Tahrir znów przemówił

Historia spłatała Egipcjanom okrutnego figla: choć dyktatury Mubaraka nie obalili islamiści, to oni przejmują właśnie pełnię władzy w kraju. Czy demokratyczny eksperyment nad Nilem dobiega końca?

03.12.2012

Czyta się kilka minut

Protest przeciwko prezydentowi Mursiemu; plac Tahrir, Kair, 27 listopada 2012 r. / Fot. Maciej Tumulec
Protest przeciwko prezydentowi Mursiemu; plac Tahrir, Kair, 27 listopada 2012 r. / Fot. Maciej Tumulec

Maski przeciwpyłowe, kominiarki, okulary ochronne: wszystko do kupienia na miejscu, bezpośrednio na legendarnym kairskim placu Tahrir. Ludzie podchodzą, przymierzają, kupują. – Jutro może być największa zadyma w tym roku, dlatego to, co tutaj widzisz, to dziś najbardziej chodliwy towar w Kairze – zachęca sprzedawca. Na następny dzień zapowiadają starcia opozycji i zwolenników Bractwa Muzułmańskiego, faktycznie rządzącego dziś Egiptem. Milion na milion. Na szczęście kilka godzin później Bracia odwołują swoją demonstrację poparcia dla władz. „W imię odpowiedzialności za państwo” – brzmi ich oświadczenie. Będą manifestować, ale parę dni później.

Jestem na placu następnego dnia. Tak wielu ludzi nie było tu od czasu, gdy prawie dwa lata temu żądano odejścia prezydenta-dyktatora Hosniego Mubaraka. Teraz zebrało się znowu ponad milion Egipcjan, aby zaprotestować przeciwko uzurpacji władzy przez nowego prezydenta kraju, islamistę Mohammeda Mursiego.

Ludzie mówią, że rewolucja została zawłaszczona. „Egipcie! Ktoś nam cię ukradł!” – krzyczą. Coraz częściej słychać hasła, które dwa lata temu wznosili przeciw reżimowi Mubaraka: „Isz! Hurrija! Adala igtima’ijja!”. „Chleba! Wolności! Sprawiedliwości społecznej!”. Kobiety, które również i teraz stawiły się licznie na placu i nadają ton protestom, mówią mi: – Nie po to usunęliśmy jednego faraona, żeby zastępować go drugim! – po czym zaczynają głośne skandowanie: „Mursi-Mubarak! Mursi-Mubarak!”.

MURSI PONAD PRAWEM

„Rewolucja się skończyła, ja jestem rewolucją!” – miał powiedzieć Napoleon Bonaparte, przyszły cesarz, po obaleniu rządów Dyrektoriatu. Chociaż słowa te zostały wypowiedziane ponad dwieście lat temu i w zupełnie innym kontekście historycznym, jak ulał pasują do nowego prezydenta Egiptu.

Mohammed Mursi, który przed czterema miesiącami został pierwszym demokratycznie wybranym przywódcą Egiptu, niemal od początku swojego urzędowania imponował wybitnym instynktem politycznym. Szybko udowodnił, że łatka „przypadkowego prezydenta” lub „koła zapasowego”, jaką wielu mu przyklejało, do niego nie pasuje. Najpierw jednym podpisem rozprawił się z wojskowymi, którzy de facto rządzili krajem od upadku Mubaraka i chcieli nadal partycypować w przyszłej władzy. A teraz, przed kilkoma dniami, wydał deklarację konstytucyjną, która w istocie stawia go – jako prezydenta – ponad wszelkim prawem.

W Kairze zawrzało. Deklaracja wydana przez Mursiego mówi, że wszelkie dekrety głowy państwa, do czasu ratyfikacji nowej konstytucji i wyboru parlamentu, nie mogą być ograniczone ani wetowane przez żaden sąd, nawet Trybunał Konstytucyjny. Według opozycji oznacza to, że prezydent może robić, co tylko zechce, bez ponoszenia żadnej odpowiedzialności.

– Mursi wykazał się politycznym sprytem, którego mógłby mu pozazdrościć sam Mubarak. Nienawidzę go, ale to geniusz – mówi młoda kobieta, która w geście protestu od kilku dni koczuje w namiocie na placu Tahrir.

ISLAMIŚCI UMACNIAJĄ WŁADZĘ

W istocie, był to polityczny majstersztyk. Jeszcze na dzień przed ogłoszeniem kontrowersyjnej deklaracji, amerykańska sekretarz stanu Hillary Clinton dziękowała Mursiemu za jego osobiste zaangażowanie w zakończone sukcesem rozmowy o zawieszeniu broni między Hamasem a Izraelem. Dzięki mediacji Mursiego, Hamas zgodził się zaprzestać ostrzeliwania Izraela z terytorium Strefy Gazy. Następnego dnia z gratulacjami dzwonił sam Barack Obama. – Chwali nas najlepszy sojusznik, najważniejszy obrońca demokracji na świecie, czy można sobie wyobrazić lepszy moment, aby zająć się „swoimi sprawami” i mieć pewność, że nikt nie pogrozi palcem? – pyta retorycznie Chaled Amin, którego spotykam na Tahrir w namiocie partii Al Dustur („Konstytucja”).

Mohammed El Baradei, najbardziej znany w świecie z liderów egipskiej opozycji, w wywiadzie dla niemieckiego tygodnika „Der Spiegel” mówił: „To, co robi Mursi, to katastrofa, kpina z rewolucji, która wyniosła go do władzy”. Zaskoczenia deklaracją prezydenta nie kryło nawet wielu członków Bractwa Muzułmańskiego, z którego się wywodzi. – Określa się demokratą, to niech poczyta, czym jest trójpodział władzy! – mówi zdenerwowany Chaled Amin.

W praktyce deklaracja oznacza, że zdominowana przez islamistów Rada Konstytucyjna, kończąca właśnie prace nad nową ustawą zasadniczą, nie może zostać rozwiązana przez żaden sąd. Tego Mursi obawiał się prawdopodobnie najbardziej. Na 2 grudnia bowiem Trybunał Konstytucyjny zapowiedział ogłoszenie wyroku w sprawie legalności funkcjonowania Rady. Prezydent swoją deklaracją uprzedził sędziów – w minioną niedzielę ogłosili oni w proteście, że Trybunał zawiesza swoją działalność na czas nieokreślony – i podzielił ostro społeczeństwo.

FIGIEL HISTORII

Próbuję przecisnąć się przez wzburzony tłum. Ludzie pokazują sobie częściowo spalony budynek. „Al Dżazira! Al Dżazira!” – powtarzają z dumą. Kilka dni wcześniej demonstranci spalili filię katarskiej telewizji, która swe biura ulokowała przy Tahrirze. Ktoś puścił plotkę, że Al Dżazira wspiera Mursiego. W całym kraju zaczęły płonąć też siedziby Bractwa Muzułmańskiego. Policja nie interweniuje, bo wie, że mundur wywołuje dodatkową agresję.

Wśród Egipcjan – tych z Tahriru – widać wielki żal, że historia spłatała im okrutnego figla. Bo choć to nie Bracia byli tymi, którzy jako pierwsi wyszli na Tahrir zaprotestować przeciwko autorytarnemu reżimowi Mubaraka, to właśnie oni przechwycili po nim władzę. Dla tych, którzy dziś demonstrują, Mursi – jako pierwszy demokratycznie wybrany prezydent Egiptu – okazuje się być jego kolejnym dyktatorem. Media nieprzychylne prezydentowi nazywają go „Mursolinim”.

W wywiadzie telewizyjnym Mursi twierdził, że „nadzwyczajne środki”, które podjął, są „tymczasowe” i „niezbędne”, by doprowadzić do końca sprawę nowej konstytucji. Od jej przyjęcia uzależnia zakończenie chaosu politycznego i rozliczenie członków poprzedniego reżimu. – Wielu mu wierzy, ale to tylko słowa. Jedno mówi, a co innego robi. Gdy usłyszałem, czego dotyczy jego „edykt”, poczułem, jakby mi ktoś dał w twarz – mówi rozgoryczony Sulejman, obwoźny sprzedawca herbaty.

W geście protestu z Rady Konstytucyjnej wycofały się prawie wszystkie partie opozycyjne. Już wcześniej zrobili to przedstawiciele Kościoła koptyjskiego, nie zgadzając się z przekształceniem Egiptu w – jak twierdzili – „państwo religijne”. Od dawna było wiadomo, że islamiści z Bractwa Muzułmańskiego i z partii salafickich będą chcieli przeforsować w nowej konstytucji prawo szariatu. Tempo, w jakim Rada pracowała nad jej projektem, było niewiarygodne. Teraz, zaledwie w tydzień po wydaniu prezydenckiej deklaracji, Rada ogłosiła zakończenie swych prac. Artykuł drugi przyjętego projektu mówi wprost: „Zasady islamskiego szariatu są głównym źródłem ustawodawstwa”.

– Nigdy jeszcze naród egipski nie był tak podzielony jak dziś – mówi Chaled Amin z opozycyjnej partii Al Dustur.

SPRAWDZIAN BRACI MUZUŁMANÓW

W lutym 2013 r. miną dwa lata od usunięcia poprzedniego reżimu. Wtedy Egipcjanie liczyli na zmiany widoczne i szybkie, wręcz natychmiastowe. Dziś nie chcą już dłużej czekać. Za długo czekali. Obecne protesty na Tahrirze to nie tylko wyraz społecznej dezaprobaty wobec dyktatorskiego stylu nowego prezydenta i prób islamizacji państwa, ale także wyraz zniecierpliwienia brakiem zmian gospodarczych, obiecywanych w kampanii prezydenckiej.

W istocie, w polityce wewnętrznej trudno wskazać choćby jeden sukces Mursiego. Z drugiej strony podkreśla się, że minęło zbyt mało czasu, zwłaszcza gdy kraj nie dokończył jeszcze przemian ustrojowych.

Ale perspektywy dla Egiptu nie są najlepsze. Po deklaracji prezydenta tąpnęła kairska giełda. Turystyka, która do niedawna stanowiła blisko 10 proc. wpływów budżetowych, cierpi dziś bardziej niż po wielkich zamachach terrorystycznych w Dolinie Królów w 1997 r., gdzie zginęło ponad 60 osób. Egipt stara się o pożyczkę 4,8 mld dolarów z Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Dostanie ją pod warunkiem, że zgodzi się na reformy gospodarcze, a sytuacja polityczna się ustabilizuje. Wszyscy się spodziewają, że ceny podstawowych produktów i energii poszybują niedługo w górę, a państwo będzie musiało zrezygnować z subsydiowania żywności – wbrew temu, co zapowiadał Mursi.

Dla niego i rządzącego Bractwa Muzułmańskiego to coraz większe wyzwanie. Sprawdzianem społecznej akceptacji wobec polityki Braci będą wybory parlamentarne w 2013 r. i zapowiadane na luty referendum konstytucyjne. Będzie to także test demokracji, pod której sztandarami Bracia doszli do władzy.

Politycznie Egipt przypomina dziś wulkan przed wybuchem. Patrząc na jego historię, ostatnie wydarzenia nie mogą być zaskoczeniem: tu zawsze dążono raczej do dominacji niż współpracy, zwłaszcza gdy rzecz dotyczyła władzy. Wprawdzie prawo szariatu w konstytucji nie oznacza automatycznie, że Egipt będzie drugim Iranem czy Arabią Saudyjską – opozycja jest rzeczywista i mocna, a kraj jest za bardzo uzależniony od świata zewnętrznego. Ale nie będzie to również druga Turcja, gdzie obowiązuje rozdział religii od państwa.

NOWEJ REWOLUCJI NIE BĘDZIE

Na Tahrirze zawrotną karierę robią dziś podobizny nieżyjącego przywódcy Egiptu Gamala Abdela Nassera, zresztą autokraty. Skąd to uwielbienie dla Nassera akurat dziś? – Nie dlatego stoję tutaj, bo tęsknię za Nasserem – tłumaczy starszy pan, trzymający portret byłego prezydenta. – Ale Nasser jako jedyny wiedział, jak rozprawić się z Bractwem.

W 1954 r. Nasser brutalnymi represjami doprowadził Bractwo na skraj unicestwienia.

Cokolwiek o tym sądzić, w porewolucyjnym Egipcie ludzie przestali bać się wyrażania swoich poglądów: naród się rozpolitykował.

– Nie, tu nie będzie drugiej rewolucji – przekonuje Hamed, który protestom przypatruje się z boku. Przyznaje, że sympatyzuje z Braćmi. – To my stanowimy większość w narodzie i nawet jeśli opozycja będzie protestować na Tahrirze miesiąc czy pięć miesięcy, nic to nie zmieni.

Rzeczywiście: mimo wrażenia, jakie można odnieść przeglądając zachodnią prasę i doniesienia na temat Egiptu, większość egipskiego społeczeństwa naprawdę zdaje się popierać decyzję prezydenta. Problem polega na tym, że społeczeństwo egipskie jest dziś podzielone radykalnie, na dwa biegunowe „obozy”.

– Do takiej władzy, jaką Mursi skupił w swoich rękach w trakcie czterech miesięcy prezydentury, nawet Mubarak dochodził latami – żali się 22-letni Mohamed Ali Szaban, który do Kairu przyjechał z nieodległego Fajum. Żeby być tam, gdzie jest najbardziej potrzebny, jak sam mówi. – Za bardzo kocham mój kraj, żeby godzić się na kolejną tyranię. Halas! Wystarczy! – wykrzykuje.

Na twarzy Mohameda widać rozgoryczenie. Siedzimy i wpatrujemy się bez słowa w kipiący złością plac. Przerywam milczenie: – Wierzysz, że coś się zmieni? – pytam.

– Wierzyłem, gdy byłem tutaj, jak obalaliśmy Mubaraka. Dziś nie wierzę.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 50/2012