Tajemnica kilku pojęć teatralnych

GRA. Czym jest gra? Można dziś usłyszeć: "gra czyni wolnym". Czy na tej podstawie można tak rozumować: grą jest wszystko, co "wyzwala"?

07.05.2008

Czyta się kilka minut

Czy kryterium rozróżnienia gry od nie-gry może być doświadczenie wyzwolenia? Z jednej strony mielibyśmy nacisk konieczności życiowych, które są "na serio", z drugiej swobodę grania lub nie-grania, grania w ten lub w inny sposób, grania z tymi lub tamtymi.

Może naprawdę tak jest, że wolność zaczyna się wraz z grą i kończy wraz z grą? Kiedy przekraczam próg teatru, wchodzę w nowy świat - świat, który mnie "wyzwala" od jakiegoś ciężaru, od "prozy życia". "Życie" i jego konieczności pozostawiam za sobą, a wchodzę w świat pełen "swawoli". Czyżby jednak na poziomie "życia" - tam na ulicy, w domu, szkole i miejscu pracy - nie było doświadczenia wolności? Czyżby po to, aby być wolnym, trzeba było przestąpić próg teatru?

Jeśli jednak przyjmiemy, że kryterium gry jest doświadczenie wyzwolenia, wtedy trzeba powiedzieć, że sztuka jako gra jest czymś "nieżyciowym" i "niepoważnym", czymś zupełnie "nie na serio" - to konsekwentne przeżywanie swawoli. Oto zabawa dzieci, którym przedwcześnie wyrosły brody.

RZECZYWISTOŚĆ.

Miałem kiedyś w rękach książkę aktora, który zetknął się z filozofią Edmunda Husserla i odkrył głęboką analogię między swoim warsztatem aktorskim a fragmentem tej filozofii. Husserl proponował, aby na początku myślenia filozoficznego dokonać szczególnego epoché - zawiesić sąd o istnieniu lub nieistnieniu świata. Wtedy stanie się rzecz taka oto: świat zamieni się człowiekowi w "zjawisko" świata. Przed twoim domem rośnie drzewo. Popatrz: to tylko "zjawisko" drzewa. Siedzisz w pokoju swojego domu i patrzysz za okno. Zauważ: twój dom, okno - to tylko "zjawiska" domu, pokoju, okna. A ty? Ty także jesteś "zjawiskiem" - zjawiskiem siebie dla siebie. Twoja świadomość dokonała aktu refleksji i uległa rozszczepieniu na dwa Ja. Jedno Ja siedzi przy oknie i patrzy na drzewo, a drugie Ja "patrzy" jakby z góry na Ja siedzące przy oknie i "widzi" siebie jako zjawisko siebie.

Czy z grą nie jest podobnie? Aktor gra Hamleta. Ma go przed sobą jako "zjawisko". Jego "gra" polega na tym, że dokonuje "przekładu" zjawiska na życie. Chyba jednak nie - źle się wyraziłem - może raczej dokonuje przekładu swojego życia na zjawisko. On sam staje się zjawiskiem dla samego siebie. Jego jedno Ja żyje w świecie Hamleta, a drugie Ja w świecie, w którym otrzymuje się honoraria za granie Hamleta. Który świat jest bardziej rzeczywisty? Które Ja? Czy to, które wstaje rano, goli się i wychodzi na próbę, czy to, które mówi: "Być albo nie być - oto jest pytanie"?

A może żadne nie jest "rzeczywiste"? Może trzeba przyjąć, że jest jeszcze coś takiego jak Ja transcendentalne - pozaświatowe - Ja, które spokojnie obserwuje jedno i drugie Ja i wiąże je formą jedności podstawowego "podmiotu świadomości"?

Aby zrozumieć naturę "gry", skupiamy się na poczuciu rzeczywistości. Mówimy: gra "neutralizuje" nasze zwyczajne poczucie rzeczywistości. Przenosi nas w inny świat, wyzwala w nas marzenie. Czy jest to jednak dobry trop? Jest to przecież trop "negatywny". Czy to wystarczy? Czy wystarczy dokonać neutralizacji poczucia rzeczywistości, by zaczęła się gra? Chyba nie. Można przecież wtedy stanąć i... nic. Można powiedzieć: "czy się jest, czy się nie jest - to nie ma znaczenia". Albo jak król Stanisław Poniatowski po rozbiorze Polski: "Spać, spać, spać". Aby była gra, musi pojawić się coś pozytywnego. Gdy gramy, gramy przecież z kimś i o coś. Rzeczywistość nie znika. Zmieniają się tylko miejsca, którymi nas przywiązuje do siebie.

SPORT I GRA.

Jak wiadomo, teatr wymyślili Grecy. Może inni też, ale to nie ma w tej chwili znaczenia. Grecy wymyślili również sport. Chodzi mi o igrzyska olimpijskie. Jedno i drugie - teatr i sport - było grą. Grecka miłość do gry wydała podwójny owoc: teatr i sport. Inne narody były bardziej "na serio", zamiast teatru miały cyrk, a zamiast igrzysk wojny. Dlatego nazywamy ich "barbarzyńcami". Barbarzyńcą jest ten, kto nie ma zamiłowania do gry, kto nie rozumie gry. U Greków zaznaczyła się jednak również różnica między "grą" na boisku sportowym a "grą" w teatrze. Aktorzy boiska sportowego byli nadzy, aktorzy sceny teatralnej przywdziewali maski. Którzy z nich byli bardziej "prawdziwi"?

W sporcie chodzi o to, by wygrać z przeciwnikiem. Sport ma jakby dwa aspekty: ciało i reguły gry. Reguły gry są abstrakcją z głowy wziętą. Ciało jest rzeczywistością zmysłową. Reguły są mniej więcej stałe, ciało podlega upływowi czasu. Ale w sportowej grze ciało jakby odzyskiwało coś z wieczności. Chwila zwycięstwa to szczyt możliwości ciała. Trzeba ją uczcić, uwiecznić, uczynić przedmiotem niegasnącego podziwu. W wiecznych powrotach podziwu trwać będzie chwila zwycięstwa.

W teatrze także chodzi o ciało. Ale tam jest inaczej: ciało to ciało przeklęte, to ciało Edypa, które niesie w sobie zapowiedź straszliwej klęski - grzechu kazirodztwa. Teatr mówił, że każde ciało jest takie. W istocie rzeczy mężczyzna zawsze szuka w kobiecie swej matki, a gdy ją znajdzie, dokonuje - przynajmniej duchowo - zbrodni ojcobójstwa. Aby mieć "żonę-matkę", musi się zabić "ojca-męża". Aktor w teatrze ubierał "maskę". Maska nie zasłaniała, ale odsłaniała prawdziwą aurę ciała. Była niezmienna, jak prawda. Opowiadała o tym, że w ciele nie ma niczego, co byłoby godne podziwu. Uwieczniała nie podziw, ale rozpacz.

Gra wprowadzała w tajemnicę ciała. Była to zarówno tajemnica jego wielkości, jak i tajemnica jego nędzy. Gra uczyła żyć podwójnym realizmem - realizmem podziwu i realizmem rozpaczy. Gra była po to, by człowiek uświadomił sobie, jaką sprzeczność w sobie nosi. Dlatego, wbrew pozorom, była czymś niezwykle poważnym.

NICOŚĆ.

stnieje cała biblioteka studiów na temat nicości. To zastanawiające. Skąd można tyle wiedzieć o czymś, czego nie ma? Nicość została umieszczona w głębi człowieka. Dlaczego? Bo trzeba było wyjaśnić, skąd się bierze to, że człowiek może mówić "nie": "nie mam czasu", "nie mam pieniędzy", "być albo nie być". Przecież czegoś takiego nie widać. Gdyby myśl ludzka jedynie odbijała to, co jest, nie mogłaby mówić "nie". Widać myśl ludzka jeszcze coś wyraża: jakieś oczekiwanie, jakąś tęsknotę, jakiś zawód. Porównując to, co jest, z tym, czego oczekuje, człowiek może powiedzieć: "nie ma" i tym sposobem "wyrazić nicość".

Ale nicość jest nie tylko w głębi człowieka. Nicość może być również między ludźmi. Kiedyś napisałem, że "dramatem jest wszystko, co dzieje się między ludźmi": nie we mnie, nie w tobie, ale między nami. To, co wydarza się i dzieje między nami, wciąga nas i bierze we władanie. Pozornie jesteśmy panami tego, co dzieje się między nami, naprawdę jednak "ono" panuje nad nami.

We współczesnym dramacie natrafiamy na sytuację, kiedy "między ludźmi nic się nie dzieje". Ściślej biorąc, jest to sytuacja, w której między ludźmi "dzieje się nic". Nicość wkroczyła między ludzi i... dzieje się. Ona "pustoszy". Ona "nicestwi". Ale nie jest tak, że ludzie milczą jak skały, lecz wręcz przeciwnie: ludzie coś mówią, coś twierdzą, o coś pytają, czemuś przeczą. Z tego nie wyłania się jednak "nic pozytywnego". Im więcej słów, tym mniej znaczenia. Im więcej krzyku, tym mniej istnienia. Pomiędzy ludźmi płynie "nicość" - jak samotność u Rilkego - "wielkimi rzekami".

WARTOŚCI.

Słowo "wartość" robi od niejakiego czasu dość niezwykłą karierę. Wszyscy mówią o "wartościach", a są nawet tacy, którzy sięgają po przemoc, by bronić nas przed agresją świata bez wartości. Czym są wartości?

Był taki czas w myśli europejskiej, kiedy nie było "wartości". Na przykład u Platona nie było "wartości". Były "dobra", a ściślej biorąc - było jedno Dobro, które oświetlało człowieka jakby "z góry". "Wartości" pojawiły się dopiero wtedy, gdy zniknęły "dobra", a miejsce "światła z góry" zajęły "światła z boku". Jeśli idzie o te ostatnie, to mam na myśli matematyczne przyrodoznawstwo. Dokonało ono redukcji wszystkich bogactw świata do jednego: do przestrzeni. Muzyka stała się określoną długością fali, barwa inną długością fali, nawet smak miodu na języku stał się rodzajem drgań, pobudzających zakończenia komórek nerwowych. Wtedy odezwał się głos protestu. Protest wypłynął ze środka zmysłowości. Krzyczano: zmysłowość jest "czymś więcej" niż tylko dokładnie pomierzoną przestrzenią! W niej też jest jakieś "w górę", jakieś "w dół". Ona jest "wartością dla wartości".

Najgłośniej krzyczeli romantycy. To zmysły brały odwet na rozumie. Nawet chrześcijanie bronią dziś "wartości chrześcijańskich". Nie widać jednak, by coś podobnego czynił św. Paweł. Czyżby "wartości chrześcijańskie" były mu zupełnie obce?

"Wartość" to bezpośredniość - to wrażliwość na to, co "bezpośrednie": śpiew ptaka, który usiadł na gałęzi drzewa, błysk światła w oczach Byrona, płacz dziewczyny na kwitnącej łące. Wartości pociągają i odpychają, budzą zachwyt i wstręt. Niektóre z nich rzucają nawet na kolana. Działają na zmysły w ten sposób, że wydobywają z nich "genialność". "Genialność zmysłów" - to słowa S?rena Kierkegaarda. Zastosował je wtedy, gdy pisał o Mozarcie. Tak, "to brzmi". Cały świat jest "brzmieniem". Trzeba "genialności zmysłów", aby to odkryć. Zmysły, które to odkryją, osiągną stan "genialności".

Weźmy teraz pod uwagę kogoś takiego jak Matka Teresa. Czy jej dzieło ma coś wspólnego z "genialnością zmysłów"? Rzekłbym raczej: walcząc z nieszczęściami tego świata, Matka Teresa "czyni dobrze". Wynika z tego: dobro jest jakby inne niż wartości. Może mniej bezpośrednie? Może mniej krzykliwe? Może skromniejsze? Jego "reguły" są inne.

DRAMAT.

Czy można powiedzieć: "wszystko jest grą"? Aby znaleźć odpowiedź, sugerowałbym taką drogę refleksji: gra służy dramatowi i dramat domaga się gry. Na przykład: aktor gra Hamleta. I tak jest dobrze. Jest dramat, jest gra, jest organiczna całość. Co jednak zrobić, gdy gra nie służy dramatowi? Jeśli gra nie służy dramatowi, może jeszcze służyć wyczynom sportowym. I to też jest niezłe. Mecz to także jakiś spektakl. Co jednak powiedzieć o sytuacji, gdy jest spektakl, a nie ma gry? Wtedy jesteśmy w cyrku rzymskim. W cyrku rzymskim wszystko jest "na serio".

Cyrk rzymski - to zjawisko ze wszech miar godne przemyślenia, robione dla ludzi i przez ludzi, którzy nie zrozumieli istoty gry.

Czy my dzisiaj, siedząc przed telewizorem i oglądając, jak ludzie strzelają do ludzi, zabijają ich i jak ciała zabitych leżą w kałużach krwi na asfalcie, nie jesteśmy widzami takiego samego spektaklu jak cyrk rzymski? Czy ten spektakl nie obudzi w nas uśpionych barbarzyńców? ?h

Tekst powyższy (czy może raczej notatki filozoficzne) powstał najprawdopodobniej w drugiej połowie lat 90. Nie udało się ustalić jego przeznaczenia. Za zgodę na jego udostępnienie składamy serdeczne podziękowania rodzinie Księdza Profesora.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 19/2008

Artykuł pochodzi z dodatku „VIII Dni Tischnerowskie (19/2008)