Troskliwe zmyślenia

Jaką wiedzę przekazują porzucone albumy fotograficzne? Jak można zatroszczyć się o pamięć chwil, które stanowią właściwą tkankę naszego życia?

26.10.2020

Czyta się kilka minut

Strony albumu z wyrwanymi fotografiami, prawdopodobnie Mielno, 1957 r. / Reprodukcja pochodzi z archiwum autora
Strony albumu z wyrwanymi fotografiami, prawdopodobnie Mielno, 1957 r. / Reprodukcja pochodzi z archiwum autora

Dwieście kolorowych fotografii aut: stoją na podmiejskich parkingach i nad jeziorami, są prezentowane na wystawach motoryzacyjnych, pędzą po autostradzie. Nowa Gwinea, Anglia, USA, Niemcy, Hiszpania, Polska. Wszystkie te fotografie samochodów – osobowych, sportowych, busów, tirów, kamperów i vanów – umieszczone zostały w oprawionym w bordową imitację skóry amatorskim albumie z lat 80.

Kto jest autorem albumu i jaki zamysł stał za jego stworzeniem? Czy wykonał go starszy pan pozujący z napojami gazowanymi przy czerwonym fiacie? A może jego znajomi przesyłali mu wszystkie zdjęcia – spod Portu Lotniczego im. Maurice’a Bishopa na Grenadzie i z baru nad Morzem Bałtyckim? Nie wiem.

HISTORIA W PYTANIACH Kolekcjonuję amatorskie albumy fotograficzne od kilku lat i odpowiedź „nie wiem” jest jedną z najczęstszych, jakie formułuję w odniesieniu do tej formy wizualnej pamięci. Paradoksalna sytuacja. Albumy powstają do dziś, nie tylko jako obiekt materialny (niech za przykład posłużą albumy tworzone z okazji ślubu czy pierwszej komunii świętej), ale i wirtualny (znany najlepiej użytkownikom mediów społecznościowych). I jako takie pełnią funkcję przechowalni wspomnień, ale również medium autokreacji. Paradoks ujawnia się w momencie, w którym album – obiekt przynależący do życia prywatnego, nie publicznego – trafia na targi staroci czy aukcje internetowe. To, co miało być przechowalnią wspomnień, okazuje się świadectwem zapomnienia.

Wszechobecność zdjęć i siła, z jaką tworzą i przekazują znaczenia, może przytłaczać. Fotografie potwierdzają prawdziwość zdarzeń (fakt wykorzystywany w trakcie rozpraw sądowych), służą jako metafora określająca niezawodność pamięci (fotograficzny znaczy tyle, co precyzyjnie odzwierciedlony), myślenie wolne od uprzedzeń (jak obiektywny jest obiektyw?), wreszcie są zdolne zatrzymać czas (wykonanie zdjęcia jest równoznaczne z uwiecznieniem). Wszystko to ukazuje, jak ludzkie poznanie zostało zdominowane przez myślenie wizualne, a więc i jak niezachwiana jest wiara w fotografię jako technologię dostarczającą wiedzę o świecie. Moje „nie wiem” może brzmieć zatem rozczarowująco, ale może być również początkiem troskliwego zmyślania.

Nie pamiętam, kiedy kupiłem album w czerwonej skórkowej oprawie. Wiem jednak, co mnie poruszyło – ramki wyrysowane sumiennie, niebieskim długopisem od linijki na każdej stronie albumu. Ramki ponumerowane, czasem z datą dzienną, czasem z komentarzami typu „Dwie teściowe” lub „U Ceśków na imieninach”. Łącznie ramek jest 204, a wypełnione są 145 zdjęciami, z których ostatnie przedstawia 11-miesięcznego chłopca. Potem nic, żadnych zdjęć, żadnych komentarzy. 59 pustych ponumerowanych ramek czeka.

Opowieści tworzone za pomocą fotografii umieszczonych w albumach często się urywają. Są zdjęcia, nagle nie ma zdjęć. Połowa stron w albumie czeka na ciąg dalszy. Co się stało? Czy później nic nie było do uwieczniania, nic ważnego do zapisania światłem?

To porzucenie dziwi jeszcze bardziej, kiedy wiem – mówiąc szczerze, jestem prawie pewien – że kronikę prowadził poczciwiec w okularach, typowy urzędnik. On przygotował wszystkie ramki, brał linijkę, stawiał mocno kropki w odpowiednich miejscach i kreślił równiutkie linie. Wyobrażam go sobie, jak siedzi przy małym biurku, wieczorem, w świetle lampki i wkleja jedno zdjęcie po drugim. Rozpoznaję go po zdjęciach. Wystarczy odpowiednio długo patrzeć, zobaczyć, jak i gdzie chcą być fotografowani, jak układają swoje ciało, co robią z dłońmi, jak ich mięśnie pracują pod skórą. Sporo w tym z nauki patrzenia, znacznie więcej – zmyślenia.

On (bezimienny) i ona (Hania) – powyżej – biorą ślub cywilny 30 kwietnia 1964 r. Na pierwszych trzech fotografiach stoją na schodach, na tle wysokich drzwi, uśmiechają się. Żadnych gości, żadnej fety. Po ślubie – kolejne 11 fotografii – idą na obiad do jego matki, piją szampana, do wazonu włożyli bukiet goździków przyozdobionych asparagusem. Hania, ubrana w kostium, wygląda na zmęczoną. Gdyby nie podpisy pod ramkami, nie wiedziałbym, że szampan jest z 1927 r., że jego matka to skarb porównywalny do żony, że obiad był właśnie po ślubie. A poza tym – same pytania.

Może Hania wcale nie była zmęczona, tylko czuła się źle w towarzystwie teściowej? Czy zdjęcia, na których pozują we troje, wykonywał niewidoczny teść? Jakiego koloru były hiacynty w wazonie przestawionym ze stołu na komodę? Jak pachniały? Dlaczego nowożeńcy nie zaprosili więcej gości? Jaka jest ich historia? I czy zależna jest od odpowiedzi na te wszystkie pytania? Nie. Słowo „historia” wywodzi się od starogreckiego czasownika oznaczającego „pytać”, „dowiadywać się”. Pytając o rzeczy, jest się historykiem. Kiedy pyta się o konkretną rzecz, pozwala się jej przetrwać.

Okularnik z pewnością znał odpowiedzi na wszystkie te pytania. Ale w momencie, w którym album przestał być jego własnością – przechodził z rąk do rąk, trafiał na jeden i drugi rynek staroci, żeby wreszcie dotrzeć do mnie – także odpowiedzi przestały należeć do niego. Nie może im zaprzeczyć, nie może ich potwierdzić. To nie jest przypadek odosobniony.

Fotografie amatorskie – choć teoretycy raczej skłonni są oddzielać amatorów, czyli „tych, którzy kochają” (łac. amat), od użytkowników – są podatne na zmyślenie, dlatego że nie posiadają kontekstu emocjonalnego, intelektualnego lub estetycznego, które by je tłumaczył. I bronił. Na podstawie tych fotografii jestem w stanie wymyślić przynajmniej kilka wersji historii dotyczących ich ślubu i obiadu z teściową.

BEZ ODPOWIEDZI Opowieść opiera się zazwyczaj na rozsianych po albumach informacjach, nie tylko tych, które odnajduje się w fotografiach, ale też w komentarzach otaczających zdjęcia, na rewersach, w przedmiotach dołączanych do albumu (monety, bilety, zasuszone kwiaty, szpilki, wstążki) czy w innych rodzajach obrazów (wycinki gazet, pocztówki, rysunki).

Niech za przykład posłuży album z brązową okładką z zaledwie 20 zdjęciami i trzema rysunkami. Miejscowość Kasina Wielka położona jest 50 kilometrów na południe od Krakowa. To tam, 25 maja 1933 r., 35 dziewcząt zapisuje w albumie swoje imiona i nazwiska oraz dedykację: „Bardzo kochanej i drogiej Alisi w dniu Jej pożegnania z prośbą o pamięć o tych, które ją tak bardzo ukochały // ofiarowują ten album // Jej koleżanki”.

Od czterech lat rodzina Szymborskich mieszkała w Krakowie, gdzie Wisława – choć tak naprawdę Maria, czyli Marychna, Ichna – uczęszczała do Szkoły Powszechnej im. Józefy Joteyko przy ulicy Podwale 6. Szkoła miała posiadłość w Kasinie Wielkiej, gdzie uczennice wyjeżdżały na kilka tygodni w roku. W albumie fotograficznym Ichna Szymborska sporządziła rysunek przedstawiający bawiące się pośród traw dziewczęta w różnokolorowych sukienkach.

Gdyby nie fakt, że ponad 60 lat później Szymborska otrzymała Nagrodę Nobla w dziedzinie literatury, album byłby zwykłą pamiątką ze szkoły letniej, z upamiętniającymi wspólne gry i posiłki zdjęciami, po których można się jedynie prześlizgnąć. Bo kim była Zosia Gedliczkówna, która wykonała w albumie rysunek klasy? Która z nich jest Wandą Paporzówną? Co stało się z Alisią, której album był dedykowany? Nie wiem, czy w takich momentach historia milczy, czy raczej zamienia się w jeden wielki pytajnik.

Albo zielony, pięknie zachowany, niewielkich rozmiarów album zawierający 30 fotografii psa rasy foksterier. W trawach, na ławce, na poduszce, w parku, z jakimś nakrapianym pudlem. Album otwiera fotografia pocztówkowa, która została wysłana z Berlina z dzielnicy Charlottenburg do uzdrowiska Bad Pyrmont na północy Niemiec. Pocztówkę, jak się okazuje, napisał sam foksterier, a informuje Hildegardę, prawdopodobnie jego wcześniejszą właścicielkę, że oto wiele otrzymał już od swoich nowych państwa. Obrożę, smycz i koszyk, taki przymocowywany do roweru, więc może teraz podróżować. Ostatnio – czytam dalej – foksterier był na wycieczce nad wodą, ludzie kąpali się mimo niskiej temperatury. Sam bardzo z początku się przestraszył, to był jego pierwszy raz na plaży. I tutaj „psie” pismo robi się nieczytelne, z podpisu potrafię odczytać jeszcze litery „r”, „c” i „k”. Zdjęcie pocztówkowe ma ślad po pinezce, musiała więc Hildegarda patrzeć na nie często w Bad Pyrmont. Patrzeć, zdrowieć i tęsknić?

Każdy album jest odrębną opowieścią. Począwszy od okładki, informacji o producencie, miejscu zakupu, przez wyrwane fotografie i ślady użytkowania, skończywszy na wrażeniach, jakie towarzyszą pierwszemu oglądaniu. Opowieścią rozproszoną, składaną ze szczegółów, często kapryśną i nielogiczną, jak wszystko, co nie zostało zapisane na wielkich kartach historii. Opowieścią tworzoną w miejscach, gdzie fotografia traci swoją zdolność do przekazywania wiedzy o świecie, zaświadczania o prawdziwości zdarzeń czy zachowywania wspomnień. Mówiąc inaczej: gdzie fotografia traci swoją siłę. I domaga się troskliwego podejścia. Czujnego i czułego.

FATUM AMATORA W XX wieku powstał termin „fotografia rodzinna” – przestała ona być, jak twierdzi historyk fotografii, kurator i konserwator w Centre Pompidou w Paryżu Clément Chéroux, „przywilejem wyłącznie ojca, głowy rodziny”, zajęli się nią wszyscy, również kobiety i dzieci. Wtedy album stał się przechowalnią zdjęć wykonywanych przez amatorów, zdjęć uderzających swoją schematycznością. Chéroux dodaje: „Zawsze widnieją na nich dzieci, krewni, przyjaciele, zwierzęta domowe, codzienne zajęcia, zakochani, ceremonie, święta, miejsca odpoczynku i turystyka. W sumie dość wąski katalog tematyczny osób, sytuacji i przedmiotów, który pojawia się na przełomie wieków i trwa do dzisiaj”.

Zabawne i zastanawiające jest, że Chéroux używa w odniesieniu do fotografii rodzinnej słowa „zawsze” – tak jakby ta technologia, uznawana za jedną z najbardziej zmiennych, była jednocześnie podległa w tym wydaniu przeznaczeniu, żeby nie powiedzieć: tematycznemu fatum. Co więcej, to „zawsze” niweluje wielką różnorodność i rolę fotografii amatorskiej, która dzisiaj – zwana już social photo, a więc fotografią społecznościową – stanowi istotne dla milionów ludzi na całym świecie medium komunikacyjne. Oczywiście, większość albumów, które kupuję, zawiera zdjęcia podlegające opisanemu schematowi, jednak właśnie sposoby, w jaki autorzy fotografii wyłamują się ze schematu, zmieniają go czy wypełniają, są najbardziej interesujące.

Tak jest w albumie dwustu zdjęć skupionych na życiu zakonnicy Heleny we Frankfurcie nad Odrą, zaraz po zakończeniu II wojny światowej. Album rozpoczyna się od fotografii ołtarzyka z Matką Boską ze sporych rozmiarów napisem AVE MARIA, potem pojawia się zaskakująco dużo zdjęć kobiet. Z rowerami, na dróżce, nad rzeką, z konewką, z dziećmi, pośród kwiatów, drzew, z piłką, z wazonem, z trzymaną jak floret gromnicą. Zdjęć mężczyzn jest mało. Naburmuszony i gruby ksiądz w korytarzu, martwy ksiądz w trumnie. Gdzieś Chrystus Pan ukazujący swoje jaśniejące serce, gdzieś kilku starszych mężczyzn w piżamach szpitalnych.

Zastanawiająca jest różnica w przedstawianiu kobiet i mężczyzn; może ona dużo znaczyć, bardzo dużo. Kobiety przedstawiane są w parach i grupowo, spędzają czas razem. Mężczyźni natomiast jawią się jako odlegli, samotni, chorzy lub nieżywi. Ale co przychodzi mi na myśl, związane jest ze szczególną wspólnotą kobiet, do której Helena należała, z jej życiem zakonnym. Przypomina ono funkcjonowanie na wyspie, na której mężczyzn po prostu nie ma. Ostatnia fotografia w albumie ukazuje dwie kobiety stojące na trawniku, obejmujące się w pasie i patrzące na siebie uważnie, z uśmiechem. Przed nimi, u ich stóp, stoi skrzat ogrodowy, ma idiotyczną czapkę i zamknięte oczy.

Albo album, na którego okładce przyklejono plaster z napisem „Bliski Wschód-Syria-Turcja”. Zawiera 69 zdjęć z podróży, która rozpoczęła się 9 kwietnia, a zakończyła 14 maja 1935 r. Trasa przebiegała następująco: Jaffa, Nazaret, Betlejem, Jerycho, Tyberiada, Damaszek, Bejrut, Sydon, Pireus, Ateny. Podróżujący to prawdopodobnie para (małżeństwo?) zamożnych intelektualistów lwowskich, widać ich na dwóch zdjęciach: w palącym słońcu w Jerycho, przy wejściu do Fontanny Eliasza, oraz w Atenach, na poczęstunku wśród tamtejszej Polonii.

Zdjęcia są świetnie skadrowane, z wyczuciem rozłożone na stronie, podpisane drobnym, wyraźnym pismem, kilka z nich jest wyjątkowych, jak to w pobliżu Góry Oliwnej z wielbłądem czy to z mężczyznami na szerokich łodziach w Jaffie. Jest jednak jedno genialne zdjęcie, a zostało wykonane z okna hotelu w Jerozolimie, skąd widać procesję w trakcie trwającego siedem dni festiwalu religijnego Nabi Musa (Proroka Mojżesza). Nie widać tego na czarno-białej fotografii, ale w czasie festiwalu fellaheen (chłopi z wiosek) zakładali nowe ubrania w cudownych barwach. Jasnoróżowe, niebieskie, fioletowe kurtki z aksamitu. Żółte suknie z haftami w kolorze czerwieni oraz zieleni, na głowach wszystkich – białe welony.

Ursula (nazwisko jest nieczytelne) urodziła się 6 lipca 1919 r. Pierwsze zdjęcia w jej albumie pochodzą z nadmorskiej miejscowości Heringsdorf: Ursula w białym kostiumiku na plaży. Cztery lata później pojawia się z bratem w zakładzie fotograficznym Fritza Göbela. W roku 1927 roześmiana „mit Puppe Martin”, w roku 1930 w ogrodzie „mit Puppe Christel”. 14 listopada 1935 r. spaceruje po Berlinie. W 1940 r. jest w Szczecinie w siedzibie Frauenschaft, niemieckiej organizacji kobiet ściśle związanej z partią nazistowską.

20 sierpnia 1942 r. bierze ślub. 23-letnia Ursula wychodzi za mąż za oficera marynarki III Rzeszy Hertwiga, przystojnego, dużo starszego mężczyznę. Dalej przedstawiona jest podróż po austriackich kąpieliskach: Bad Hall, Linz, Steyr i Kremsmünster. 16 kwietnia 1943 r. oboje spacerują nieopodal zamku Feyregg. Hertwig ubrany jest w biały mundur. 1 maja 1943 r. – ostatnie zdjęcia, Ursula jest we Frauendorf, dzielnicy Szczecina, siedzi przy oknie. Za 12 dni na Frauendorf spadną alianckie bomby. Wszystko obróci się w ruinę.

Można uznać, że zdjęcia zachowane w tych albumach składają się na schematyczne opowieści. Codzienność życia zakonnego, wycieczka lwowskiej inteligencji i życie jakiejś dziewczyny, która poślubiła żołnierza. Nie różnią się być może od milionów innych opowieści o codzienności, wycieczkach i biografiach młodych kobiet. Zarazem jednak zmuszają do postawienia istotnych pytań: jaką wiedzę przekazują porzucone albumy fotograficzne? Jak trwała jest zapisana w nich pamięć? I jak można zatroszczyć się o pamięć chwil, które – choć może nudne, powtarzalne i schematyczne – stanowią właściwą tkankę życia?

Zadawanie pytań takim albumom pozwala przetrwać zawartej w nich historii. Bardzo łatwo jest uznać je za bezwartościowe, jeszcze łatwiej wyśmiać ludzi, których emocje i relacje opowiadają. Wniknięcie w opowieści tworzone za pomocą amatorskich albumów fotograficznych, podjęcie ich na nowo i rozwinięcie – być może w sprzeczności z prawdą – domaga się szczególnej troski. Pozwala zatrzymać proces ich zapominania. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Pisarz, tłumacz, antropolog. Wydał tomy wierszy na koniec idą (2017, nominowany do Nagrody Literackiej Gdynia) oraz LUXUS (2019). Za książkę prozatorską Niż (2020) otrzymał Nagrodę Krakowa Miasta Literatury UNESCO, był nominowany do… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 44/2020