy pieniądze banków czy innych firm albo ryzykują własnymi środkami.

Jeśli chodzi o wykorzystywanie europejskich źródeł finansowych, większe doświadczenie mają filmowcy z innych krajów wschodnioeuropejskich - w tym Polacy. Podobnie jest z pracami zleconymi przez producentów zachodnich czy amerykańskich: rzuca się w oczy zaniechanie potrzebnych inwestycji, zagmatwane stosunki własnościowe studiów filmowych, przeciągająca się prywatyzacja. Dlatego też np. Czechy przyjmują znacznie więcej zagranicznych produkcji filmowych niż Węgry. Należy tylko mieć nadzieję, że w położonej na zachód od Budapesztu gminie Etyek dojdzie do realizacji zakrojonej na olbrzymią skalę inwestycji: Amerykanie chcą tu zbudować zespół studiów filmowych.

***

Każdego, komu film jest bliski, cieszy uchwalenie nowego prawa filmowego. Duże oczekiwania budzą planowane gwarancje dla produkcji filmowej. W krótszej perspektywie reżyserzy bardziej wierzą jednak w obietnice kolejnych premierów, w przejrzyste rozpatrywanie wniosków dotyczących materialnego wsparcia kinematografii. Tutaj widać bowiem konkretną, policzalną kwotę, o którą można się ubiegać (zwłaszcza przed wyborami).

Pesymista zapyta: co z tego, że uchwalono prawo filmowe, jeżeli realizacja danego obrazu nadal zależeć będzie od jakiejś partii albo polityka? Optymista widzi to inaczej: ufa, że dawne odruchy zanikną, nie interesuje się personalnymi obietnicami. Szybko się okaże, który z nich ma rację.

Przeł. Piotr Kowalczyk

TIBOR HIRSCH jest historykiem filmu i krytykiem, współtwórcą strony internetowej www.filmtortenet.hu. Mieszka w Budapeszcie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 32/2005