Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Nie ma ich ani w zapisach czarnych skrzynek, ani we wnioskach z oględzin miejsca katastrofy, ani na ciałach ofiar.
To jest natomiast dyskusja o funkcjonowaniu prokuratury i mediów. Z tradycyjnie zawiłych wyjaśnień przedstawicieli prokuratury wojskowej podczas posiedzenia sejmowej komisji sprawiedliwości wynika, że na wyświetlaczu niektórych urządzeń badających wrak samolotu pojawił się napis TNT (czyli trotyl), śledczy zastrzegli jednak, iż te dane nie są tożsame ze stwierdzeniem trotylu. Prokuratorzy podkreślają, że użyte przez biegłych detektory nie są wystarczające do potwierdzenia bądź wykluczenia takiej okoliczności i że dotychczasowe ustalenia – patrz wyżej – nie wskazują na wybuch na pokładzie Tu-154. Najkrócej mówiąc: poczekamy, zobaczymy, co przyniosą kolejne badania (płk Jerzy Artymiak zastrzegał, że te same detektory wskazywały TNT po zbliżeniu ich do pasty do butów...). Warto też zauważyć, że przy całej komunikacyjnej nieporadności prokuratura wciąż prostuje ścieżki sprawy wyjątkowo tragicznej i wyjątkowo skomplikowanej: poprawia stenogramy rozmów w kokpicie, ekshumuje pomylone ciała, kontynuuje drobiazgowe badania wraku. Wbrew naturalnemu w świecie mediów pośpiechowi to brzmi całkiem dobrze: poczekamy, zobaczymy.
Z jednym wszakże wyjątkiem: sprawy zwolnień w „Rzeczpospolitej” po publikacji materiału Cezarego Gmyza. Całkiem prawdopodobne, że news, który dostarczył ów dziennikarz, nie został przez redakcję przygotowany z należytą starannością. Całkiem prawdopodobne, że publikacja przysporzyła wydawcy dziennika poważnych problemów natury biznesowej. Szkopuł w tym, że w świetle obecnych twierdzeń prokuratury ustaleń Gmyza nie sposób nazywać „konfabulacją” i „zlepkiem informacji, które uzyskał »na mieście«”.