Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Nie jestem typowym wałbrzyszaninem. Pochodzę z tzw. porządnej rodziny: mama - prawnik, dyrektor Izby Skarbowej; ojciec - 20 lat w MO/Policji (opisywany w tekście Stary Zdrój to była "jego" dzielnica na przełomie lat 70. i 80., do dziś witają go tam z szacunkiem); był "gliniarzem", który zakładał w MO "Solidarność". Sam skończyłem prawo na Uniwersytecie Adama Mickiewicza w Poznaniu, od 10 lat jestem wykładowcą akademickim, mieszkam z żoną i córką pod Poznaniem. Taki model powieliło wielu moich kolegów ze znakomitego I LO w Wałbrzychu, którzy zostali lekarzami, adwokatami, sędziami czy wykładowcami we Wrocławiu, Poznaniu czy Warszawie. Jednocześnie jednak wszyscy zawsze wracają do Wałbrzycha, chcąc naładować akumulatory. To miasto ma w sobie nieprzeparty urok i kiedy tam jestem, a nadal mam tam rodzinę, zawsze pokazuję żonie i córce miejsca mojego dzieciństwa i zabaw. To miasto, ów niemiecki Waldenburg/Walbritz (do 1742 r.), to niesamowite połączenie terenów postindustrialnych ze wspaniałą przyrodą, architekturą (trzeba umieć ją odkryć), przepięknymi widokami. To moje miejsce na ziemi, gdzie czuję się bezpiecznie, choć wiem, że poziom przestępczości jest nie mniejszy niż gdzie indziej. Mój Heimat, lepszy czy gorszy, ale mój i wcale nie taki, jak go przedstawiono w telewizji czy filmie "Komornik" Feliksa Falka. To miasto może biedne i zapomniane, ale godne lepszej przyszłości. Wierzę, że będzie mu ona dana.
MAX STANULEWICZ (Poznań)