Tygrysie wdowy

Tysiące samotnych kobiet trwają na tropikalnych wyspach, które z powodu kryzysu klimatycznego za pół wieku znikną pod wodą. Niedawno zdewastował je kolejny cyklon.
z Sundarbanów (Bengal Zachodni, Indie)

14.09.2020

Czyta się kilka minut

Onima, „tygrysia wdowa”, z synem Raju przy swojej chacie, dwa i pół roku po śmierci męża. Do dziś nie otrzymała gwarantowanej przez rząd rekompensaty i aby utrzymać kilkuosobową rodzinę, pracuje dorywczo na polu ryżowym. Wyspa Satjelia, Sundarbany, 2020 r / Marta Sawicka-Danielak
Onima, „tygrysia wdowa”, z synem Raju przy swojej chacie, dwa i pół roku po śmierci męża. Do dziś nie otrzymała gwarantowanej przez rząd rekompensaty i aby utrzymać kilkuosobową rodzinę, pracuje dorywczo na polu ryżowym. Wyspa Satjelia, Sundarbany, 2020 r / Marta Sawicka-Danielak

Na Sundarbany często mówi się „tropikalna Wenecja”. Nie mają jednak nic wspólnego z włoskim przepychem. Te największe na świecie lasy namorzynowe położone są na terytorium Indii i Bangladeszu. Ich wyspy rozpościerają się na rozlewiskach trzech rzek, których nurt miesza się z wodą oceaniczną. Ów wyjątkowo wrażliwy i różnorodny przyrodniczo region, wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO, jest jednym z najniebezpieczniejszych miejsc na ziemi. To kraina cyklonów i „żarłocznych przypływów”, postępujących zmian klimatycznych, piratów, handlarzy ludźmi, krokodyli i rekinów. A przede wszystkim – królewskich tygrysów bengalskich.

Tygrysy atakują tu człowieka z lądu i z wody. Tygodniowo zabijają nawet kilka osób, choć wiele zgonów nie jest ewidencjonowanych, zwłaszcza gdy nastąpiły na terenie ścisłego rezerwatu, a ofiara przebywała tam bez kosztownego pozwolenia. Populacja Sundarbanów liczy prawie 5 mln ludzi; większość jest niepiśmienna i żyje poniżej granicy ubóstwa.

E-mail od znajomego z Indii: „Jest 16 marca, poniedziałek, około 7.30 rano tygrys skoczył na rybacką łódź i zabrał do dżungli Basudeba Mondala z wioski Kumirmari, który pozostawił po sobie wielopokoleniową rodzinę, jaką utrzymywał z połowu krabów”.

To pierwszy atak od mojego ostatniego pobytu na wyspach. Relacje z kolejnych będę dostawała co kilka dni. Trwa pandemia. Na Sunderbanach też nosi się maski. Ale są to maski z kauczuku: imitują ludzką twarz i zakłada się je na potylicę, dla zmylenia drapieżnika, bo tygrys zwykle atakuje od tyłu.

– Tygrysa nie widać, zjawia się jak duch. On zawsze widzi cię pierwszy. Potem możesz już tylko się modlić – przekonuje mnie gunin, lokalny szaman, częstując halucynogennym rożkiem w liściu bananowca, po którym ponoć widzi się duchy lasu. A ten las jest pełen duchów.

Tamten piątek

Onima Mistry ma 38 lat. Przynajmniej tak jej się wydaje, bo nigdy nie miała aktu urodzenia. Podobnie jak większość mieszkańców 54 wysp indyjskich Sundarbanów (pozostałe 48 wysp to ścisły rezerwat przyrody i teren ochrony tygrysa). Dlatego nie obchodzi się tu urodzin. Hucznie świętuje się za to wydarzenia z życia licznych bóstw, a zwłaszcza Bon Bibi: matki lasu, opiekunki ludzi i zwierząt, której figury uśmiechają się do mnie co kilka kroków. Czas nie płynie tu linearnie. Litery i cyfry nie porządkują rzeczywistości. Podobnie jak dokumenty, które i tak w końcu zabierze woda albo zniszczy kolejny cyklon.

– Niemal wszystko, co miałam, pochłonęła fala po „Bulbul” – Onima wspomina cyklon sprzed trzech miesięcy, gdy widzimy się jeszcze pod koniec lutego. Nie wiemy, że za kolejne trzy miesiące przyjdzie następny kataklizm: „Amphan”, huragan najwyższej, piątej kategorii, który doprowadzi do największych od trzech dekad dewastacji. Onima straci resztki mienia. Słona woda zaleje jej rybny staw, z chaty zerwie cały dach.

Gdy pod koniec czerwca rozmawiam przez telefon z jej synem, Raju mówi, że wprawdzie są cali, ale właśnie nadchodzi monsun i nie mają gdzie się schronić przed opadami. – Zresztą nikt wokół nie ma gdzie się ukryć – dodaje.

Nawet ląd nie jest pewny. Ze sprawą zmian klimatycznych poziom wody gwałtownie się podnosi, a cyklony przybierają na sile. Erodują nadbrzeżne wały. Znikają pola uprawne, i tak skąpo karmiące ludzi. Jak mówią miejscowi, jedyną stałą jest tu karma, przeznaczenie: jeśli ma cię zjeść tygrys, to nawet szaman nie znajdzie zaklęcia, aby to zmienić. Jeśli masz głodować, będziesz głodny.

Onimę widzę pierwszy raz na fotografii sprzed trzech lat. Piękną śniadą twarz wykrzywia grymas bólu, mdlejące ciało podtrzymują płaczące kuzynki. To jedno z kilku zdjęć, jakie jej w życiu zrobiono. Sama żadnego dotąd nie widziała. Uwiecznił ją fotograf z Kalkuty, który był na wyspie Satjelia, gdy Onima została wdową.

Czy pamięta ten lipcowy poranek? – Nie wiem, co się ze mną działo wtedy ani przez kolejne miesiące. Pamiętam tylko, że był monsun i piątek. A w piątek nie chodzi się do dżungli, to przynosi pecha. Wszyscy to wiedzą, ale nikt głośno o tym nie mówi – wspomina.

Wcześniej Onima nie brała tego przesądu pod uwagę, bo jej mąż, Ronjit, nie chodził do dżungli. Dlatego wiodło im się bardzo źle. Dżungla to, obok rolnictwa, jedyne źródło dochodu. Nie ma tu przemysłu ani handlu, raczkuje turystyka. Ich nie było stać nawet na dzierżawę pola. Czasem sprzedawali warzywa lub ryby z przydomowego stawu. Ronjit coraz bardziej martwił się o edukację syna. Onima wolała ubóstwo niż wdowi los, który był udziałem jej sąsiadek.

Ostatni kadr

Mieszkająca z nimi teściowa, Nidra, też jest wdową: tygrys pożarł ojca Ronjita, gdy ten miał 12 lat. Ciężar utrzymania matki i rodzeństwa spadł na chłopca, który sam musiał teraz chodzić do dżungli. Na leśny miód, ryby, młode krewetki i rzeczne kraby jest zbyt: eksportuje się je do Chin, Malezji, Singapuru. Ale gdy Ronjit założył rodzinę, przyrzekł żonie, że nie będzie już pracował w lesie. Aż do tamtego feralnego piątku obietnicy nie złamał.

Ich małżeństwo było aranżowane, ale niepozbawione uczuć. – Pamiętam nasz ashirwad – Onima wspomina ich zapoznanie przy świadkach (można powiedzieć, że tak wyglądała ich pierwsza randka). – Bałam się tego. Ale on był łagodny, spokojny, inny niż mężczyźni, których znałam. Miał piękną twarz. Zakochaliśmy się w sobie od razu. I tak już zostało – gdy Onima podaje mi duże zalaminowane zdjęcie, które przeciera brzegiem sukienki, uśmiecha się pierwszy raz.

Spodziewam się ślubnej fotografii. Wyobrażam sobie bengalskie stroje nowożeńców: charakterystyczne nakrycia głowy, stożkowy topor chłopaka i mukut, misterną tiarę jego wybranki, a przede wszystkim karmazyn jej odświętnego sari i głęboką czerwień zdobnej alty (farby na dłoniach i stopach panny młodej).

Dostaję zdjęcie zakrwawionych zwłok w podartej prążkowanej koszuli z kołnierzykiem. Mechanicznie odkładam je na krzesło obok. Staram się myśleć o czymkolwiek: o plastikowym krześle z absurdalnie owiniętymi folią nogami, o kołnierzyku koszuli nieboszczyka. Byle odgonić widok poszarpanego gardła. Podbiegają dzieci sąsiadów. Chwytają zdjęcie. Krąży teraz z rąk do rąk. Dorośli kiwają głowami. Malcy pokazują sobie palcami jakiś detal. Śmierć nikogo tu nie dziwi. Podobnie jak zwłoki, które się tu fotografuje.

– Dlaczego poszedł do dżungli w odświętnej koszuli? – nie wytrzymuję napięcia.

– To jedyna z długim rękawem, jaką miał. Było mokro, od wielu dni padało. Wtedy w dżungli gryzą komary.

Czarcie istoty

Poza wyjątkami, gdy atakującymi są osobniki schorowane lub stare, tygrysy nie żywią się ludźmi i unikają człowieka. Ale na Sundarbanach jest inaczej i mimo wielu hipotez naukowcy nie ustalili przyczyny tej anomalii.

Onima dołączyła więc do stygmatyzowanego grona „tygrysich wdów”.

Wiadomo, że żyje tu 96 tygrysów bengalskich. „Tygrysich wdów” – kobiet, którym dziki kot odebrał męża i jedyne źródło utrzymania – są ponad trzy tysiące. Nie mają takiego wsparcia i ochrony jak zwierzęta, których prawami zajmują się międzynarodowe organizacje i rząd (tygrys to narodowe zwierzę Indii). A o skali ataków poza Sunderbanami wiedzą nieliczni. O „tygrysich wdowach” rzadko słyszeli nawet mieszkańcy Kalkuty, najbliższego miasta na stałym lądzie, którzy przyjeżdżają tu tylko na weekendowe objazdy.

– Koncept tygrysa ludojada jest sexy, ale nie powinniśmy mówić o tygrysach jako zabójcach. To mit – przekonuje mnie Anurag Danda, naukowiec i praktyk w zakresie ochrony środowiska oraz adaptacji do zmian klimatycznych w regionie Sundarbanów z fundacji ORF, wcześniej związany z WWF India. – Polowanie na człowieka zdarza się tu z wielu skomplikowanych powodów, m.in. ekspansji ludzi. Tygrysa chronimy z własnych samolubnych pobudek: chcemy zachować ciągłość ekosystemu, a tygrys jest dla niego kluczowy. A uboga niepiśmienna kobieta z terenów rolniczych? Kogo ona obchodzi? Kto ma interes, by ją wspierać? Dlatego tak niewielu dostrzega los „tygrysich wdów” – mówi Danda.

Wdowieństwo przychodzi na wyspach wcześnie, nawet w wieku 20 lat. Powtórne zamążpójście to tabu i prawie się nie zdarza. Wdowa to w Indiach jedna z najniższych rang społecznych. Jeszcze w latach 90. XX w. zdarzała się zakazana już ceremonia sati, gdy kobieta kładła się na stos przy zwłokach mężczyzny, bo według religijnej tradycji powinna być mu oddana dosłownie po grób. A bagh bidhoba, „tygrysia wdowa”, to dodatkowo istota czarcia. „Pożeraczka męża”, która sprowadza nieszczęście na wspólnotę. Dlatego należy ją usunąć poza granice osady i pozbawić własności.

Głód boli bardziej

Choć w Bengalu mało kto to przyznaje, ostracyzm wobec tych kobiet jest ogromny. W sąsiednim Bangladeszu wciąż wierzy się, że mąż po śmierci zamieni się w drapieżną bestię i przyjdzie po żonę, przy okazji mordując sąsiadów. Dlatego wdowę trzeba eksmitować – nawet jeśli głoduje – wraz z licznym potomstwem.

Wierzenia i zabobony często okazują się przykrywką dla bezdusznej kalkulacji: rodzina męża chce wejść w posiadanie ziemi i domu, który zostawił. Często też dybie na rządową rekompensatę, która i tak rzadko jest wypłacana. Mężczyzna traci w dżungli życie, kobieta wszystko inne.

Także perspektywę, że kiedykolwiek jej los się poprawi. Bo to pracujący w lesie mężczyźni padają najczęściej ofiarami tygrysów. W tradycyjnej społeczności Bengalu ona zajmuje się domem i rzadko go opuszcza, a on jest odpowiedzialny za utrzymanie rodziny, zdany na łaskę dżungli. Za kilka dni pracy w kilkuosobowym zespole można dostać od tysiąca do kilku tysięcy rupii na głowę, w zależności od efektu (dla porównania: doba z wyżywieniem w miejscowej noclegowni kosztuje mnie 800 rupii).

Dlatego mimo lęku trudnią się tym nawet ci, którym już raz udało się przeżyć atak lub byli jego świadkami. Jak Anna Mondol z wyspy Dayapur, która od 16 lat jest wdową i prócz siebie utrzymuje też syna.

Gdy dwa lata temu zbierała z grupą sąsiadów kraby w kanale, tygrys poszarpał jej plecy i biodra, po czym rzucił się na jej koleżankę i zawlókł ją w głąb lasu. Ciała Manu nie odnaleziono. Kobieta osierociła dwoje dzieci; rok wcześniej w wyniku ataku tygrysa zginął jej mąż.

Mimo utraty dużej ilości krwi Anna przeżyła. Lekarz z publicznej opieki medycznej odmówił jej pomocy, twierdząc, że i tak wkrótce umrze. Rodzina zapożyczyła się na prywatną opiekę lekarską i opatrunki. Do najbliższego szpitala było jednak za daleko, więc przez pół roku leżała w bandażach w swojej lepiance. Dziś skarży się na nerwobóle, które powracają w takim nasileniu, że traci przytomność. To, co zaoszczędzi, wydaje na środki przeciwbólowe. Cierpi na bezsenność i koszmary, ma wszystkie typowe objawy zespołu stresu pourazowego.

Ale za trzy dni znowu idzie do lasu. Gdy o tym myśli, ze strachu nie może oddychać. – Zaraz po wypadku byłam pewna, że już nigdy tam nie pójdę. Ale mam dwie możliwości: zginąć od tygrysa albo umrzeć z głodu. Umieranie z głodu trwa dłużej. I bardziej boli – mówi Anna.

Królewskie trofea

Na świecie występuje niecałe 4 tys. dziko żyjących tygrysów, z tego 70 proc. w Indiach. W ciągu ostatnich dwustu lat ich liczba w tym kraju spadła o 98 proc. – głównie ze względu na sportowe polowania (Mogołów, potem maharadżów, wreszcie Brytyjczyków). Królowa Elżbieta II z mężem Filipem, fanem myślistwa, zastrzelili tygrysa w 1961 r., czego świadectwem są fotografie z pręgowanym trofeum u stóp monarchini, które widziałam w posiadłości przy Parku Ranthambore, gdzie zatrzymała się królewska para.

Kres wybijaniu zwierząt położyła premier Indira Gandhi, wprowadzając w 1972 r. zakaz rekreacyjnych polowań. Zaczęła też rządowy program ochrony tygrysa (Project Tiger), dzięki któremu populacja gatunku stopniowo się odradza.

Z drugiej strony w ciągu 30 lat ludność Indii podwoiła się i wynosi 1,3 mld osób, czyniąc ten kraj drugim najludniejszym państwem świata. Ludzie potrzebują ziemi, tygrys musi mieć terytorium. Tego konfliktu nie da się rozstrzygnąć polubownie.

Warunki życia na Sundarbanach są ekstremalnie trudne dla wszystkich gatunków. Naukowcy szacują, że za 50 lat tych wysp w ogóle może już nie być – z powodu postępującego kryzysu ekologicznego, który akurat na tych terenach widać jak w soczewce. Powracające cyklony nie są bezpośrednim następstwem zmiany klimatu. Jest nim ich skala, rosnąca intensywność. Dotyczy to nie tylko huraganów, lecz także temperatur, opadów, susz, powodzi. Zanieczyszczenie powietrza oraz zasolenie gleb i wód gruntowych są tu ogromne.

Statystyki ONZ pokazują, że kobiety i dzieci to pierwsze ofiary kryzysu klimatycznego. Podczas klęski żywiołowej są 14 razy bardziej narażone na śmierć niż mężczyźni. Katastrofy odbijają się też na ich zdrowiu, również psychospołecznym, i adaptacji do nowych realiów, a także na migracji. Majowy cyklon „Amphan” pozbawił życia ponad sto osób, a setkom tysięcy odebrał domy i grunty rolne. Tygrysy zaś straciły siedliska w wyniku zalania lub dewastacji namorzynów.

Onima czeka na rekompensatę

Naukowca i ekologa Anuraga Dandę pytam, dlaczego te zmiany są tu tak wyraźne.

Danda: – Problemy były od dawna, każda kolejna zmiana jedynie je uwypukla. Ludzi nie powinno tu być, to powinno być naturalne, chronione środowisko. Stąd problemy. W XVIII w. zaczęła się kolonizacja i eksploatowanie tego obszaru. Brytyjskie przedsiębiorstwa zobaczyły w tych ziemiach szansę na zysk, zaczęto więc ingerować w dziewiczy ekosystem, by pozyskać ziemię rolną i drewno. Dochód płynął też z opodatkowania tego dzikiego dotąd terenu. Wszystkie zmiany i problemy pojawiły się wraz z ludzką chęcią wzbogacenia się.

Dziś zyski z eksploatacji regionu wciąż płyną do bogatych spoza Sundarbanów. Ale, mimo cierpienia, najubożsi wciąż starają się żyć w symbiozie z przyrodą, której każdy element uznają za święty.


Czytaj także: Szymon Drobniak: Pożar pod wodą


O tym, że mąż poszedł nocą z sąsiadem na połów do dżungli, Onima Mistry dowiedziała się rankiem, gdy przyniesiono jego ciało, które rybacy odbili tygrysowi. Choć Ronjit wykupił pozwolenie na pracę w lesie, Onima do dziś nie otrzymała rekompensaty od rządu Bengalu Zachodniego. Podobnie jak większość wdów. Biurokracja i korupcja są barierą nie do pokonania, zwłaszcza dla osób niepiśmiennych – takich jak Onima.

– Masz żal do męża, że złamał waszą umowę? – pytam.

– Może trochę. Ale bardziej jestem zła na Bon Bibi. Już nie wierzę, że nas chroni. Zresztą w ogóle nie wierzę w boga. Odszedł ode mnie razem z Ronjitem.

– A tygrys? Winisz go?

– Nie. Jak mogę winić zwierzę? To my wchodzimy na jego terytorium. Tygrys jest strażnikiem dżungli. Gdy go zabraknie, wytną nasz las i niczego już tu nie będzie. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 38/2020