Unia wobec Europy Wschodniej

W kilku krajach byłego ZSRR dokonały się w minionych latach albo demokratyczne rewolucje (Ukraina i Gruzja), albo spokojne "zwroty na Zachód (Mołdawia). Mieszkańcy Białorusi, choć żyją w ostatniej "klasycznej dyktaturze na kontynencie, to jednak marzą o Europie. Co Unia Europejska może zrobić dla prozachodnich aspiracji i oczekiwań tych krajów? Czy w ogóle możliwa jest tu jakaś wspólna polityka wszystkich dwudziestu pięciu państw Unii? Dlaczego Wspólnota nie znalazła dotąd politycznej, gospodarczej czy choćby "tylko kulturalnej propozycji dla tych krajów? I jak te propozycje mogłyby wyglądać?Z takim pytaniem zwróciliśmy się do kilku zachodnio- i środkowoeuropejskich politologów, polityków i historyków, którzy zajmują się Europą, jej najnowszą historią i teraźniejszością, patrząc zarazem na ten problem z bardzo różnych perspektyw.Redakcja "TP.

Radio Zjednoczona Europa

Timothy Snyder

Staranie się o względy Unii Europejskiej w latach 90. było jakby braniem udziału w romantycznej komedii obyczajowej. Każde zbliżenie niosło frustrację, a każde rendez-vous - rozczarowanie. Tylko małżeństwo, a więc stała przynależność, mogła przynieść satysfakcję. Środkowoeuropejscy zalotnicy byli skłonni grać swe role w tej komedii przez 15 lat, które mijały po roku 1989. To Unia Europejska ustalała zasady w Maastricht i Kopenhadze, zaś szczerość krajów Europy Środkowej poddawana była kolejnym sprawdzianom. Zalotnicy bardziej niż chętnie akceptowali kolejne zniewagi, wiedząc, że ich wyśniony partner jest bogaty, potężny i - koniec końców - prawy. Unia Europejska nie podsycała ich starań, ale ostatecznie przyjęła oświadczyny.

Dziś komedia romantyczna pod tytułem "Powrót do Europy" sprawia wrażenie opowieści z innej epoki. Ukraińska Pomarańczowa Rewolucja przywodziła początkowo na myśl starą fabułę, lecz z chwilą, gdy ukraińska klasa polityczna zbłądziła znów na ścieżki opóźnień i korupcji, happy end odsunął się w daleką przyszłość. Widać wprawdzie zachęcające zmiany polityczne w Mołdawii i oznaki rozwoju opinii publicznej na Białorusi, jednak żaden z tych krajów nie jest wiarygodnym kandydatem do członkostwa w Unii Europejskiej. Jednakże w interesie wszystkich członków Unii jest, aby Białoruś, Ukraina i Mołdawia uznane zostały, przynajmniej zasadniczo, za możliwych przyszłych członków Wspólnoty.

Co może zrobić Unia? Dysponuje ona źródłami międzynarodowych wpływów, które - gdy je sobie uświadomić - mogłyby odegrać bardzo pozytywną rolę w przemianach wschodnioeuropejskich społeczeństw. Są nimi handel, informacja i kultura. Unia Europejska jest największym rynkiem świata, większym niż Stany Zjednoczone. Jej polityka handlowa wobec krajów sąsiedzkich kieruje się, ogólnie rzecz biorąc, prostymi ocenami interesów producentów z jej terenu. Gdyby Unia potrafiła zidentyfikować te sektory mołdawskiej, białoruskiej i ukraińskiej gospodarki, które napędzane są przez średniej wielkości przedsiębiorstwa, mogłaby zdecydować się na rozluźnienie taryf podatkowych na produkowane przez nie dobra. Gdy w krajach tych narodzi się zmiana polityczna, powstanie ona w łonie tworzącej się klasy średniej, która nie zawdzięcza swych sukcesów powiązaniom ze skorumpowanym aparatem państwowym.

Świat internetu jest światem propagandy i kontroli rządowej. Dużo prościej jest kontrolować sieć, niż się to większości ludzi wydaje, zaś służbom specjalnym bajecznie łatwo jest używać internetu do śledzenia działań obywatelskich. Tymczasem większość krajów Europy Środkowej - tych obecnie już będących członkami NATO i Unii - zgodziłaby się dziś, że "Radio Wolna Europa" odegrało kiedyś bardzo istotną rolę w rozwoju nawyków myślenia, które przygotowały je na dołączenie do Zachodu. Czy nie nadszedł więc czas na "Radio Zjednoczona Europa"? Zwykła dawka obiektywnych informacji po angielsku i rosyjsku byłaby znakomitą przysługą dla tej części kontynentu.

Europejski sposób życia jest najatrakcyjniejszy na świecie. Nawet ci Ukraińcy, Mołdawianie i Białorusini, którzy uważają NATO za imperialistyczny spisek, bardzo często reagują pozytywnie na ideę Europy. Europejczycy należą do kultury, z którą identyfikują się prawie wszyscy Ukraińcy, Białorusini i Mołdawianie. Ale ich dostęp do tej kultury jest ograniczony. Wolny rynek powoduje, że to, co mogą czytać i oglądać w telewizji, jest niemal w całości po rosyjsku. Zewnętrzna granica Unii i ich własne ubóstwo utrudnia im zaś podróżowanie.

Program dotowanych przekładów z języków europejskich popularnej literatury sięgnąłby więc głęboko do tradycyjnych elit kulturalnych. Cykl szkół letnich dla młodych i wykształconych środowisk w atrakcyjnych miejscach Europy wzmocniłby zaś sieci powiązań, poprawiłby znajomość języków i stworzył poczucie, że Europa, chociaż odległa, jest miejscem, które można odwiedzać. Unia Europejska powinna powtórzyć to, co w latach 90. zrobił George Soros: ściągnąć utalentowanych młodych stypendystów na roczne programy studyjne. "Pokolenie Sorosa" można dziś spotkać praktycznie w obrębie każdej środkowoeuropejskiej elity kulturalnej, ekonomicznej i politycznej. Z pewnością Unia Europejska potrafiłaby osiągnąć przynajmniej to samo.

Jest ona jeszcze, tak jak była po roku 1989 dla Polaków, Czechów czy Węgrów, całkiem atrakcyjnym ciałem politycznym, ekonomicznym i kulturalnym. Ale dziś nadszedł czas na rozwinięcie odrobiny geopolitycznego zmysłu.

Przełożył MK

TIMOTHY SNYDER jest profesorem historii na Uniwersytecie Yale (USA), zajmuje się historią najnowszą Europy Środkowej. Autor m.in. książki "The Reconstruction of Nations: Poland, Ukraine, Lithuania, Belarus, 1569-1999". Stale współpracuje z "TP"; na naszych łamach publikował m.in. teksty o masakrach na Wołyniu w 1943 r., o Powstaniu Warszawskim oraz o "Solidarności" i jej recepcji na Zachodzie.

Dyscyplinująca wizja

Jiři Pehe

Proces akcesji do Unii Europejskiej odegrał ważną, bo "dyscyplinującą" rolę w Europie Środkowej. Kraje, które chciały stać się członkami Unii, musiały udowodnić, że są stabilnymi demokracjami z funkcjonującą gospodarką rynkową. Aby to osiągnąć, ich elity polityczne musiały wykazać się odpowiedzialnością i zdolnościami przywódczymi. Uwaga, jaką Unia zwracała na proces transformacji gospodarczej, była równie ważna dla stabilizacji demokratycznych instytucji w krajach kandydujących.

Dlatego właśnie Unia powinna zaoferować tym krajom europejskim, które nie są jeszcze członkami Wspólnoty, przynajmniej wizję członkostwa. Powinna im jasno powiedzieć, że jeśli spełnią pewne kryteria, to będą poważnie potraktowane jako kandydaci na członków Unii. Taka zachęta mogłaby odegrać ważną rolę w konsolidowaniu demokracji w tych krajach.

Aby to osiągnąć, Unia potrzebuje nie tylko zrozumiałych wytycznych w polityce wobec tych państw. Musi również sama się jaśniej zdefiniować. Innymi słowy, Unia Europejska powinna jednoznacznie powiedzieć, że każdy kraj, który geograficznie jest częścią Europy, ma prawo stać się członkiem UE, jeśli tylko dostosuje się do obowiązujących w niej standardów.

Jeśli chodzi o państwa, gdzie panują autorytarne reżimy, jak na Białorusi, Unia powinna być o wiele bardziej zdecydowana we wspieraniu zmian prowadzących do demokracji. Dyktatorzy, jak Łukaszenka, powinni zrozumieć, że członkowie Unii nie mają ochoty tolerować niedemokratycznych reżimów na europejskiej ziemi. To jednak oznacza, że Unia powinna być gotowa na poświęcenia. Na przykład, białoruski reżim większość swych dochodów uzyskuje z tranzytu ropy i gazu przez swe terytorium. Aby sankcje wobec Białorusi były wiarygodne, Unia musiałaby najpierw znaleźć źródła energii gdzie indziej i być gotowa do tego, by zapłacić za to wyższą cenę.

Niestety, Unia - ponieważ nie ma na razie wspólnej polityki zagranicznej - nie jest gotowa do podejmowania takich kroków i nie należy oczekiwać, że wywrze taką presję. Niektóre z unijnych krajów, jak się wydaje, z ochotą poświęcają zasady w imię interesów.

Przełożyła PB

JIřI PEHE jest dyrektorem New York University w Pradze, wykłada również na praskim Uniwersytecie Karola. W latach 1997-99 dyrektor departamentu ds. politycznych Kancelarii Prezydenta Vaclava Havla, a później jego doradca. Autor wielu analiz dotyczących Europy Wschodniej; regularnie publikuje w prasie amerykańskiej, czeskiej i niemieckiej.

Model "stopniowanego członkostwa"

Matthias Wissmann

Rozszerzanie Unii jest częścią jej bezprzykładnej historii, historii sukcesu. Trzeba jednak przyznać, że na obecnym etapie UE, ze względu na coraz większe zmęczenie kolejnymi fazami integracji europejskiej i kulejącym procesem wprowadzania konstytucji, może stać się ofiarą swego własnego sukcesu, jeśli będzie kontynuować proces rozszerzania w dotychczasowym tempie.

Perspektywa przystąpienia do UE doprowadziła w krajach z nią sąsiadujących - przede wszystkim na Bałkanach - do imponujących reform gospodarczych, politycznych i społecznych, przyczyniając się tym samym do rozprzestrzenienia wartości, z którymi Europa się identyfikuje: pokoju, demokracji, praworządności i praw człowieka, lecz również dobrobytu gospodarczego. Dla wspierania tego procesu Unia musi być w najwyższym stopniu zainteresowana zachowaniem tej perspektywy w odniesieniu do takich krajów jak Czarnogóra czy Serbia. A jednak ustrój wewnętrzny Unii nie pozwala obecnie na pełne członkostwo dalszych państw. Dlatego też nadszedł czas, aby zastanowić się nad ewentualnymi atrakcyjnymi alternatywami dla pełnego członkostwa w Unii.

Konieczne jest opracowanie koncepcji, która z jednej strony w dalszym ciągu umożliwiałaby kontynuację niezaprzeczalnych sukcesów europejskiej polityki rozszerzania, a jednocześnie pozwalałaby uniknąć nadwerężania możliwości Unii. W miejsce członkostwa zgodnie z zasadą "wszystko albo nic" w odniesieniu do przyszłych negocjacji mógłby pojawić się model członkostwa stopniowanego czasowo lub jakościowo.

Już dziś Unia wykazuje różne stopnie integracji i dopuszcza poważne zróżnicowanie między krajami członkowskimi. Przykładami tego są Unia Gospodarcza i Walutowa, do której należy obecnie tylko 12 spośród wszystkich 25 krajów członkowskich, czy przynależność do strefy Schengen lub udział w Europejskiej Polityce Bezpieczeństwa i Obrony.

Przełożył WP

MATTHIAS WISSMANN jest posłem niemieckiej chadecji (CDU) do Bundestagu, przewodniczącym parlamentarnej komisji ds. Unii Europejskiej.

Inwestujmy w ludzi

Bogusław Sonik

Polityka wschodnia powinna być priorytetem polityki zagranicznej Polski. O los Ukrainy nie obawiam się, myślę, że kraj ten przechodzi transformację zbliżoną do naszej i że jego droga do Europy nie będzie zahamowana. Choć Komisja w Brukseli i Rada Europejska są bardzo wstrzemięźliwe wobec perspektywy członkostwa Ukrainy w Unii, to naszym zadaniem jest tworzenie faktów dokonanych poprzez inwestowanie w ludzi, tworzenie tam proeuropejskich kadr. Kiedy w 1989 r. Polska znalazła się u progu demokracji, pomagała nam np. Francja. Bierzmy przykład ze wzorców, które wtedy wypracowano. W czerwcu 1989 r., po latach emigracji, wróciłem pierwszy raz do Polski z Francji i obserwowałem wizytę prezydenta François Mitterranda: pierwszą jego decyzją było utworzenie Fundacji France Pologne, która przez lata zajmowała się pomocą w kształceniu kadr dla demokratycznych struktur w Polsce.

Co do Białorusi, sprawa jest trudniejsza. Polityka Unii wobec Białorusi sprowadza się dziś do obserwowania tego, co tam się dzieje. Z pomocą USA i Unii Litwini otworzyli w Wilnie Uniwersytet Białoruski. Także my w Polsce powinniśmy przyjmować młodzież białoruską na nasze uniwersytety. Co poza tym? Fakty są takie, że stoimy przed groźbą przyłączenia Białorusi do Rosji. Jak więc daleko posunąć się w walce z reżimem, żeby nie być oskarżonym o wepchnięcie Mińska w ramiona Moskwy? Wprowadzenie sankcji jest w tym momencie nierealne. Należy kontynuować to, co zaczęliśmy. Polska jest wyposażona w pewne narzędzia. Jest np. Radio Polonia. Ale potrzeba więcej zdecydowania, zwiększenia środków finansowych na działalność skierowaną na Wschód. Jestem zwolennikiem zlikwidowania większości Instytutów Polskich w Europie Zachodniej i przerzucenia środków na Wschód.

Poza tym warto nadać wyższą rangę naszym, bardzo sprawnym instytucjom. Warszawski Ośrodek Studiów Wschodnich powinien stać się czymś na kształt Francuskiego Instytutu Stosunków Międzynarodowych. Powinien organizować konferencje, zapraszać do Polski ludzi ze świata, zajmujących się tą tematyką, bardziej rozpowszechniać swoje świetne analizy i zaistnieć na forum debaty publicznej, także międzynarodowej.

Błędem naszym jest natomiast, że w staraniach o wspólną politykę wschodnią Unii zapominamy o szukaniu sojuszników. Powinniśmy stać się takim partnerem, bez którego nie można się obejść przy mówieniu o polityce wschodniej. To trudne, bo Rosja cały czas gra na dyskredytowanie nas. Ale wierzę, że możliwe.

Notowała MN

BOGUSŁAW SONIK jest posłem do Parlamentu Europejskiego z listy Platformy Obywatelskiej; przed rokiem 1989 działacz polskiej opozycji demokratycznej.

Interesy i egoizmy

Silvo Devetak

Kiedy wróciłem z podróży studyjnej do Chin, kilka miesięcy po krwawych wydarzeniach na placu Tiananmen, czekało na mnie zaproszenie do Berlina na spotkanie i dyskusję o konsekwencjach zburzenia Muru Berlińskiego dla Niemiec i Europy. W grudniu 1989 r. poleciałem więc do Berlina liniami PANAM; Amerykanie nadal kontrolowali ruch powietrzny, mur jeszcze stał, choć już dziurawy. Spotkaliśmy się w hotelu koło Potsdamer Platz, przy którym wznosi się dziś potężna szklana konstrukcja Sony Centre. Zachodnioniemiecki polityk Egon Bahr, jeden z autorów Ostpolitik, był podekscytowany, gdyż poprzedniego dnia odwiedził swą rodzinną wioskę po raz pierwszy od chwili, gdy opuścił NRD kilkadziesiąt lat wcześniej. Zaproszeni ministrowie nowego, przejściowego rządu NRD bez przerwy wchodzili i wychodzili, a wszyscy uczestnicy spotkania mówili w superlatywach o świetlanej przyszłości, która czeka Niemcy i Europę. Nie było jednak wiadomo, co się faktycznie dzieje; wszystko działo się tak szybko, jak grom z jasnego nieba.

Jak często w moim życiu, byłem jedyną "czarną owcą" na tym spotkaniu. Bez entuzjazmu powiedziałem, że otwarcie granic ujawni olbrzymie ekonomiczne i technologiczne różnice między Europą Zachodnią a Wschodnią, a także rozbieżności na innych polach, jak stosunek do pracy, wartości społeczne i moralne itd., a to z kolei wywoła nowe bolesne podziały, szczególnie jeśli Europejczycy "zachodni" nie będą traktować "wschodnich" na zasadach równości, wzajemnego szacunku i solidarności. Kto wie, czy nie miałem racji?

Dziś, po największym w historii poszerzeniu Unii w 2004 r., olbrzymie znaczenie dla przyszłości europejskiego procesu integracji mają dwie kwestie.

Po pierwsze, jak wzmocnić ekonomiczną i socjalną spójność 25 krajów Unii, a w szczególności, jak znaleźć sposoby i środki na wprowadzenie w życie europejskiego hasła "jedność w różnorodności". Chodzi także o "połączenie" różnych etnicznie narodów (po raz pierwszy również Słowian), których PKB na głowę mieszkańca w 2004 r. różniło się jak jeden (Łotwa) do pięciu (Luksemburg); o katolickie i prawosławne wspólnoty religijne, zwłaszcza po wejściu Bułgarii i Rumunii (tam Kościoły są identyfikowane z państwem i głęboko zakorzenione we własnej tradycji); wreszcie, o współistnienie europejskiej tożsamości chrześcijańskiej z rosnącą populacją islamską. Wspólny rynek czy fundusze strukturalne zdecydowanie nie wystarczą, by uregulować te sprawy w odpowiedni sposób.

Po drugie, jak ukształtować sąsiedztwo Unii z krajami, które graniczą z nią na lądzie lub morzu (Morze Śródziemne) w taki sposób, by złagodzić negatywne skutki wprowadzenia w życie reżimu z Schengen i zastąpić pozytywnymi skojarzeniami decyzję o "budowaniu" na tych granicach nowych "murów" wokół "europejskiej fortecy", mających "bronić" Unii przed zagranicznymi "intruzami".

Narzędzia (czyli tzw. plany akcyjne) Europejskiej Polityki Sąsiedztwa (ENPI), która została zainicjowana po rozszerzeniu z 2004 r., miały posłużyć do stworzenia dobrego sąsiedztwa na zewnętrznych granicach Unii. Jeśli chodzi o granice kontynentalnej Europy Wschodniej, polityka ta obejmuje Ukrainę, Mołdawię, pod szczególnymi warunkami Rosję oraz kraje południowokaukaskie (Armenię, Azerbejdżan, Gruzję), podczas gdy Białoruś została wykluczona wyraźną decyzją Unii.

Aby wyeliminować braki tej polityki, należałoby, po pierwsze, podjąć polityczną decyzję o przyznaniu tym krajom - a w szczególności Ukrainie, Mołdawii i Gruzji - perspektywy bycia powiązanymi z Unią przynajmniej szczególnym statusem, jeśli pełne członkostwo nie jest realne z powodu wewnętrznej sytuacji politycznej w niektórych z krajów unijnych. Trzeba też rozwinąć w ramach Wspólnej Polityki Zagranicznej i Polityki Bezpieczeństwa szerszy koncept, m.in. przez połączenie ENPI z innymi strategiami, włączając w to współpracę transgraniczną. Warto też rozwinąć, we współpracy z Rosją, bardziej aktywną politykę unijną dotyczącą politycznego rozwiązania "zamrożonych konfliktów" w tych krajach (Naddniestrze, Abchazja, Południowa Osetia, Górski Karabach). I wreszcie, trzeba zainicjować jakieś konstruktywne procesy w relacjach z Białorusią, gdyż na razie reżimowi w Mińsku bardziej niż współpraca odpowiada właśnie izolacja.

W wyznaczaniu wszystkich tych dalszych celów konieczne jest branie pod uwagę w większym stopniu niż dotąd interesów krajów Europy Wschodniej, a nie tylko interesów unijnych. Czasem bardzo egoistycznych.

Przełożyła PB

Prof. SILVO DEVETAK jest szefem katedry stosunków międzynarodowych i prawa międzynarodowego na wydziale prawa uniwersytetu w Mariborze (Słowenia); jest też dyrektorem Europejskiego Centrum Studiów Etnicznych, Regionalnych i Socjologicznych w Mariborze.

Interesy sobie, zasady sobie

Carlos Taibo

Unia Europejska nie ma ani długo-, ani nawet krótkoterminowej polityki strategicznej i z tego powodu każdy projekt nakierowany na tę część Europy, która leży bardziej na Wschód, jest trudny. Trzeba oczywiście powiedzieć, że unijne interesy różnią się od oficjalnych deklaracji. A jakie są to interesy? Chodzi o zwiększenie potencjału pozycji geostrategicznej, wykorzystanie taniej siły roboczej, uzyskanie dostępu do ważnych surowców naturalnych.

Oprócz tego, Unia Europejska znajduje się teraz w kryzysie z powodu niewprowadzenia w życie neoliberalnego, moim zdaniem, Traktatu Konstytucyjnego; kryzys ten zatrzymał także proces dalszego rozszerzenia Unii. Jedynymi kandydatami, którzy mają realną perspektywę wejścia do UE, są dziś Bułgaria i Rumunia [z dniem 1 stycznia 2007 r. - red.]. W tym sensie chęć konkurowania z Rosją o strefy wpływów zeszła na drugi plan. Do tego doszła sytuacja w tych krajach Europy Wschodniej, w których miały miejsce "kolorowe rewolucje": brak ożywienia ekonomicznego, problemy narodowościowe, a przede wszystkim fakt, że "kolorowe" elity okazały się nie tym, czego od nich oczekiwano. Może dlatego na Białorusi prozachodnie grupy nie są tak atrakcyjne dla społeczeństwa.

Moim zdaniem opinie publiczne z tych krajów wschodnioeuropejskich mają pełną świadomość, że Unia nie kieruje się zasadą solidarności w taki sposób, jak to oficjalnie deklaruje. Mieszkańcy Ukrainy czy Gruzji mogli się przekonać na przykład, że Unia była w gruncie rzeczy mało hojna wobec krajów, które stały się jej członkami w 2004 r. Oprócz tego można się zastanawiać nad podwójnymi standardami Unii, która zakazuje wstępu na swoje terytorium białoruskiemu prezydentowi Aleksandrowi Łukaszence, ale nie ma już takich obiekcji wobec premiera Izraela Ehuda Olmerta. Czy sfałszowanie wyborów i represjonowanie opozycji jest bardziej naganne niż bombardowanie niewinnych?

Przełożył JF

Prof. CARLOS TAIBO jest politologiem, wykłada na Universidad Autonoma de Madrid; jest najbardziej znanym w Hiszpanii specjalistą od Europy Środkowej i Wschodniej. Autor licznych książek i artykułów.

Żadnych złudzeń

Marek Orzechowski

Pytanie o członkostwo Ukrainy w Unii nie ma dziś sensu. Ukraina nie była i nie jest priorytetem dla Wspólnoty. Bruksela nie ma dla Ukrainy żadnej oferty, poza jedną: jeśli kiedyś stanie się ona naprawdę europejska, będzie miała szansę na przyłączenie. To oferta, której Unia nawet specjalnie składać nie musi, bo ona wynika już z samego faktu istnienia Wspólnoty i z jej substancji. Nikt na siłę Ukrainy do Unii ciągnąć nie będzie i nikt jej na siłę nie powstrzyma, jeśli - rządzona przez premiera Janukowycza - będzie chciała zbliżenia z Rosją. W Brukseli powszechnie słyszy się tezę, że wszystko lub prawie wszystko zależy od samej Ukrainy. Żeby się zbliżyć do Unii, która mimo rozszerzenia nadal pozostaje klubem elitarnym, Ukraina musi się bardzo zmienić - z własnej inicjatywy i na własny rachunek. Kijów powinien przyjrzeć się temu, co dzieje się teraz w Sofii i Bukareszcie. Gdyby nie słowo, które obu krajom dali przywódcy europejscy, Bułgaria i Rumunia nie miałyby teraz perspektyw szybkiego członkostwa.

Sam prozachodni kierunek polityki nie wystarcza, by uzyskać miejsce przy brukselskim stole. To sami politycy ukraińscy mają w rękach klucz do przyszłości kraju. Nikt ich w tym nie wyręczy, nikt nie sfinansuje ich chęci. Miejsce Ukrainy jest tam, gdzie prowadzą ją jej wyborcy. Jeśli naród ukraiński nie zechce iść na Zachód, Unia będzie to respektować. Dlaczego na Wschód miałaby pójść Bruksela? W polityce ważne są nie tylko drogowskazy. Ważna jest też rzetelność. Ta nakazuje mówić prawdę: Polska niewiele może tu uczynić.

MAREK ORZECHOWSKI był korespondentem telewizji publicznej w Brukseli, od lat obserwuje życie polityczne w centrum Unii Europejskiej, stale współpracuje z "TP".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 37/2006