W Jezioranach

Młodym się wydaje, że rodząc się tu, nie mogli gorzej trafić. Stąd się raczej ucieka. Ale są i tacy, co przyjeżdżają.

23.10.2017

Czyta się kilka minut

Droga do Jezioran, Kiersztonowo, 2016 r. / Droga do Jezioran, Kiersztonowo, 2016 r.  / PAWEŁ OLESZCZUK / EAST NEWS
Droga do Jezioran, Kiersztonowo, 2016 r. / Droga do Jezioran, Kiersztonowo, 2016 r. / PAWEŁ OLESZCZUK / EAST NEWS

Droga odbija od asfaltu jeszcze przed tablicą „Kiersztanowo”. Potem biegnie pośród pól i pastwisk, po lewej mijając schowane za szpalerem niskich drzew gospodarstwo. Do Lefevre’ów trzeba iść jeszcze kilkadziesiąt metrów i skręcić w prawo. Owce widać z daleka, więc zakrętu nie da się pomylić. Gdyby zacząć je liczyć, wyszłoby około sześćdziesięciu, ale rozleniwione życiem w mieście oko gubi się już w drugiej dwudziestce. Gospodarstwo nie ma bramy, a obejście nosi ślady intensywnego życia: rower gotowy do jazdy, siano usypujące się ze stodoły, kury plączące się pod nogami. Widać wystarczą trzy lata życia na wsi, by wyglądało, jakby się tu było od zawsze.

– To był 8 lipca 2014 r. Pusty dom w stanie surowym. Za łazienkę służył prysznic, który przenosiliśmy z miejsca na miejsce – mówi Magda Lefevre, warszawianka, którą życie rzuciło najpierw do Francji, a potem tu, siedem kilometrów od warmińskich Jezioran. – Przyszła zima, a my nie mieliśmy nawet kuchni. Zrobiliśmy tylko pokoje dla dzieci na piętrze. Sami spaliśmy na rozkładanej kanapie ustawionej w dużym pokoju na parterze. To były spartańskie warunki. No, ale mimo to byliśmy szczęśliwi. Wcześniej mieliśmy wysoki komfort życiowy. Nie tylko materialny, bo dużo korzystaliśmy z dóbr kultury. A tu zamieniliśmy to wszystko na życie duchowe i rodzinne. Od pierwszych dni zaczęliśmy być razem, a nie tylko mijać się w pośpiechu – wspomina.

To „wcześniej” było pod Paryżem. Jej mąż Stéphane, spolszczony Francuz, pracownik korporacji, w samochodzie spędzał cztery godziny dziennie. Dorastanie dzieci widział głównie przez pryzmat coraz większych butów, które trzeba było im kupować. Więc gdy Magda zaczęła chorować, oboje uznali, że czas na zmiany. Ziemię w Kiersztanowie już mieli. Kupili ją kilka lat wcześniej z myślą o emeryturze. Znali Warmię, co roku wakacje spędzali w Klekotkach za Morągiem. I nagle postanowili, że będzie ona lepszym od Paryża miejscem na dom, i to już teraz.

Ziemia niczyja

Słysząc o Jezioranach, ludzie reagują wspomnieniem słuchowiska radiowego. Polskie Radio nadaje je nieprzerwanie od niemal 60 lat (1 października wyemitowano odcinek nr 2924). Ale to nie te Jeziorany. Tamte, wiejska odpowiedź na zawiłe losy miastowych Matysiaków, są zmyślone. Domalowano je zresztą do mapy pogranicza Mazowsza i Lubelszczyzny, niedaleko Puław.

Te prawdziwe, w powiecie olsztyńskim, raczej w mediach nie goszczą. Trzy czwarte powierzchni gminy pokrywają pola uprawne, jest trochę lasów i kilka jezior niespecjalnie działających na wyobraźnię turystów. Największe z nich, Luterskie, nawet w sierpniu potrafi przy ładnej pogodzie świecić pustkami. Osiem tysięcy mieszkańców, trzy tysiące w miasteczku, reszta w okolicznych wsiach. Jedna Biedronka, kilka lumpeksów, remiza ochotniczej straży pożarnej wyglądająca jak po apokalipsie, do tego gotycki kościół i resztki średniowiecznych murów.

Turystów kusić można tylko ciszą i spokojem. Kto daje radę, żyje z rolnictwa, choć dominuje to wielkoobszarowe. Kiedy w sezonie jedziesz rano do miasta, widzisz rolnicze potwory ścinające połacie rzepaku. Gdy wracasz po południu, w tym samym miejscu rzepak jest już zasiany na nowo. Pracy poza rolnictwem nie ma prawie wcale, chyba że szukać jej w Olsztynie. Więc nie ziemia obiecana, lecz raczej – niczyja. Ani zachód, ani wschód.

– Ludzie stąd po prostu wyjeżdżają. Młodym się wydaje, że nie mogli gorzej trafić. Nikt nie widzi zalet tego miejsca – mówi Marcelina Mikułowska z Fundacji Revita Warmia z siedzibą przy głównym placu miasteczka. Statystyki potwierdzają jej obserwacje. Gmina się wyludnia.

Stéphane mówi po polsku płynnie, choć z wyraźnym akcentem: – Kiedy powiedzieliśmy rodzinie i znajomym, że przenosimy się na Warmię, wszyscy pukali się w czoło. A Magda pytała, czego mi będzie najbardziej brakować po wyprowadzce z Francji. Pomyślałem, że wina i serów. Więc ona na to, że dobre wino uda się zdobyć, a sery mogę robić sam. I tak wymyśliliśmy sposób na życie. Wtedy nie miałem jeszcze pojęcia o serowarstwie, wiedziałem za to, jak ser ma smakować, w końcu jestem Francuzem.

Do nauki podszedł kompleksowo. Naczytał się książek o hodowli owiec, potem na rok zatrudnił się w lokalnej owczarni. Dzięki temu w Polsce mogli ruszyć z kopyta.

Wszystkie ich owce to rasa Lacaune, z których mleka powstaje słynny roque- fort. Tu, pod Kiersztanowem, z uwagi na prawo unijne dotyczące pochodzenia geograficznego produktu, nie mogą używać tej nazwy, ale to w gruncie rzeczy bardzo podobny ser. Produkuje się go według starych receptur francuskich. Goście dostają do degustacji m.in. ser posypany popiołem drzewnym, suszoną papryką lub kawałkami fig. A gospodarze z roku na rok działają na coraz większą skalę, rozmnażają owce, których docelowo chcą mieć 120. Czasem wożą sery do Warszawy. I zdobywają pierwsze nagrody na festiwalach kulinarnych.

– Tubylcy? Na początku głównie nas obserwowali, z czasem sporo pomagali, ale raczej nie widzieli tu dla nas przyszłości – śmieje się Magda. – Za to teraz ­Stéphane'a szanują podwójnie, bo nie dość, że przetrwał zimy i się nie poddał, to jeszcze metodą prób i błędów osiągnął sukces.

A dzieci? – Córka chodzi do szkoły w Jezioranach, syn do liceum w Olsztynie. Dowozimy je, to kawałek, ale i tak spędzamy w samochodzie o wiele mniej czasu niż wtedy, gdy mieszkaliśmy pod Paryżem. A praca w polu jest fajna, choć fizycznie wykańczająca. W sezonie o dziewiątej wieczorem nie mamy już siły na nic – dodaje.

Przekonać bankiera

Marcelina Mikułowska miała do Jezioran bliżej niż Lefevre’owie. Pochodzi z Olsztyna, gdzie przez lata zajmowała się projektowaniem przestrzeni miejskiej. I chyba trochę na przekór temu, że stąd się raczej ucieka, postanowili z mężem pokazać, że można inaczej. Od czterech lat prowadzą przy jeziorańskim rynku galerię sztuki połączoną z kawiarnią.

– Zdobyliśmy na nią chyba najatrakcyjniejszy lokal w mieście – opowiada. – Kiedy miasto ogłosiło przetarg, okazało się, że oprócz nas lokalem zainteresowany jest też bank, a raczej właściciel franczyzy. W dużych miastach wiedzą, że kiedy bank zajmuje przestrzeń przy rynku, wokół wszystko umiera. W małych niekoniecznie. Na dwa dni przed przetargiem zadzwoniłam do człowieka z tego banku i przez 15 minut tłumaczyłam mu, jak ważne jest, żebyśmy to my wzięli ten lokal. Okazał się mądrzejszy od władz miasta i wycofał się z przetargu. Dziś mieszkańcy doceniają fakt, że płacimy normalny komercyjny czynsz i trwamy, choć galeria nie jest dochodowa. Na początku pytali: „Przetrwacie zimę?”, a teraz słyszę: „Nasza galeria już czwarty rok z nami”. Bo dla ludzi ważne jest, że coś się otwiera i nie znika od razu. Że mogą komuś czy jakiemuś miejscu zaufać.

Galeria Revita sprawiła, że i w samych Jezioranach coś się zadziało. Zaczęli od zajęć dla młodzieży. Przez kilka lat co weekend organizowali warsztaty z rzemiosła, ceramiki, rękodzieła. Przychodziła najtrudniejsza młodzież. Dziś Mikułowska mówi o nich: „nasze dzieciaki”. Potem były plenerowe warsztaty malarskie, m.in. u Lefevre’ów czy w sąsiadującej z nimi Osadzie Dębowo. Uczestnicy malowali, ale też oglądali, jak żyją jeziorańscy imigranci. W międzyczasie przy wsparciu burmistrza Jeziorany wpisano na światową listę cittaslow. To idea wywodząca się z narodzonego we Włoszech ruchu slow food. Wciągając na swoje sztandary ślimaka, powolne miasta deklarują troskę o lokalne tradycje i pozamaterialny dobrobyt mieszkańców. Na całym świecie jest ponad 230 miast citta­slow, w Polsce ponad 20, z czego większość na Warmii.

Ale chyba najbardziej widocznym skutkiem działalności Revity jest społeczna mapa turystyczna. Na starą pruską mapę naniesiono kilkadziesiąt lokalnych biznesów. Najwięcej jest na niej tych związanych z agroturystyką, są stajnie, mobilna restauracja, pracownia sztuki użytkowej, naturalne spa, pasieka, szkółka bylin. Większość prowadzona przez przyjezdnych.

– To, że wierzymy w ten region, w folderze przypadkiem napisaliśmy z błędem ortograficznym, przez „ż”. Ale ja powtarzam, że to po prostu inna wiara – śmieje się Mikułowska. I dodaje, iż mapa będzie rozwijana, bo co rusz ktoś znajomy prosi ją o pomoc w znalezieniu działki w okolicy.

Pszczoły z przypadku

Sobota, dziewiąta rano. Placyk przed galerią, z którego w dni powszednie korzystają pekaesy, zastawiony samochodami. Rejestracje olsztyńskie, ale i sporo obcych, m.in. podlaskich i warszawskich. Auta upchnięte jedno obok drugiego. Zwalniane miejsce natychmiast zajmuje ktoś nowy. W narożniku kilkanaście kramików: miody („Jak smakuje łąkowy? Co roku inaczej”), sery, masło, wypieki, trochę rękodzieła. Za dwie godziny prawie wszystko będzie już sprzedane. Ekotarg organizowany jest w każdą sobotę od połowy czerwca do połowy września. To trochę tak, jakby co tydzień do Jezioran zjeżdżały się wszystkie biznesy ze wspomnianej wcześniej mapy.

– Brakuje tylko muzyczki, żeby jakiś zespół chciał grać i śpiewać. Raz był gramofon i wyszedł z tego zupełnie inny weekend – mówi przedstawicielka galerii.

Przed galerią sztuki i kawiarnią Revita przy rynku w Jezioranach, 2016 r. // RAFAŁ A. MIKUŁOWSKI

 

– My, przyjezdni, spotykaliśmy się już wcześniej, ale na stopie towarzyskiej – opowiada Tomek Wysokiński z Siedliska Pasieka (tego od miodu łąkowego). – A potem otworzyła się Galeria Revita, zaczęliśmy siadać przy wspólnym stole, rozmawiać. Padały różne pomysły, które z czasem wcielaliśmy w życie. Więc ten ekotarg to inicjatywa ludności napływowej. A Revita stała się naszym samozwańczym animatorem. I dobrze, bo potrzebowaliśmy takiego lidera, który weźmie nas w garść i poprowadzi.

– Pamiętam, że gdy pod koniec naszego pierwszego sezonu na Warmii usiedliśmy razem w gronie znajomych, okazało się, że takich jak my jest tu 50 osób i prawie nikt nie pochodzi stąd. Wszyscy robią za to produkty regionalne lub prowadzą agroturystyki. Wtedy pomyśleliśmy, że może jednak wcale nie jesteśmy takimi dziwakami – dodaje Magda Lefevre.

W Siedlisku Pasieka wszystko jest stare, tylko nie właściciele. Tomek pochodzi z Olsztyna, ale swoją agroturystykę wymyślili razem z Martą na emigracji zarobkowej w Szkocji. Gospodarstwo ze zrujnowanym domem znaleźli przez internet.

– Chcieliśmy otworzyć bed and breakfast na brytyjską modłę – opowiada Tomek. – Fajne miejsce z noclegami i śniadaniami, a nie tylko wersalką, jak to wyglądało w większości agroturystyk. Na miejscu okazało się, że przeprowadzka nie będzie na wieś, lecz raczej do lasu, i to z małym dzieckiem i w ciąży z drugim. Kiedy w nocy skończył się opał, braliśmy latarkę i we dwoje szliśmy do drewutni. W krzakach tak się kotłowało, że człowiek bał się iść w pojedynkę.

W domu nie było kanalizacji ani nawet bieżącej wody. Posiłki gotowali na kuchni kaflowej. W pokoju, w którym za podłogę robił piach, postawili przenośną ubikację. Przywiezionych z emigracji pieniędzy nie wystarczyło na cały remont. Zaczęli więc od jednego pomieszczenia w chlewiku. Potem wszystko działo się powoli i własnymi siłami. Wprowadzili się w 2009 r., a dopiero dwa lata później skończyli główny remont. Dziś mówią, że ten czas przejściowy pozwolił im oswoić się z miejscem i że dzięki niemu kochają je o wiele bardziej, niż gdyby przyjechali na gotowe.

Tomek: – A pszczoły pojawiły się przypadkiem. Znajomy pozbywał się pasieki, i choć początkowo wcale nie mieliśmy takiego zamiaru, wzięliśmy ją od niego. Ten żart zmienił nasze życie. Miała być agroturystyka, a dziś mamy przede wszystkim pszczoły i przy okazji miejsca noclegowe – mówi. Razem z partnerką produkują miód, organizują też warsztaty pszczelarskie, uczą, jak zbudowany jest ul.

– To miejsce sprzyja pomysłom – to już Katarzyna Buze z Osady Dębowo, rzut beretem od owczarni Lefevre’ów. W 2009 r. kupiła razem z partnerem ziemię z paroma zrujnowanymi budynkami. To niby jeszcze Kiersztanowo, choć tak naprawdę samodzielna kolonia położona nad wsią. Kupienie jej było jak skok na główkę do nieznanej wody – pieniędzy wystarczyło, ale żeby się utrzymać, przez rok musieli żyć z tego, co sami wyprodukowali. A potem znajomy zapytał, dlaczego w tak pięknym miejscu nie organizują imprez i nie przyjmują gości.

Zaryzykowali. Wyremontowali stodołę, a w 2014 r. dogadali się z pierwszą parą klientów, którym wynajęli ją na wesele. Trzy lata później mieli już rezerwacje na prawie każdy weekend w cieplejszej połowie roku. Tylko dwie soboty od maja trafiły się wolne. Przyjeżdżają: Olsztyn, Warszawa, Poznań, Gdańsk, ale i Europa. Kiedy ślub brali młodzi Polacy z Luksemburga, wśród gości sporo było ich znajomych Pakistańczyków. Przysięgę składali w otoczeniu kur, kóz i koni, a bawili się pośród dorodnych jabłonek i żurawiowego klangoru dochodzącego z pobliskiej łąki, której nikt nie kosi.

Oprócz tabliczki z nazwą gospodarstwa agroturystycznego obok domu Katarzyny Buze wisi jeszcze jedna: „Sołtys”. Gospodyni została nim w wyniku ostatnich wyborów samorządowych w 2014 r.

– Poprzedni sołtys sprawował władzę przez 20 lat, miał swoich zwolenników, ale we wsi nic się nie działo. Któregoś razu mój partner rzucił dla żartu, żebym kandydowała. Namawiał, więc się zgodziłam. Miałam krótką, choć intensywną kampanię. Byłam pewna, że przegram, a wygrałam jednym głosem. Od tego czasu aktywnie działa nasza świetlica, którą wyposażyliśmy w nowe meble i urządzenia. Mamy nowy plac zabaw, bierzemy udział w jarmarkach regionalnych, jako Kiersztanowo wygrywamy też w lokalnych konkursach.

Będzie się działo

Kiedy skończyło się lato, a mieszkańcy gminy oczami wyobraźni widzieli już zimę, w Jezioranach nagle zrobiło się niespodziewanie tłoczno. 27 września do miasta przyleciał Andrzej Duda, a wraz z nim dziennikarze i kamery. Wszyscy podkreślali, że to pierwsza w historii gminy wizyta prezydencka.

„Prezydent Duda przywiózł do Jezioran nadzieję” – pisała „Gazeta Olsztyńska”. Rzeczywiście, słowa głowy państwa musiały być miodem na serca mieszkańców wyludniającej się okolicy: „Jest wiele zaniedbań na Warmii i Mazurach (...). Chcę zapewnić, że będziemy dbać o Polskę regionalną, o mniejsze miasta, które były do tej pory zapomniane. One nie będą zapomniane, należy im się wsparcie. Wierzę, że to wsparcie będzie też odczuwane tutaj, w Jezioranach. Wspólnie z państwem, mieszkańcami, sprawimy, że Jeziorany staną się jeszcze piękniejsze, będzie większa modernizacja, dbałość o środowisko, oczyszczalnie ścieków, że Polska będzie coraz bardziej atrakcyjna nie tylko dla nas, ale i dla gości z zagranicy”.

Kiedy Duda opowiadał o świetlanej przyszłości gminy, Kiersztanowo myślało raczej o teatrze. Na 15 grudnia tego roku zaplanowano premierę sztuki w reżyserii Stéphane’a Lefevre’a. Sceną będzie weselna stodoła pani sołtys. Zagra pół wsi, bo wielu jej mieszkańców poczuło niespodziewaną miętę do teatru. Na razie trwają próby. Repertuar – francuski. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 44/2017