Umarła konstytucja, niech żyje Europa

Powiedzmy to od razu: z punktu widzenia przyszłości projektu europejskiego, francuskie nie dla eurokonstytucji jest neutralne. Konstytucja nie odnosi się bowiem do żadnego z tych problemów, które od pewnego czasu podmywają proces integracji - narastającej rywalizacji między poszczególnymi państwami Unii, grania Brukselą w polityce wewnętrznej oraz wysyłania fałszywych sygnałów przez wielu polityków pod adresem własnych społeczeństw - choć jej odrzucenie stało się pośrednio wyrazem sprzeciwu wobec tych praktyk. Gdyż to nie integracja, lecz jej społeczno-polityczny kontekst jest przedmiotem kontestacji - we Francji, Holandii, ale także w wielu innych krajach.

12.06.2005

Czyta się kilka minut

Mówiąc w skrócie: gdyby nie mit “polskiego hydraulika", którego kariera zbiegła się z propozycją Komisji Europejskiej, aby zliberalizować rynek usług w Europie, wówczas francuskie referendum mogłoby przynieść odwrotny wynik.

Sprzeciw Francji może mieć - paradoksalnie - zbawienny wpływ na przyszłość integracji europejskiej.

Obywatel mówi: nie!

Poprzez krytykę sytuacji wewnętrznej ukazał on ogromny deficyt poparcia ze strony obywateli dla kierunku, w którym podąża Unia. Jeżeli społeczeństwo - było nie było - państwa założycielskiego Wspólnot (Francja była w 1957 r. jednym z sześciu sygnatariuszy traktatów rzymskich o powstaniu Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej, a wcześniej Wspólnoty Węgla i Stali w 1951 r.) odrzuca dokument, który w opinii francuskich elit jest kolejnym etapem pogłębiania integracji, jest to naprawdę poważny sygnał.

W przypadku Francji - podobnie jak i Niemiec - pomysły na kształt i funkcjonowanie Unii Europejskiej były bowiem zawsze emanacją jej modelu politycznego oraz społeczno-gospodarczego. Czy więc konstytucja padła ofiarą lęku francuskiego społeczeństwa przed uznaniem dotychczasowej wizji własnego państwa jako nieprzystającej do współczesnych realiów? Czy też wszelkie zło czai się w Brukseli, w której instynkt buchaltera wziął górę nad duchem troski o szarego człowieka?

Bez porażki francuskiego referendum pytanie to zapewne nigdy nie zostałoby postawione w sposób tak brutalny. I dopiero odpowiedź francuskich elit politycznych przesądzi o tym, czy dzień 29 maja stanie się początkiem politycznego przesilenia we Francji, czy też początkiem kryzysu samej Unii; kryzysu wywołanego właśnie przez elity, w obawie przed powiedzeniem prawdy swym wyborcom.

Pierwszym sygnałem będzie sposób uporania się z powstałą sytuacją. Na pewno wszelkie działania, zmierzające do powtórzenia referendum - na wzór Irlandii, gdzie powtarzano referendum nad traktatem z Nicei (nie należący do NATO Irlandczycy mieli zastrzeżenia m.in. do idei wspólnej polityki obronnej), albo Danii, gdzie ponownie głosowano nad przystąpieniem do strefy euro (w obu przypadkach za drugim razem padła odpowiedź “tak") - teraz, w przypadku traktatu konstytucyjnego, przynieść może jedynie zaostrzenie problemu.

Bo przepychanie konstytucji za pomocą wzmożonej akcji propagandowej i gry na wymęczenie przeciwników pozbawi ten dokument resztek prestiżu, nie mówiąc już o jego wątpliwej podstawie demokratycznej. Poza tym, inaczej niż miało to miejsce w referendach duńskim czy irlandzkim, konstytucja nie daje możliwości tzw. wyłączeń - możliwości, że jakiś kraj czy kilka krajów nie przyjmą części zapisów, podczas gdy większość państw Unii przyjmie dokument w całości - ponieważ konstytucja nie rozszerza kompetencji Unii na nowe obszary.

Referendum w Polsce?

Polityczna śmierć konstytucji czyni postulat dalszej jej ratyfikacji w innych państwach bezsensownym.

Po pierwsze, przywoływany argument, że konstytucja przewiduje wyjście awaryjne (w postaci art. IV-443 p. 4 eurokonstytucji) jest nieporozumieniem. Artykuł ten mówi wyraźnie, że: “Jeżeli po upływie dwóch lat od podpisania traktatu zmieniającego niniejszy Traktat, został on ratyfikowany przez cztery piąte Państw Członkowskich i gdy jedno lub więcej Państw Członkowskich napotkało trudności w postępowaniu ratyfikacyjnym, sprawę kieruje się do Rady Europejskiej". Zapis ten nie odnosi się zatem do eurokonstytucji, lecz do tego, co może nastąpić po niej. I jest to logiczne, ponieważ przepis, który jest integralną częścią traktatu, nie może obowiązywać w sytuacji, w której traktat ten nie został ratyfikowany i tym samym nie wszedł w życie.

---ramka 352494|strona|1---

Po drugie, jest niemal pewne, że po tym, co się stało we Francji i w Holandii, w Wielkiej Brytanii referendum się nie odbędzie, gdyż miałoby ono nie tylko identyczny skutek, ale także zmusiłoby w efekcie do ustąpienia Tony’ego Blaira, jednego z najbardziej proeuropejskich polityków nad Tamizą.

Także z polskiego punktu widzenia zaistniała dziś sytuacja wymaga raczej uruchomienia pokładów politycznego rozsądku, a nie europejskiej symboliki. Nie ulega wątpliwości, że w Polsce ewentualne referendum i poprzedzająca je dyskusja nad eurokonstytucją staną się, podobnie jak we Francji, zakładnikiem polityki wewnętrznej (wiedzą o tym doskonale wszyscy polscy politycy - i ci opowiadający się za przeprowadzeniem mimo wszystko referendum, i ci będący innego zdania), a nie żadnym dowodem naszej europejskości. Tym bardziej, że tej ostatniej naprawdę nie musimy już nikomu udowadniać. Ewentualne referendum w Polsce nie zmieniłoby też naszego obrazu we Francji - trudno przecież, aby “polski hydraulik" głosował przeciwko rozwiązaniom, dzięki którym zarabia na życie.

Wyjściem jest tylko powrót do stołu negocjacyjnego. Nie po to jednak, aby zmieniać eurokonstytucję, ale by przyjąć nowy dokument (jej niejako “mniejszą wersję"), w której znalazłyby się najważniejsze zapisy dotyczące funkcjonowania Rady, Komisji i Parlamentu. Byłby to, niestety, kolejny po Maastricht, Amsterdamie i Nicei traktat międzyrządowy, a zatem dodanie kolejnej podstawy prawnej funkcjonowania Wspólnot. Niemniej rozwiązanie to wydaje się lepsze, a także politycznie bardziej realne niż powrót do traktatu z Nicei.

Francuskie zagrożenia

Niebezpieczeństwo czai się gdzie indziej, a związane jest z widoczną (jeszcze przed referendum) pokusą wśród francuskich elit, aby uspokajanie lęków własnego społeczeństwa odbywało się kosztem pozostałych państw Unii. Obrady nowej konferencji międzyrządowej poświęcone przyjęciu “małej eurokonstytucji" posłużyłyby wtedy jako pretekst do manifestacji postaw sprzeciwu wobec wszystkiego, co może być odebrane nad Sekwaną jako zamach na francuską tożsamość narodową.

W warstwie politycznej byłby to zatem swego rodzaju powrót do schematu, jaki zaistniał w czasie sporu o interwencję w Iraku: eksponowanie pozycji politycznej Paryża poprzez próbę narzucania własnego stanowiska innym. Prawdopodobnie zahamowany zostałby wtedy proces zbliżania Ukrainy do Unii i pojawiłyby się nowe napięcia z Turcją na tle jej członkostwa - choć złożona przez prezydenta Chiraka obietnica rozpisania we Francji referendum w tej ostatniej sprawie jest już sama w sobie wystarczającą przeszkodą.

W kwestiach społeczno-ekonomicznych byłoby to z kolei odrzucanie rozwiązań sprzyjających reformom rynku wewnętrznego Unii, liberalizacji usług i zwiększeniu konkurencji, a zatem uznaniu gospodarczych konsekwencji globalizacji i rozszerzenia Wspólnoty. Takie zaś działania będą prowadzić do narastania napięcia i możliwego paraliżu funkcjonowania Unii.

W interesie całej Europy leży zatem, aby elity francuskie miały świadomość konsekwencji pójścia “na skróty" - tak, aby pokusa uczynienia z Unii ofiary własnej nieudolności została ograniczona do minimum.

Pierwsze reakcje francuskie mówiące o osłabieniu po 29 maja pozycji Paryża we Wspólnocie sugerują, że problem został właściwie rozpoznany. Z drugiej jednak strony zapewnienia Chiraka, że Francja będzie w dalszym ciągu zajmować w Unii należne jej miejsce i zamierza respektować swoje zobowiązania, brzmią dwuznacznie.

Niemcy: problem i szansa

Ogromną rolę w przekonaniu Francuzów, że teraz to bardziej Francja musi dostosować się do współczesnej Europy, a nie Europa do Francji, mogą tradycyjnie odegrać Niemcy.

Nie jest jednak pewne, czy będą chcieli. Analitycy monachijskiego Zentrum für Angewandte Politikforschung (jednego z czołowych ośrodków zajmujących się kwestiami europejskimi) przekonują, że choć porażka francuskiego referendum szkodzi tandemowi Berlin-Paryż, którego pozycja i tak uległa ostatnio osłabieniu, to aby znaczenie tej współpracy utrzymać czy ewentualnie wzmocnić francuskie “nie" powinno doprowadzić do... dalszego pogłębienia (sic!) dwustronnych relacji w obszarze współpracy gospodarczej i podatkowej, oraz w polityce obronnej.

Abstrahując od tego, czy “nie" Polski doprowadziłoby autorów tej analizy do podobnej konkluzji, pokrętna logika tego wywodu wskazuje dokładnie na taki sam rodzaj intelektualnego dogmatyzmu, który pogrążył referendum we Francji. To schemat myślowy, a nie realna ocena sytuacji, staje się wyznacznikiem myślenia o integracji europejskiej.

Tymczasem odrzucenie konstytucji we Francji daje polityce i Niemiec, i całej Unii szansę na rozszerzenie i odnowienie politycznego fundamentu Wspólnoty przez większe uwzględnienie w swych europejskich kalkulacjach zdania nowych państw członkowskich. Przede wszystkim zaś Polski, której społeczeństwo i elity są w swej przeważającej masie autentycznie zainteresowane sprawnym funkcjonowaniem Unii, i dostrzegają przy tym jej geopolityczny kontekst.

Wątpliwe jest jednak, czy niemieccy politycy i komentatorzy są w stanie spojrzeć na swego polskiego sąsiada przez pryzmat jego działań, a nie retoryki. Czy będą chcieli ujrzeć w Polsce konsekwentne wprowadzenie reform wewnętrznych, promowanie Unii za Bugiem, a także zainteresowanie rozwojem jej wspólnych polityk, a nie pogrążać się w analizowaniu polskiego nacjonalizmu i populizmu, co jest zajęciem tyleż wygodnym, co bezproduktywnym.

O nową Europę

Podobnie bezproduktywne i w ogóle pozbawione sensu jest kreślenie w Polsce scenariusza powstania “Unii w Unii", czyli zamknięcia się kilku państw założycielskich Wspólnoty we własnym gronie. Idea taka, w praktyce oznaczająca zniszczenie Unii i powstanie w jej miejscu nowej organizacji, jest na zdrowy rozum pozbawiona sensu.

Cóż bowiem sobie i światu miałaby taka nowa unia do zaoferowania? Kogo pociągnęłaby za sobą? Czy uchroniłaby swe społeczeństwa przed reformami - niezbędnymi, choć bolesnymi?

Założyciele Wspólnot mogą oczywiście uśmiercić swe dzieło, aby zachować nad nim pełną kontrolę. Nie zmieni to jednak faktu, że po 29 maja Europa potrzebuje nowej debaty, a nie odgrzewania starych koncepcji. Potrzebuje kontrolowanego otwarcia na nowe obszary współpracy i na nowych członków, a nie zamykania się we własnych fobiach i lękach.

O tym przede wszystkim - a nie o eurokonstytucji i o czarnych scenariuszach - powinniśmy teraz mówić nie tylko w Brukseli, ale także w Berlinie i Paryżu.

OLAF OSICA jest doktorantem w Europejskim Instytucie Uniwersyteckim we Florencji, stale współpracuje z “TP".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 24/2005