Szukając śladów wierszy znad Lemanu

Woda wielka i czysta i spokój na szczytach.Niełatwo tam pozostać i trudno tam dotrzeć. Teodor Bujnicki, A.M. i J.W.G..

27.11.2005

Czyta się kilka minut

1. Historia lozańskich wierszy Mickiewicza rozpoczyna się zagadkowym gestem ich przekreślenia przez twórcę. W dodatku: jest to przekreślenie podwójne czy może - dwustopniowe. Po pierwsze: same te utwory, w tej postaci, w jakiej zapisał je poeta i w jakiej do nas dotarły, można pojmować jako przekroczenie poetyckiego i myślowego horyzontu, wpisanego we wcześniejszą twórczość liryczną Mickiewicza. Po drugie: świadectwa tego szczególnego doświadczenia poetyckiego i duchowego pozostawił poeta w postaci niedopracowanych i nieprzeznaczonych do druku brulionów.

Czy znaczy to, że zlekceważył sens owego doświadczenia, czy też, przeciwnie, że zaliczył je do prawd najgłębiej intymnych, skierowanych do samego siebie? Czy chciał te prawdy ukryć przed swoimi współczesnymi, czy przed jakimikolwiek czytelnikami? A może pomijał tych, wśród których żył, z myślą o tych, którzy kiedyś, w przyszłości, nadejdą, którzy będą głębiej odczuwać i jaśniej rozumieć? Na żadne z tych pytań nie da się udzielić pewnej odpowiedzi. Pewne jest natomiast to, iż dopiero śmierć Mickiewicza umożliwiła publikację lozańskich wierszy i zapoczątkowała ich życie w polskiej poezji i w świadomości jej czytelników.

2. W jawnej historii wierszy powstałych nad Lemanem dałoby się wyróżnić kilka odrębnych etapów. W pierwszym z nich, rozpoczynającym się w roku 1859 i trwającym (mniej więcej) do początku XX wieku, lozańskie bruliony funkcjonowały na obrzeżach dzieła Mickiewicza; traktowano je jako niedokończone urywki, fragmenty, które godne są uwagi głównie dlatego, że wyszły spod pióra wielkiego poety. Etap drugi, obejmujący dwie pierwsze dekady XX wieku (czy inaczej: drugie i trzecie dziesięciolecie Młodej Polski) to przedpole sławy, czas przesuwania się nadlemańskich wierszy w stronę tych utworów lirycznych Mickiewicza, które uznawane były za szczególnie ważne. W dwudziestoleciu międzywojennym rodzi się przeświadczenie o poetyckiej wielkości lozańskich liryków. Druga połowa zeszłego wieku wzmacnia to przeświadczenie i przynosi szereg jego uzasadnień.

Jeszcze krócej mówiąc: historia napisanych w Lozannie wierszy to historia stawania się arcydziełem, osiągania takiego miejsca w obrazie polskiej poezji, które przyznawane jest utworom najistotniejszym, najbardziej wartościowym. Dodajmy od razu: zasadnicza część owej historii rozegrała się w XX wieku; to właśnie z perspektywy minionego stulecia dostrzeżono w nadlemańskich rękopisach cechy wielkiej poezji i niepowtarzalnego ludzkiego doświadczenia. Dodajmy i to, że we wsławęwstąpieniu wierszy lozańskich znaczny udział mieli edytorzy i komentatorzy Mickiewicza. Byli wśród nich wybitni historycy literatury, był także Julian Przyboś, wielki poeta, autor najgłośniejszej i najbardziej wpływowej interpretacji wspominanych wierszy.

3. Trwającej już prawie półtora wieku historii rzeczy lozańskiej towarzyszy fenomen dobrze znany interpretatorom literackich arcydzieł - w tym jednak przypadku przybierający szczególnie jaskrawą postać. Rzecz w tym, iż dzisiejszy czytelnik rozważanych przeze mnie wierszy (zwłaszcza zaś czytelnik rezygnujący z iluzji pierwszej lektury, ciekawy sądów i wrażeń poprzedników) spotyka się nie tylko ze słowami Mickiewicza, ale także ze zbiorem interpretacji narastających wokół tych słów i ponad nimi. Interpretacji, które bywają odległe od siebie nie tylko w sprawach drobnych, ale także w tych najbardziej zasadniczych, dotyczących istoty doświadczenia wpisanego w lozańskie rękopisy... W dodatku: granice między słowami poety i słowami jego interpretatorów są płynne, łatwo je więc przekroczyć... Tym bardziej łatwo, iż sens Mickiewiczowskich rękopisów jest niepełny i niepewny, w interpretacjach zaś ów sens wzbogaca się, dopełnia, nawet - monumentalizuje...

Nie mówię tego, by potępić interpretatorów; nie zamierzam też głosić utopijnego hasła powrotu do lozańskich rękopisów jako jedynej możliwości obcowania z arcydziełem Mickiewicza. Zwracam tylko uwagę na to, że zbliżanie się do nadlemańskiego cyklu jako całości (czy do którejś z jego części składowych) jest przeważnie równoznaczne z wchodzeniem w rozrastający się krąg historycznych albo hermeneutycznych komentarzy. Zwracam też uwagę, że to, co wydaje nam się obiektywną właściwością Mickiewiczowskich wierszy, jest często indywidualnym konceptem interpretacyjnym bądź jednostkowym skojarzeniem - ważnym właśnie ze względu na tego, kto się nim posłużył.

Jeden, nie całkiem typowy przykład (ważny ze względu na dalszy ciąg moich uwag): przeświadczenie, że lozańskie bruliony Mickiewicza przypominają późne fragmenty Hölderlina, jest (jeszcze przedwojennym, kilkakrotnie potem powtarzanym) pomysłem Mieczysława Jastruna, wzmocnionym w latach 70. przez polską recepcję szkicu Martina Heideggera “Hölderlin i istota poezji", następnie zaś podjętym przez Tadeusza Różewicza w jego poruszającym wierszu “To jednak co trwa ustanowione jest przez poetów". Ciąg nazwisk: Jastrun - Hölderlin - Heidegger - Różewicz pozwala uchwycić fenomen rodzenia się i rozrastania skojarzeń w obrębie zbioru tekstów towarzyszących dwudziestowiecznym lekturom Mickiewiczowskich wierszy znad Lemanu.

4. Przejście do zasadniczego przedmiotu tych uwag wymaga przypomnienia kilku faktów. Oto one - w porządku chronologicznym.

Fakt pierwszy. W latach 60. zeszłego wieku mickiewiczolodzy z jednej strony, a interpretatorzy literatury XX wieku ze strony drugiej zaczęli zwracać uwagę na ślady oddziaływania (czy, jak kto woli, obecności) liryków lozańskich w poezji współczesnej. Rozpoznania były cząstkowe, a zbiór wskazywanych wierszy niewielki. Zarazem jednak: widoczne było przeświadczenie o istotności zjawiska - bez względu na to, od której strony się je obserwuje.

Fakt drugi. Na początku lat 90. Jacek Łukasiewicz, przenosząc kwestię na znacznie ogólniejszy poziom, spojrzał na cykl lozański jako jedną z istotnych tradycji współczesnej poezji - nadal jednak ograniczając się do nielicznych przykładów wykorzystywania owej tradycji.

Fakt trzeci. W wydanej w roku 1998 antologii “Liryki lozańskie Adama Mickiewicza. Strona Lemanu" umieściłem trzydzieści dwudziestowiecznych wierszy zdaniem moich poprzedników albo moim własnym zdaniem inspirowanych nadlemańskimi wierszami.

Fakt czwarty. W roku 2002 Jacek Brzozowski ogłosił ważny i inspirujący szkic pod skromnym tytułem “Kilka uwag o recepcji poetyckich ech liryków lozańskich". Brzozowski bardzo znacznie poszerzył zbiór wierszy, które można uznać za odbicia Mickiewiczowskich utworów. Zarysował także perspektywę badań nad “toposem lozańskim" w dwudziestowiecznej poezji i zapowiedział napisanie książki “Liryki lozańskie Adama Mickiewicz a/i topika poezji polskiej XX wieku".

Traktując przywołane fakty jako zasadniczy punkt odniesienia, chciałbym się jeszcze na chwilę zatrzymać przy kilku kwestiach otwierających badania nad wzajemnymi relacjami lozańskiego cyklu Mickiewicza i poezji zeszłego wieku.

5. Istnienie poetyckich śladów liryków lozańskich jest mocno związane ze wspominaną poprzednio ich historią. Znaczy to m.in. tyle, że każdy poeta, podejmujący na terytorium własnego utworu grę z Mickiewiczowskim cyklem, dokonuje jakiegoś odczytania tego cyklu albo odnosi się do istniejących już interpretacji. Inaczej mówiąc: owe ślady mogą być nie tylko bezpośrednie, ale także (na różne sposoby) zapośredniczone.

Co więcej: także rozpoznawanie śladów uwikłane jest (w mniejszym czy większym stopniu) w zakładane przez rozpoznającego interpretacje. Stąd kontrowersje, stąd rozróżnianie przypadków bezspornych (takich jak na przykład “Liryki lozańskie" Tadeusza Różewicza) oraz przypadków budzących wątpliwości (takich jak “Obłoki" Miłosza, “Deszcze" Baczyńskiego czy “Przystań" Ważyka).

Czy można się wyplątać z tego labiryntu interpretacji, z tego systemu odbić? Wydaje się to mało prawdopodobne. Także dlatego lepiej uważnie się przyglądać wierszom budzącym wątpliwości, niż arbitralnie usuwać je z pola widzenia.

6. Pierwsze poetyckie ślady liryków lozańskich można znaleźć w Młodej Polsce; ich liczba wyraźnie rośnie w Dwudziestoleciu i w drugiej połowie wieku, ściślej: od lat 50. do 80.; pod koniec XX wieku jest tych śladów znowu mniej. (Trudno nie zauważyć związku tych faktów z przyrastaniem interpretacji i osiąganiem przez nadlemańskie wiersze statusu arcydzieła.)

Najstarszym z poetów podejmujących grę z lozańskim Mickiewiczem jest Kazimierz Tetmajer, najmłodszym (wedle dzisiejszego rozpoznania) - Jacek Podsiadło. Pomiędzy nimi można umieścić długi szereg twórców należących do kilku kolejnych pokoleń dwudziestowiecznej polskiej literatury. Są wśród nich Tadeusz Miciński, Bolesław Leśmian i Leopold Staff; Julian Tuwim, Kazimierz Wierzyński, Antoni Słonimski i Jarosław Iwaszkiewicz; Stanisław Baliński i Władysław Broniewski; Aleksander Wat, Julian Przyboś i Adam Ważyk; Władysław Sebyła, Stefan Napierski, Teodor Bujnicki i Czesław Miłosz; Tadeusz Różewicz, Wisława Szymborska i Zbigniew Herbert; Ernest Bryll, Marek Skwarnicki i Jacek Łukasiewicz; Leszek Aleksander Moczulski, Ryszard Krynicki i Adam Zagajewski; Jan Polkowski i Bronisław Maj...

Niektórzy z tych poetów zwracali się w stronę rzeczy lozańskiej tylko raz, inni czynili to kilkakrotnie; u jednych znajdziemy ślady słabe, niewyraźne, niezbyt istotne z punktu widzenia ich własnego dzieła, u innych przeciwnie - mocne i istotne. W grupie drugiej, zasługującej na odrębne omówienie, znaleźć można Iwaszkiewicza, Przybosia, Miłosza, Różewicza i Brylla...

7. Ślady liryków lozańskich, jak wszelkie formy obecności jednego dzieła w innym dziele, można klasyfikować na wiele sposobów. Ograniczając się do wymienienia tych wariantów, które można (w mniej lub bardziej pewny sposób) wskazać w utworach przywołanych poprzednio twórców, powiem, że mogą to być ślady połączeń słownych, fraz, konkretnych obrazów i symboli, dalej zaś: ślady wpisanych w liryki sytuacji, przeżyć, doświadczeń. Śladem mogą też być odwołania do czasu pobytu Mickiewicza w Lozannie i do nadlemańskiej przestrzeni.

8. Jak zauważył niegdyś Jacek Łukasiewicz, najwięcej śladów pozostawił w dwudziestowiecznej poezji wiersz o incipicie “Nad wodą wielką i czystą". (Dorzućmy od razu: odpowiada to dość zgodnemu przeświadczeniu komentatorów, iż jest to najważniejszy z liryków lozańskich, a także liczbie jego istniejących interpretacji.)

Przy tym: znaczna część owych śladów kieruje w stronę podwójnego epitetu “wielka, czysta" bądź frazy “Nad wodą wielką i czystą", bądź symboliki wody wielkiej i czystej, bądź wreszcie sytuacji bycia wobec owej wody i jej kontemplowania.

Fascynacja tym, co wielkie i czyste, tyleż jasna, ile wieloznaczna, przybiera wiele form. W najprostszej z nich “woda wielka i czysta" to wartościujące przywołanie poezji Mickiewicza i jego postawy wobec świata; tak jest w okolicznościowym (i raczej nieistotnym) wierszu Słonimskiego “Mickiewicz":

Żem już umaczał dłonie w Twoich słów potoku,

W wielkiej czystej miłości, w czystej wielkiej mowie,

Błogosławię dziś całe stujęzyczne mrowie,

Zbudzone ludy ziemi wychodzące z mroku.

W formach bardziej skomplikowanych wspomniana fraza odsyła (na różne sposoby) do wyższej, tyleż upragnionej, ile trudno dostępnej, a nawet: całkowicie niedostępnej rzeczywistości. Tak jest w wierszu Teodora Bujnickiego, napisanym 29 grudnia 1943 roku; wierszu, w którym Mickiewiczowska “woda" sąsiaduje z Goethe’ańskimi “szczytami":

Woda wielka i czysta i spokój na szczytach,

Niełatwo tam pozostać i trudno tam dotrzeć.

Chyba chmurą samotną na cichych błękitach,

Chyba z wami, o duchy wspaniałe, samotrzeć.

W kilka skąpych słów wierszy serce, myśl spowinąć,

Wsłuchując się jak ziemia pełną piersią dysze.

Opokom - stać i grozić. Tobie - płynąć, płynąć -

Zamilkły ptaki w lesie. I ty znajdziesz ciszę.

Odesłanie do takiej właśnie rzeczywistości odsłania zazwyczaj (znowu: na różne sposoby) odmienność, zwłaszcza zaś: małość i brud świata dostępnego w bezpośrednim doświadczeniu. Tak jest na przykład w “Otwarciu" poematu Władysława Sebyły “Obrazy pamięci":

“Nad wodą wielką i czystą..." To nie tak.

To ma być powieść dla szczurów, dla szczurów, co serce gryzą.

Więc kołysanka grana na siedmiu pustych trzcinach,

aby tańczyły szczury, aby tonęły szczury...

Nad dzikim morzem północy przebiegły czarne chmury

i z szumem gryzły się fale na stokach słonego piasku,

i świszczał wiatr nadmorski w gałęziach niskiego lasku,

skwirzyły głodne mewy, żąc wiatry skrzydeł sierpami,

i człowiek siedział na brzegu, człowiek z siwymi oczami.

Tak jest też w znacznie późniejszym, posługującym się inną poetyką, niepokojącym erotyku “Jedwab duszy" Zbigniewa Herberta; bohater tego wiersza postanowił “zajrzeć do (...) wnętrza" tej, z którą łączył go “ślepy smak / i niemy dotyk":

gdy spała

z otwartymi ustami

zajrzałem

i co

i co

jak myślicie

co zobaczyłem

spodziewałem się

gałęzi

spodziewałem się

ptaka

spodziewałem się

domu

nad wodą wielką i czystą

a tam

na szklanej płycie

zobaczyłem parę

jedwabnych pończoch

Przeciwstawienie czystego świata pragnień i groźnego (jak u Sebyły) bądź małego (jak w wierszu Herberta) świata przeżyć - kieruje dzisiejszego czytelnika w stronę szeregu wierszy, w których “woda wielka i czysta" przekształca się w swoje zaprzeczenie, nie przestając odsyłać do słów Mickiewicza.

Co zastanawiające: otwiera ten szereg “Słota" Leopolda Staffa, wiersz napisany na początku XX wieku, a więc będący jednym z pierwszych śladów lozańskiego cyklu. Znajdziemy w nim pamiętną strofę:

Nad wodą szarą, mętną, brudną,

Rozlaną w bezbrzeż hen bezludną,

Na dżdżu potworek siedzi mały,

Topielczyk wodą napęczniały.

Głowa pożółkła, duża, blada

Sennie na piersi mu opada,

Jego bezmyślne, tępe oczy

Błądzą po chmurnych wód roztoczy.

I, osowiały wielką tonią,

Uderza w wodę płaską dłonią,

I pluszcze, chlapie w wodę mętną,

A deszcz melodią mży natrętną.

Kilkadziesiąt lat później Tadeusz Różewicz, doskonale pamiętający słowa Staffa, mówił (w ostatniej wersji swych “Liryków lozańskich") o “poecie", który “nad wodą wielką / martwą czystą / czeka na przyjście / szarlatana", zaś Ernest Bryll wyznawał w imieniu niezbyt jasno określonej, zapewne pokoleniowej wspólnoty:

Nad wodą ciemną, cichą, ukojoną

Siedliśmy nasze poznając imiona

I nikt nie myślał już myśli dziecinnych

Że może nie być sobą a kim innym

Każdy wiedział, że będzie aż do dnia sądnego

Krwawym ćwiekiem przybity do siebie samego

Dodajmy jeszcze, iż pomiędzy “Słotą" Staffa a przywołanymi właśnie wierszami Brylla i Różewicza znaleźć można jeden z najbardziej poruszających utworów dwudziestowiecznej polskiej poezji, finał “Lata 1932" Jarosława Iwaszkiewicza:

Woda, zielona i głęboka,

Powoli mi zalewa usta,

I świat ogromny, świat szeroki

Posoką w ustach moich chlusta.

Przecieka mi przez słabe dłonie,

Ucieka - ach, niedotykalny,

I ręka, która za nim goni,

Zastyga w gest na pół błagalny.

O ziemio-wodo! Wszystko inne

Wydaje się nierzeczywiste -

I przez zielone tafle płynne

Przebłyska światło wiekuiste.

Iwaszkiewiczowska wizja jest, zauważmy, wyraźnie paradoksalna. Z jednej strony nadaje ona zetknięciu z wodą znaczenia skrajnie negatywne, z drugiej strony otwiera perspektywę na groźne? przynoszące nadzieję? “światło wiekuiste"... Zauważmy także, iż wskazany właśnie szereg wierszy jest jednym z najistotniejszych i najbardziej charakterystycznych fragmentów przedstawianego w tych uwagach zbioru śladów nadlemańskich wierszy Mickiewicza. Odbija się w nim nie tylko charakterystyczny kierunek czytania rzeczy lozańskiej, lecz także krąg postaw i doświadczeń znamiennych dla człowieka XX wieku.

Obok odwołań do “wody wielkiej i czystej" dwudziestowieczni poeci sięgali (jak było to już widać w przywoływanych wierszach Bujnickiego i Sebyły) do innych miejsc tego samego arcydzieła. Kiedy u Iwaszkiewicza, Miłosza, Szymborskiej, Herberta... pojawiają się obrazy płynących po niebie i odbijających się w wodzie obłoków, kiedy mowa o samym odbiciu w wodzie i o płynięciu - pamięć o Lozannie i o Lemanie powraca. Pozostańmy (bez komentarza) przy dwóch Iwaszkiewiczowskich przetworzeniach Mickiewiczowskiego tematu. Pierwsze, gwałtowne, z poematu “Pławienie koni", opatrzył sam autor umieszczonym w nawiasie, a odsyłającym do utworu fortepianowego Roberta Schumanna tytułem-komentarzem Aufschwung (a więc: wzlot, wzniesienie się); rzeczywiście jest w nim ton upojenia cielesnym istnieniem, upojenia przechodzącego w przerażenie:

Obłoki po pęciny

obłoki czy pasaże

pasaże chmur pejzaże

po kolana po zady

tuby trąby i flety

dęba stają w obłokach

unoszą się akordy

coraz ciemniejsze niebo

coraz czarniejsze chmury

coraz większe te konie

coraz straszniejsze mordy

coraz twardsze wędzidła

nie ma nie ma stawidła

woda niesie

obłoki

chmury

niebo

nic

I przetworzenie drugie: “Piosenka" z “Mapy pogody", pełna spokojnej rezygnacji:

Kwiaty kwitną, drzewa szumią,

Rzeki płyną, ryby dechną,

Świat się zjawia i odpływa

- A obłoki jak obłoki.

Psy szczekają, koty miauczą,

Ludzie płaczą, flet się śmieje,

Mąci się i znów wyjaśnia

- A obłoki jak obłoki.

Wiersze piszą, marsze grają,

Na koturny się wspinają,

Rodzą się i umierają

- A obłoki jak obłoki.

9. Dwudziestowieczni poeci sięgali też dość często po inny wiersz lozański, ten o incipicie “Polały się łzy me czyste, rzęsiste". Ich twórczą wrażliwość pobudzały w nim nie tyle same łzy (przeważnie, choć nie do końca słusznie kojarzone z sentymentalno-romantyczną konwencją), ile pary epitetów, charakteryzujących kolejne etapy życia. Wśród nich zaś - zwłaszcza formuła “wiek klęski". Czy inaczej: przemówiła do dwudziestowiecznej wyobraźni atmosfera zasadniczego rozliczenia egzystencji naznaczonej klęską. Pojawia się ona (pomijając mniej istotne przykłady) w trzech wierszach, godnych przypomnienia i przemyślenia.

Pierwszy z nich to (bardzo odległa od Mickiewiczowskiego wzoru) “Klęska" Leśmiana, przeciwstawiająca młodzieńczym iluzjom - prawdę o własnym losie:

Dziś wiem, że w zło się trzeba, jak w szelest zasłuchać -

Że je łatwiej wykrwawić, niźli udobruchać.

Mgła mi z ręki wróżyła... Pamiętam szept cienia...

Nim cios we mnie uderzył - wprzód zbrakło zbawienia.

A gdym wołał o pomoc - tak nagle się stało,

Jakbym najpierw miał ranę, a później - to ciało...

Bo między mną a klęską - żaden czas nie płynął -

I nie było tych godzin, gdym jeszcze nie zginął...

Wiersz drugi, równie odległy od naśladowania Mickiewicza i równie wyraźnie do niego odsyłający, to “Buchalteria" Aleksandra Wata, w której dziecięce przekonanie, że świat jest darem, przemienia się w przedśmiertne płacenie rachunków:

(...) płynąc kanałem, pod ciemnym sklepieniem, sprawdzam rachunki.

Płaciłem. Za wszystko. Ciałem moim i duszą moją.

Za niebo, za wiatr, za strofę, za uśmiech panien, za tych dwoje rąk

nawet okrutnych, które nie dają mi na dno iść.

Co prawda, procenty lichwiarskie tak urosły, że spłacę nie wcześniej

aż na Sądzie ostatecznym... I płynąc pod czarnym sklepieniem

i śledząc odbicie, na czarnych wodach, przewoźnika,

jego wysiłków, tak regularnych, rozmachu czarnych wioseł,

myślę ze ściskiem serca o bólach, które mnie jeszcze czekają.

Wreszcie wiersz trzeci: “Talent" Różewicza; nie pada w nim słowo klęska, ale mówi on o tych samych doznaniach, co Leśmian i Wat:

Siedziałem pod murem

z oczami zamkniętymi

z twarzą

zwróconą do słońca

z zaciśniętymi w jedną pięść

rękami

w dzieciństwie sielskim

anielskim diabelskim

dawałem żebrakom

grosiki

kromki chleba

oni pokazywali kikuty

puste rękawy

otwarte japy

strupy

odginasz palec za palcem

dwie puste dłonie

wywracasz wnętrzności

odwijasz powieki nic

kiedy podważono

mi zęby otwarto usta

pod językiem

znaleziono czarny

grosz

10. Ślady pozostałych lozańskich liryków są (jeśli wierzyć rezultatom dotychczasowych poszukiwań) nieliczne. Jest jednak wśród nich Tuwimowska “Piosenka umarłego", niezwykle oryginalnie przetwarzająca motywy liryku o incipicie “Gdy tu mój trup", jest ściszony wiersz Ryszarda Krynickiego “Kogo pocieszy?", dopisany do słów Mickiewicza “Uciec z duszą na listek...", jest “Ostatnia piosenka wędrownego czeladnika" z “Muzyki wieczorem" Iwaszkiewicza...

Nieliczne są także utwory, w których pojawiają się jednocześnie echa kilku liryków z Lozanny. Najważniejszym z nich jest wspominany poprzednio Różewiczowski wiersz “To jednak co trwa ustanowione jest przez poetów".

11. W odróżnieniu od większości poetów, których w tych uwagach wspominałem, Julian Przyboś pojmował powrót do rzeczy lozańskiej nie tylko jako podejmowanie Mickiewiczowskich tematów, lecz także jako ponowne widzenie przestrzeni, którą niegdyś miał przed oczyma Mickiewicz, oraz utrwalenie owego widzenia we własnym języku poetyckim. Taki, jak się zdaje, jest zasadniczy klucz do wierszy “Gwiazda", “List ze Szwajcarii", “Tęcza na burzy", “Rzut pionowy", “Kamyk z wysokich gór", “Katedra w Lozannie". Są one, najkrócej mówiąc, pochwałą twórczej wyobraźni, przekształcającej świat, podnoszącej go w górę. Jeśli tak właśnie postrzegał Przyboś postawę Mickiewicza, to jest to pośredni wprawdzie, ale najjaśniejszy, najbardziej optymistyczny z poetyckich śladów liryków lozańskich.

12. Czy szukanie śladów wierszy znad Lemanu kończy się na wskazaniu (i uporządkowaniu) pojedynczych utworów poetyckich? Jacek Brzozowski odpowiedział na to pytanie sygnalizowanym już pomysłem badania “toposu lozańskiego" w całej poezji XX wieku. Częścią tego przedsięwzięcia miałoby być zwrócenie uwagi na późne (albo: ostatnie) tomy poetyckie niektórych poetów. Brzozowski wymienia: “Wiklinę" i “Dziewięć Muz" Staffa, “Ciemne świecidło" Wata, “Sen marę" Wierzyńskiego, “Mapę pogody" i “Muzykę wieczorem" Iwaszkiewicza, “Oho" i “Obmapywanie Europy" Białoszewskiego, “Płaskorzeźbę, “zawsze fragment" i “zawsze fragment. recycling" Różewicza, “Elegię na odejście", “Rovigo" i “Epilog burzy" Herberta, wreszcie: późne książki poetyckie Miłosza (od “Nieobjętej ziemi" zaczynając).

Pomysł Brzozowskiego zasługuje na bardzo uważne przemyślenie; zwrot w stronę wymienionych tomów jest mocno zakorzeniony w rozumieniu rzeczy lozańskiej jako wierszy późnych (czy ostatnich). Co do mnie: wolałbym jednak mówić nie o “toposie lozańskim", lecz o kręgu lozańskich (albo nadlemańskich) myśli i doświadczeń, i o symbolice Lozanny. Sądzę też, że można brać pod uwagę nie tylko wiersze późne (ostatnie), ale także - zapisujące głęboką wewnętrzną przemianę. Wiąże się to z widzeniem Lozanny jako miejsca nie tylko klęski, zranienia, wykluczenia czy wielkiego rozrachunku, ale także mistycznego ogołocenia i otwarcia ostatecznej perspektywy, w której można powiedzieć, tak jak Miłosz:

Jasności promieniste,

Niebiańskie rosy czyste,

Pomagajcie każdemu

Ziemi doznającemu.

Za niedosiężną zasłoną

Sens ziemskich spraw umieszczono.

Gonimy dopóki żywi,

Szczęśliwi i nieszczęśliwi.

To wiemy, że bieg się skończy

I rozłączone się złączy

W jedno, tak jak być miało:

Dusza i biedne ciało.

Tekst ten był przedstawiony w trakcie konferencji "Mickiewicz: wyobraźnia i pamięć" (Wydział Polonistyki UJ, 14-16 listopada 2005). Wydrukowana powyżej wersja pomija przypisy, odsyłające do literatury przedmiotu i dopowiadające niektóre kwestie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 48/2005