Teologia i przemoc

Ks. Krzysztof Charamsa: Z punktu widzenia teologii chrześcijańskiej retoryka ks. Dariusza Oko jest nie do zaakceptowania.

29.09.2015

Czyta się kilka minut

Wykład księdza Oko w auli BUW, Warszawa, 21 października 2014 r. / Fot. Mariusz Grzelak / REPORTER
Wykład księdza Oko w auli BUW, Warszawa, 21 października 2014 r. / Fot. Mariusz Grzelak / REPORTER

Brak reakcji ze strony władz kościelnych na wystąpienia, które są przepełnione nienawiścią, to skandal.

Warto być przyzwoitym, jak mawiał Władysław Bartoszewski, nawet wtedy, gdy jest się księdzem-naukowcem. A może właśnie szczególnie wtedy.

Mojej Mamie,
która nauczyła mnie teo-logii,
Boga odrzucającego wszelką przemoc.


Chrześcijanie potrzebują konfrontacji z różnorodnymi naukami, także tymi, które zajmują się płcią kulturową. Taka konfrontacja, otwarta i rzetelna, może być pomocą również dla samych myślicieli gender. Tyle że w jej trakcie nie mogą być deprecjonowani – tak jak to robi pewien krakowski teolog wspierany przez autorytet Konferencji Episkopatu Polski. By to wyrazić obrazowym przykładem: z ateistkami Judith Butler czy Julią Kristevą można się nie zgadzać, ale nie można ich wyzywać tylko dlatego, że podejmują kwestie gender. Z Kristevą, genialną lingwistką, psychoanalityczką i filozofką, watykański dziennik „L’Osservatore Romano” robi wywiady, a papież Benedykt XVI zaprasza ją na spotkanie w Asyżu, natomiast polski ekspert, w majestacie przyzwolenia Kościoła instytucjonalnego, insynuuje, że jako uczona zajmująca się problematyką gender jest „maniaczką seksualną”. Kto zaś nie podziela jego stanowiska, jest „Judaszem już zadeklarowanym albo w procesie deklaracji”.

W tym względzie zresztą trudno odmówić mu dużej dozy słuszności: Kościół i jego naukowcy bywają odpowiedzialni za odejścia tych, którzy zostali urażeni zasianą przez nich przemocą. Dziś jest to, niestety, jeden z wyrazistych owoców teologii rozwijającej się w ostatnich dziesięcioleciach w wolnej Polsce. Owoc niedaleki od dokonań naukowego komunizmu.


CZYTAJ TAKŻE:


Najwyższe zepsucie religii

Zarysujmy problem teoretycznie.

Chrześcijaństwo sprzeciwia się wszelkiej przemocy. Gdy sprzeciwu brakuje, nasza religia kompromituje się i ginie, bo zaprzecza własnej istocie. Jak podkreśla Międzynarodowa Komisja Teologiczna w dokumencie „Bóg Trójca, jedność ludzi. Monoteizm chrześcijański przeciwko przemocy”, „w podżeganiu do przemocy w imię Boga wiara chrześcijańska widzi najwyższe zepsucie religii”. Dokument Komisji stanowi dobry punkt wyjścia do dyskusji nad teoriami, które dostrzegają związek między przemocą a religią.

Pewnie można byłoby od tekstu Komisji oczekiwać więcej. Np. wyjaśnienia zła przemocy obecnej w historii Kościoła: inkwizycji, stosów dla heretyków, polowania na czarownice, „Index librorum prohibitorum”, nawracania przymusem. Włoski teolog Vito Mancuso zwracał uwagę także na obecność przemocy w Biblii – nie tylko w Starym, ale również w Nowym Testamencie (tak w Apokalipsie, jak w pismach Pawłowych) – i zastanawiał się, dlaczego Kościół dopiero niedawno wyzbył się wszelkiego przyzwolenia dla przemocy (wcześniej np. nie uznawano wolności religijnej czy usprawiedliwiano niewolnictwo). W istocie: refleksja nad brakiem związku między religią uniwersalnej miłości, jaką jest chrześcijańskie Objawienie trynitarne, a ciągłą pokusą przemocy nie może przysłaniać kwestii historycznych związanych z tym, jak chrześcijaństwo formowało społeczności, które przyjęły Ewangelię. W przeciwnym razie można by odnieść wrażenie, że chrześcijanie mają coś do ukrycia lub pragną zignorować niechlubne karty ze swojej przeszłości. Nie wystarczy przedstawienie ideału objawionego: potrzeba rzetelnego i krytycznego przeanalizowania rozwoju tego ideału – tak w obrębie przesłania biblijnego, jak w tradycji i misji wspólnoty wierzących.

Los męczenników to najlepsze potwierdzenie i streszczenie Ewangelii mówiącej o przeciwstawianiu się przemocy nieprzemocą; najdoskonalszy paradygmat przemiany, nawrócenia, a jednocześnie świadectwo miłości, która w ten sposób ewangelizuje świat. Z drugiej strony: każda próba zaprowadzenia przemocą porządku chrześcijańskiego widzenia świata kończy się kompromitacją Kościoła i wymaga prośby o przebaczenie. Jan Paweł II w czasie jubileuszu chrześcijaństwa w 2000 r. przepraszał za niektóre wyrazy chrześcijańskiej przemocy w przeszłości. Dzieło papieża Polaka podjął papież Franciszek, prosząc ofiary pedofilii o przebaczenie przemocy seksualnej i duchowej dokonywanej przez ludzi Kościoła, w szczególności przez jego duchownych, wskazując, jak należy naprawiać zło, i stale nawołując do zaprzestania dyskryminowania i stygmatyzowania drugiej osoby.

Teolog nie może ignorować współczesnych badań nad zjawiskiem przemocy w religiach, tak z zakresu filozofii i antropologii, jak historii i socjologii religii czy nawet archeologii; musi też umieć udzielić racjonalnej odpowiedzi na formułowane zarzuty. Przykładowo: Samuel Huntington pisał w „Zderzeniu cywilizacji”, że konflikt między islamem a chrześcijaństwem karmi się podobieństwami między nimi. „Islam i chrześcijaństwo to dwie religie monoteistyczne, które, w przeciwieństwie do religii politeistycznych, źle znoszą inne bóstwa i stąd ich świat jest podzielony na dwa: z jednej strony oni, z drugiej my. I jedni, i drudzy są uniwersalistyczni i pretendują do wcielenia prawdziwej wiary, do której wszyscy ludzie powinni przystąpić. I jedni, i drudzy są religijnymi misjonarzami z obowiązkiem nawrócenia niewierzących. Od samego początku islam rozprzestrzenił się przez podbój, tak jak – w wielu przypadkach – chrześcijaństwo. Paralelne pojęcia dżihadu i krucjaty są bardzo podobne i odróżniają te dwie wiary od innych wielkich religii świata”. Bez znajomości współczesnej debaty trudno będzie teologii dać satysfakcjonującą odpowiedź na podobne tezy. Nie chodzi tu tylko o wytworzenie jakiejś nowej apologetyki, ale o rzetelną dyskusję interdyscyplinarną, przed którą teologia nie może uciec, jeśli chce pozostać równoważnym podmiotem dyskusji w uniwersyteckim ateneum nauk.

W mojej refleksji chciałbym się skupić nad jednym tylko aspektem tej kwestii, w pewnym sensie dotyczącym samej metodologii teologii (podobnie zresztą jak filozofii uprawianej przez katolików). Chodzi o problem języka.

Miłość odrzuca strach

Kwestia przemocy (alboprzynajmniej jej ryzyko czy wręcz pokusa) w myśli religijnej musi być rozeznana na poziomie treści i formy przekazu. Nie są to poziomy całkowicie niezależne, i takie być nie mogą, szczególnie w teologii opartej ze swej natury na Objawieniu, gdzie treści podane są przy pomocy ludzkich słów, ale odnoszą się do autorytetu Słowa Bożego. Może się zdarzyć, że treści naukowo (teologicznie) są prawdą, ale forma, jaką się obiera dla ich przekazu, godzi w tę prawdę albo ją tuszuje bądź jej zaprzecza. Każde głoszenie przez Kościół zbawienia, poczynając od codziennej homilii aż po deklaracje Magisterium i lokalnych episkopatów oraz spekulacje teologiczne, musi szukać odpowiedniej formy, która wypływa z treści (papież Franciszek podejmuje ten temat w „Evangelii gaudium”, nr 135-159). Intencją Soboru Watykańskiego II było uaktualnienie spójności treści i języka – stąd koncepcja aggiornamento.

Niezmienna doktryna miała być bowiem, w intencji Ojców soborowych, podana w sposób nowy i odpowiadający współczesności. Pisał o tym Paweł VI, reformując Święte Oficjum (Świętą Inkwizycję): „jako że miłość odrzuca strach (1J 4, 18), do obrony wiary teraz lepiej się dochodzi promowaniem doktryny w taki sposób, aby poprawiając błędy i łagodnie przywołując do dobra błądzących, głosiciele Ewangelii odzyskiwali nowe siły. Co więcej, rozwój kultury ludzkiej, której waga w dziedzinie religii nie może być zaprzepaszczona, sprawia, że wierni z mocniejszym przylgnięciem i miłością podążają za wskazaniami Kościoła, jeśli, na miarę możliwości w materii wiary i obyczajów, są im jasno wyjaśnione racje definicji i praw”.

Takie rozumienie misji Kościoła nie zwalnia od zdrowego krytycyzmu wobec świata. Ale zdrowy krytycyzm nie może być wspierany przemocą. Chodzi tu też o zabezpieczenie przed pokusą ideologizacji prawdy czy doktrynalizowania – rzecz w tym, że to nie prawdziwa religia, ale ideologia czy indoktrynacja z natury swojej posługuje się przemocą.

Teolog ma świadomość, że prawda sama się obroni, ale tylko wtedy i właśnie wtedy, gdy nie będzie okraszona przemocą i zastraszaniem. Dotyczy to także, a raczej w szczególności – prawdy absolutnej, bo objawionej, i to objawionej jako Prawda miłości i miłosierdzia. Teolog jest sługą prawdy również wtedy (albo szczególnie wtedy), gdy jego religia wyznaje prawdę absolutną Boga w Trójcy jedynego. Co więcej: to właśnie prawda absolutna zobowiązuje swoich szafarzy do ducha służby, a nie irracjonalnego albo ideologicznego wynoszenia się lub chęci panowania nad innymi. Teolog i filozof chrześcijański nie są właścicielami prawdy albo jedynymi podmiotami powołanymi do jej rozeznawania i wykładni. Mówiąc kolokwialnie: teolog nie jest wolnym strzelcem, samotnym wojownikiem, ale jednym ze współpracowników prawdy pośród i w imieniu wspólnoty wierzących.

Nie może więc dziwić fakt, że teologowi właściwe jest nie tylko wyzbycie się wszelkiej przemocy, ale także nabycie swego rodzaju łagodności, jako prawdziwej siły przekazu, leżącej w zobowiązującym nauczaniu o miłosierdziu. Kto nie wierzy, że język chrześcijan może być umiarkowany i łagodny, w istocie nie wierzy w moc miłosierdzia głoszonego przez Chrystusa i nie wierzy w racjonalizm argumentów broniących chrześcijańskiej prawdy. Kto uważa, że musi tworzyć ideologię wspartą przemocą (choćby słowną) albo indoktrynować – nie kultywuje teologii. Kto uważa, że takim samym językiem, jakiego używa świat (często uznawany przez teologów za okrutny), musi odpowiadać, by nie dać się pokonać czy uciszyć – zaprzecza naturze chrześcijaństwa i charyzmatowi męczeństwa, ukazywanemu przez wieki jako najsilniejsza broń chrześcijan wobec przemocy.

Teologia, bardziej niż jakakolwiek inna nauka, odzwierciedla osobiste doświadczenie wiary. W tym sensie język uniwersyteckiego profesora Tomasza z Akwinu różni się od języka nawróconego na ewangeliczny radykalizm Augustyna z Hippony. Może się też zdarzyć, że w języku ujawnia się wiele ukrytych problemów osobowościowych samego teologa. Jeśli teolog stara się pokonać jakiegoś przeciwnika, wzbudzając w odbiorcy nienawiść, obrzydzenie czy strach, sprzeniewierza się celom właściwie pojętej misji języka teologicznego i kościelnego, jako języka religii nie-przemocy. Nie jest też w zgodzie z rzetelną naukowością dyskursu teologicznego i filozoficznego chrześcijan. Gdy teologia staje się manifestem nienawiści, a nie racjonalnym wykładem myśli biblijnej i tradycyjnej wspólnoty chrześcijańskiej, nie jest już teologią, tylko zaczynem wojny ideologicznej. Teologia ze swej natury stoi przy „sile Prawdy”, nie przy „prawdzie siły”.

Gdzie rozum śpi

Problemy związane z językiem badań teologicznych widać dobrze na polskim gruncie, gdzie teologia coraz częściej wychodzi poza uniwersytety, stając się „produktem medialnym” i częścią dyskursu publicznego. Generalnie to zjawisko należy ocenić pozytywnie: pokazuje ono, że w społeczności o tradycji chrześcijańskiej istnieje zainteresowanie tym, co teologia ma do powiedzenia na temat ludzkich problemów. W praktyce jednak pojawianie się teologów w sferze publicznej nie zawsze odpowiada standardom nauki o wierze i miłości, a czasem przeczy wymogom języka tej nauki.

Pisząc to mam na myśli nagłośnione w Polsce badania oraz wypowiedzi naukowe i popularnonaukowe ks. prof. Dariusza Oko. Ten teolog i filozof z Uniwersytetu Papieskiego Jana Pawła II w Krakowie w ostatnich latach zajmuje się dyletancko niektórymi kwestiami gender studies. W tekście odwołam się do jego wystąpień dostępnych w internecie, poczynając od konferencji „Ideologia gender zagrożeniem dla cywilizacji” w Sejmie RP, zarejestrowanej przez katolicką Telewizję Trwam.

Rzecz w tym, że poczynania ks. prof. Oko są jaskrawym przykładem języka przemocy, który z łatwością daje się ocenić negatywnie z punktu widzenia teologii i etyki. Przemoc jest tu siłą wiodącą, ale nie jedyną; poparta jest także dużą dozą dość banalnej niekompetencji. Może właśnie dlatego, że „gdzie rozum śpi, budzą się upiory”, braki kompetencji trzeba nadrabiać arogancją, despotyzmem i apodyktycznością.

Teolog, który wyraża prawdy eklezjologiczne typu: „no jednak Kościół główny, klasyczny to jest Kościół katolicki i trzeba szanować ten głos, bardziej on jest potwierdzony historią” (konferencja w Legnicy, dostępna w serwisie YouTube), dyskwalifikuje się i nie powinien być traktowany poważnie przez środowisko naukowe. Tym bardziej niepokojąca jest popularność, jaką ks. Oko cieszy się wśród znacznej części polskiej wspólnoty katolickiej, jak również poparcie, które otrzymuje od polskiego Kościoła instytucjonalnego.

Bez wątpienia teologia i Kościół – po kompetentnym i dogłębnym rozeznaniu – powinny ustosunkowywać się do aktualnej problematyki dotyczącej, przykładowo, tego, co jest dobre, i tego, co dobre nie jest we współczesnych teoriach feministycznych, gender czy queer (Kongregacja Nauki Wiary podjęła tę problematykę w ostatnim dokumencie podpisanym przez kard. Josepha Ratzingera, zatytułowanym „List do biskupów Kościoła katolickiego o współpracy mężczyzny i kobiety w Kościele i w świecie współczesnym” z 31 maja 2004 r., a papież Franciszek – w katechezie z 29 kwietnia 2015 r.). Nie ma jednak prawa czynić tego językiem przemocy i nienawiści, jak to się dzieje w cytowanym przypadku.

Krytyka „na nieczytanego”

Zanim zajmiemy się dwoma kwestiami z upodobaniem podnoszonymi przez ks. prof. Dariusza Oko, jego osobliwą analizą ateizmu i opiniami na temat studiów nad gender, zauważmy swoiste wprowadzenie „metodologiczne”: nawoływanie do nieczytania i niezapoznawania się ze źródłami tego wszystkiego, co wyraża stanowisko odmienne od jego poglądów. Ksiądz profesor, krytykując sztukę „Golgota Picnic”, przyznaje, że jej ani nie widział, ani nie czytał, tylko zapoznał się z fragmentami, i argumentuje, że „nie trzeba czytać całego »Mein Kampf«, żeby wiedzieć, co tam jest. Nie trzeba czytać całego »Kapitału« Marksa, żeby wiedzieć, co tam jest” (TVN, „Kropka nad i”, 30 czerwca 2014).

Nie można przecież prowadzić refleksji naukowej, nie znając krytykowanych źródeł, i nie wolno wydawać wiążących osądów na temat rzeczywistości niepoznanych. To głęboko nieetyczne, nawet wtedy, gdy jest popierane autorytetami. Za podobne banały naukowiec powinien zostać pociągnięty do odpowiedzialności przed organami etycznymi instytucji, w których wypełnia swoje naukowe obowiązki. Podsycanie do niepoznania odmiennej myśli drugiego, jednocześnie dobitnie krytykowanej, również jest formą przemocy: przejawem paternalizmu księdza, który czuje się szafarzem jedynej prawdy i zaprasza swoich uczniów do nieweryfikowania własnych tez, bo „on już wie, i wie lepiej, i wie za innych”.

Zrozumienie drugiego i kompetentna dyskusja – wolna od emocji, stereotypów i przesądów, a oparta na rzetelnym interdyscyplinarnym poznaniu – jest dla teologii koniecznością (por. Międzynarodowa Komisja Teologiczna, „Teologia dzisiaj. Perspektywy, zasady, kryteria”). Nauka ta ma w sobie siłę prawdy objawionej i dlatego nie boi się konfrontacji z żadną dyscypliną i teorią. Wydawałoby się, że kościelne doświadczenia z odkryciami Darwina były tu dostateczną szkołą – szkołą reakcji bardziej racjonalnych, umiarkowanych i niepoddających się emocjom chwili.

Z naukami – nawet tymi, które instynktownie przeczuwamy jako nieprzychylne myśli katolickiej – nie można nie dyskutować. W przeciwnym razie można skończyć jak saudyjski duchowny Sheikh Bandar al-Khaibari, tłumaczący niedawno studentom w Kairze, że Ziemia jest płaska i się nie porusza. Pisząc to nie zamierzam ograniczać wolności refleksji imama-naukowca: po prostu jak od każdego badacza muszę od niego wymagać skonfrontowania się z ustaleniami, które od dłuższego czasu wykazują dokładnie coś odwrotnego. Brak takiej konfrontacji jest przejawem nierzetelności.

Coś podobnego dzieje się na wykładach i w publikacjach ks. prof. Oko, który nie konfrontuje się rzetelnie z badaniami naukowymi, a do swoich słuchaczy apeluje, by nie czytali również żadnego z autorów gender studies. Krytykowanych naukowców należy potępić bez poznania ich studiów, np. na podstawie zarzucanego im odniesienia do analizy marksistowskiej. Rozumowanie badacza w tym względzie jest proste: to są marksiści, a wiemy, jakich zbrodni dokonali wyznawcy marksizmu, ergo nie należy czytać naukowców inspirujących się tą teorią analizy, bo prowadzą do podobnych zbrodni.

Pozostawiam bezdyskusji fałszywą generalizację „gender studies = marksizm”. Nie potrzeba gruntownych badań, by dostrzec, jakim uproszczeniem jest taki opis żywo rozwijającej się i zróżnicowanej dziedziny studiów, w której mamy do czynienia ze swoistym work in progress dyskusji niejednorodnej i nieujednoliconej. (Poza olbrzymią literaturą zagraniczną, na polskim gruncie może pomóc ekspertowi zapoznanie się np. z publikacją wydawnictwa Czarna Owca „Encyklopedia gender. Płeć w kulturze”. Teolog katolicki nie będzie się mógł zgodzić ze wszystkimi jej tezami, ale nie może ignorować stanu badań w obszarze zagadnień, jakim chce się zajmować. Warto zapoznać się także z lekturą: C. Caltagirone, C. Militello, „L’identità di genere. Pensare la differenza tra scienze, filosofia e teologia”, EDB, Bologna 2015 – tu również można się z autorami nie zgadzać, ale na pewno warto naśladować ich język, zgodny z wymogami zarówno nauki, jak Ewangelii).

Podsumowując ten wątek: nie można zapraszać chrześcijan do nie-poznania i zarazem podjudzać do wydawania ostrych osądów aksjologicznych na temat tego, co nie-poznane. Jest to logika eliminowania przeciwników przez „palenie ich książek na stosie”, niedaleka dżihadu i krucjaty; to logika eliminowania drugiego przez swoistą damnatio memoriae. Takie nastawienia nie mają wiele wspólnego z nauką, są za to wyrazem intelektualnej przemocy. Forma i treść przekazu nie mogą wystawiać autorytetu Kościoła na oskarżenie – w tym przypadku zasadne – że jego przedstawiciele, formujący katolicką mentalność, używają tej samej metody przemocy, którą oficjalnie zwalczają w świecie.

Czy ateiści to zbrodniarze

Pierwszy przykład teorii ks. prof. Oko jest porażający: podczas wykładu w Pszczynie wydaje on jednoznaczne i generalizujące oceny osób niewierzących w Boga: „Jeżeli mówimy o ateizmie, to trzeba pamiętać, że do największych zbrodniarzy w dziejach należą ateiści”; „Ateiści są mniej moralni, mniej duchowi, bardziej zdolni do rzeczy złych i najgorszych, też są tacy prymitywni i brutalni, oni najbardziej poniżają godność człowieka”.

Ten sposób walki z ateizmem nie ma nic wspólnego z myślą choćby Josepha Ratzingera. W słynnym „Wprowadzeniu w chrześcijaństwo” rozważa on paradoksalną „bliskość” między wierzącym a niewierzącym, których łączy wspólna godność ludzka i na poziomie której i jeden, i drugi noszą w sobie pokusę (pokusą wierzącego są wątpliwości, by nie wierzyć, niewierzącego kusi sens wiary). Antyateistyczna retoryka polskiego uczonego jest także obca duchowi Soboru Watykańskiego II i obecnym inicjatywom duszpasterskim Kościoła (wystarczy wspomnieć „Dziedziniec pogan”, prowadzony z kompetencją przez kard. Gianfranca Ravasiego, który w 2015 r. odbył się także w Warszawie).

Opowiadanie wielu ludziom, iż Korea Północna jest najokrutniejszym miejscem na ziemi właśnie dlatego, że jest krajem ateistycznym, również nie wydaje się rzetelne. Oczywiście Korea Północna jest przykładem państwa ateistycznego i na wskroś okrutnego, ale łącząc te dwie rzeczy uderza się w godność znaczącej części ludzkości, która nie zna jeszcze radości wiary czy nawet odrzuca pewne pojęcie wiary i afirmuje własny ateizm. Takie manipulowanie językiem jest niestosowne i świadczy o złych intencjach teologa moralisty czy filozofa chrześcijańskiego. Również dlatego, że na tę rażąco niesprawiedliwą i obraźliwą tezę można odpowiedzieć przywołaniem innej irracjonalnej i bezdusznej dyktatury.

Nie mam bowiempewności, czy rzeczywiście prymat w okrucieństwie wiedzie Korea Północna, jak wskazują na to „badania socjo-polityczne” przeprowadzone przez ks. prof. Oko. Mam nadzieję, że jego teza nie jest wyssana z palca, ale oparta na wiarygodnych porównawczych badaniach statystycznych. Mnie np. może się wydawać, że tzw. Państwo Islamskie, jeśli nie przewyższa Korei Północnej w okrucieństwie, to przynajmniej jej dorównuje, choć przyznaję, że nie opieram tej tezy na koniecznych badaniach, a jedynie na amatorskiej analizie sytuacji międzynarodowej. Myślę jednak, że w tym względzie źródła moje i ks. Oko są podobne. W każdym razie ogrom okrucieństwa, jakim zagraża tzw. Państwo Islamskie, jest dobrym przykładem, którym krytykowany przeze mnie naukowiec mógłby się zająć: nie jest to okrucieństwo oparte na ateizmie, ale na czymś odwrotnym – na walce z ateizmem w imię Boga (podobnie, jak to się dzieje w intencjach naukowych ks. prof. Oko). Widowiskowym emblematem tej dyktatury było barbarzyńskie niszczenie młotami starożytnych posągów w mieście Mosul (coś podobnego językowo czyni ks. prof. Oko ze swoimi adwersarzami). To okrucieństwo oparte na wierze: silnej, fundamentalistycznej, nieracjonalnej – ale wierze. Wierze grającej na emocjach, półprawdach, przemocy i nienawiści – ale na wierze.

Statystyki i rodzina

Innym przykładem przemocy intelektualnej jest szafowanie danymi statystycznymi, skierowanymi na wzbudzenie obrzydzenia do ludzi uważanych za grzeszników. Bywają to często dane fałszywe lub uproszczone, a przywołuje je osoba pozbawiona kompetencji w skomplikowanych naukach statystycznych. Nie oznacza to, że nie należy w teologii odwoływać się do statystyk, ale trzeba umieć je interpretować. Co więcej: jestem przekonany, że kompetentne ośrodki nauki katolickiej powinny rozpocząć własne badania, np. środowiska homoseksualnego czy praktyk heteroseksualnych, którymi pragnie się zajmować teologia moralna czy bioetyka. Ale nie mogą używać danych w celu zohydzenia innych ludzi w oczach katolickich odbiorców. Zauważmy, że konieczność interpretacji i weryfikacji statystyk dotyczy wszelkich danych – zarówno tych cytowanych regularnie i raczej „na oko” przez ks. prof. Oko, jak i tych, według których np. 95 proc. kapłanów katolickich regularnie się masturbuje, 60 proc. utrzymuje relacje seksualne, 20 proc. utrzymuje aktywne praktyki homoseksualne, 12 proc. utrzymuje wyłącznie relacje homoseksualne, a 7 proc. popełnia przestępstwa molestowania seksualnego na nieletnich (por. P. Rodríguez, „La vida sexual del clero”, Ediciones B, Barcelona 1995)...

W spekulacjach ks. prof. Oko często powracają zwierzenia osobiste typu: „lekarze mi mówią... bo ja pracuję z lekarzami... wiem, bo sam od nich słyszałem...”. Bywa i bardziej ofensywnie: „Profesor Szostek za mało zna świat lekarski [sic!]. Ja akurat pochodzę z rodziny lekarskiej, większość z mojej rodziny to lekarze, także profesorowie medycyny, dlatego też od 17 lat jestem duszpasterzem lekarzy diecezji krakowskiej, znam setki lekarzy i wiem, że akurat lekarze wierzący należą do najlepszych, najszlachetniejszych, pracujących z największym poświęceniem. Natomiast w tej nagonce ze strony ateistów, w takiej atmosferze ateistycznej nienawiści po prostu stara się tych najlepszych lekarzy wyrzucić z pracy. Uświadommy sobie, co to znaczy, jeżeli dziś pacjenci czekają miesiące albo lata na wizytę u lekarza, jeżeli ci najlepsi lekarze, tysiące najlepszych lekarzy zostanie wyrzucona na bruk, zgodnie z postanowieniami ateistycznej nienawiści, no to ci pacjenci będą czekali całe lata i poumierają. To jest niesamowite, że ateistyczna nienawiść do wierzących lekarzy nawet godzi się ze śmiercią pacjentów, byle się nasycić” (TVN, „Kropka nad i”, 30 czerwca 2014).

Poprzestanę na powyższym fragmencie, bo pozostała część wywiadu nie jest związana z tematem przemocy, a raczej stanowi przykład niekompetencji, którą ma tuszować argument kontaktów z wujkami lekarzami (skądinąd jeśli wynurzenia eksperta są prawdziwe, trzeba poważnie zastanowić się nad zasadami nominacji w archidiecezji krakowskiej, opartymi nie tyle na kompetencji, co na koligacjach rodzinnych i tym, co kto zasłyszał od pociotków). Osobiste wyznania nie są bowiem argumentem teologicznym ani medycznym. Należy uszanować to, co mówią lekarze uformowani przez ks. prof. Oko, ale nie można ich odczuć podawać jako argumentu w dyskursie naukowym czy popularnonaukowym.

Ksiądz profesor jest zresztą mistrzem odnoszenia wszystkiego do siebie: do własnych przeżyć, niezweryfikowanych subiektywnych obserwacji, doświadczeń, przyjaźni, znajomości i koligacji, nieformalnych rozmów, zasłyszanych opinii i przede wszystkimswojego znawstwa (wciąż przywołuje argument, na czym to on się nie zna, jakich nauk się uczył, w czym jest „ekspertem”). Subiektywne przeżycia, doświadczenia czy zasłyszane opinie stają się dlań miarą prawdy bądź nieprawdy, dobra i zła. Zapewnia, że sam nie jest „Judaszem”, ale jest pewny, że wszyscy inni księża, którzy podają w wątpliwość jego konkluzje, „zdrajcami są”. Przykre, że infantylny i niemający nic wspólnego z nauką spektakl objazdowy ogarnął całą Polskę.

Tajemnica spowiedzi

Przemoc publicznego dyskursu duchownego dochodzi wreszcie do znamion kanonicznego przestępstwa. Ks. Oko wyznaje: „Jestem księdzem od 30 lat i spowiadałem tysiące ludzi, tysiące kobiet i prawie nie spotkałem się z przypadkami, żeby kobiety mówiły o biciu przez mężczyzn. To się wiąże również z tym, że im bardziej ludzie są wierzący, tym bardziej szanują innych i szanują żony” (TVN, „Kropka nad i”, 23 lutego 2015, wyróżnienie dla uwypuklenia rozróżnień w gatunku ludzkim). Użyty argument własnego szafarstwa spowiedzi wychodzi poza granice właściwie pojętej tajemnicy sakramentu pojednania. Tylko drugorzędną kwestią jest język, rozróżniający jakby podświadomie między ludźmi i kobietami, jak również drugorzędną kwestią jest niekompetentne podejście do spowiedzi. Jak wiadomo bowiem, na spowiedzi należy wyznać grzechy własne, a nie innych, np. okrutnego męża. Gdyby penitentka okazywała przemoc swemu partnerowi, nie powinna zataić tego grzechu w wyznaniu własnych win w sakramencie pokuty i pojednania. O przemocy męża mogłaby informować w tzw. kierownictwie duchowym, nie na spowiedzi własnych grzechów.

Choć prawdopodobnie formalnie nie doszło tu do przestępstwa zdrady tajemnicy spowiedzi, nie znaczy to, że wypowiedź nie była wyrazem nonszalancji i braku szacunku dla penitentów („ludzi” czy „kobiet”) oraz braku szacunku względem tajemnicy sakramentu, za który biskup ordynariusz powinien co najmniej wystosować do kapłana-naukowca kanoniczne upomnienie (podejrzenie popełnienia przestępstwa złamania tajemnicy spowiedzi powinno być również zgłoszone kompetentnej w tym względzie Kongregacji Nauki Wiary). Podobne szafowanie wiadomościami uzyskanymi na spowiedzi jest dla wiernych czynnikiem odtrącającym od praktyki sakramentalnej. Jest także wyrazem przemocy z pozycji autorytetu, który zostaje nadszarpnięty, bo naukowiec czyni się właścicielem i szafarzem otrzymanych drogą sakramentalną informacji, dla których miał być tylko dyskretnym mediatorem, lekarzem i ojcem duchownym. Jest to poważne wykroczenie, jeśli nie dla moralności chrześcijańskiej, to przynajmniej dla etyki deontologicznej.

Informacje uzyskane od penitentów nie mogą być argumentem w naukowych czy etycznych przemyśleniach. Problemem jest fakt, że paternalistyczne zachowania tego typu pozostają w Kościele bezkarne. W jakimś sensie wydaje się przecież nie do pomyślenia, by dyskutować z nagannością zachowania, które podane jest jako argument autorytetu kościelnego w obronie sprawy, którą akurat uznano za jedynie słuszną i bezdyskusyjną (w tym przypadku chodzi o sprzeciw wobec ratyfikacji przez polski parlament konwencji przeciwdziałającej przemocy).

Porównanie inżynierskie

Wulgaryzacja, za pomocą której ks. Oko mówi o tym, co chce potępić, przekracza nie tylko standardy dobrego smaku, ale i naukowej rzetelności. Myślę o porównaniu „zasłyszanym od lekarzy”, jak mówił w Sejmie. Owo porównanie, które miałoby być wkładem polskiego Kościoła w ubogacenie nauki zlaicyzowanej Europy, brzmi następująco: „Porównanie inżynierskie, że seks gejowski to jest tak, jakby tłok silnika, zamiast w cylindrze silnika, poruszał się w rurze wydechowej. To jest medycznie i technicznie katastrofa. Bo i samochód nie pojedzie, i rura się rozwali. I stąd biorą się choroby i problemy. Bo zakończenie przewodu pokarmowego nie do tego służy. Biedni są ludzie, którzy tego nie rozumieją. To nie jest do tego przystosowane. Tam natychmiast powstają rany, otwarte rany, a tam jest kał, krew, często też ślina i wszystkie płyny ustrojowe, które dostają się do krwi. Dlatego ci ludzie są potem schorowani i tak cierpiący”.

Podjęcie tematu stosunków analnych przez katolickiego eksperta może być konieczne, ale z poszanowaniem powagi nauki, jaką reprezentuje, i właściwym językiem. Teolog nie może sobie pozwolić na karykaturalne przedstawianie życia intymnego, nawet jeśli nauka katolicka osądza negatywnie tego typu zachowania seksualne. Teologia ma prawo i obowiązek oceniać ludzkie czyny z punktu widzenia prawa moralnego, ale nie ma prawa wzbudzać obrzydzenia, nienawiści, zgrozy, strachu czy przerażenia wobec tego, kogo nakreśliła jako sprawcę zła moralnego.

Niestety, polski „ekspert” nie tyle pochyla się nad zachowaniami, które nauka katolicka potępia – on raczej sączy nienawiść do osób niewierzących, do filozofek-feministek czy do osób homoseksualnych, które określa mianem „maniaków seksualnych”, „współczesnych Hunów o bardzo niskiej kulturze”, „zdruzgotanych przez seks”. Jest to teologia (jeśli zasługuje jeszcze na takie miano) jaskrawie godząca w godność osoby ludzkiej.

Nie jest ona, powtórzmy, w żaden sposób skonfrontowana przez polskie środowisko teologiczne, które wydaje się milcząco akceptować w dywagacjach ks. Oko głos swego wybijającego się reprezentanta. Podobnie czyni Konferencja Episkopatu Polski, która brakiem reakcji na aberracje językowe czy umysłowe swego eksperta zdaje się je popierać.

Argument spiskowy

Już samo nieprzestrzeganie standardów naukowych jest formą przemocy. Formą przemocy jest też, wspomniana już na początku, generalizująca ocena wystawiona naukowcom zajmującym się gender studies jako maniakom seksualnym. „Gdy człowiek czyta publikacje gender, zastanawia się, kto to napisał, rzeczy tak groźne szczególnie dla dzieci. Jeżeli założymy, że to pisali maniacy seksualni, to staje się zrozumiałe” – mówi ks. Oko. Krakowski badacz uważa też, że twórcy teorii gender to właściwie przestępcy, a samo wprowadzenie słowa gender łączy się ze zbrodnią – dla udowodnienia tej tezy podczas konferencji w Legnicy instrumentalnie przedstawia historię teorii Johna Moneya.

Od poważnego naukowca należałoby żądać poparcia tej oceny przynajmniej dowodami z biografii autorów, którzy zajmują się krytykowaną przezeń teorią. Trzeba w związku z tym zapytać, czy ks. Oko ma dowody na to, że: Judith Butler, Michel Foucault, Jacques Derrida, Jacques Lacan, Guy Hocquenghem, Monique Wittig, Adrienne Rich, Julia Kristeva, Luce Irigaray, Eve Kosofsky Sedgwik, Teresa de Lauretis, Nancy Chodorow, Hélène Cixous, Beatriz Preciado, Joan Coll Planas, Chris Beasley, Didier Eribon, Gregory M. Herek, David M. Halperin, a może Teresa Forcades i Vila albo Elisabeth Schüssler Fiorenza czy Magdalena Środa i Małgorzata Fuszara itd., są (lub byli – część z nich już nie żyje)rzeczywiście maniakami i maniaczkami seksualnymi. Proponowałbym również ostrożność w oskarżaniu Alfreda Kinseya o maniakalność.

Idąc tropem takich refleksji, można by się pewnie zastanowić nad maniakalnością seksualną w Kościele. Wywód krakowskiego teologa jest bowiem następujący: chrześcijaństwo jest piękne, bo założone przez pięknego Jezusa, gender piękny nie jest, bo założony przez maniaków. Cóż jednak zrobić z dziełem dobrze, jak dotąd, prosperującym: Legionistami Chrystusa założonymi przez kogoś, kto zapewne wykazywał objawy manii seksualnej, czyli o. Marciala Maciela Degollado? Podobnych objawów można by się też doszukiwać wśród księży i biskupów skazanych prawomocnie przez trybunał Kongregacji Nauki Wiary za molestowanie seksualne nieletnich. Jednak w tych przypadkach również proponowałbym ostrożność w wydawaniu ocen dotyczących czyjegoś życia intymnego, ocen skierowanych na zdobycie sobie widowni, wzbudzenie w niej nienawiści i umocnienie w walce z wyimaginowanym wrogiem (odsyłam do zarejestrowanej dyskusji parlamentarzystów po wystąpieniu ks. Oko w Sejmie, wstrzymując się od analizy ich wywodów i zapytań). Teolog katolicki musi dbać o to, by nie obrażać nikogo. Teolog jest także zobowiązany do przeproszenia za aberracje intelektualne, zakorzeniane przez niego w swoim środowisku przez wiele lat.

Ks. prof. Oko nie udowadnia oczywiście, że życie intymne naukowców czy myślicieli ma wpływ na kultywowaną przez nich naukę czy myśl. Argument spiskowy, którego używa, a który jest niestety rozpowszechniony w polskim dyskursie kościelnym, brzmi następująco: wszyscy to wiedzą, a jak nie wiedzą, to się domyślają, i tak wiedzą, o co chodzi... Czytając jego wywód można dojść do wniosku, że w jednym punkcie ma rację: gdy zauważa, że „często teorie, które się głosi, nie są wynikiem jakiegoś rozumowania, jakiegoś uzasadnienia, tylko są wyrazem osobowości, jeżeli to jest chora osobowość, to są chore teorie”.

Litania obelg

Działania, na jakie ks. Oko ma eklezjalne przyzwolenie, to granie na niskich uczuciach i instynkcie nienawiści. W jego języku regularnie pojawiają się sformułowania:

absurd  zdrajca  lewacka utopia  działania judaszowe  ideologie lewackie  pogarda  nienawiść  manipulacja  kłamstwo  maniacy  seksualizacja dzieci  terror  seks-deprawacja  ustawa kneblująca  zezwierzęcenie  brutalny seks  seks ogierów  zboczeńcy  odmieńcy  odstępcy  ewidentne zaburzenie  genderyści z butami depczą prawo  genderyzm jak nawała bolszewicka  popieranie genderyzmu to popieranie kazirodztwa  homo-pedo-burdel  homoseksualista to katastrofa medyczna  dane statystyczne pokazują, że homoseksualizm jest zaburzeniem  brak logiki  ludzie mogą zgłupieć, mogą oszaleć  oni chcą nam narzucać bycie Bogiem  miliardy ludzkich istnień zniszczone przez rozpasanie seksualne  tęczowe lobby szalało jak zwykle  coś tam musi być chorego  traktują księży jak podludzi, a to jest przestępstwo  jesteśmy ścigani jak zwierzyna łowcza  to, co robi Kościół – co ja robię  no... te dane zamykają dyskusję.

Sformułowania te mają na celu stworzenie atmosfery pewności, której nie należy weryfikować, a której trzeba ufać. Autorytarny i arogancki styl wypowiedzi ma wzbudzić poczucie pewności co do głoszonych tez na poziomie nie tyle racjonalnych argumentów, co indoktrynacji ideologicznej. Takie postępowanie jest nieetyczne, bo stanowi zaczyn przemocy i nienawiści. Podobnie działa każda ideologia totalitarna.

Formą przemocy, przed jaką wciąż przestrzega papież Franciszek, jest stygmatyzacja. Nie oznacza to – podkreślmy jeszcze raz – że teologia miałaby się wyzbyć kompetencji w ocenie ludzkiego postępowania w świetle prawa moralnego. Oznacza to, że walka z grzechem nie może piętnować tych, których uznajemy za grzeszników, nie pozostawiając jakiejkolwiek przestrzeni choćby na klasyczne rozróżnienia teologii moralnej między moralnością obiektywną a odpowiedzialnością subiektywną. Zarozumiały i pogardliwy dogmatyzm i zamknięcie na jakikolwiek dialog też są przemocą.

Dogmatyzm ks. Oko prowadzi do tworzenia fałszywych teorii, które stają się obiektem jego ideologicznej walki – przeinaczonych, zdeformowanych przedstawień, które nie wiadomo, jakiemu krytykowanemu autorytetowi naukowemu można przypisać. Wydaje się, że ks. Oko sam jest autorem wielu tez, z którymi walczy.

Wołanie na puszczy

Powtórzmy: obraźliwy język, jakim posługuje się krakowski teolog, dzięki dużej popularności wśród katolickiego audytorium staje się problemem kościelnym i społecznym, bo zdolny jest wytworzyć mentalność przemocy i nienawiści w dużych grupach słuchaczy. Takie owoce teologicznych badań są godne pożałowania i napiętnowania, a w świetle prawa kanonicznego wymagają kroków naprawczych ze strony przełożonych kościelnych. Nieważne, czy wśród krytykowanych chodzi o ateistów, osoby o orientacji homoseksualnej, osoby narodowości i religii żydowskiej, osoby z niesprawnością fizyczną lub psychiczną czy o kobiety. Chodzi o osoby inne od „nas” – nie chore czy złe, po prostu odmienne, jak każdy z nas jest odmienny jeden od drugiego.

W Polsce – ani w Kościele, ani w środowisku naukowym – nie było do tej pory reakcji odpowiadającej powadze problemu związanego z refleksją „eksperta” od ateizmu i gender. Choć wypada zauważyć jeden rozsądny głos: list otwarty Marcina Bogusławskiego z Uniwersytetu Łódzkiego do rektora uczelni, na której jest zatrudniony ks. Oko, i do przewodniczącego Konferencji Episkopatu Polski; list będący kompetentną krytyką i publicznym zawiadomieniem o przekroczeniu standardów naukowych przez tego autora i o promowaniu przez niego przemocy i nienawiści. Według mnie oprócz właściwego adresata – rektora uczelni, stosowniejsze byłoby przedłożenie pisma przełożonemu księdza, którym jest jego ordynariusz. Rozumiem racje, dla których zgłaszający problem odwołuje się do przewodniczącego Konferencji Episkopatu, bo skandal wywoływany przez działalność ks. Oko ma wymiar ogólnopolski, ale lepiej pisać bezpośrednio do przełożonego osoby duchownej, która przekroczyła granice etyki naukowej i katolickiej. Inna sprawa, że autorytet naukowy i kościelny powinien zareagować na tak właściwie i z respektem sformułowane powiadomienie o przekroczeniu standardów naukowych i chrześcijańskich.

Pozytywnym przykładem z polskiego gruntu może być natomiast język teologiczny ks. Alfreda Wierzbickiego, zajmującego się w sposób naukowy tematami, na jakie pretenduje wypowiadać się ks. Oko. Wierzbicki – filozof i teolog, bioetyk, poeta, dyrektor Instytutu Jana Pawła II na KUL i redaktor naczelny kwartalnika „Ethos” – prezentuje ortodoksyjną, krytyczną myśl zakorzenioną w doktrynie katolickiej. Trudno doszukać się w prezentowanych przez niego poglądach błędów doktrynalnych, a w języku dostrzec można ewangeliczną troskę o godność każdego człowieka, także niewierzącego czy postępującego inaczej niż członkowie wspólnoty chrześcijańskiej. Można się oczywiście nie zgadzać z przemyśleniami, akcentami czy konkluzjami tego teologa, i do tego właśnie służy dyskusja – tak naukowa, jak ta na poziomie opinii publicznej, gdy teologia we właściwy sposób staje się jej częścią.

Język teologii

Język teologii jest racjonalną i wierzącą służbą Bogu i człowiekowi w ciągłym odniesieniu do recta ratio. Język teologii jest językiem miłości, która nie jest dodatkiem do jakiegoś ludzkiego dyskursu nienawiści, ale stanowi duszę tej nauki. To miłość chrześcijańska jest motorem refleksji nad wiarą i to ona wymaga respektowania ludzkiego szacunku i deontologicznego rygoru samej naukowości.

Teolog czy filozof chrześcijański, bioetyk czy lekarz inspirujący się nauką chrześcijańską są w szczególnej mierze odpowiedzialniza język, jakiego używają. Nie mają prawa w imię Prawdy chrześcijańskiej do jakiegokolwiek dyskursu przemocy czy nienawiści.

Użyję obrazu z dywagacji ks. Oko. Jeśli z punktu widzenia medycyny, filozofii czy teologii zajmuję się analizą kwestii „ewentualnegoprzedostawania się kału do krwi w obrębie organizmu osoby ludzkiej w czasie relacji analnych”, w dyskursie naukowym muszę podporządkować się wymogom odpowiedzialności języka nie tylko dla bycia w zgodzie z wymogami etycznymi i naukowymi, ale także pamiętając o wymogu nadrzędnym, który stawia przed chrześcijaninem jego koherencja z językiem Prawdy (Logosu). Prawda odrzuca nienawiść, stygmatyzację i karykaturalne upokarzanie rzeczywistości ludzkiej, jaką analizuje się w świetle Bożego Objawienia. W przeciwnym razie – wciąż pozostając przy obrazie rozpowszechnionym w polskiej mentalności przez ks. Oko – badacz wystawia się na ryzyko, że jego dyskurs, albo raczej sposób, w jaki reprezentuje nauczanie swego Kościoła, może być osądzony jako zwykła „rozcieńczona gnojówka” (cytat z ks. Oko; piszącemu z natury obcy, sic!).

Na teologu, filozofie i publicyście chrześcijańskim spoczywa zatem wyjątkowa odpowiedzialność naukowa i moralna. W imię przynależności do wspólnoty religii przeciwnej przemocy nie mogą sobie pozwolić, by ich język przyczyniał się do postrzegania Kościoła jako motoru tejże przemocy. Kościół ze swej natury chce być wyrazem miłości i miłosierdzia, służby Prawdzie, a nie panowania „naszą” prawdą nad innymi, różnymi od „nas”, którym w imię „naszej” prawdy odbieramy godność. Kto służy prawdzie chrześcijańskiej, musi się przeciwstawić też jakiejkolwiek ideologii i dogmatyzmowi.

Jezus Chrystus, Jego obrazy i przypowieści są najlepszym przykładem przyjęcia drugiego człowieka także na poziomie środków i metod komunikacji. Odrzucenie przemocy przez Logos jest paradygmatem uprawiania teologii i każdego dyskursu, który pragnie się mienić chrześcijańskim. Natomiast język teologii, który poddał się pokusie przemocy albo przynajmniej jej nie dostrzegł i nie zneutralizował, w dalszej perspektywie zawsze przynosi straty wspólnocie chrześcijańskiej.

Gdy taki język staje się słyszalny w mediach jako język kościelnego eksperta, straty mogą być porażające. W opinii publicznej łatwo wytworzyć wrażenie, że taki głos jest głosem Kościoła, choć akurat mało ma do czynienia z duchem Ewangelii. Niestety, taki głos, promowany przez środki masowego przekazu, a niezrewidowany przez odpowiednie środowiska naukowe i akademickie, funkcjonując najwyraźniej za przyzwoleniem autorytetów kościelnych, formuje mentalność i deformuje myślenie społeczności katolickiej. Wzbudza i podtrzymuje nienawiść, przemoc i okrucieństwo oraz różne stereotypy stygmatyzacji i marginalizacji co najmniej na poziomie języka.

Mistrz słowa ks. Janusz Pasierb mawiał o tym, co słyszy się z ust duchownych, że nieraz jest to tylko „posłodzona woda święcona”; święcona i może słodka, ale tylko woda. W przypadku tego, co naucza duchowny Oko, słodycz należałoby zastąpić siarczystym kwasem przemocy i nienawiści, którą pragnie wzbudzić w swoich słuchaczach, zagrzewając do walki z wyimaginowanym i wulgarnie opisanym wrogiem. ©


KS. KRZYSZTOF CHARAMSA (ur. 1972) jest urzędnikiem sekcji doktrynalnej Kongregacji Nauki Wiary i drugim sekretarzem Międzynarodowej Komisji Teologicznej. Specjalizuje się w teologii dogmatycznej i fundamentalnej. Studiował na Wydziale Teologii w Lugano. Jest absolwentem i wykładowcą Papieskiego Uniwersytetu Gregoriańskiego w Rzymie, prowadzi również zajęcia na Ateneo Pontificio Regina Apostolorum. Pochodzi z Gdyni, jest kapłanem diecezji pelplińskiej.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 40/2015