Polski hydraulik i francuskie gry

W żadnym innym kraju Unii debata nad ratyfikacją traktatu ustanawiającego europejską konstytucję nie wywołała tak wielu emocji i podziałów. Francja, której przywódcy nie stronili od udzielania innym lekcji europejskości, wyprodukowała w ciągu kilku miesięcy poprzedzających referendum z 29 maja polityczny serial w odcinkach.

12.06.2005

Czyta się kilka minut

 /
/

Serial ten skupił uwagę obywateli nie tylko Francji, ale i innych państw Unii. Pozwolił im na identyfikację z głównymi postaciami fabuły (szczególnie w krajach, w których ratyfikacja została poddana pod głosowanie parlamentu, uniemożliwiając szerszą debatę) lub na aktywne włączenie się w debatę francuską w przypadku polityków czy związkowców niemieckich, hiszpańskich i włoskich. Zanim ogłoszono wyniki, jednym z nielicznych wniosków, który połączył zwolenników i oponentów eurokonstytucji było stwierdzenie, że referendum umożliwiło przeprowadzenie publicznej dyskusji, której Francja nie pamiętała od czasu traktatu z Maastricht.

I rzeczywiście tak głębokie podziały wewnątrzpartyjne, emocje i radykalizm niektórych argumentów zaskoczyły nie tylko obserwatorów europejskich, ale i samych Francuzów, z których część decyzję o tym, jak głosować, podjęła dopiero za kotarą w lokalu wyborczym. Dodajmy, że niezależnie od gorączkowych skoków “tak" i “nie", których sinusoida trzy razy skrzyżowała się w sondażach, w miarę stała pozostawała ilość osób niezdecydowanych, która utrzymała się od początku marca do początku maja w granicach 30 proc.

Dyskusja bardzo narodowa

Wynik referendum (54,87 proc. głosów przeciw ratyfikacji wobec 45,13 proc. za) otworzył drogę do dalszych spekulacji na temat przyszłości nie tylko rządu (zaraz po wyborczej niedzieli Chirac wymienił premiera), ale także prezydenta, przewodniczących głównych partii, a w końcu i samej Unii. Powyższa hierarchia oddaje dominującą tematykę kampanii: wbrew pozorom, kwestie europejskie zajmowały w niej słabą pozycję, a werdykt wyborców niekoniecznie odpowiadał na zadane Francuzom pytanie. Nie ulega bowiem wątpliwości, że negatywny wynik wyraził stosunek części elektoratu do polityki rządu i ogólne niezadowolenie z sytuacji społeczno-ekonomicznej kraju.

Aby nie poprzestać na tym stwierdzeniu, spróbujmy przeanalizować główne zagadnienia kakofonicznej debaty konstytucyjnej i jej finał.

Byłoby uproszczeniem stwierdzenie, że Francuzi odrzucili integrację europejską lub że stali się antyeuropejscy. Po pierwsze, nie ma jednej definicji proeuropejskości, a samo pojęcie eurosceptycyzmu nie oddaje wielości uzasadnień oddanych głosów. Po drugie, większość argumentów użytych w dyskusji dotyczyła problemów wewnętrznych Francji i jej pozycji w procesie globalizacji, skrywając też międzypartyjne bądź wewnątrzpartyjne spory o władzę, które z integracją europejską niewiele mają wspólnego. Można by kontrargumentować, że spora część debaty dotyczyła jednak wizji Europy, której doszukiwano się w konstytucji, dzieląc ją na “socjalną" i “liberalną". Jednak i te argumenty tłumaczą głównie obawy dotyczące Francji.

Wreszcie dla francuskich głosów na “nie" trudno znaleźć jakiś wspólny mianownik. Wbrew temu, co z satysfakcją twierdzili polscy przeciwnicy traktatu, tylko niewielka część głosów oddanych przeciw eurokonstytucji motywowana była takimi względami, jak chęć obrony suwerenności, obrony “Europy ojczyzn" czy w ogóle odrzuceniem idei integracji.

Bumerang rozszerzenia

Jednym z dominujących wątków francuskiej debaty były skutki rozszerzenia Unii. Z perspektywy polskiej czy niemieckiej wydać się może paradoksalnym, że obawy związane z rozszerzeniem kulminują się dopiero w rok po fakcie (1 maja 2004 r.). Można wytłumaczyć to tym, że politycy francuscy w swoim czasie tematu rozszerzenia unikali jak ognia, na co nie mógł sobie pozwolić kanclerz Gerhard Schröder, objeżdżając wschodnie landy i dyskutując ze związkowcami.

Dziś nowe kraje członkowskie nadal postrzegane są we Francji jako terra incognita. Kojarzą się głównie z przenoszeniem firm francuskich na Wschód (i z likwidacją miejsc pracy we Francji) oraz z nędzą, stanowiącą przyczynę domniemanej masowej emigracji. Elementem zaś, który zaważył na kształcie francuskiej debaty, było oprotestowanie przez polityków francuskich słynnego rozporządzenia Komisji Europejskiej, regulującego unijne zasady liberalizacji świadczenia usług. Przy tej właśnie okazji uformował się stereotyp “polskiego hydraulika", który stał się prawdziwym wytrychem w debacie konstytucyjnej.

Tymczasem ten przysłowiowy już plombier polonais to w istocie uosobienie wszelkich fobii związanych z rozszerzeniem Unii: obawy przed zalewem taniej siły roboczej, przed “dumpingiem socjalnym", prowadzącym rzekomo do zwiększenia bezrobocia we Francji, oraz przed osłabieniem i tak już chwiejnych podstaw systemu socjalnego.

Politykom popierającym traktat konstytucyjny trudno było obalić te emocjonalne argumenty danymi ukazującymi złożoność sytuacji oraz bezzasadność większości obaw. Można odnieść wrażenie, że głosując na “nie" część Francuzów skorzystała z okazji, żeby post factum wyrazić swój sprzeciw wobec przyjęcia nowych członków do Unii, czego zostali rok wcześniej pozbawieni.

Kryzys tożsamości?

Ale nie koniec na tym. Francuska debata konstytucyjna nałożyła się także na napięcia między Unią a rządem Chin w sprawie importu chińskich tekstyliów oraz na kwestię przenoszenia siedzib francuskich przedsiębiorstw za granicę.

O ile zwolennicy traktatu starali się przekonywać, że wobec globalizacji jedynym wyjściem jest wzmocnienie współpracy w strefie euro (w celu zwiększenia konkurencyjności wspólnego rynku), o tyle przeciwnikom udało się połączyć kwestię konkurencji rynków azjatyckich z zagrożeniem płynącym z przyjęcia “neoliberalnego" traktatu.

Hasłem, które skupiło lewicowych oponentów, była walka z liberalizmem ekonomicznym, odmienianym przez wszystkie przypadki. “Kapitalistyczną mondializację" (tj. rozwój wymiany i rosnącej wzajemnej zależności narodów), regresję socjalną, atak na sektor publiczny i “triumf rynku" piętnowały zgodnie nie tylko Francuska Partia Komunistyczna, Komunistyczna Liga Rewolucyjna, Walka Robotnicza, antyglobalistyczne Stowarzyszenie ATTAC, ale także część “starych" socjalistów oraz “Zielonych". W efekcie na “nie" zagłosowało aż 67 proc. uczestniczących w referendum sympatyków lewicy.

Jednak obawy dotyczące przyszłości modelu socjalnego i sektora publicznego ŕ la française trudno byłoby wytłumaczyć związkowcom z innych krajów europejskich, według których traktat konstytucyjny nie osłabia, ale wzmacnia te sfery. Dlatego można postawić tezę, że referendum pozwoliło Francuzom na upust emocji, stając się symptomem kryzysu tożsamości części francuskiego społeczeństwa.

Żeby zrozumieć istotę tego kryzysu, trzeba odwołać się do wyobrażeń, łączonych we Francji z pojęciem Republiki. Od czasu Rewolucji Francuskiej (1789 r.) idea Republiki i wartości z nią związane - a zapisane w Deklaracji Praw Człowieka i Obywatela - odczytywane są przez pryzmat uniwersalizmu. Jak pisał filozof Pierre Bouretz: “Francja ma pasję uniwersalizmu" i jawi się - pośród innych państw europejskich - jako model “naznaczony pieczęcią racjonalności", przypisując sobie autorstwo i wyłączność na wartości, wyryte na frontonach budynków publicznych. Stąd też trwale zakorzenione w dyskursie publicznym jej określenia jako “ojczyzny praw człowieka" czy “ojczyzny wolności".

W podobny sposób francuską debatę europejską analizuje ekonomista Arnaud Lechevallier, który wskazuje na zafiksowanie na rzekomej niepowtarzalności francuskiego modelu socjalnego. Co ma dobre strony w postaci politycznej regulacji ekonomii, ale i negatywne, w postaci problematycznego stosunku do inności i do korzyści, płynących z konfrontacji z doświadczeniami innych krajów. Przenosząc własny punkt widzenia na poziom europejski, “Francuzi postrzegają Europę socjalną wyłącznie przez pryzmat Francji".

Wracając do diagnozy Bouretza, można zapytać, czy to może właśnie owa “pasja uniwersalności, zamiłowanie do upamiętniania, choroba utyskiwania" częściowo nie tłumaczą wyników referendum?

Polityczny koktajl

Zaproszony do debaty były lider socjalistów Lionel Jospin wywołał poruszenie, niefortunnie porównując kampanię przeciwników konstytucji do “shakera", miksującego koktajl wątpliwych koalicji między nacjonalistami Le Pena, “obrońcami suwerenności", secesjonistycznymi socjalistami i rewolucyjnymi komunistami. Pomijając cel tego chwytu - dyskwalifikacja przez zestawienie - po ogłoszeniu wyników pozostaje pytanie, jaką alternatywę mogą zaproponować te ugrupowania, na co dzień niewiele znaczące i nie mające ze sobą wiele wspólnego?

Te dla proeuropejskiego centrum “niebezpieczne związki" ilustrują doskonale europejską - a w istocie bardzo francuską - debatę minionych miesięcy.

Aby lepiej zrozumieć, dlaczego niektóre osoby podchwytują pewne tematy, należy przyjrzeć się grom politycznym, przeciwstawiającym sobie nierzadko polityków tej samej partii. Gry wewnątrzpartyjne tłumaczą np. rozdarcie Partii Socjalistycznej: to na medialnej arenie rozegrały się igrzyska między François Hollande’m i Laurentem Fabiusem, toczącymi wojnę o to, kto ma zostać kandydatem socjalistów w wyborach prezydenckich w 2007 r. Mimo oficjalnego zaangażowania Partii Socjalistycznej w kampanię za ratyfikacją, Fabius nie przestał podkopywać pozycji Hollande’a, skupiając wokół siebie rosnące rzesze przeciwników eurokonstytucji.

Dla wielu polityków zarówno lewicy, jak i prawicy debata była okazją do zaistnienia na scenie politycznej i nadzieją na umocnienie struktur partyjnych. Można tu wymienić lewicowych “obrońców suwerenności" (Jean-Pierre Chevčnement), “lewe skrzydło" socjalistów (Henri Emmanuelli, Jean-Luc Mélenchon), liderów ugrupowań trockistowskich czy też na skrajnej prawicy Philippe’a de Villiers, naśladującego styl Jean-Marie Le Pena (osłabionego podeszłym wiekiem).

Dziś na gruzach kampanii Partię Socjalistyczną czeka trudna rekonstrukcja. Ale przegrał też prawicowy prezydent Jacques Chirac, którego pomysł zorganizowania referendum - mimo że nie było ono konieczne, bo z punktu widzenia francuskiego prawa eurokonstytucję mógł ratyfikować parlament - okazał się kolejnym niewypałem politycznym.

Co pozostanie?

Mimo fali niezadowolenia, potopu raczej nie będzie. Zalewu taniej siły roboczej też nie, gdyż poza Francją istnieją w Unii kraje, które ze swym zapotrzebowaniem na wykwalifikowanych pracowników się nie kryją, a bariery administracyjne likwidują, zamiast je mnożyć.

Natomiast z argumentów zarówno lewicowych (ostrzegających przed dumpingiem socjalnym w imię ochrony pracowników francuskich), jak i prawicowych (szermujących widmem imigracji) pozostanie przykry posmak ksenofobii, który zagościł na paryskich salonach i pod strzechami. Ten najmniejszy wspólny mianownik kampanii referendalnej sprawia wrażenie, że granica przyzwoitości w politycznych sporach ponownie się obniżyła.

Tryumf “nie" - które odrzuca solidarność europejską w imię solidarności z francuską klasą robotniczą oraz broni zarówno francuskiego modelu socjalnego, jak i Unii przed “obcymi" - może okazać się dla Francji zwycięstwem pyrrusowym.

DOROTA DAKOWSKA (ur. 1975) jest politologiem, doktorantką w Institut d’Etudes Politiques de Paris oraz Centre Marc Bloch w Berlinie. Wykłada na Uniwersytecie Nanterre w Paryżu. Redaktorka wydanej w Niemczech antologii o rozliczeniach z historią w krajach Europy Środkowej “Die Überlieferung der Diktaturen" (wyd. 2004).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 24/2005