Tropiąc nieobecność

Panna Olga Boznańska, najzdolniejsza bez zaprzeczenia z polskich malarek, jak o niej pisał Tetmajer, wciąż ma kłopoty ze znalezieniem swojego miejsca na europejskiej mapie historii malarstwa.

01.05.2005

Czyta się kilka minut

"Autoportret", ok. 1900 r. /
"Autoportret", ok. 1900 r. /

W roku 1900 na Wystawie Światowej w Paryżu Boznańska otrzymała honorowe wyróżnienie. Sto lat później Robert Rosenblum przygotował w londyńskiej Royal Academy of Arts i Nowojorskim Muzeum Guggenheima obszerną wystawę “1900. Art at the Crossroads". Wśród prawie trzystu obiektów znalazły się trzy obrazy polskie: Wojciecha Weissa “Opętanie" (ok. 1900-01), Jana Stanisławskiego “Topole nad wodą" (1900) i Ferdynanda Ruszczyca “Ziemia" (1898).

Widziałem edycję nowojorską tej wystawy i przyznaję, że obrazy te wypadły znakomicie w towarzystwie innych, znacznie szerzej znanych. Co więcej, doskonale eksponowana “Ziemia" Ruszczyca, widoczna u samej góry świetlika w spiralnym budynku Muzeum Guggenheima, zdawała się wręcz wizualną kodą całej wystawy - ogromnej i bardzo różnorodnej.

We wstępie Rosenbluma, gdy autor wyjaśnia sytuację polityczną podzielonej i nieistniejącej samodzielnie Polski, pojawia się dodatkowo reprodukcja “Melancholii" (1894) Jacka Malczewskiego. Obszerna analiza ujawnia dobrą znajomość naszej historii i jej XIX-wiecznej sztuki.

Trzy obrazy wśród trzystu - to właściwe proporcje naszej obecności w świecie sztuki. I właściwie wszystko byłoby zupełnie dobrze, gdyby nie umieszczona na końcu sekwencja autoportretów.

Nie znalazło się tam miejsce ani dla Malczewskiego, ani dla Boznańskiej, która wraz z Finką Helene Schjerfbeck (1862-1946) stanowi niewątpliwie jedno z najciekawszych artystycznie i socjologicznie zjawisk sztuki europejskiej przełomu XIX i XX wieku. Obrazy dwóch samotniczek byłyby na tej wystawie prawdziwą rewelacją, a zarazem naturalną konsekwencją poszerzania europejskiego spektrum artystycznego, którego dokonał Rosenblum.

Jeden z autoportretów Schjerfbeck znalazł się na ubiegłorocznej, nieco chaotycznej, ale bardzo bogatej, wystawie w paryskim Musée du Luxembourg, zatytułowanej: “Moi! Autoportrets du XX-eme siecle". Jak wiadomo, obrazy Boznańskiej znajdują się w zbiorach paryskiego Musée d’Orsay. Mimo że odwiedzałem to muzeum kilkadziesiąt razy, nigdy nie udało mi się na nie natknąć. Od pewnego czasu w Orsay można natomiast oglądać rzeźbę Bolesława Biegasa. Wygląda na to, że kuriozom łatwiej jest się przebić niż porządnej sztuce.

***

Powodem niepowodzenia twórczości Olgi Boznańskiej w dobie zwiększonego zainteresowania sztuką kobiet wydaje się estetyczna nieprzystawalność jej malarskiego idiomu do artystycznych porządków europejskich.

Polka wykształcona w Niemczech, zafascynowana Whistlerem, osiadła we Francji, ale francuską sztuką niezbyt przejęta, chyba wciąż może mieć kłopoty ze znalezieniem swojego miejsca na europejskiej mapie historii malarstwa. W 1910 r. wzięła co prawda udział w wystawie syntetystów i intymistów w prywatnej paryskiej galerii Devambeza, ale nie związała się również z tym efemerycznym środowiskiem. Pozostała intymistką, ani przez moment nie będąc syntetystką.

Jej technikę malarską bez większych zastrzeżeń można włączyć do szeroko pojmowanego postimpresjonizmu, uważając jednak na silnie indywidualny charakter redakcji obrazu. Najprostsze skojarzenie obrazów Boznańskiej z twórczością niemal rówieśnika, Edouarda Vuillarda (1868-1940) przynosi rozczarowanie: to są inne światy malarskie. Wielka wystawa Vuillarda, pokazana na przełomie 2003/2004 w paryskim Grand Palais, nie pozostawia najmniejszych wątpliwości w tej materii. Podobnie rzecz się ma z innym intymistą, Pierrem Bonnardem. Do prawdziwej wymiany nie dochodzi. Technika, faktura, wrażenie całości, pozostają kompletnie odmienne: u Francuzów płaskość i komplikacja planów, u Boznańskiej - znikanie kształtów, ich niepochwytność.

***

“Panna Olga Boznańska, najzdolniejsza bez zaprzeczenia z polskich malarek, ma w swej pracowni dużo portretów, wszystkie z właściwymi jej, charakterystycznymi cechami; portrety te zatem są blade, mgliste, jeżeli tak można powiedzieć »skandynawskie« (...)", napisał Kazimierz Przerwa-Tetmajer w swej relacji z monachijskich pracowni w 1896 roku.

Przymiotnik “skandynawskie" wydał mi się wyjątkowo celny i pociągający. To chyba właściwa regionalna proporcja dla naszej sztuki. Oglądając ostatnio wystawę łotewskiej secesji w warszawskiej Królikarni (szkoda, że wystawa ta nie zawitała do Krakowa), pisałem o podobieństwach między “Portretem Malviny Vignere-Grinberg. Zmierzch" (1898), pędzla Janisa Rozentalsa, a malarstwem Boznańskiej. W północno-wschodnio-środkowej Europie najwięcej jest dających się poprowadzić powinowactw czy może nawet jedności.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 18/2005