Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Miejscowi obywatele skarżyli się, że po okolicy wałęsają się bezdomne lwy.
Na Nizinie Mazowieckiej (w odróżnieniu od rozległych nizin Serengeti) bezpańskie lwy trafiają się rzadko. Miałem wyjaśnić sprawę. Na miejscu poczułem się nieswojo. Tutejsi wyglądali na przerażonych. Ten lwa widział, ten lwa słyszał, a tamten słyszał, że ów widział. Gdy na sklepie gminnym znalazłem ogłoszenie: „Uwaga lwy! Prosi się obywateli o nie wychodzenie po zmroku”, podpisane przez komendanta policji, zrozumiałem, że rzecz jest poważna. Pobiegłem do komendanta. Zobaczyłem stół, dwa krzesła, maszynę do pisania, a za biurkiem smutnego człowieka o pomiętej twarzy, ledwie widocznej spod pomiętej policyjnej czapki.
Rzuciłem na blat legitymację prasową i ogłoszenie. Popatrzył na mnie z wyrzutem. – Pan przyjechał tu z Warszawy – wycedził. – Pan mnie będzie pytał o to ogłoszenie. Ja, proszę pana, wiem, że lwy u nas nie występują i że to wszystko nie ma sensu. A jeśli? A jeśli takie bydlę kogoś pożre? Jak ja spojrzę ludziom w oczy? Rozumie pan?
Policjant nie chciał ryzykować, choć lwy – dodam dla porządku – okazały się owczarkami kaukaskimi.
Ze zwierzętami nie ma żartów. Ostatnio, w 65. rocznicę proklamowania Chińskiej Republiki Ludowej, na placu Tian’anmen odbyły się uroczystości okolicznościowe. Zaplanowano podniesienie flagi oraz wypuszczenie w powietrze 10 tysięcy gołębi pokoju. Gdy coś dzieje się w pobliżu Tian’anmen, Chińczycy robią się bardzo podejrzliwi, więc każdy z gołębi został dokładnie sprawdzony. Funkcjonariusze zaglądali ptakom pod skrzydełka i pod ogonek. Dziś nawet gołąbki pokoju są na cenzurowanym.
Z powodu swojej dokładności władze chińskie zostaną niebawem wyróżnione przez MKOl możliwością organizacji zimowych igrzysk olimpijskich w 2022 r. Jedyny konkurent to miasto Ałmaty, inni się wycofali. Jedne kandydatury zabiły koszty, inne sprzeciw obywateli, a jeszcze inne mąż posłanki Marczułajtis. Ostatnie wycofało się Oslo, które miało już dość bezczelności panów z MKOl. Domagali się oni osobnych wejść na lotnisko i osobnych wyjść z lotniska, bankietu na koszt króla, pełnych barków i szczerych uśmiechów na powitanie, a także temperatury w pokojach, która miała wynosić dokładnie 20 stopni Celsjusza. Tego było za wiele nawet jak na spokojnych i tolerancyjnych Norwegów.
W Pekinie, w Ałmaty i w Soczi do takich żądań są przyzwyczajeni. A my musimy się przyzwyczajać, że niebawem nadejdzie czas na igrzyska w Pjongjangu. Wówczas pojawią się nowe dyscypliny – sprint do łask Kim Dzong Una oraz skoki przez 38. równoleżnik.
Nie wszystko, co wiąże się jednak z pokojem, należy malować w ciemnych barwach. Oto Pokojową Nagrodę Nobla dostali Hindus Kailash Satyarthi i Pakistanka Malala Yousafzai. Dostali za rzeczy najprostsze: on nie godził się z tym, żeby dzieci zmuszano do pracy niewolniczej, ona walczyła o to, by dziewczęta i kobiety w krajach islamskich mogły normalnie się uczyć. Malala pisała kiedyś na blogu, że jej smutno, bo nauczyciel zwolnił dzieci na ferie i nie powiedział, kiedy ferie się kończą: „Być może nigdy już nie pójdę do szkoły”.
Muszę powiedzieć, że ja osobiście – jako laureat Pokojowej Nagrody Nobla z 2012 r., którą wraz z resztą UE dostałem za „ponad 60-letni wkład w rozwój pokoju i pojednania, demokracji i praw człowieka w Europie” – jestem dumny. Moim zdaniem tym razem wyróżnienie trafiło w godniejsze ręce.
Chociaż liczyłem po cichu, że nagroda przypadnie mieszkańcom wyspy Lampedusa, którzy od lat przyjmują uchodźców z północnej Afryki. Albo redakcji „Nowej Gaziety”, której „nieznani” sprawcy od czasu do czasu mordują dziennikarzy. Szkoda też, że zapomniano o Mustafie Dżemilewie – przywódcy krymskich Tatarów, więźniu sowieckich łagrów, który drugi raz w życiu został banitą. Pierwszy raz w 1944 r. wyrzucał go z domu Józef Stalin, a drugi raz w tym roku Władimir Putin. Żeby było ciekawiej, obaj panowie, którzy wyrzucali Dżemilewa, byli nominowani do Pokojowej Nagrody Nobla (Stalin w latach 40., Putin teraz). Cóż, świat jest skomplikowany.
Dżemilew zaś nie ma co narzekać: dostał w tym roku Nagrodę Solidarności, a „Gazeta Wyborcza” zrobiła z nim sympatyczny wywiad. Na końcu rozmowy napisano: „Mustafa Dżemilew mimo 70 lat śmieje się jak ulicznik”.
Dżemilew to bardzo przyzwoity człowiek, choć śmieje się dziwacznie.