Ten, który trzymał się na uboczu

Stulecie urodzin jednego z najoryginalniejszych artystów XX w. przeszło u nas bez echa - nawet mimo polskiego pochodzenia, na które powoływał się urodzony w Paryżu Balthazar Klossowski de Rola.

26.08.2008

Czyta się kilka minut

"Le Passage du Commerce-Saint-André", 1952 r., zbiory prywatne /repr. Fondation Pierre Gianadda /
"Le Passage du Commerce-Saint-André", 1952 r., zbiory prywatne /repr. Fondation Pierre Gianadda /

Erudyta i poliglota, żonglujący francuskim, angielskim, niemieckim, włoskim i japońskim, nie znał polskiego, czym rozczarował Jana Pawła II podczas audiencji w Watykanie. Balthus, spokrewniony przez babkę z lordem Byronem, otoczony międzynarodową elitą artystyczną światowiec, jednocześnie poszukujący skupienia eremita, żył we Francji, Niemczech i Włoszech, ale najdłużej w Szwajcarii, do której regularnie powracał i w której spędził ostatnie 25 lat życia.

Po okresie wyczerpujących prac nad restauracją Villi Medici i intensywnego dolce vita opuścił, zgodnie z zaleceniem lekarza, ukochany Rzym, nękany z powodu wilgotnego wiatru sirocco nawrotami malarii, pamiątką służby wojskowej w Maroku. Podupadająca rezydencja Medyceuszy, wśród sosnowych lasów, na wzgórzu Pincio, odzyskała dzięki niemu dawny splendor.

Po wyjeździe z Włoch zaszył się z żoną Setsuko i córką Harumi w Grand Chalet, w maleńkim Rossini?re (kanton Vaud). Początkowo na zakup cuda alpejskiej architektury drewnianej z 1754 r. nie było Klossowskich de Rola stać. Giganta o 113 oknach nabył zaprzyjaźniony galerzysta, a następnie odstąpił im go za... pięć obrazów.

Atmosferę tego miejsca oddają czarno-białe zdjęcia Henriego Cartier-Bressona i Martine Frank, które przedstawiają malarza w towarzystwie żony, córki i nieodłącznego kota.

Nie ścigać się z czasem

"To walka bez końca. Wspaniała i straszna zarazem, ponieważ nigdy nie dorasta się do tego, co się robi". Malarz pracował po 11 godzin dziennie. Stosował pracochłonną, tradycyjną metodę nakładania farb, na warsztacie mając równocześnie kilka obrazów. Nad niejednym pochylał się nieraz latami, w stanie absolutnego skupienia, przekonany, że "malarstwo nie musi ścigać się z czasem". Pozostawił 350 obrazów.

Rytm pracy odpowiadał wizji sztuki Balthusa, żywiącego prawdziwy uraz do współczesnej epoki: "Od Renesansu obserwujemy na Zachodzie narastający indywidualizm - ubolewał - podczas gdy sztukę charakteryzować powinien wymiar uniwersalny".

O ile na ogół mówi się o pokrewieństwach dzieła Balthusa z Renesansem i sztuką Dalekiego Wschodu, Jean Clair, komisarz szwajcarskiej wystawy, zwraca uwagę na wpływy germańskie, związane z orientacją kulturalną rodziców. Podziw dla dawnych mistrzów pojawił się równolegle z odżywającym w latach 20. zainteresowaniem Renesansem. Wówczas to Rainer Maria Rilke, ukochany matki Balthusa po rozwodzie z Klossowskim de Rola, podarował jej synowi fundamentalne dzieło Roberta Longhi, poświęcone Piero della Francesce. Chłopiec wyruszył do Florencji. Zakwaterował się przy placu Santa Croce i codziennie pedałował na rowerze między muzeami, by kopiować obrazy. Absolutnie nie przywiązywał wagi do tego, że cała szanująca się awangarda paryska bojkotowała genialnych przodków, Luwr uważając za cmentarz.

Balthazar Klossowski de Rola był absolutnym samoukiem - w co trudno uwierzyć, bo "rzemiosło", jak zwykł określać swoją pracę, opanował doskonale. Siłą napędową jego geniuszu była nieugięta wiara we własne malarstwo, a także nieprzemijające przez całe, bardzo długie życie oczarowanie i zdumienie światem.

"Nigdy nie przyzwyczajał się do piękna i chociaż setki razy widywaliśmy te same pejzaże, za każdym razem wyszukiwał w nich coś nowego" - dla Setsuko starszy o 30 lat mąż był człowiekiem o najmłodszym usposobieniu i umyśle, jakiego kiedykolwiek spotkała. Determinująco na jego wizję świata wpłynął dom rodzinny i szczęśliwe dzieciństwo. To rodzice, oboje artyści, polski hrabia Eryk Klossowski de Rola i wywodząca się z żydowskiej rodziny Elżbieta Dorota Spiro, zwana Baladine, zaszczepili w nim fascynację sztuką, a ich szerokie kontakty, zwłaszcza z paryską bohemą, zastąpiły mu środowisko akademickie.

Gilotyna w renesansowych dekoracjach

Retrospektywy Balthusa trafiają się niezmiernie rzadko i każda automatycznie urasta do rangi wydarzenia. W epoce, gdy przez Luwr przetacza się 9 milionów zwiedzających rocznie, spotkanie z Balthusem w sanktuaryjnej atmosferze wnętrza przypominającego protestancki kościół, u samego podnóża Alp, czyni z siedziby Fundacji Pierre’a Gianaddy miejsce, jakiego życzyłby sobie zapewne sam Balthus, wrogo usposobiony do szturmujących sale muzealne tłumów. Bywał tu zresztą częstym gościem. Od domu w Rossini?re dzieliło go kilka kilometrów.

"Na użytek wystawy zgromadziliśmy jedną piątą całego dorobku autora »Ulicy«, a zarazem jego esencję, wszystkie motywy przewodnie z najbardziej ciekawego okresu twórczości, między 20. a 40. rokiem życia artysty - starość Balthusa bowiem, w porównaniu na przykład z Tycjanem, w rewelacje nie obfitowała" - podkreśla Jean Clair. Oprócz najsłynniejszych, pantomimicznych scen ulicznych, znajdziemy tu portrety i autoportrety (ze słynnym "Królem kotów" włącznie), a także specyficzne sceny we wnętrzach: "Salon", "Śniącą Teresę" czy "Piękne dni".

W głównej sali, gigantycznym patio, usytuowano centralnie "Le Passage du Commerce-Saint-André", trzymetrową, najulubieńszą kompozycję malarza. Komisarz wystawy wprowadza nas w tajniki tego arcydzieła: "Tytułowy pasaż to paryska uliczka odchodząca od placu Odéon, gdzie wrzało w czasie Rewolucji Francuskiej. Nieprzypadkowo skupieni w tej dzielnicy artyści, szczególnie surrealiści, żywo dyskutowali nad sensem przemocy i poświęcenia, właśnie w odniesieniu do rewolucji. Balthus tuż obok, na cour de Rohan, miał pracownię i tworzył pod wrażeniem niezwykłej atmosfery tego miejsca. Na ścianie kamienicy, u wylotu pasażu, umieścił złoty klucz, symbolizujący zakład ślusarski, gdzie wyprodukowano pierwszą w historii gilotynę. W tymże pasażu po raz pierwszy ją przetestowano, ścinając głowę... owieczki. Zauważmy, że ulicą, u podnóża domu, idzie kudłaty, biały piesek-baranek. W teatralną scenerię historyczną, o perspektywie wzorowanej na dziełach Piera della Franceski i Masaccia, artysta wkomponował wątek autobiograficzny. Tyłem, z »magiczną« bagietką w ręku, kroczy sam mistrz, na chodniku po prawej to Pierre, jego brat, a starsza pani z laseczką - ich matka, Baladine. Codzienność ma u Balthusa wymiar tajemniczy, dziwny i daleki. Tak dla niego charakterystyczny".

Powraca problem obciążonego kontrowersyjną interpretacją, emblematycznego motywu twórczości malarza. Dziś ambiwalencja takich obrazów, jak "Lekcja gitary" czy "Piękne dni" jeszcze się nasiliła. "To nie są żadne lolity!" - oburzał się malarz, odpierając kierowane na niego z powodu "nimfetek" ataki.

Jean Clair jest odmiennego zdania: "Malowanie dorastających dziewczynek za czasów Tycjana było na porządku dziennym. Modele miewały po 13-14 lat. Dla malarzy ciało w okresie dojrzewania osiąga nieskazitelne piękno - bez śladów upływającego czasu. U Balthusa forma wyrażania owej fascynacji bywa jednak dwuznaczna. A już na pewno trudno mu przyznać rację, kiedy przypisuje tej tematyce religijną symbolikę, porównując dziewczynki do aniołów".

Kwestia pozostaje otwarta. Tym bardziej że jak dotąd nie ukazał się żaden poważny esej, którego autor pokusiłby się o frontalne starcie ze specyficzną Balthusowską erotyką.

Malowanie jest pielgrzymką

"Generalnie był osobą okrutną wobec innych, o cholerycznym usposobieniu i złośliwym, sarkastycznym języku. Takim go zapamiętałem - nie ukrywa Jean Clair. - Tak naprawdę stał się religijny dopiero na starsze lata, ale wymiar religijny towarzyszył jego faustowskiej ciekawości życia i umiłowaniu natury od zawsze".

Spójrzmy na jego pejzaże. "Podwórko na fermie w Chassy" pochodzi z okresu, kiedy zniechęcony Paryżem hrabia Balthazar Klossowski de Rola schronił się w zrujnowanym zamku, w kojarzącej mu się z Polską burgundzkiej okolicy Morvan. W ciągu siedmiu lat pobytu w Chassy (1954-61) artysta dosłownie sportretował region, pozostawiając 60 krajobrazów o właściwej mu melancholijnej, tajemniczej symbolice. W przeciwieństwie do większości współczesnych malarzy, desakralizujących świat, Balthus postrzegał go nieustannie jako dzieło Boga. We wspomnieniach często powraca do tematu wiary, interpretując swoje malarstwo jako wysiłek dochodzenia do świętości świata, dążenia do utrwalania esencji natury, jej ukrytego sensu.

Jakby nadrabiając religijne zaległości, po pierwszym i jedynym pobycie w Polsce, w wieku 90 lat, Balthus zamierzał wziąć ślub ze swą japońską żoną na Jasnej Górze. Niestety przeszkodziła temu śmierć.

Wierna intencjom męża Setsuko przyjęła chrzest w dniu pogrzebu malarza. "Decyzję podjęłam jeszcze podczas naszej wizyty we Wrocławiu. Pragnęłam tego z całego serca, chociaż tradycyjnie związana jestem z shinto i buddyzmem. W Rossini?re, rankiem, gdy trumna opuściła dom, ubrana w białe kimono, zostałam ochrzczona przez kardynała Gulbinowicza, który celebrował Mszę żałobną".

"Koniec życia Balthusa był pełen nieoczekiwanego piękna - wspomina dalej - gdy w stanie krytycznym przewieźliśmy go do szpitala w Lozannie, zażądał ostatnim wysiłkiem powrotu do domu. Wyruszyliśmy więc w drogę powrotną do Rossini?re, z zapasem tlenu i kroplówką. »Jakże jestem zadowolony«, mąż odczuł ulgę, gdy znalazł się znów u siebie. »Chciałbym zobaczyć moją pracownię«. Zawiniętego w prześcieradło Balthusa pielęgniarze przenieśli do atelier w starej wozowni, obok Grand Chalet, i posadzili na szezlongu, przed ostatnim, niedokończonym obrazem. Patrzył nieobecnym wzrokiem. W pewnym momencie zapragnął zostać tylko ze mną i z córką. Wzięliśmy się w trójkę za ręce i tak trwaliśmy przez 2 godziny. Był to najbardziej wzruszający moment w moim życiu. Czułam, jak przepływały między nami jedynie uczucia, bez słów. Miałam wrażenie, że wokół wycieńczonego ciała Balthusa cyrkulował jakiś prąd. Po przeniesieniu do sypialni bóle wróciły i podano morfinę. Gdy przestał oddychać, Harumi, z głową przywartą do aparatury, do końca słuchała bijącego jeszcze przez pół godziny serca umierającego ojca".

W centrum wioski, przy kaplicy Balthusa, na małej łące, znajdziemy skromny, drewniany grób.

***

"Należy kontynuować", to ostatnie, wypowiedziane przed śmiercią, słowa malarza. Założona przed 10 laty w Rossini?re fundacja jego imienia stara się realizować to enigmatyczne przesłanie. "Naszym celem jest zogniskowanie europejskiej wspólnoty kulturalnej wokół tego magicznego miejsca", wyjaśnia Setsuko. "Jak dotąd, brak niestety jakichkolwiek sygnałów z Polski, chociaż obecność polskich artystów uważam tutaj za niezbędną".

,,Balthus", Szwajcaria, Fondation Pierre Gianadda, Martigny, wystawa czynna do 23 listopada 2008 r.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 35/2008